O co prosić Pana Edka

Z okna wypadła ostatnia szyba. Trzaski płomieni i łamiących się krokwi mieszały się z odległymi dźwiękami muzyki z placu, na którym jeszcze chwilę temu bawili się ludzie. Słychać było również zbliżające się syreny straży pożarnej, wiadomo jednak było, że na ratowanie budynku jest za późno. Kilku chłopaków latało w tę i z powrotem z wiadrami wody, lecz większość ludzi stała po prostu z nieprzytomnymi spojrzeniami utkwionymi w zjadanym płomieniami dachu. Nagle przez tłum zaczął przebijać się jakiś chłopak.

— On tam został! Został w mieszkaniu, trzeba go wyciągnąć! — Krzyczał wniebogłosy, roztrącając ludzi łokciami. Przebił się w końcu i wypadł przed gapiów, pędząc wprost do płonącego domu. Jakiś mężczyzna rzucił się za nim, łapiąc go i przygniatając do ziemi tak blisko ognia, że obaj czuli, jak przypieka im się skóra.

— Nie szarp się. — Wysapał mężczyzna. — Za późno, nic już nie zrobisz.

Kilku gapiów z pierwszego rzędu podbiegło do szamocącej się pary, pomagając unieruchomić wierzgającego młodzieńca.

— On nigdzie nie poszedł! Jest w środku! — Wrzeszczał do ludzi, którzy odciągali go od płonącego budynku.

— Też bym chciał coś zrobić, ale zrozum chłopie… — Zaczął mężczyzna, który powstrzymał go przed wskoczeniem w ogień.

— Pan zrozum, panie Mirus! On nie może umrzeć, mamy umowę. Rozumiesz? Nie może! Obiecał mi…

Chłopak został odeskortowany na tyły, gdzie nie stanowił zagrożenia dla siebie i innych. Po kilkunastu minutach siedzenia na zmarzniętej ziemi wstał, pokazując gestem pilnującym go osobom, że jest już w porządku. Z niepewnymi minami obserwowali, jak wsiada do zaparkowanego nieopodal samochodu z wielką naklejką “Nagroda Główna” i rusza w stronę, z której nadjeżdżały kolejne wozy strażackie.

 

***

 

— Jestem dżinem. — Stwierdził stanowczo pan Edek.

Piotrek, zaskoczony w pół łyku piwa zakrztusił się i wypluł na ławkę przed sobą strumień złocistego napoju. Edek czekał w milczeniu, aż chłopak uspokoi kaszel.

— Panie Edek, kim pan jest? — Wychrypiał w końcu Piotrek. Ciągle jeszcze myślał, że się przesłyszał.

— Dżinem jestem. Spełniam życzenia.

Nie przesłyszał się. Zwinął się w kułak i wybuchnął śmiechem. Ilekroć próbował przestać się śmiać, wystarczyło, że spojrzał na poważną twarz pana Edka i znów napadał go atak chichotu. Kilka osób przechodzących za płotem ogródka piwnego obrzuciło ich spojrzeniem. Pan Edek lekko zniecierpliwiony poprawił się na ławeczce i dolał sobie do musztardówki wina z kartonika. Piotrek w końcu ochłonął na tyle, żeby zacząć masować sobie bolące od śmiechu policzki i spojrzeć przez łzy na rozmówcę.

— Panie Edek, zabije mnie pan tymi swoimi tekstami. Nie wiem, czy pana wysłać do “Maratonu Uśmiechu”, czy do wariatkowa.

— Nie śmiej się Młody, nie śmiej. — Odparł Edek i wyciągnął z kieszeni spodni woreczek z tytoniem i bibułki. — Skręcić ci?

— Jasne, skręcaj pan. To jak z tymi życzeniami?

— Normalnie. Tylko nikomu nie mów, to tajemnica. — Edek podał pierwszego skręta chłopakowi, pociągnął z musztardówki i zabrał się za robienie kolejnego. — Dawno już tego nie robiłem.

Piotrek odpalił papierosa i spojrzał na starego uważniej.

— Pan tak poważnie…? — Zapytał, ale tamten nawet nie zareagował, kończył skręcać sobie fajkę. Piotrek westchnął. — Jak to panu powiedzieć… Powinien iść się pan zbadać. Mogę mamy zapytać, czy nie ma jakiegoś znajomego lekarza od głowy.

— No dobra, co byś chciał? Jakieś życzenie.

— Następne piwo. — Odparł chłopak bez zastanowienia, puszka była już pusta.

— Ok, zaczekaj. — Edek włożył skręta do ust i zaczął szukać zapalniczki. Piotrek podał mu ognia. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, Edek patrzył się gdzieś w dal, popijając fajkę tanim winem, Piotrek siedział trochę rozbawiony, a trochę zaniepokojony.

— No i co z tym piwem? — Spytał w końcu.

— No czekaj Młody, co ja jestem, jakaś złota rybka? To nie tak działa. Mówisz życzenie, a ja puszczam machinę w ruch. Gdzieś tam zaczyna się jakiś ciąg wydarzeń, który doprowadzi do spełnienia tego życzenia.

— Czyli co Panie Edek, browar mi teraz gdzieś budują? To sobie poczekam, co?

Nie skończył jeszcze mówić, a drzwi do sklepu za plecami Edka otworzyły się i do ogródka weszła długonoga, wydekoltowana piękność. Za nią dreptała przygarbiona pani sklepowa.

— Witam panów. — Dziewczyna odezwała się do siedzącej dwójki. Piotrek rozejrzał się wokoło, niepewny czy to właśnie o nich chodzi, ale siedzieli tutaj sami.

— Noo… Też witamy. — Odparł chłopak, niezbyt rezolutnie. Edek uśmiechał się lekko i zerkał na przybyłą zza chmury papierosowego dymu.

— Podobno są panowie stałymi nabywcami produktów naszej marki. W ramach akcji promocyjnej chciałabym podarować panom mały upominek. — To mówiąc, otworzyła torbę, którą Piotrek, skupiony na dekolcie, zauważył dopiero teraz. Z pojemnika z lodem wyjęła dwie puszki piwa i podała mężczyznom. — życzę panom miłego dnia. — Hostessa błysnęła zębami, odwróciła się na pięcie i zniknęła z powrotem w sklepie.

— Masz też moje, bonus. — Rzucił pan Edek i przesunął stojącą przed nim zimną puszkę w kierunku Piotrka. Napełnił sobie szklaneczkę winem.

— Ale jajca, co? Niezłego fuksa mamy, jeszcze taka laseczka, no, no…

— Młody, jajca to ty sobie robisz. Chciałeś piwo, masz piwo.

— Co pan, panie Edek. Dobry zbieg okoliczności, nie powiem, ale bez przesady, dość już tych żartów.

Edek westchnął.

— Zawsze to samo. Ok, jeszcze raz, powiedz jakieś życzenie.

— Niech w ten blok - o tam - walnie meteoryt.

— Wiesz co, to byłby nawet niezły dowód, ale chwilę by to potrwało. Mówię ci, że to jak puszczenie w ruch maszynerii. Wymyśl coś prostszego, żebyśmy tydzień nie czekali na wynik.

— No to… — Piotrek otworzył pierwszą puszkę, pociągnął łyk i beknął głośno. — Chciałbym mieć samochód.

Edek skinął głową i zagasił papierosa.

— Zaraz będzie. Czekamy.

Po kilku minutach siedzenia Piotrek poczuł wibrację w kieszeni. Wyciągnął telefon i odczytał wiadomość. Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia.

— Tu piszą, że wygrałem… Nie no, to jakaś ściema.

— Nie Młody, naprawdę wygrałeś. A teraz chodź, coś ci pokażę.

 

***

 

Pomimo środka dnia w mieszkaniu było ciemno. Światło z trudem przesączało się do wewnątrz pomiędzy ciężkimi zasłonami i ustawioną pod oknem starą meblościanką. Piotrek, gdy tylko wszedł, zmarszczył nos.

— Panie Edek, mógłby pan tu sobie trochę przewietrzyć.

— To przez bimber. — Usprawiedliwił się gospodarz, pokazując palcem gulgoczącą pod ścianą aparaturę. — Strzelim sobie.

— Nie, ja dziękuję, mam jeszcze piwko.

— Wypijesz, nic ci się nie stanie. — Odparł Edek i wyciągnął skądś słoik wypełniony brunatnym płynem. — Włącz no telewizor i wideo.

Piotrek, potykając się w półmroku o walające się na brudnym dywanie przedmioty, odszukał gdzieś pilota i na chybił trafił zaczął wciskać guziki. Chwilę później Edek włożył mu w dłoń szklaneczkę z płynem ze słoika, sam trzymał drugą.

— Pij, bo na trzeźwo nie uwierzysz.

Chłopak powąchał zawartość lepiącej się do rąk szklanki i zakręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że od samego wdychania oparów można oślepnąć. Edek wychylił swoją szklankę jednym haustem i zaczął czegoś szukać na jednej z szafek. Piotrek zacisnął powieki i chlusnął w gardło palący płyn. Gdy odzyskał przytomność, Edek siedział przy włączonym telewizorze. Czarna sylwetka na tle niebieskiego prostokąta wyglądała jak wycięta z papieru.

— Panie Edek, co to było? Aceton?

— Młody, cała wieś się tu zaopatruje w ten trunek. Nie potrafisz docenić dzieła sztuki. A teraz wstawaj z podłogi, bo cię wszy pogryzą.

Pan Edek wsunął kasetę do odtwarzacza. Ekran pokrył się czarno-białą kaszą. Stary zdzielił wideo otwartą dłonią i kasza zniknęła, ukazując jakiś kosmiczny krajobraz. Film fantastyczny. Edek wyciągnął z kieszeni woreczek z tytoniem, ale Piotrek poczęstował go papierosem z paczki. Odpalili i wpatrywali się w ekran, na którym przez czarną przestrzeń kosmiczną usianą gwiazdami leciał jakiś statek kosmiczny. Musiał być niewielki, chociaż ciężko było dokładnie ocenić bez jakiegokolwiek punktu odniesienia. Przypominał trochę lądownik księżycowy, tyle że z rozłożystymi panelami słonecznymi.

— Co to jest? — Zapytał Piotrek.

— Twoje ostatnie życzenie. Patrz.

Dźwięk w telewizorze był wyłączony albo film nie posiadał żadnej muzyki. Ujęcie się zmieniło, wnętrze statku. Ekrany komputerów, mnóstwo wskaźników i przełączników. Kamera rozejrzała się po wnętrzu - pośrodku kapsuły zamocowany do jednej ze ścian znajdował się duży, podłużny cylinder. Tuż przy nim znajdowało się kilka monitorów, na których symbole i zmieniające się linie do złudzenia przypominały wskaźniki funkcji życiowych z amerykańskich filmów o lekarzach. Najazd kamery na cylinder - u jego szczytu znajdował się jakiś przezroczysty wizjer, przez który operator zajrzał do środka. Piotrek zobaczył twarz, którą rozpoznał, nie był to chyba jednak żaden znany aktor. Zmarszczył czoło, usiłując dopasować obraz do jakiegoś nazwiska, gdy nagle zrozumiał, że patrzy na siebie, tyle że starszego. Ciarki przeszły go po ciele i zerwał się na równe nogi.

— Co to jest…? Co tu się…

— Siadaj, spokojnie, przecież ci mówiłem. — Edek wstał i dolał sobie i swemu gościowi bimbru. — Pij.

Piotrek wychylił zawartość szklaneczki bez zastanowienia. Wzdrygnął się mocno i zaczął pytać, jąkając.

— Jak to jest zrobione? Takie efekty specjalne…? To ja jestem, czy ktoś podobny?

— Ty, ty, przecież powiedziałem, że to twoje ostatnie życzenie. Chciałeś żyć wiecznie w dobrym zdrowiu.

— Nic nie rozumiem. Kiedy? Przecież nic takiego nie powiedziałem.

— No teraz nie, ale… hmm… innym razem. — Edek zaciągnął się ostatni raz papierosem i zgasił go na blacie ławy. Włączył pauzę na filmie, na ekranie biały cylinder ze starszym Piotrkiem w środku znieruchomiał pod dziwnym kątem. — Widzisz, robota dżina jest raczej kiepska. Nie mam wpływu na to, czego sobie ludzie życzą. Nie mam nawet wpływu na to, jak zrealizują się ich życzenia, wiem tylko, że na pewno do tego dojdzie. Tylko na dwie rzeczy mam jakiś wpływ. Pierwsza to wybranie kogoś, kto wypowie życzenie. No więc ty już dziś dwa wypowiedziałeś, masz piwo i samochód.

— Ale to nie wyjaśnia, skąd pan ma film ze starym mną w kosmosie. Przecież to jest... nienormalne jakieś.

— Czekaj młody, nie skończyłem. Druga rzecz, na jaką mam wpływ, to cofnięcie życzenia. To bardzo duży przywilej, ale i tak nie lubię tej roboty. Mogę odwołać każde z życzeń, razem z jego wszystkimi skutkami. Rozumiesz?

Piotrek patrzył się w ekran telewizora.

— Nie wiem. — Powiedział w końcu powoli. — Czyli, że co? To ja… który chciałem być zdrowy, czy co tam? Ale pan to cofnąłeś, panie Edek? Ja pierdzielę, na pewno nie jestem w ukrytej kamerze?

— No tak, dobrze rozumiesz. Już tu kiedyś byliśmy i rozmawialiśmy tak jak teraz, ale tego nie pamiętasz, bo odwołałem to, czego sobie życzyłeś.

— To po co mi to, panie Edek, teraz pokazujesz?

Edek sięgnął po szklankę Piotrka celem dolania mu samogonu, ale chłopak odstawił ją dalej. Stary wzruszył ramionami i nalał tylko sobie.

— Popatrz sam, jakie miałeś życzenie, młody. Podoba ci się? Podpowiem tylko, że nie wychodzisz z tej białej komory. Leżysz tam sobie od tysiąca lat i nawet nie wiesz, co się dzieje wokół ciebie.

— No nie bardzo mi się to podoba, rzeczywiście. Słabo coś pan spełniasz te życzenia.

— Tłumaczę ci, że ja tylko je przyjmuję. Rusza machina i to o co prosiłeś się spełnia - chcesz żyć wiecznie - żyjesz. Wysłali cię w kosmos, nie zabiją cię kataklizmy, ludzie ani zwierzęta. Zahibernowany się nie starzejesz. Chcesz być zdrowy - no bardziej zdrowy niż na tym filmie nie będziesz. żadnych bakterii, wszystko jałowe. Wszystko się wypełniło, tyle że chyba nie o to ci chodziło, co? No więc cofnąłem życzenie.

— I co teraz? — Zapytał chłopak, patrząc na światło telewizora odbijające się w prawie łysej czaszce pana Edka.

— I teraz masz jeszcze jedną szansę.

 

***

 

Piotrek leżał na białym, wyprasowanym prześcieradle. Materac nie był ani za twardy, ani za miękki. Był idealny, tak jak powietrze, którym oddychał, oraz światło, które go otaczało. Po lewej stronie głowy znajdowała się rurka z bardzo smacznym napojem, po prawej odżywczy koktajl. Od czasu, kiedy go sparaliżowali, żeby nie popełnił samobójstwa, starali się, żeby miał jak najwygodniej.

Leżał z zamkniętymi oczami, ignorując postacie spacerujące za szybą z grubego pleksi. Jego sterylna cela zajmowała połowę obszernego laboratorium, przezroczystą taflą oddzieloną od drugiej części, w której urzędowali uczeni. Jeżeli dobrze liczył, jutro był piątek - dzień, w którym zdejmowano mu na kilka godzin blokadę neuronalną, aby mógł pochodzić po pokoju i zażyć aktywności z urządzeniem, które nazywał “dojarką”. Nie był do końca pewien swoich szacunków, nie zamierzał jednak pytać żadnej z osób w białych kitlach. Zbyt wiele minęło lat od czasu, kiedy po raz ostatni się odezwał.

Wieczór. Automatyczne wysięgniki jak co dzień chwyciły jego kończyny, zginając i prostując stawy oraz przewracając go na boki, po pół godziny z każdej strony. Materac perfekcyjnie dopasowywał się do jego ciała. W końcu sztuczne ramiona schowały się w suficie, ucichł szum mechanizmów i przygasł blask światła. Nastała noc, choć dla Piotrka pogrążonego w niemal nieprzerwanym letargu nie stanowiło to o niczym.

Ta noc była jednak inna, ponieważ wydarzyło się coś, co nie zdarzyło się nigdy. Piotrek usłyszał hałas i zapaliło się światło. Było to tak niezwykłe, że otworzył oczy i spojrzał przez szybę na drugą stronę sali. Krzątał się tam jakiś mężczyzna. Choć ubrany był w biały kitel, coś w jego ruchach świadczyło, że nie jest członkiem personelu. Grzebał w sporych rozmiarów czarnej torbie.

— No i jak tam? — Spytał nagle, nie podnosząc wzroku znad swojej torby.

Piotrek nic nie odpowiedział, wpatrywał się jednak w człowieka, mając wrażenie, że zna skądś jego głos. Mężczyzna w końcu podniósł się znad walizy, w jednej ręce trzymając coś, co wyglądało na kamerę wideo z poprzedniej epoki, a w drugiej paczkę papierosów.

— Panie Edek, tu nie wolno palić. — Wychrypiał Piotrek. Sam zdziwiony był brzmieniem swojego głosu.

— Widziałem oznaczenia, Młody. — Odpowiedział pan Edek i odpalił fajkę.

Piotrek odetchnął z ulgą i opadł głową z powrotem na materac.

— Miałem nadzieję, że się pan pojawisz, panie Edek. Co tak długo?

— Myślałem, że może jakoś wszystko się ułoży. Ale jak widać, życzenia masz do bani. A teraz mów.

Piotrek ponownie uniósł głowę i zobaczył, że stary z papierosem w zębach zarzucił kamerę na ramię. Ogorzała twarz Edka nie zmieniła się ani o jotę. Czerwony nos i policzki świadczyły o tym, że jeszcze przed chwilą wychylić musiał jakieś wino, o ile na świecie na zewnątrz jeszcze coś takiego można dostać.

— Co mam mówić?

— Co tu robisz?

— Głupie pytanie, panie Edek. Leżę.

— Młody, widzę, że jesteś w dobrym humorze. To może cię tu zostawię, co?

Piotrek uśmiechnął się. Twarz rozciągnęła mu się dziwnie, odzwyczajona od tej miny.

— No nawijaj Młody. Zaraz włączą się alarmy i nie zdążymy nagrać tego filmu, a jest ważny. Czemu tu jesteś?

Piotrek westchnął głośno.

— Życzyłem sobie wiecznego życia w zdrowiu. Ale zastrzegłem, że nikt nie ma mnie wysyłać w kosmos. I żebym nie był zahibernowany. I że nie chcę tracić kontaktu z ludźmi.

— I co, spełniło się?

— Spełniło.

— Ile masz lat, Młody?

— Dwieście pięćdziesiąt coś… Nie wiem dokładnie.

— Chcesz żyć dalej?

— Nie chcę, panie Edek.

— A czego chcesz?

— Chcę, żeby pan cofnął życzenie, panie Edek. — Odpowiedział najstarszy chłopak na Ziemi, a po jego policzkach pociekły łzy.

 

***

 

Edek wyłączył wideo i w pokoju na powrót zrobiło się niemal ciemno. Piotrek wstał i przecisnąwszy się obok meblościanki, podszedł do okna i rozsunął zasłony. Chmura kurzu wzniecona tym ruchem sprawiła, że znów się rozkaszlał. Jedyne, co było widać przez szyby, to że na dworze jest dzień, wszystkie szczegóły świata zatopione były w tłusto-brunatnej mgle.

— Kurde, panie Edek… Co ja się tam, poryczałem na końcu? — Zapytał, obrócony w kierunku okna. W odpowiedzi usłyszał jednak tylko odgłos przełykania, kontynuował więc. — Naprawdę musiało mi tam odwalić w tym karcerze.

— Co się dziwisz. Trochę tam siedziałeś. A tak szczerze powiedziawszy, to ty Młody i teraz jakiś wybitnie normalny nie jesteś.

— Panie Edek, o co tu chodzi? — Piotrek odwrócił się w końcu w stronę pokoju. Wnętrze w świetle słonecznym prezentowało się jeszcze gorzej niż w półmroku. Zdeptany dywan, którego koloru nie sposób było określić, zawalony był przeróżnymi gratami. Miedziane rurki, uchwyty od wiader, brudne kubki… Czego tam nie było. Nad tym wszystkim górowała ława, cała pokryta petami, popiołem, oraz kopcami czegoś ciemnobrązowego, co musiało być chyba fusami od kawy.

— No sorry, Młody, zapomniałem dziś sprzątnąć. — Odpowiedział gospodarz, odstawiając pustą szklaneczkę.

— Nie o tym mówię. Wyskakujesz pan z tekstem, że jesteś pan złotą rybką, każesz mi życzenia mówić, potem te filmy. Czemu akurat ja?

Edek spojrzał na chłopaka mętnym już lekko wzrokiem. Widać moc napoju nawet jego nie pozostawiała obojętnym.

— Dżinem jestem. Dżinem. — Poprawił Piotrka i podszedł do niego. Otworzył brudne okno, wpuszczając do zatęchłego wnętrza świeże powietrze, razem z krzykami dzieciaków bawiących się na ulicy. To dwójka bliźniaków od Trzebiatowskich wygłupiała się pod domem. Edek pogroził im pięścią, co wywołało u nich wybuch wesołości i wzmogło jeszcze hałas.

— Patrz Młody, jakie to wszystko śmieszne jest. Tyle się na świecie zmienia, a niektóre rzeczy zostają zawsze takie same. — Edek wyraźnie wszedł w tryb filozoficzny. Błądził mętnym wzrokiem po widocznym w ramie okna obrazku wsi. — Widziałem już kilka różnych przyszłości. W zależności od życzenia różne rzeczy się działy ze światem. Ale wiesz co? — Wskazał ręką wzgórze przed nimi, na którym stał zabytkowy budynek z kamienia, zwieńczony prawosławnym krzyżem. — Ten kościółek, tam… zawsze stoi. Co by się z całą wsią nie działo, czy by ją przerobili na pola uprawne, czy na gigantyczne laboratoria, ten kościółek zawsze zachowują. Religia, dziwna sprawa… — Edek zakołysał się i schował się z powrotem wewnątrz pokoju. Po chwili wrócił do urwanego wątku. — Czy ja wiem, dlaczego akurat ty? Jakieś miałem przeczucie. Już dawno nie przyjmowałem życzeń. — Czknął. — I może nie powinienem, nie wiem. Prawie nigdy nie wychodzi z tego nic dobrego.

Piotrek westchnął i wrócił na swoje miejsce na zapadniętej wersalce. Siedział chwilę, patrząc, jak Edek z trudem rozwija co większe pety i usypuje z odzyskanego tytoniu kopczyk. Było to tym trudniejsze, że stary dostał ataku czkawki.

— To nie wiem, panie Edek, może ja inaczej powinienem do tego podejść. Może w ogóle nie ma sensu życzyć czegoś tylko sobie, co? Ile ja tych życzeń w ogóle mam?

— Ty młody… hik… w ogóle książek nie czytasz? Hik… Każdy ma trzy życzenia.

— Super, to mogę trochę pokombinować! — Piotrek trochę się rozchmurzył.

— Czekaj, czekaj, przecież… hik... dostałeś piwo już. I samochód wygrałeś. Hik. Tak w ogóle, to jaki? — Edkowi udało się w końcu uzbierać dość tytoniu i przewalał graty wokół siebie w poszukiwaniu czegoś.

— Matiza. Siedzisz pan na tych bibułkach. Chcesz mi, panie Edek, powiedzieć, że załatwiłeś mi piwo i na to zmarnowałeś moje życzenie?

— Hik… Przecież chciałeś jakiegoś dowodu. Nie narzekaj, z jednym życzeniem nie możesz sobie poradzić, a ci mało.

— To ja… Bym chciał życzyć czegoś wszystkim ludziom! Mogę?

Edkowi w końcu udało się skręcić krzywego papierosa. Piotrek podał mu ogień, ale skręt nie chciał się palić.

— Chłopie, wszystko możesz, co chcesz. Co tylko uda ci się wypowiedzieć, spełni się, co do słowa. Tylko sam widzisz, że trzeba uważać.

— To ja już wiem, czego bym chciał. — Piotrek uśmiechnął się i z dumą wstał na równe nogi. Zachwiał się przy tym, lądując niemal w kopcu fusów przed sobą, nie odebrało mu to jednak animuszu. — Chciałbym, panie Edek, szczęścia. Dla wszystkich!

— Siadaj młody, siadaj. Burdel mi tu robisz, jak się tak gwałtownie ruszasz. I nie ciesz się, myślisz, że pierwszy wpadłeś na taki pomysł? — Piotrek spojrzał na niego z góry zaskoczony, ale usiadł z powrotem. — Wiesz, ile ja takich życzeń już spełniałem? Niektóre cofałem, innych nawet nie.

— Nie rozumiem, przecież to dobre życzenie. — Chłopak zrobił zawiedzioną minę.

— Słyszałeś o epidemii tańca w Strasburgu w szesnastym wieku? Albo o epidemii śmiechu w Tanganice? Nie słyszałeś. To sobie sprawdź w tym swoim srajfonie. Daj szklankę.

— Panie Edek, daj mi spokój z tym bimbrem, ja już czuję, że ślepnę. — Edek wstał chwiejnie i zaczął przekładać słoiki na jednej z półek. — Pan może też daj sobie spokój, co, panie Edek? — Stary nie słuchał jednak. Znalazł to, czego szukał i otworzył kolejny słoik.

— Oj Młody, jak ty mało wiesz o życiu. Po tym lepiej się myśli.

Mina chłopaka, jakby na te słowa, zmieniła się nagle.

— Panie Edek… Mówisz pan… że ta epidemia tańca, czy co to tam było, to wynik życzenia?

— Dokładnie Młody, też chcieli szczęścia. Żebyś zobaczył, ile ludu tam wykitowało na zawał. Ale wszyscy szczęśliwi. Uch, jacy byli szczęśliwi…

— Dobra, dobra, ale kiedy to niby było?

— W szesnastym wieku, przecież mówiłem. Poleję, pamięć ci się poprawi.

— Pan… w szesnastym wieku… życzenia spełniałeś? — Piotrek dukał ze zmarszczonym czołem, myśląc intensywnie.

— Dawaj szklankę. — Edek, bardzo sprawnie, jak na stan, w którym się znajdował, schylił się i sięgnął po brudną szklankę chłopaka. — Pij. Masz problem z kojarzeniem faktów chłopie. — Czknął, po czym wstrzymał powietrze na chwilę, aby opanować przypadłość. — Pomyśl.

Piotrek wychylił zawartość szklanki wciśniętej mu niemal przemocą w dłoń i skrzywił się, jakby było mu niedobrze.

— Panie Edek, jak ja mam po tym jasno myśleć? Trujesz mnie pan.

— Nie przesadzaj. Masz jeszcze te fajeczki? Podrzuć no jedną, bo sam już nie dam rady skręcić. No i pomyśl: jak mógłbym odwiedzić cię w tym laboratorium za dwieście pięćdziesiąt lat, gdybym nie był w stanie przeżyć kilku stuleci?

— O kurde, rzeczywiście… Panie Edek, to ile pan masz lat? — Piotrek rozdziawił usta i zamarł z wyjętą z kieszeni paczką w dłoni. Edek wyjął mu ją z ręki i wygrzebał papierosa.

— Ogień daj. Dużo. Za dużo chyba, już mi się nie chce. Zastanów się chwilę, to wyjdzie ci, że dużo więcej, niż trzeba na przeżycie od szesnastego wieku do dzisiaj. Ale to przecież nie o mnie tutaj chodzi. — Stary bez wyczucia wbił palucha między żebra Piotrka. Chłopak aż się skrzywił. — O ciebie chodzi chłopie. Ty tu jesteś ważny, bo ciągle masz życzenie do wypowiedzenia. Zastanów się tym razem, bo kończy mi się cierpliwość.

— Dobra, panie Edek, nie dźgaj mnie tu. — Piotrek odepchnął dłoń Edka ze swojego swetra, ale widać było, że zrobiło mu się nieswojo. — Daj mi pan pomyśleć parę dni.

 

***

 

Piotrek zamachnął się bambusowym wędziskiem i zarzucił kawałek ciasta na haczku daleko przed kładkę. Spławik zanurzył się pod wodę, po czym ustawił się pionowo, wskazując, że długość żyłki dobrana została idealnie. Chłopak czekał na branie, żując kawałek chleba na kolejną przynętę. Z zadumy wyrwał go głos z brzegu jeziora.

— Hej Piotruś, jak tam, biorą?

— Biorą, biorą, panie Mirus. Już mi plecak zabrali. Właź pan tu, a nie krzycz, bo mi ryby płoszysz.

— Ja nie sam, z Edziem przyszłem. — Odparł Mirus, już ciszej i zaczął gramolić się na kładeczkę. Piotrek nie obejrzał się, obserwując bacznie spławik. Nie wiał nawet najdelikatniejszy wiatr, więc skrzypienie kładki pod stopami Mirusa i Edka niosło się po całym jeziorze. Po chwili obaj przeszli nad oparciem drewnianej ławki i usiedli obok Piotrka.

— Dobry. — Przywitał się Piotrek i należycie zamaszystym ruchem uścisnął prawice obu przybyłym.

— Ile tam masz, Młody? — Zapytał pan Edek, zaglądając do kosza na ryby, który moczył się pod stopami chłopaka. — Mizernie, same płocie.

— Zobaczymy, ile pan nałapiesz. Panie Mirus, uważaj pan z tymi haczykami, bo mi pan gębę poharatasz.

Po kilku minutach rozkładania kijów, nakładania przynęt, rozplątywania żyłek i ogólnego zamętu, cała trójka rozsiadła się spokojnie wpatrzona w swoje spławiki. Z przytaszczonej torby Mirus wydobył butelkę z czerwonym płynem opatrzoną napisem “Arizona” i puścił w obieg. Z braku szklanek trzeba było pić z gwinta.

— Miałem do pana, panie Edek, wpaść dziś wieczorem. Wie pan… ten film oglądnąć.

— A o czym chciałeś, żeby film był tym razem?

— Trochę nad tym myślałem, co by tu dzisiaj obejrzeć. Na przykład pomyślałem sobie, że dobrym pomysłem może być film o miłości.

Mirus przerwał Piotrkowi, krztusząc się łykiem wina. Gdy tylko odzyskał oddech, zapytał:

— Panowie, czy wy się właśnie umawiacie na oglądanie romansu? Wszystko z wami… wiecie… w porządku? — Patrzył to na jednego to na drugiego, rozbawiony.

— No właśnie widzisz, panie Mirus, chyba się nie umawiamy. Bo jednak doszedłem do wniosku, że film o miłości to nie jest dobry pomysł. — Piotrek odebrał butelkę od Mirusa i wypił końcówkę wina. — Idziesz pan do wypożyczalni i chcesz film o miłości. I co pan dostaniesz?

— No Piotruś, romansidło jakieś, co ty mi za dziwne pytania zadajesz? — Mirus zdawał się trochę zbity z pantałyku. Edek natomiast patrzył się na jezioro, widać było jednak, że słucha uważnie.

— Wcale nie. Może to będzie komedia, co? A może dramat? A może jeszcze gorzej, jakiś horror o zboczeńcu? Skąd pan możesz wiedzieć, co reżyser sobie myśli, jak mówi “Nakręcę film o miłości”. Nie, panie Mirus. Miłość jest zbyt dużą niewiadomą, żeby ryzykować oglądanie o niej filmu. Nie wiesz, na co pan trafisz.

— Piotruś, czy ty dzisiaj zażywałeś coś poza bezpiecznym alkoholem? Nie piłeś jakiegoś czeskiego szajsu?

— Nie, panie Mirus, czysty jestem jak łza. To trzeźwość przeze mnie przemawia.

— To weź sobie lepiej jeszcze łyka. — Mirus, szczerze zaniepokojony, wyciągnął kolejną butelkę z reklamówki i podał Piotrkowi.

— No więc jak nie o miłości, to o czym? — Odezwał się w końcu Edek.

— Już myślałem, że nie jestem w stanie wybrać filmu. Jaki temat by to nie był, to zawsze ryzykujesz pan, że obejrzysz gniota. To jak z tym szczęściem - niby dobry temat, a dostaniesz pan na przykład film o wiecznie uśmiechniętych upośledzonych ludziach, albo o epidemii śmiechu. Nie, panie Edek? Albo sprawiedliwość. Aż się boję pomyśleć, co by było, gdyby wszyscy dostawali to, na co zasłużą. Wczoraj już byłem przekonany, że za głupi jestem na wybranie filmu.

— Ale jednak coś wymyśliłeś.

— Panie Edek, ważne, żeby ten film był dobry, nie? Wiesz pan… dla ludzi dobry. Nie ważne, o czym dokładnie, ważne, żeby dobry był. Co pan myślisz?

— Nieźle kombinujesz Młody.

— Ja pierniczę, co z wami, panowie? Gadacie jak potłuczeni! — Mirus wybuchnął nerwowym śmiechem, ale zobaczył, że Piotrek i Edek są zupełnie poważni.

— Nie drzyj się, bo ryby płoszysz. — Uciszył go Edek. — Później pogadamy, co Młody? Teraz sobie chciałem z przyrody skorzystać. Ładny dzień.

— Ładny. — Zgodziła się pozostała dwójka i wszyscy z powrotem zamilkli zapatrzeni w nieruchome spławiki. Ładna pogoda to zły czas na łowienie ryb.

 

***

 

Pod wieczór Piotrek i Mirus zeszli na brzeg, dzierżąc swoje prawie puste siatki. Zerkali z lekką zazdrością na połów Edka. W jego reklamówce szamotało się kilka naprawdę dużych okazów, a Piotrek nie był nawet pewien, czy stary zakładał na haczyk jakąkolwiek przynętę.

Oczyścili ryby tuż przed zmierzchem, po czym rozpalili ognisko pod starym świerkiem. Zjedli upieczone leszcze i płocie zakrapiając je ostatnią butelką wina. W końcu Mirus usnął, zmożony późną porą i alkoholem. Edek, gdy tylko to zauważył, zagadnął Piotrka.

— No więc, co dokładnie wymyśliłeś, Młody? — Spytał, dłubiąc w zębach ością.

— Panie Edek, to jest genialne w swojej prostocie, słuchaj pan. Chciałbym, żeby świat był dobry dla wszystkich ludzi.

— I tak dokładnie brzmi twoje życzenie?

Piotrek nie odpowiedział od razu, bo Mirus zaczął mamrotać coś przez sen i przewrócił się na drugi bok na swoim posłaniu ze ściółki.

— Tak. Świat dobry dla wszystkich ludzi. To nie może nie wypalić, panie Edek.

— Zdziwiłbyś się, Młody, co może nie wypalić. Ale sam jestem ciekaw. Mam nadzieję, że tym razem szczęście bardziej ci dopisze, widać, że dłużej nad tym myślałeś.

— Panie Edek, co ma nie dopisać? Mówiłeś pan, że życzenia spełniają się co do joty, tak? Więc jeżeli dostaniemy dokładnie świat dobry dla wszystkich ludzi, to ja nie wiem, co złego mogłoby z tego wyniknąć…

 

***

 

W kadrze widać błękitne niebo z rzadka przetykane pierzastymi obłokami. Piękny, słoneczny dzień. Operator kieruje obiektyw w stronę gruntu, ukazując nietypowy krajobraz. Po horyzont, we wszystkich kierunkach, ciągnie się czarna jak smoła równina. Z tej jednolitej płaszczyzny gdzieniegdzie wyrastają równie czarne nieregularne wieże. Zdają się różnić wielkością, ale może to być złudzenie, ponieważ ciężko jest ocenić odległość, gdy wszystkie szczegóły świata mają ten sam ciemny odcień.

Kamera kołysze się gwałtownie i obraca wokół własnej osi, ukazując w dużym zbliżeniu pomarszczoną twarz operatora.

— No Młody, nie pytaj nawet, co musiałem zrobić, żeby nakręcić dla ciebie ten film. — Edek spogląda przez chwilę wprost w obiektyw, by po sekundzie spojrzeć gdzieś w bok. Zastanawia się przez chwilę. — Mam pewnie tylko kilka minut, zanim będą próbowali mnie przerobić na tę papkę. — W kadrze ukazują się gumofilce pana Edka stojące na czarnej glebie. Edek przyklęka i gładzi powierzchnię, gruntu dłonią, tak, żeby wszystko było widać na filmie.

— Komputronium. Może nawet nie komputronium, licho ich tam wie. Cała Ziemia — tu kamera robi wymowny wymach w jedną i drugą stronę horyzontu — zamieniona w to. Taka specjalna forma materii, gigantyczny komputer, pokrywający wszystkie lądy i oceany. Wszystko Młody… cały świat wygląda jak przodek w kopalni. Świat dobry dla ludzi jest o tam. — Kamera robi najazd na podłoże. W dużym zbliżeniu powierzchnia zdaje się delikatnie opalizować. — W środku komputera. Też tam pewnie jesteś. Przeżywasz w kółko jeden dzień ze swojego życia, jakiś szczęśliwy. Tak samo, jak wszyscy pozostali.

Edek odwraca kamerę w swoją stronę, czerwona twarz przybiera trudną do rozszyfrowania minę.

— Wiesz co, Młody, na początku nawet myślałem, że ci wyszło. Ale wystarczyło, że posiedziałem tu kilka godzin i zmieniłem zdanie. — Stary pociąga nosem i spluwa siarczyście na czarną ziemię. Odchodzi na kilka kroków od kamery i odwraca się tyłem, rozglądając się po horyzoncie. — Ludzie mają dobrze. Każdy żyje w wirtualnym świecie, bez chorób i zmartwień. Odgrywa w kółko jeden dzień z życia jak kasetę wideo przewijaną codziennie do początku. Ale na tym się nie skończy…

Ziiiip. Odgłos rozpinanego rozporka poprzedza plusk wody uderzającej o grunt. Pan Edek sika na komputronium.

— System, który tym zarządza, ma zwiększać ilość szczęścia. Z biegiem czasu z zapętlonego dnia zrobi się zapętlona godzina. Wiesz, ta najszczęśliwsza w twoim życiu. A z tego później jedna minuta. A później jedna sekunda. — Stary unosi stopę, by płynący strymyczek nie dotknął jego buta. — Młody… miliardy ludzi, przewijani w tę i nazad w swoich najlepszych chwilach. Zatrzymani w czasie.

W polu widzenia obiektywu pojawia się chmura kurzu, która przykrywa mówiącego, wraz z jego najbliższym otoczeniem. Edek zapina rozporek, przełyka ślinę i odkasłuje.

— Muszę się śpieszyć, już zaczynają mnie rozkładać na czynniki pierwsze. Mam wrażenie, że nie do końca o to ci chodziło. Poza tym, wiesz co, mi się nie podoba? To… —- Edek podchodzi szybkim krokiem do kamery i podnosi ją do góry, ukazując panoramiczne ujęcie czarnej równiny — … wszystko, co kiedykolwiek żyło, zostało zabite i przerobione na ten komputer. Świat dobry dla ludzi - tylko i wyłącznie. Młody, musimy poważnie porozmawiać. Zawrzyjmy umowę...

 

***

 

Piotrek wyszedł z mieszkania pana Edka ze wzrokiem wbitym w ziemię. Zapewniony przez starego dżina, że poprzednim razem nad wymyślaniem życzenia spędził tydzień, postanowił dać sobie dwa tygodnie. Po tym czasie przesunął wyznaczony przez siebie termin o miesiąc, potem o dwa, potem o pół roku. Wiedział, że pan Edek nie żartował i że kolejnego życzenia nie cofnie. Umowa przedstawiona mu przez starego była prosta - miał się dobrze zastanowić, choćby miało to trwać latami. Umówili się, że nawet gdyby stracili ze sobą kontakt, Piotrek zostawi Edkowi wiadomość w ustalonym miejscu. Chłopak nie zamierzał zmarnować swojej ostatniej szansy, mimo że poprzednie szanse pamiętał tylko z kasety.

Pożar w domu Edka wybuchł z początkiem wiosny. Strażacy ustalili, że przyczyną był niedopałek papierosa, od którego zajęły się śmieci i aparatura do pędzenia bimbru. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, stary pijak był jedyną ofiarą ognia, który strawił kilka domostw. Wszystkie rodziny z sąsiedztwa przebywały tego wieczora na festynie zorganizowanym z okazji pożegnania zimy. Pogrzeb odbył się po trzech dniach, po miesiącu Piotrek wyjechał w świat swoim nowym samochodem, szukać spełnionych życzeń, mądrości i szczęścia.

 

***

 

Samochód sunął po szosie, nie wydając nawet najcichszego dźwięku. Dziewczynka na siedzeniu pasażera wpatrzona była w zmieniający się za szybą krajobraz. Wyjechali z lasu do niewielkiej miejscowości. Dobrze utrzymane wille biły w oczy nowością, w kilku ogródkach dostrzec można było ludzi.

— Dużo się zmieniło, ale nie wszystko. — Rzucił mężczyzna za kierownicą i uśmiechnął się do siebie. — Tu był kiedyś sklep.

— Tu mieszkałeś, tato? — Zapytała dziewczynka.

— Nie. Tam, dalej, kawałek za wsią. — Odparł mężczyzna, kierując auto w boczną gruntową drogę. — Później tam pojedziemy, muszę tu jeszcze coś załatwić.

Samochód zatrzymał się i dwójka podróżnych wysiadła rozejrzeć się po okolicy.

— Tu stały parasole i ławeczki. — Tłumaczył córce ojciec, wskazując na podwórko jakiejś willi. — A tu był taki dom. Mieszkał tu mój znajomy. — Mężczyzna wskazał sad nieopodal. Dziewczynka widziała, że tata mówi to wszystko z dziwną miną, a oczy ma błyszczące jak szklane kulki.

Przeszli się wokół kilku podwórek, zupełnie nieznajomi dla mijanych mieszkańców, po czym wsiedli z powrotem do auta i pojechali na pobliskie wzgórze. Stał tam kościółek, który ojciec chciał odwiedzić. Weszli do bijącego zimnem kamiennego wnętrza. Mężczyzna przyklęknął w przedsionku.

— Co robisz, tato? — Zapytała szeptem córeczka.

— Mam tu coś do zrobienia. Stare sprawy. — Opowiedział ojciec, nie wstając z klęczek. Wzrok wbity miał w podłogę, z której wydłubywał właśnie jeden z kamieni. Przez jakiś czas pod pozorem modlitwy usiłował poluzować element posadzki, by w końcu odrobinę go podnieść. Chwilę później, gdy dziewczynka skończyła rozglądać się po wnętrzu, wyszli z kościoła.

Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, że jego drobna profanacja nie uszła uwagi kościelnego, pilnującego przybytku. Starszy jegomość w białej szacie wyszedł z nawy i podreptał ze zmarszczonym czołem do miejsca, przy którym majstrował przed chwilą przybysz. Schylił się i podniósł luźny kawałek posadzki. Pod spodem znalazł zwiniętą ciasno kartkę zapisaną drobnym maczkiem. Zmrużył oczy i odczytał tekst.

 

“Nie przeczytasz tego, panie Edek, ale postanowiłem dotrzymać swojej części umowy. Długo zajęło mi zrozumienie, że wzięcie na siebie odpowiedzialności za los ludzkości, to za dużo dla jakiejkolwiek jednostki. Myślę, że wiedziałeś pan od początku, co powinienem powiedzieć. Proszę więc o spełnienie

życzenia, które my - ludzie - mielibyśmy,

gdybyśmy byli mądrzejsi niż jesteśmy,

gdybyśmy byli lepsi niż jesteśmy,

gdybyśmy byli tymi, którymi wewnętrznie chcemy być.

Życzenia spójnego z tym, co między nami wspólne,

spełnione tak, jak chcielibyśmy wówczas, żeby było spełnione.”

 

Kościelny odsunął papier od oczu i spojrzał w kierunku wyjścia, w którym zniknął mężczyzna i dziecko. Złożył karteczkę jedną dłonią, a drugą sięgnął pod albę, szukając czegoś w kieszeni. Udało mu się w końcu wyplątać z zakamarków ubrania szklaną piersiówkę, wypełnioną brunatnym płynem. Twarz mu pojaśniała, uniósł butelkę w kierunku podwórza i rzucił w powietrze:

— Twoje zdrowie Młody.

 

***

 

“(...) coherent extrapolated volition is our wish if we knew more, thought faster, were more the people we wished we were, had grown up farther together; where the extrapolation converges rather than diverges, where our wishes cohere rather than interfere; extrapolated as we wish that extrapolated, interpreted as we wish that interpreted.”

 

Eliezer Yudkowsky,

Coherent Extrapolated Volition

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Clariosis 13.04.2020
    Co za piękna i zastanawiająca opowieść. Z pozoru komediowa, a kryjąca naprawdę głęboką prawdę o człowieku, który choć z pozoru wypowiadał dobre, prowadzące do czegoś więcej życzenia, kończyły się zawsze tragedią. Nieśmiertelność która staje się z czasem przekleństwem, a pragnienie świata dobrego dla ludzi zniszczyło wszystko i zastopowało ich w jednej, tej rzekomo najszczęśliwszej sekundzie ich życia... Z jednej strony tak często mówi się, że chciałoby się, żeby dana chwila/dany dzień nigdy nie minął, z drugiej strony przecież dlatego jest to wyjątkowe, gdyż mija - ale jednak nosimy w sercu pamięć o tych najlepszych chwilach, o których wspomnienie w przypadku porażek może pomóc nam się z uporać z przeciwnościami losu.

    Sposób opisania jest wspaniały, bardzo przyjemnie się czyta, słowa bardzo ładnie się ze sobą łączą. To co na sam koniec napisał bohater - po prostu piękne. Szkoda, że do tej pory ma to tak mało wyświetleń, gdyż jest to literatura najwyższego poziomu, pięknie przemyślana i opisana. Oby więcej osób zainspirowało się Twoimi przyszłymi publikacjami i zwróciło uwagę na poprzednie rzeczy, bo naprawdę warto. To już drugie Twoje dzieło jakie przeczytałam, ale na pewno przerobię, w myśl moich słów, wszystkie inne. Oby też było więcej do czytania i komentowania w przyszłości.

    Pozdrawiam ciepło!
  • Wymaga Czasu 24.04.2020
    Clarosis, bardzo dziękuję za tak serdeczne słowa! Wygrzebuję z szuflady swoje opowiadania, mam nadzieję, że przypadną Ci do gustu i zabawią podczas przymusowego siedzenia w domu :)
  • Clariosis 24.04.2020
    Wymaga Czasu Proszę bardzo! Wkrótce dam znać co sądzę o reszcie opowiadań i będę czekać na nowe. Pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania