Nowe przygody Pana Twardowskiego (poprawione błędy w dialogach) cz.1

- Ojcze! Nie możemy go tu trzymać

Sędziwy mężczyzna siedział na małym drewnianym taborecie tupiąc obutymi w sandały stopami w kamienną posadzkę, która sprawiała wrażenie jakby unosiła się nad nią delikatna mgła. Dłonie skubały śnieżnobiałą brodę, która nie była skracana od wieków. Dosłownie. Cicho mruczał pod nosem.

- Oj tam...

- Zachowujesz się jak dziecko, a to ja jestem Twoim Synem.

Drugi mężczyzna znacznie młodszy mający na oko jakieś 30 lat wyglądał nieco jak hipis ze złotej ery dzieci kwiatów. Długie włosy opadały lekko na ramiona, na których zawieszona była tkana tunika sięgająca aż kostek u nóg. Na nogach miał takie same sandały jak Ojciec. Twarz zdobiła elegancko przycięta bródka upodabniająca go do muszkietera. Na jednym ramieniu miał naszywkę z pacyfą, a na klatce piersiowej znaczek płonącego serca przebitego trzema gwoźdźmi w koronie z cierni. Ten siedzący na taborecie przypominał bardziej wiekowego harleyowca. Brakowało mu tylko wielkich, błyszczących okularów a'la nowojorski gliniarz na motocyklu. Efekt dopełniały sprytnie wplecione w brodę trzy warkoczyki.

Cała rozmowa dotyczyła pewnego jegomościa cieszącego się niekoniecznie pozytywną sławą w miejscu, w którym przebywali. Nie wyglądał jak pozostali bywalcy tej rzeczywistości. Długi, sumiasty wąs figlarnie zakręcał się na rumianych policzkach. Luźna szata nie do końca skrywała brzuszek, w ziemskich realiach nazywany mięśniem piwnym. Nie tylko wąs wyróżniał jegomościa z tłumu. Nie tylko brzuch wskazywał na jego inność. Najbardziej w oczy rzucało się jego zachowanie i śmiech.

Nie odpuszczał żadnej z kobiet, która wpadła mu w oko. Bez flirtu nie pozwalał aby kobieta w jego typie (a wybredny nie był) obojętnie przeszła obok niego. Nie jeden raz dostawał w zamian soczysty cios w policzek. Nie zrażało go to jednak i w odpowiedzi podszczypywał obiekt flirtu w wiadome miejsce. Nikt nie musiał z nim przebywać dlatego większość czasu przesiadywał w samotności. Jedynie towarzystwa dotrzymywał mu wiekowy brodacz podobny do harleyowca. Tylko on z nim przesiadywał i rozmawiał. Często śmiali się tak głośno, że odnosiło się wrażenie iż cała okolica wibruje.

Wąsacz był tolerowany przez tutejszą społeczność tylko ze względu na brodacza, który cieszył się wielkim szacunkiem i sympatią. Gdyby nie on, prawdopodobnie już dawno rubasznik musiałby opuścić to miejsce. Jego jedyna obroną był harleyowiec. Obrona, której nikt nie byłby w stanie się przeciwstawić .

 

 

 

 

Mijały dni, tygodnie, miesiące, chociaż w takich miejscach jak to rachuba czasu nie istniała. Kobiety coraz częściej skarżyły się na wąsacza, hipis nie dawał spokoju w tym temacie harleyowcowi, na twarzy którego na stale zagościł frasunek. W końcu uległ i rzekł:

- Dobrze, niech będzie! Daj mi globus!

Trzydziestolatek jak rącza gazela skoczył do eksponatu używanego na lekcjach geografii. Szybko acz delikatnie położył go na stole, przy którym siedział siwobrody. Ten, gdy miał przed sobą już kulę, energicznie nią zakręcił. Obaj jak zahipnotyzowani wpatrzyli się w nią.

- TU! - harleyowiec zatrzymał globus palcem.

- Ale... - niepewnie wtrącił młodszy.

- Ale co? Chcieliście to macie.

- Ale dlaczego akurat tu?

- Jesteś moim synem i powinieneś znać przyczynę.

JESTEM, KTÓRY JESTEM. Nie pamiętasz Jezusie?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania