Nowa rzeczywistość rozdział 1 dziwne zdarzenie

Rozdział 1 dziwne zdarzenie

 

Kiedy weszłam do wielkiego, dwu piętrowego domu nie spodziewałam się, że będzie, aż tak zalatywał starością. Kolor na ścianach ni to biały, ni to niebieski, a meble?.. Rodem z średniowiecza...

-Mamo my na pewno nie pomyliłyśmy domu?

-Oh Emilly, to że jest nieco do poprawek nie znaczy od razu, że pomyliłyśmy domy...-Przewróciła swoimi wielkimi piwnymi oczyma.

-A tam mi się podoba... Ciociuu, a ja będę mógł czasem was odwiedzać? -Spytał Andrew. Andrew to mój bliski kuzyn, jest synem siostry mojej matki, która mieszka zaledwie dwa domy dalej. To dzięki nim tak naprawdę uciekliśmy od byłego partnera mojej matki. Źle nas traktował w zasadzie nawet najzwyklejsze zwierzęta są lepiej traktowane... -Mogę? Plose zgódźcie się. -Trzylatek wyrywał się z dłoni swojej matki i spoglądał na Riven tymi swoimi wielkimi błękitnymi oczyma.

-Ja nie widzę przeszkód, zawsze możecie do nas wpadać. -Moja mama posłała Andrew'iowi i swojej siostrze najcieplejszy uśmiech na jaki było ją tylko stać.

-To wszystko załatwione. -Odezwała się w końcu Loren, czyli siostra matki. To szczupła farbowana blondynka koło 30stki.

 

Kiedy zażegnaliśmy naszych gości pierwsze co zrobiłam to zabrałam się za zwiedzanie domu. Po małej wycieczce dowiedziałam się, że dom posiada trzy sypialnie mieszczące się na górze wraz z dwoma łazienkami oraz jedną kuchnią i dużym salonem znajdującym się na parterze. Postanowiłam usadowić się w pokoju z widokiem na las, jego największym atutem było to, że posiadał dużą i w miarę zadbaną łazienkę, a sam pokój też nie zaliczał się do małych.

Największym minusem domu na pierwszy rzut oka, był zapach starości, ale poza tym wydawać się mogło, że wszystko jest w najlepszym porządku...

Zaczęła zbliżać się noc, moja mama w zasadzie już spała. Ja po cichu krzątałam się jeszcze po domu w poszukiwaniu czegoś dobrego do jedzenia, usadowiałam się w kuchni przy stole z pączkiem w dłoniach. Powoli i dokładanie przeżuwałam każdy ugryziony kęs, a od czasu do czasu zjedzone jedzenie popijałam łykiem chłodnej wody prosto z lodówki.

Kiedy już się najadłam po cichu umyłam kubek i ruszyłam w stronę swojego pokoju, co prawda nie znałam jeszcze dobrze rozkładu domu. Przy zgaszonym świetle poruszałam się za pomocą prób i błędów. W drodze do schodów zaliczyłam trzy razy mały palec u lewej nogi. -Cholerne antyki, pewnie jeszcze z czasów prl'u i dlatego kurwy takie twarde- Przeklęłam parę razy pod nosem i poszłam dalej. Dotarłam w końcu do schodów, posiadały one 20 schodków. Powolnym krokiem ruszyłam na górę, zmęczenie powoli dawało o sobie znać nie jestem pewna na którym już stopniu się znajdowałam, może na 18. Gdy nagle mała biała mysz przeleciała mi między oczami. W świetle księżyca było widać dość wiele, dzięki wielkim nie zasłoniętym oknom padającym akurat na schody. Dalszej części w zasadzie nie pamiętam bo straciłam przytomność...

 

Kiedy ocknęłam się rano wszystko było w porządku... Jak gdyby nigdy nic leżałam w swoim łóżku pod swoją kołdrą

-Co to miało być? Jak ja się tu znalazłam? -Jęczałam pod nosem sama do siebie mając w ten sposób nadzieje, że może jakiś dobry głos w mojej głowie odpowie na moje pytanie...

 

Dziś pierwszy dzień w nowej szkole, na samą myśl o niej robiło mi się nie dobrze. Okej na pierwszy rzut oka budynek nie wyglądał przerażająco, no ale nie chwal dnia przed zachodem słońca... Nawet gdy pogoda ku temu sprzyja tak jak dziś prawie trzydzieści stopni i bezchmurne niebo.

-Zrobiłam ci kanapki z masłem i z szynką i schowałam do drugiej komory w plecaku. Dziś jadę do nowej pracy więc na obiad odgrzej sobie kotlety, aaa i Emilly. Dziś przyjdzie Andrew ze swoim kolegą do nas. Ciocia Loren dziś ma ważne spotkanie i nie ma czasu się nim zająć, ale to nie będzie dla ciebie duży problem prawda? -Spytała moja mama.

-Riven jest środek tygodnia, chce się pouczyć w spokoju, a te szczeniaki będą mi wchodzić na głowę. -Powiedziałam nachylając nad naszym volvo.

-Wiesz że nie miałam wyboru. Po za tym o ile się nie mylę to i tak jest koniec roku szkolnego. Loren nam bardzo pomogła gdyby nie ona dalej byśmy musieli znosić Erica przecież wiesz. No chyba jedną środę możesz mu poświęcić oj no proszę cię. -Powiedziała poważnym tonem.

-No wiem, już okej zajmę się nimi, a kiedy wrócisz?- Spytałam z westchnieniem.

-Myślę że w niedziele już uda mi się zjechać i mam nadzieje, że ty w międzyczasie polubisz się z nowym otoczeniem. Żadnych imprez będę dzwonić. -Posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Ja i moja mama jesteśmy do siebie bardzo podobne, obie mamy ciemne włosy nawet kształt twarzy jest podobny. Jedyne czego nie odziedziczyłam po swojej matce to kolor oczu moje są koloru ciemnego kasztanu, a Riven koloru piwnego.

-Przecież wiesz, że nie znoszę imprez. -Zirytowałam się.

-Wiem wiem, ale skąd mam wiedzieć jak podziała na ciebie zmiana otoczenia? Może zmienisz nagle zdanie, a ja nie mam zamiaru później czegoś naprawiać. Do zobaczenia córuś .

-Do niedzieli -Posłałam jej ciepły uśmiech, chwilę później Riven już nie było. Pojechała swoim srebrnym volvo zostawiając mnie samą na środku chodnika przed nową szkołą, po której nie miałam bladego pojęcia jak się poruszać.

 

Ruszyłam za innymi uczniami. Budynek nie był niczym nadzwyczajnym... dwupiętrowa cegła z masą okien. Przynajmniej nic mnie nie zszokowało do tej pory więc nie jest źle. Kiedy przekroczyłam pierwszy raz próg szkoły spotkałam się z ciekawskimi spojrzeniami. Na korytarzu nie było chyba osoby, która by nie oglądała się w moim kierunku. Przez chwilę zastanawiałam się czy może nie jestem brudna, albo czy nie wdepnęłam w coś o nie sprzyjającym zapachu, ale nie... To nie było to sprawdziłam kontem oka stan swojego obuwia, a twarz sprawdziłam w ekranie komórki. Po długich poszukiwaniach dotarłam do sali numer 38 znajdowała się ona na drugim piętrze, była to sala matematyczno-fizyczna czułam się dziwnie w zasadzie został ostatni tydzień szkoły, a ja ją zmieniłam i miałam dziwne przeczucie, że ludzie mieli takie samo zdanie o tym jak ja. Zajęłam miejsce s przodu sali obok dość przystojnego chłopaka, który miał krótkie, ciemno brązowe włosy ułożone na żelu. Pewny siebie wyraz twarzy skupiony na telefonie komórkowym, miał na sobie białą koszulkę polo z jakimś napisem.

-Cześć jestem Emilly, a ty? -Odezwałam się w końcu trzymając dłonie na ławce. Starałam się być miła nie chciałam się spalić przed nową klasą już pierwszego dnia.

-Oo fajnie ja jestem Brick, a dokładniej Brick Newton ogółem to zajmuje się sportem gram w szkolnej drużynie koszykarzy. To dziwne, że jeszcze o mnie nie słyszałaś. -Zwrócił się do mnie kpiącym tonem.

-Super ja jestem Emilly Hyuston. -Postanowiłam olać jego zbędną uwagę. -I dopiero się tu przeprowadziłam. -Powiedziałam nieśmiało mając nadzieję, że głos drży mi tylko w podświadomości. Miałam też przy tym cichą nadzieje, że zrobi mu się chodź trochę głupio.

-Oo nowa w sumie to by wyjaśniało czemu się przedstawiasz i nie widziałam cie w wcześniej, to fakt nie przypominam sobie twojej twarzy bynajmniej.-Mówiąc to jego oczy przemierzały dokładnie całą moja postać, chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie do klasy wszedł nauczyciel i cała nasze rozmowa jakby się zakończyła.

 

-Dzień dobry. -Powiedział nauczyciel widząc brak zainteresowania ze strony uczniów jego osobą. -Powiedziałem dzień dobry -Zwrócił uwagę jeszcze raz klasie. Nauczyciel podchodził pod 60tke świadczył o tym siwy, wręcz biały kolor włosów i zmarszczki na twarzy .

-Dzień dobry. -Odpowiedziała w końcu klasa widać jednak było, że robili to z przymusu, a nie z własnej chęci.

Lekcje matematyki zakończył dzwonek. Kto by pomyślał, że w ostatnie dni nauczyciele jeszcze przykładają uwagę do tłumaczenia czegokolwiek, gdy trzy czwarte klasy nie przychodzi na zajęcia? Nie wiem czy miała bym na ich miejscu jeszcze siłę by cokolwiek tłumaczyć.

Podążając szkolnym korytarzem mijałam liczne grupki ludzi. Nadeszła chwila na religie, ekstra najpierw potęgi, a teraz przykazania. Usadowiłam się na ławce z telefonem w dłoni, wszelkie próby połączenia się z zasięgiem w tej szkole graniczyły z cudem, a próby wysłania jakichkolwiek wiadomości kończyły się fiaskiem.

-O Emilly? Zgadłam? -Nagle obok siebie usłyszałam dziewczęcy głos.

-Tak, a ty to kto? -Mierzyłam dziewczynę od stup do głów, była nie wysoką brunetką o zwykłej sylwetce, na jej nosie spoczywały okulary.

-Claudia Guarino. -Posłała mi ciepły uśmiech.

-Ciekawe nazwisko. Jesteś włoszką ? -Zwróciłam uwagę, jej nazwisko nie brzmiało zbyt amerykańsko.

-Tak urodziłam się we Włoszech, ale obecnie mieszkam z rodzicami tutaj w Dallas. -Przyznała mierząc wzrokiem ile osób zostanie cały dzień, a ile już za chwile zdecyduje się na wagary.

-Co was skłoniło do przeprowadzki? Przecież włochy to taki piękny kraj. -Powiedziałam zdziwiona, próbowałam sobie wyobrazić te wszystkie restauracje i dania z makaronem... Sam w sobie makaron bardzo mi smakuje. Na miejscu Claudii ciężko przeżyła bym przeprowadzkę z państwa makaronu.

-Praca, lepsza szkoła. -Mówiła z uśmiechem na ustach.

-Nie było ci żal tak rzucić tego wszystkiego co tam było? -Coraz bardziej zadziwiało mnie jej podejście, niby wszystko jest fajne i proste, ale zostawianie przyjaciół i sąsiadów jest dość trudne.

-Na początku zawsze jest ciężko, ale to tylko kwestia czasu teraz jestem szczęśliwa. Mam spoko szkołę, moi rodzice i ja mamy dobre prace, mam chłopaka, na którym mi zależy i wszystko jest tak jak sobie to wyobrażałam.

-Masz chłopaka? Przystojny? -Postanowiłam zasypać nowo poznaną rówieśniczkę masą pytań. Kto wie może się polubimy...

-Jest wysoki, ma 175 i chodzi na siłke.

-Blondyn?

-Brunet z niebieskimi oczami -Powiedziała dumnie. -A ty Emilly masz kogoś?

-Puki co to nie, ale nie narzekam. W sumie lubię bycie singielką. -Zaczerwieniłam się, to był jeden z czułych punktów. Parę miesięcy temu spotykałam się z jednym takim, miał na imię Peter, ale szybko dałam sobie z nim spokój. Byliśmy z sobą może dwa miesiące, pewnego dnia nakryłam go na zdradzie. Całował się z jakąś lafiryndą na szkolnym korytarzu, świetnie pamiętam ten dzień, a gdy wracam myślami w jego stronę to mam wrażenie jak by to wszystko działo się wczoraj. Straszne uczucie nie życzę go nikomu...

-Jeszcze zmienisz zdanie, kto wie może nawet tutaj kogoś poznasz, ale raczej nie o tej porze na szkolnym korytarzu. -Uśmiechnęła się pocieszająco.

-To szokujące, te tłumy walące drzwiami i oknami w ostatnie trzy dni szkoły. -Powiedziałam wznosząc równocześnie oczy do nieba .

-Do policzenia wszystkich ludzi na tym korytarzu, poza nauczycielami wystarczą palce z obu rąk. -Zakpiła Claudia.

-Poczekaj dołożę jeszcze dziesięć z paców u nóg to będę miała komplet, uczniowie plus nauczyciele. -Obie zaśmiałyśmy się równocześnie .

-Ee no w sumie, ty to powinnaś iść na logistykę skoro taka dobra z matmy jesteś. -Poklepała mnie po ramieniu.

 

Zadzwonił dzwonek, wszyscy ludzie zaczęli zmierzać w kierunek swoich sal lekcyjnych.

-Dobra spadam ja mam niemiecki -odrzekła podnosząc się z ławki i zarzucając na ramie czarny plecak z nike.

-Ja religie to na razie Claudio. -Udałam powagę w głosie.

-Do zobaczenie Emilly'o. -Nowa znajoma odpowiedziała w ten sam sposób, a i tak obie walnęłyśmy śmiechem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania