Nowe przygody Pana Twardowskiego (poprawione błędy w dialogach) cz.2

- Krysia!!! Krysia!!! Kryśka no!!!

Pulchna kobieta po pięćdziesiątce z fryzurą Marge Simpson była obojętna na pokrzykiwania skierowane w jej stronę. Ona tu rządzi. Lokal ma już od blisko trzydziestu lat, który to przejęła po mężu nieszczęśliwie zmarłym po spożyciu kilku flaszek jagodzianki z trupią czaszką na etykiecie. Zdzisiek, bo tak miał na imię jej zmarły mąż, knajpę dostał w spadku po ojcu, który również jakże pechowo, odszedł na drugą stronę po wypiciu dykty. Od momentu powstania była to pijalnia piwa, knajpa, która przez żony stałych bywalców pieszczotliwie nazywana była spelunką. Obecnie, idąc w zgodzie z duchem czasu, pani Krystyna zmieniła nazwę lokalu na “PUB u Krysi”. Kilku miejscowych za darmową kolejkę Perły Mocnej w kilka godzin stworzyło nowy szyld z desek, farby srebrzanki, smoły i żarówek. Wbrew pozorom kilku chłopakom (jak mówiła o klientach pani Krystyna) udała się niezła sztuka. Takiego szyldu (zwłaszcza w nocy po włączeniu oświetlenia) nie powstydziłoby się nawet Las Vegas. Żarówki, coby nie raziły zbytnio, zostały zanurzone w fioletowej farbie olejnej przez co po nagrzaniu dookoła śmierdziało farbą. Zapaszek ten ów nie miał jednak szans wkraść się do Pubu ponieważ dym z popularnych tu papierosów Monte Carlo pochodzących z przemytu z Ukrainy tworzył skuteczną barierę od “świata zewnętrznego”.

Tak. “PUB u Krysi” jest zupełnie innym światem. Tutaj nic nie było takie jak na zewnątrz. Tutaj można zapomnieć (nawet dosłownie po kilku Perłach) o problemach pozostawionych przed wejściem do lokalu.

 

- No a wtedy prawie się zesrałem, ale że jedyne gacie jakie wtedy miałem leżały na moim tyłku, to się nie zesrałem...

Na środku sali głośno snuł opowieść wąsaty mężczyzna. Trudno było ocenić jego wiek. Wyglądał na nie więcej niż 70 lat, duchem nie przekroczył trzydziestki, mądrością błyszczącą w oczach przeżył znacznie więcej niż zwykły człowiek.

- Zasuwamy z “Czarnymi”, ciemno jak w dupie, mgła gęsta, my zmęczeni. Byłem wtedy pod dowództwem Stacha Koszutskiego. A że chłopy zmęczone już byliśmy tą całą wojną - tu przerwał żeby umoczyć wąs w pianie piwa - chłopinie trochę się pomerdało i zamiast do “Les Champeux” trafiliśmy do “Chambois”...

Otaczającego sumiastego bajarza zagłuszył rechot tłumu. Jak sędzia na sali rozpraw uniósł dłoń i wszyscy momentalnie zamilkli.

- A tam - kontynuował - szkopskie siły i jeden taki niby to aryjczyk ruchem kierował. Macha chorągiewką z niemiecką precyzją i chyba tak się wczuł blondasek w rolę, że i naszą kolumnę przepuścił jakby nigdy nic. W Shermanach cisza jak makiem zasiał co by się nie zdradzić. I tak dylu dylu na gąsienicach jak na paluszkach - kolejna przerwa na Perłę - do wioski żeśmy dojechali gdzie plotki mówiły, że sam sztab dywizji pancernej SS się znajduje. Zajeżdżamy, niemczuch wychodzi i jakby żwiru do betoniarki nasypał zachrzęścił: “Was machen hier diese Pamzer?!”1.

I my i wszystkie szwaby ogłupieliśmy. Nie wiem ile to trwało, ale na tyle długo, że zdałem sobie sprawę, że ostatnie majtki mam na sobie i lepiej ich nie zasrać. jak doszło do mnie co jest grane huknąłem z KM-a całą serię. A potem następną.

Wszyscy zebrani dookoła wpatrywali się na wąsacza jak w obrazek najświętszej Panienki oczekując końca historii. Bajarz lubił te chwile i celebrował moment puenty. Jednym haustem wypił pół kufla piwa, głośno beknął, aż co bliższym czapki osunęły się z głów i podjął historię dalej.

- W ten oto sposób wzięliśmy do niewoli kilka setek Niemców, rozdupcyliśmy

Sztab 2 Dywizji Pancernej SS i wprowadziliśmy nie mały chaos na tyłach wrogów.

Na sali rozległy się gromkie śmiechy zebranych, gwizdy i brawa. Bajarz lubił jak go słuchają, a oni lubili kiedy on opowiadał.

- No dzieci - powiedział wąsacz do zebranych. - A teraz pozwólcie tacie wypić piwko.

 

 

Zebrani posłusznie rozeszli się zostawiając przy stole samego wąsacza. Ten zamknął oczy, wciągnął potężny haust powietrza, po czym powoli wypuścił go z płuc. Ujął w dłoń kufel i powoli zanurzył w nim usta z miną człowieka sędziwego, który wiedział że dobrze przeżył życie i czuje się spełniony. Rzucił okiem na zebranych "U Krysi". Widział ich codziennie, każdego dnia opowiadał im różne historie, a oni słuchali go dzień w dzień z taka samą dziecinną niewinnością. Nie nudziło go to choć ten stan trwał już wiele lat. Pokochał tych ludzi i to miejsce. Tu było mu dobrze.

Zadumę przerwało mu głośne skrzypnięcie drzwi wejściowych. Otwierały się jakby ktoś zastosował slow montion. Poza nim nikt inny nie zwrócił na to uwagi. W tym wszystkim dziwniejsze było to, że to nie światło uciekało z zadymionego pomieszczenia tylko mrok siłą zaczynał wdzierać się do środka. W końcu pojawiła się postać. Ktoś obcy – od razu to spostrzegł. Przebywał już zbyt długo w tym środowisku i potrafił poznać każdego z tutejszych, czy to po sylwetce, czy po głowie, a nawet śladach butów zostawianych po pijaku na błotnistej ścieżce prowadzącej do ich miejsca spotkań, jakim był „Pub u Krysi”.

Wysoka postać skrywała się w długim prochowcu, takim jak nosili detektywi na filmach amerykańskich z lat '40. Sztywno postawiony kołnierz skutecznie zasłaniał twarz przybyłego. Podkute buty ciężko uderzały w wysłużoną drewniana podłogę.

Nie odstawiając od ust kufla śledził bajarz wzrokiem obcego. Ten powoli sunął wzdłuż sali wciągając za sobą ciemność z zewnątrz. Nie rozglądając się zmienił kierunek i zaczął zbliżać się do wąsacza. Mimo, że sala była zapełniona nikt nie zwracał na niego uwagi, a co ciekawsze nikt go nie potrącił. Po prostu posuwał się wśród tłumu w jakiś magiczny sposób. „U Krysi” mało komu udało się przejść od lady do stolika z pełnym kuflem. Zawsze ktoś zahaczał o kogoś i złocisty trunek lądował na drewnianej podłodze. Weterani tylko potrafili stracić co najwyżej łyczek. A ten obcy mógłby przejść z pełną piw tacą i nie uroniłby ani kropelki. Postać wyraźnie posuwała się w kierunku wąsacza. Zdawało się, że nikt go nie widział a on niepostrzeżenie przemyka między ludźmi. Wąsacz patrzył na obcego spode łba. Wiedział kim jest przybysz. Nie miał wątpliwości, że postać zbliża się do niego. Nie mylił się. Dwa łyki później nie siedział już sam. Dopił resztkę piwa, otarł wąs z piany, cmoknął, podniósł się lekko i wypuścił potężnego bąka.

Tak o tobie myślę - powiedział.

Nieznajomy lekko się skrzywił co było najprawdopodobniej uśmiechem. Jednak milczał nadal.

- Co cię tu sprowadza? Mało to już razy podkulałeś ogon? Zaczynasz mnie nudzić. Na początku świetnie się bawiłem, no ale teraz szału nie ma. Wypaliłeś się LUCEK...

- Nie mów tak do mnie Twardowski! - syknął przybyły.

I nagle podział się chłop wąsaty, pijaczek z dużym brzuchem. Postać jakby wyprostowała się, nabrała charakteru, brzuch otoczył się muskulaturą, wiecznie pokryte piana wąsy, teraz błyszczały się nadając twarzy zawadiackiej szlachetności.

- Nie mów tak do mnie. Nie teraz. Nie jestem tu żeby znowu z Tobą walczyć. Czy nawet kłócić się. Przyszedłem tutaj żeby cię prosić...

Twardowski przerwał gościowi głośno parskając.

- Co zrobić? - spytał z niedowierzaniem. - Prosić? Czy to od tego dostawania po łbie ode mnie coś ci się nie poprzestawiało? Ty Ojciec Kłamstwa, Pan i Władca Grzechu i Ciemności zaczyna prosić? A jednak potrafisz mnie jeszcze zaskoczyć. Od wieków tak mnie nie ubawiłeś.

Diabeł wbrew swej naturze z pokorą wysłuchiwał tego co ma do powiedzenia pan Twardowski. Wysłuchawszy go położył włochate dłonie na stole.

- Tak, przyszedłem do ciebie z prośbą – dokończył gdy Twardowski przestał wymieniać wszystkie znane sobie atrybuty Władcy Piekieł. - Przychodzę do ciebie bo Góra i tak nie chciałaby mnie wysłuchać.

Twardowski spoważniał. Skoro sama Góra zaczynała być w to wmieszana coś było na rzeczy. Jeszcze nigdy Lucyfer nie zdradzał się ze swoimi planami. Zawsze chciał pozostać jak najdłużej w ukryciu, starając się utrzymać swoje plany w tajemnicy aby z wielką pompą ogłosić swoja Victorię. Nigdy do tego nie doszło bo na drodze stawał mu zawsze jeden z agentów samego Boga. Takim agentem, wprawdzie już emerytowanym, był Twardowski.

- Przyszedłem do ciebie – ciągnął diabeł – ponieważ jesteś najlepszy ze wszystkich. Tylko ty byłeś w stanie przerwać mój marsz ku mrocznej chwale...

Teraz powinno się zrobić ciemno a w tle zabrzmieć winny organy z mroczną muzyką – pomyślał Twardowski.

- …byłeś tym, który zawsze mi przeszkadzał. A do tego masz specjalne względy u Boga. Nie mam pojęcia co takiego w tobie dostrzegł. Ale na moje nieszczęście dostrzegł to. Pogadam najpierw z tobą. Jeśli mnie wysłuchasz i uznasz, że mam rację - porozmawiasz z Bogiem. Ciebie szybciej wysłucha. Przynajmniej ci uwierzy....

Spojrzał na Twardowskiego. Ten w zamyśle podwinął wąs. Czynił to zawsze gdy zastanawiał się nad jakąś sprawą.

- A czemu ja miałbym tobie uwierzyć?

- Nie musisz mi wierzyć. Ale najpierw mnie wysłuchaj i dopiero podejmij decyzję.

Twardowski chwile myślał w ciszy i w końcu powiedział:

- Pierwszy raz rzekłeś coś z sensem. Mów zatem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania