O handlarzach artystycznym towarem
Różnica między stroicielem fortepianów a kompozytorem, należy do namacalnych namacalności i oczywistych oczywistości. Ale skoro jeden bez drugiego nie może istnieć i oboje są fachowcami w swoich dziedzinach, to kompletnym nieporozumieniem jest zamiana ich ról. Zanim pękniemy ze śmiechu, wyobraźmy sobie, że do Bacha przychodzi naprawiacz klawiszy, siada za instrumentem, wyniośle i bezceremonialnie strofuje mistrza pouczając go w sprawach polifonii, a na deser wręcza mu instrukcję obsługi organów pod tytułem Zreperuj Se Sam. Albo Beethovena, jak kupuje parę desek, pół tony gwoździ, zanosi do domu i zbija sobie klawesyn.
Podobnie w literaturze: jeden oprawia książki, a drugi je pisze. Tak jak jeden jest kulturalny, a drugi pracuje w kulturze. W tym miejscu zaczyna się robić poważnie, bo zdajemy sobie pytanie: kim jest obecny artysta, człowiek uprawiający zawód twórcy - biznesmena? I odpowiadamy natychmiast: to figura na wskroś pragmatyczna; już nie twórca, lecz złota rączka niepewnego geszeftu.
*
Słowo sprzedaż robi obezwładniającą karierę. Jest słowem kultowym. Podobnie jak niegdyś szałowy, fajowy, obłędny, odlotowy. Kultowy, znaczyło dawniej - obrzędowy, rytualny, religijny. Teraz kultowe jest wszystko, co się dobrze sprzedaje, ma powodzenie i cieszy się ponadprzeciętną oglądalnością. Kultowy może być sedes, rzecz jasna, jeżeli przedtem należał do popularnej gwiazdy.
Andrzej Wajda nakręcił film "Wszystko na sprzedaż". Film, jak na tamten czas, powiedział mi, że dla snoba nie ma takiej rzeczy, której nie można opchnąć. Dzisiaj ziejąca z niego „prawda ekranu”, śmieszy mnie swoją poczciwością, gdyż z biegiem dni niewinny okres groteskowego szpanerstwa przeszedł ewolucję: zradykalniał, wynaturzył się, rozwinął macki i porósł w normę, która już nikogo nie dziwi; absurd zmienił się w koszmar, a sprzedawanie siebie, jest hasłem na dziś.
Coraz częściej okazuje się, że produkt może być byle jaki, gdyż liczy się wyłącznie zysk. Przy czym utwór nie jest ważny. Natomiast ważna jest jego sprzedaż. Jeżeli książka spoczywa na odpowiedniej wystawie, to znaczy wbija się w czytelnicze oko, leży z dala od magazynu, a w pobliżu medialnego rozgłosu, jeśli znani recenzenci raczą przeczytać i merytorycznie ocenić to, co znalazło się między okładkami, a rankingi potwierdzą ich werdykty, autor może chodzić w roztańczonej glorii.
Ale, by tak się stało, kandydat na wniebowziętego musi spełnić szereg warunków. Pierwszym i niezbywalnym jest posiadanie finansowego zaplecza: artysta marzący o intratnym opyleniu swoich prefabrykatów, musi mieć kasę na opłacenie sukcesu. W przeciwnym razie pozostanie mu niesmaczne przeświadczenie, że choć spłodził arcydzieło, to jego twórczość bardziej pasuje do pawlacza, niż do splendorów; jakkolwiek jest znana nielicznym członkom rodziny, paru sąsiadom z bloku i jednej sklepikarce z osiedla, to przecież nie są to wystarczające powody do zadowolenia; chciałby być znany szerzej, otrzymywać dobre recenzje, pęcznieć z dumy i nerwowo liczyć szmal.
Chyba że, jako zamożny inaczej, zajmie się żebractwem i porozsyła swoje zdesperowane ogłoszenia do Stowarzyszeń Promujących Walkę Z Kulturą. Chyba, że dołączy do dzielnej grupy współczesnych przedsiębiorców kultury i na własnej skórze przekona się, co to znaczy zostać nieskutecznym profesjonalistą. Czyli fachurą w każdej dziedzinie zahaczającej o twórcze i wydawnicze procesy.
A więc musi umieć wszystko, lub prawie. Zrobić nieśmieszną korektę. Znać się na kosztach druku, łamaniu stron, właściwej czcionce, doborze odpowiedniego papieru, sensownej reklamie, szukaniu i znajdowaniu SPONSORÓW. Jednakowoż artysta szukający wsparcia,, szybko dochodzi do wniosku, że takich jak on, jest przeszło więcej i chcąc wypłynąć na szerokie wody, musi razem z nimi tłuc się po niszach, piwnicach i straconych złudzeniach.
Gdyż ponieważ nie ma żyłki straganiarskiej i nie potrafi sprzedać swoich intelektualnych artykułów. Znika więc z rynku w swawolnym rytmie cza-czy i słuch o nim wędruje tam, gdzie ciemno, głucho i milcząco. Chyba, że cierpi na nadmiar gotówki i nie kłopocze się wydaniem np. własnej książki. Wtedy poleca fachmanom swój przyszły bestseller i już oni zadbają, by miała ręce i nogi, sprzedawała się jak Bóg przykazał i nie straszyła gustem, sam zaś może zająć się pisaniem. Ma wolną głowę i nie doskwiera mu upierdliwa myśl, że aby nabazgrać książkę, powinien być drukarzem, introligatorem, czy innym Gutenbergiem.
Komentarze (22)
ale już nie pamiętam o czym to było
Czas na cytat - "Czytanie jest dla umysłu tym, czym gimnastyka dla ciała." - Richard Steele
Czemu go zacytowałem? Przyznam, że mało czytam, ale staram się ten błąd naprawić, by lepiej pisać wiersze i opowiadania. R.S. napisał, że czytanie jest dla umysłu… Miał rację, ale czytając Twoje wypociny mój przepracowany do gorąca umysł po prostu zaczął płonąć. Nie była to przyjemność niczym gimnastyka dla ciała. Bardziej przypomniała mi wspomniana gimnastyka najbardziej okrutne tortury albo „literacki masochizm” zafundowany od Ciebie.
Szkoda, tekst był ciekawy, ale z powodu Twojego niekoleżeńskiego zachowania i trudności zrozumienia tego co napisałeś muszę dać Ci trójkę.
Czytelnika trzeba szanować. Pozdrawiam 😉
Z kolei Mozart podróżował z ojcem i matką kilka lat po całej Europie w poszukiwaniu stałej posady, zupełnie nadaremnie w braku żyłki straganiarskiej oczywiście. Nawet finansowo zaradny ojciec Mozarta, próbujący upchnąć podczas tych wyjazdów egzemplarze swojej „Szkoły skrzypcowej", nie potrafił wyprowadzić syna na drogę kariery. Wprawdzie Mozart cieszył się krótkim okresem prosperity, gdy na jego koncerty subskrypcyjne kupowało bilety wielu wiedeńczyków, ba — nawet sam cesarz bił mu brawo, lecz wkrótce w branży muzycznej zapanował kryzys, Mozart popadł w długi, a gdy w końcu dostał posadę nadwornego kompozytora, jego wynagrodzenie wynosiło 40 procent tego, co otrzymywał jego poprzednik, nie dlatego, że Mozartowi brakowało siły twórczej, bądź talentu, ale ponieważ nie umiał się targować.
Więcej szczęścia miał Beethoven, tylko dlatego, że żył w czasach kiedy kompozytorów nie traktowano na równi z kucharzami i fryzjerami, lecz doceniano owoce ich pracy. Beethoven był źle wychowanym, okropnie ubranym tyranem, bez permanentnego zatrudnienia, mimo to otrzymywał wielkie wsparcie od bogatych sponsorów, a gdy zmarł, pół Wiednia szło za jego trumną.
Natomiast niejaki Michael Jackson bije największego architekta muzyki polubieniami na głowę:
Beethoven — Sonata fortepianowa nr. 14 „Księżycowa”: 216 milionów👍
Jackson — "Billie Jean": 1700 milionów👍
I kto tu komponuje lepszą muzykę❓🤔
Ubawiłeś mnie tą pochwałą ignorancji Glorii. Odzywka z pomyłkowym wejściem na literackie forum, nie była „prostacka” lecz uzasadniona, gdyż wchodzących, a niezainteresowanych pisaniem i czytaniem nalazło tu sporo. Ani nie piszą, ani nie czytają ze zrozumieniem, tylko pod tekstami innych urządzają sobie zjazdy towarzyskie w celu dokopania autorowi. Poza tym oświadczyłeś z dumą, że nie rozumiesz tekstu. Byłbym wdzięczny za pokazanie tych miejsc
pozdrawiam
P.S.
Cieszę się, że Ciebie ubawiłem, choć nie taki miałem zamiar😉
Właśnie takich, merytorycznych i wzbogacających komentarzy, jak ten, brakuje na tym portalu. Dzięki.
mj
Dzisiaj dzień zakochanych. Nie ma w tobie odrobiny miłości?
No cóż, co zrobić. Nie ma rady!
NO!
"...nie mogę patrzeć na fizys człowieka, który, dzięki głupocie którego przywrócono przywileje ubekom."
W związku z tym, po doklepaniu się do polifonii uznałem, że zabawnym będzie jeśli resztę to autor sam sobie doczyta. Utalentowanemu zawsze łatwiej odnależć nieistniejące zależności między nieprzystającymi bytami. Coś jak leworęczny długoPIS, a półanalfabetyczne prawactwo.
I tak mu dopomósz buk.
Z życzeniami miłej, soboty, dnia człowieczego z tytułu jezusowego w niej jego poczęcia
ireneo, też buk, ale jedyny, prawdziwy.
Dołączam ⭐⭐⭐⭐ z ⭐⭐⭐⭐⭐⭐.
Saldo obrotu towarowego w handlu zagranicznym Polski:
🟢 2023r. (PiS): +45 mld zł
🔴 2024r. (KO): + 3 mld zł
Nervinka pewnie bardzo zadowolony ze swoich wyborów, bo konto ci puchnie i możesz się skrobać.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania