O miłości fałszywej

Czasem lubię wyjść w nocy na miasto, bo...

Kiedy wszystkie światła wkoło gasną

Jesteś mego horyzontu jedyną gwiazdą

 

Wsłuchuję się w tę zaklętą ciszę

Wyłączam zmysły, poematów zbiór myślami Ci napiszę

I tak idę, próbując znaleźć nadludzką siłę

Nadziei iskrę ostatkiem sił i tak w sobie zatliłem

 

Wspomnienia wracają wehikułem czasu natchnione

Rozdzierając moje ego zbyt długo tłumione

Nadzieje tak długo kłamstwami karmione

 

Aurą obłudy Twoje życie przesiąknięte

A z biegiem czasu moje skrzydła wolności coraz szerzej rozpięte

I tak, przemierzając miasta ulic labirynt

Próbowałem zgłębić Twego serca najmroczniejsze rewiry

 

Zyskałem dużo, straciłem aż nadto

Zrozumiałem, ile do szczęścia naprawdę mi brakło

Szkoda, że spadającw gwiazdy zdobią niebo tak rzadko

 

Życie mym Panem i srogim uczuć treserem

Jam jedynie spokoju duszy niewybrednym koneserem

I tak pogardy piec żeliwny wybudowałem w samotności

By obrócić w proch wszystko, co zapisałaś w kościach fałszywej miłości

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania