Nostalgiczna pogoda
Kawa o świcie — gorzka jak wspomnienie,
gazeta kłamie, jak kłamała wczoraj;
a radio, krzykliwsze niż moje sumienie,
odmierza czas, co znika bez pokory.
Szpaler drzew biegnie — niby orszak cieni,
chmury nad głową są cięższe niż wina;
myśl o grzechu, co wiecznie się zmieni,
a jednak ta sama — wciąż w nas się zaczyna.
W pracy — twarze z gipsu, spojrzenia z kamienia,
uśmiechy z kredy, co kruszą się w dłoni;
tam, gdzie motywacja jest sztuką udawania,
człowiek pytania przed sobą nie broni.
Godzina lunchu — tlen w więziennym oknie,
okruchy chleba jak modlitwy ciche;
myśli osobliwe przychodzą niegodnie,
a sens ucieka, jakby śmiał się szyderczo z nich.
Wracam — auto, dom, przystań wśród bezsenności,
gdzie żona — cień dawnej pieśni, nie całkiem moja;
uśmiech jej drży jak światło w wodzie nocy,
a serce pyta: gdzie kończy się ostoja?
Tak dzień za dniem — paradoks w bezmiarze,
człowiek to istota, co szuka, nie znajduje;
żyje w pogodzie, w prozie, w przelotnym mirażu,
i wie — że żyje… lecz po co? Nie czuje.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania