Nowa iskra nadziei

To opowieść o dziewczynie, która balansuje na granicy życia i śmierci, która walczy z przeciwnościami losu, depresją i niezrozumieniem. Spotyka jednak na swojej drodze cuda...

 

Jest 19 października 2002r, pustka, szok, na twarzy dziewczyny z okna ani jedna łza, choć tak bardzo chciałaby teraz zapłakać… tylko jak to zrobić? Ustały pierwsze ruchy w jej wnętrzu. Kilka godzin temu pochowali Grześka, a ona jak idiotka idąc w orszaku pogrzebowym nagle ni ztego ni z owego zaczęła ukradkiem się śmiać… ŚMIAĆ!! ROZUMIECIE? ŚMIAĆ!... A przecież umarł ojciec jej dziecka… ale ten zegarek w trumnie… Matka Grześka mówiła, że włożyli go do trumny, a on zaczął nagle wygrywać melodyjki, zupełnie realnie… Wyobraziła sobie, jak leżący w trumnie włącza sobie te melodyjki i już było za późno, parsknęła tak głośno, że idący obok krewni zaczęli sykać niecierpliwie. Ktoś nawet szepnął: „ona go chyba nie kochała”. Co oni wszyscy mogli wiedzieć? Przecież już wcześniej krytykowali ją, że nie nosi żałoby, a ona nie potrafiła spojrzeć na czarny kolor bez krzyku rozpaczy. Nie wiedzieli, ze to właśnie Grzegorz wrócił jej siły do życia, że uczył ją zaufania do ludzi, zachwycał się jej nosem i włosami, podczas, gdy kiedyś ktoś je tak boleśnie porzucił… A teraz umarł tak nagle, tak niespodziewanie… tak nierealnie prawdziwie… i jak dalej będzie żyła? Jak podoła przetrwać dzień? Ojciec był przeciwny. Kiedy przyszli do jej rodzinnego domu podzielić się swoim szczęściem, które nosiła w swoim łonie, a także o decyzji o ślubie- ojciec jawnie okazał Grześkowi swą niechęć. A teraz Grześka już nie było. Tak po prostu zgasł jak świeczka, jakby na rozkaz wszechwładnego tatusia! Tatuś się pewno teraz cieszy… a w niej tyle emocji, tyle żalu, niemej rozpaczy, wściekłości na los, na Boga, na ojca, na swoją bezradność, strach przede wszystkim przed samotnością… Wiedziała, że tu, u rodziców znalazłaby tylko namiastkę ciepła, że nie wytrzymałaby tu długo, ale że nie byłaby sama, jeszcze o tym nie rozmawiali, dopiero przecież wrócili wszyscy ze stypy, ale przecież dobrze wiedziała jak będzie, że nie zostanie tu zbyt długo. Matka zawsze bardziej wyróżniała braci, oni byli jej ulubieńcami, na ich widok cała promieniała w uśmiechach, a ona- dziewczyna w oknie- zawsze ta gorsza, zawsze nielubiana, w dodatku ten słaby wzrok, jak rysa na szkle… Co z tego, że podjęła studia a bracia – widzący dobrze – nie? I co, że ona dawała radę w normalnym świecie mając zaledwie 20% widzenia i posługiwała się tylko jednym okiem? Dla nich, dla Barczaków była jedynie głupią dziewczyną, której w głowie bzdury, która do niczego dobrego w życiu dojść nie mogła? Nie ważne, że zdała maturę, że umiała sprzedać ostatnie pary butów i dawno przecenione brzydkie dresy?. To się nie liczyło, bo nie była milutka jak bracia, bo mówiła wprost, bo czytała w nocy, a nie, jak bracia, grzecznie spała. Owszem, miała swoje grzeszki, np. ten: ciąża, i to z kim? Z jakimś niewidomym, który nic rzekomo nie umiał, z którym NA PEWNO nie będzie szczęśliwa, który nie zarobi, nie pomoże, nie zawiezie… No nie, teraz już nie… ten stres go wykończył, dostał atak i jakichś powikłań, nie poprowadzi za tydzień do ołtarza, ona nie założy dla niego tej białej, ślubnej sukienki, którą z takim trudem dostali… i już, już miały popłynąć łzy, ale nie dały rady blokadzie, coś się w niej zatkało, coś zamarło, ruchy dziecka też… czyżby ono też umarło? Doszedł niepokój. Nagle poczuła się tak strasznie zmęczona… tak nieludzko zmęczona… Odeszła od kuchennego okna, trzeba iść do ludzi, do rodziny, może jeszcze jakoś się poukłada? Poszła do dużego pokoju, gdzie przy ławie siedzieli rodzice, bracia i bratowa. Usiadła, milcząc, na twardym krześle, bo na kanapie bolał ją krzyż, nie wiedziała co ma powiedzieć, zresztą tamci nawet nie zareagowali na jej wejście, zupełnie, jakby nosiła czapkę niewidkę. Tak strasznie chciałaby teraz zniknąć, umrzeć… Ale przecież żyła. Znów powróciła fala zmęczenia. Przeprosiła mówiąc, że idzie się położyć. Poszła do sypialni rodziców układając się na dużym małżeńskim łóżku małżeńskim rodziców. Czyi to rodzice? Tak tu obco, samotnie, a przecież ich małżeństwo dawno jest już tylko papierowym świstkiem… Leży na połówce matki, czyjej matki? Gdzie jest Teresa? Dlaczego Monika nie może leżeć teraz w jej domu?

***

Matka Grześka weszła do pokoju, nie wiedząc, że ten ma gościa. Dziewczynę. Dziewczynę z okna. Siedziała przy jego biurku wpatrzona w ekran monitora, on siedział obok na kanapie, wsłuchany w odgłosy filmu, nie widział, ale zawsze wiedział co dzieje się w filmie, kto do kogo mówił, jaki był przebieg zdarzeń… Teresa przywitała się i szybko umknęła, ale zaraz pojawiła się znowu z dużym talerzem kanapek i herbatą. Przysiadła, młodzi spauzowali film, młoda, bo Grzesiek był za daleko klawiatury komputera. Rozmowa, o niczym rozmowa, ale jakże ważna, pełna pytań w oczach matki, czujna, bo pierwsza, a przecież każde wiedziało, jak wiele od niej zależy, od tej niby nieważnej rozmowy… jak ważne jest pierwsze wrażenie. Oni jeszcze nie są parą, poznali się wczoraj iw Związku Niewidomych i on przyszedł do niej naprawić jej kompa. „to pudło mi nigdy nie działa jak potrzeba”- śmiała się, choć przed sekundą udzielała wywiadu do Radia Merkury, opowiadając, jakie korzyści ma z Autolektora, jak ważny jest dla niej i pomocny mówiący komputer, że dzięki niemu i fundacji może studiować… Siedzieli u Grześka, bo była ciekawa, jak Slepy może obsługiwać komputer. Namiastkę już co prawda miała we własnym domu, kiedy to w towarzystwie zwołanych naprędce koleżanek obserwowały, jak Nie widzący, siedząc na bujanym fotelu bo krzeseł jeszcze nie miała, sprawnymi ruchami przełączał kabelki, manipulował przy klawiszach i monitorze, kwitując wszystko to jednym żartobliwym zdaniem: „oooo ty! Na głośniki mnie podrywaaaasz?” Gruchnął śmiech, zagrała gitara, na stole pojawiło się jakieś dobre winko, ruszyły przeróżne dysputy, tematy, zrobiło się późno, towarzystwo się przerzedziło. Została ona- dziewczyna z okna- on- Grzesiek i Gosia, także niewidoma, którą za późno byłoby już odwozić do domu. Grzesiek niechętnie się podniósł, mówił, że tu fajnie, że wesoło, ale w głosie czuło się tęsknotę za czymś. Za czym? Zaprosił Młodą jutro do siebie, na film, trochę się jeszcze podroczyli z Gośką i poszedł. Ale to był początek, dobry początek ich wiecznej znajomości. Już zawsze będą razem. Ona i on, i to właśnie wiedzieli, choć o tym nie mówili nigdy potem. Potem potoczyło się już szybko: wyjazd w Tatry, wspólne popołudnia, obiady u Teresy, która była jak matka, u której dziewczyna nie czuła się już taka niczyja. I przecież tam był Grzesiek, jej Grzesiek. A potem nagle ten mały cód, Maleństwo, tak nieprawdopodobne, bo mimo tabletek antykoncepcyjnych… Powoli przyszła prawdziwa radość, tymbardziej, że niewierzący Grzesiek chciał ślubu, KOŚCIELNEGO ślubu.

A potem wszystko zgasło, jak w piosence Krawczyka, której razem słuchali, przy której nawet tańczyli w pokoiku Grzegorza metr na 2,5, pomiędzy kanapą i drzwiami, gdzie tak łatwo było zahaczyć się o klamkę drzwi lub wpaść na regał..„Zatańczysz ze mną jeszcze raz, ostatni raz…”, śpiewał Krzysztof a ona czuła grozę, niepokój, jakby już wiedziała, że coś nadejdzie i odbierze jej Grześka i radość…Od dziecka tak miała, czuła nadchodzące zdarzenia, które miały potem przełomowy charakter w jej życiu. Tak, tym razem też tak czuła, nie pomyliła się.

Teraz leżała w sypialni rodziców, niby rodzona, ale jakże obca w tym domu… poobijana na duszy, zmartwiona brakiem ruchów, za nic nie mogąc zmrużyć oczu. Ani płakać. Ani jeść… Czuła narastający ból, ból myśli, aż kłuł ją w piersi. Chciała krzyknąć, przepędzić go, oddalić ten stan beznadziei, ale on narastał, dawny dziecięcy pokój jej zabaw był teraz tak strasznie, boleśnie obcy… Drzewa z tapety na ścianach zdawały się z niej drwić. I nagle cód: myśl, niby jedno, krótkie zdanie, ale wypowiedziane chyba przez samego Stwórcę, ożywcze: „ale dziecko ma prawo żyć!”. Dziewczyna w jednej chwili odzyskuje równowagę, wstaje, wybiera życie, dziecko, no przecież jak mogła o nim nie pomyśleć? Ono ma prawo żyć, ona nie może chcieć własnej śmierci i jego śmierci, bo ono niema się jak bronić. Taka myśl dopada ją jeszcze tylko raz później w jakimś autobusie, pragnienie, by się rozbić. A przecież zwycięża życie, dziewczyna wraca na studia, do życia, a 13 lat później żyje w innym świecie, z inną rodziną, własną, kochającą, kochaną, ze szkoły wraca 12-letni Grzesiu, chwilę potem Sebuś ze swojej 1 klasy, znów będą jeść kolację, planować dni z Januszem, drążyć temat wakacji, szkół, kredytów, odwiedzin u jej rodziców, tych dobrych, tych JEJ rodziców, którzy po latach zrozumieli, którzy są jej bliscy i kochani…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania