O Mariuszu i Anieli część 6.

-Dobry!- wykrzyknęła Aniela wchodząc do kwiaciarni.

Po prawo znajdowała się długa lada na nóżkach pamiętająca czasy komunizmu, po prawej zaś stronie stały w wazonach kolejno róże w trzech kolorach: białym, czerwonym i herbacianym; różowe i łososiowe goździki; białe, żółte i bordowe chryzantemy; bordowe gerbery oraz kilka sztucznych wiązanek. Na wprost stało kilka doniczek z różnego rodzaju kwiatami domowymi. Oprócz sprzedaży kwiatów Drzazgowa zajmowała się także sprzedażą przemycanego alkoholu bez akcyzy. Oczywiście tym zajmowała się ,,na boku’’ i wszystkie buteleczki miała skrzętnie ukryte.

-Jakuś dosyć taniu wiunzankę, bo piniendzy ni mam dużo, tak do dwudziestu złotych i na czwartek mi ju zrób.

-A co kochana, na Warzechy pogrzeb się wybirasz?

-Jo, toć to mój sąsiad.

-A z czego ten wieniec, kochana?

-A… To możesz te trzy goździki i tote trzy, i w gratisie daj mi setkę, do trumny mu włożę…

Obie kobiety roześmiały się. Właścicielka kwiaciarni dała Anieli buteleczkę i naliczyła dwadzieścia trzy złote i pięćdziesiąt groszy. Aniela zapłaciła i z zawiniętą w gazetę butelką wyszła od Drzazgowej uśmiechnięta od ucha do ucha. Szła powoli w kierunku domu. Niedaleko sklepu Pipczyńskiej spotkała swojego syna.

-Gdzie żeś była?- powiedział.- Byłem w dumu, dobijałem się i nikt nie otwirał.

-W kwiaciarni, Warzecha umarł.

-Nie gadaj. A co mu było?

-Nie wiem. Nie zawracaj mi gitary musze w chałupie statki pomyć.

-Matka, a masz jeszcze tu gruszkę w ogródku?

-Jo, a co, pierdziołków chcesz nazrywać?

-Jo, bo se chciałem trochę bimbru napędzić.

-To zara mi weźmiesz przy okazji tu banie zerwiesz i do dumu przyniesiesz.

Matka Mariusza weszła do domu, a jej syn poszedł do ogródka z tyłu domu. Aniela zaraz po wejściu otworzyła okno od kuchni, która znajdowała się od podwórza. Do domu przybudowana była niska szopka. Budynek miał jedne dwuskrzydłowe drzwi. Do szopki dostawiona była jeszcze szeroka na około metr drewniana przybudówka, w której Aniela hodowała pięć kur i dwie kaczki. Gdy żył jeszcze jej mąż, to mieli również świnie. Po jego śmierci kobieta zrezygnowała z ich hodowli.

-Mariusz, ty weź zobacz czy szajerek je otwarty i weź wypuść kury.

Mariusz stał na drabinie schowany za drzewem i zrywał gruszki do dużego białego wiadra. Nie był zainteresowany tym co mówiła matka i ją ignorował, udawał, że jej nie słyszy. Pomiędzy trzema rzędami starych drzew rosła wysoka, dawno nieścinana trawa. Sad był oddzielony od reszty działki niskim drewnianym płotkiem, za którym rósł rząd wysokich astrów posadzonych w kępach. Tuż za kwiatami znajdował się niewielki warzywnik, w którym rosły dynie, buraczki, marchew, por i seler.

-Mariusz! Nie słyszysz co mówię?

-Co chcesz? Nie słyszałem.

-Weź zobacz czy szajerek je otwarty i weź kury wypuść.

-Jo, zaraz robie.

-To ty je wypuść, a ja zara na rower wsiunde i pojadę na rzęsę.

-Matka!

-Co?

-Ty, a ta żaga to ma tak tu leżyć?

-Niech leży, późnij przytnę tu gruszkę, bo una taka je zarośnięta.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania