Nowe przygody Pana Twardowskiego (poprawione błędy w dialogach) cz.4

W tym samym czasie w jednym z dużych miast, w jednym z wielu tworów nowoczesnej architektury zbudowanego ze szkła i metalu, w klimatyzowanej sali grupa kilkunastu osób siedziało na metalowych krzesłach tworząc okrąg, coś na wzór różnego typu grup wsparcia.

Pośrodku stał mężczyzna w wieku trudnym do określenia. Nie był stary, czy nawet w wieku średnim, ale do młodzików też się nie zaliczał. Nie był ubrany jak typowy trener prowadzący takie spotkania. Znoszone trampki, dżinsy obcięte zaraz za kolanami, ciemnozielony t-shirt z wzorami trudnymi do identyfikacji. W ręku trzymał kubek po kawie.

- Mówi się, że kawa to wymysł szatana bo nieźle uzależnia. Na szczęście tylko tak się mówi, bo jak już wiecie...

- … diabła nie ma – dokończyła wesoło chórkiem grupa.

- No pięknie! - uśmiechnął się zadowolony prowadzący. - Różne typy – kontynuował – wmawiają, że Boga nie ma. Że to niemożliwe jest aby był jakiś kosmiczny duch, który sobie pomyślał „niech tak będzie” i tak zostało. A Jezus? No bez jaj. Wpakował nas, oczywiście gdyby istniał, w niezłą kabałę, potem żeby to odkręcić niby zstąpił na ziemię, żeby za nas umrzeć. Umiera i mamy z pierwszym udokumentowanym zombie – grupa zachichotała. - Kima trzy dni, wstaje i niby zmył z nas grzechy. A nie mógł po prostu pstryknąć palcami, powiedzieć jakieś magiczne hokus-pokus i jesteście już czyści? Toż to bez sensu. - Mówca podrapał się kubkiem po czubku nosa. - Ale, ale. To ktoś inny jest naszym „bohaterem”. Diabeł, Lucyfer, Szatan czy inny czort. Nie ważne jak go nazwiemy, O nim się nie mówi. Nie widziałem i nie słyszałem o żadnych aktywistach skandujących, że Diabła nie ma. No może jakieś odosobnione przypadki.

Większość z nas miała ogromnego pecha i została zaciągnięta przez babcię czy matkę do kościoła. I przez tę głupotę coś w nas zalęgło. Jakieś poczucie świadomości czegoś. Nawet sumienie. Siedzi w nas, o ironio słów, jakiś diabeł w nas bodze jak robimy coś co jest społecznie przyjęte jako to be. W Boga łatwiej nam nie wierzyć niż w szatana. A musicie sobie uświadomić, że i jego nie ma! Skoro Boga nie ma, a sami mi to powiedzieliście, to i nie istnieje też i Diabeł. Ja w to uwierzyłem. Wróć! Nawet nie muszę wierzyć. Ja to wiem. Nie muszę nie wierzyć bo nie ma w kogo wierzyć. Skoro nie ma o czym mówić, to nie ma po co się spotykać!

Entuzjazm prowadzącego udzielił się grupie słuchaczy. Jeden przez drugiego krzyczał:

- Nie ma ich!

- Oni nie istnieją!

- Ich nie ma, ale ja jestem!

I zniknęli wszyscy poza człowiekiem w trampkach i zielonym t-shircie.

- To było łatwe. Teraz pójdzie z górki.

Wziął łyk kawy i oblizał wargi.

- Ciekawe co z tego będzie... - spochmurniał nagle, zmieniając swój nastrój diametralnie w porównaniu do wcześniejszego entuzjazmu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • NataliaO 28.04.2015
    Ta część mi się podoba. Najlepiej przypadła, nie pytaj dlaczego, po prostu jest ok; 4:)
  • Redfiled 29.04.2015
    Nie pytam i dziękuję za komentarz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania