"O pierwszej wiedźmie" CZ.I 3/4

Wiven rzuciła zebrany chrust w trawę rosnąca na szczycie. Wzięła głęboki wdech, wejście po ścianie wzgórza nie było może trudne, lecz po wielu dniach wędrówki każdy większy wysiłek stawał się wyzwaniem. Wybrała ze sterty kawałek pękniętego wzdłuż drąga… chwyciła go i z całej siły walnęła nim w pień rosnącego obok grabu… drąg rozpadł się na dwie niemal równe części. Jedną połówkę rzuciła z powrotem na stertę gałęzi, drugą natomiast położyła na wcześniej wydeptaną trawę.

- Ehhh, mam nadzieję że nikt się tu nie kręci… - Cóż było to sprzeczne z jej aktualną sytuacją, bo każda pomoc była na wagę złota.

Dziewczyna wyplątała rzemyk, który spinał jej białą bluzkę w miejscu dekoltu. Materiał rozszedł się na boki odkrywając jej wdzięki.

Przywiązała go do jednej z cieńszych gałązek, tak że całość tworzyła łuk o luźnej cięciwie i wkręciła w nią najprostszy patyk jaki udało jej się znaleźć. Miał posłużyć jej za świder. Robiło się coraz ciemniej jednak wzrok powoli przyzwyczajał się do zapadających ciemności.

Wiven coraz szybciej przeciągała łukiem w tą i z powrotem powodując coraz szybsze obracanie się świdra we wcześniej wydłubanym wgłębieniu po płaskiej stronie rozłupanego drąga. Jednocześnie całym ciałem parła na płaski kamień dociskający cały mechanizm. Czekała na pojawienie się dymu… znów poczuła morderczy głód, teraz jednak sprawą pierwszorzędną było rozpalenie ogniska. Bez ognia to ona stawała się potencjalną kolacją. Bark prawej ręki palił ją z bólu, powoli spod świdra zaczęły ukazywać się pierwsze strugi dymu to był dobry znak. Od tej pory zaczynał powstawać żar, który konieczny był do powstania ognia.

Było już całkowicie ciemno, na niebie nie było ani jednej gwiazdy mogącej dać chociaż troszkę światła; jedynym jego źródłem pozostawało słabo płonące ognisko. Wiven nie miała zbyt wielkich zapasów opału, aby pozwolić sobie na większe ognisko to musiało wystarczyć aby odstraszyć krążące w okolicy drapieżniki i dać choć trochę ciepła. Powieki już same jej opadały pod swoim ciężarem, głód doskwierał coraz mocniej, a komary jakby za nic nie robiąc sobie dymu bijącego z ogniska gryzły tak jak wcześniej. Dziewczyna dorzuciła jeszcze kila grubszych gałęzi. Teraz mogła pozwolić sobie na chwilę snu, położyła głowę na złożonych dłoniach… zasnęła.

***

Noc była niespokojna kilkukrotnie budziło ją wycie, i ryki dzikiej zwierzyny, całe szczęście odczuwały respekt do ognia i nie zbliżały się nadto blisko. Wielokrotnie także musiała dorzucać w ciągu nocy do ogniska, słabego choć jedynego gwaranta przebudzenia się następnego poranka.

Na dodatek męczył ją koszmar… wilk…raczej coś większego. Sama nie wiedziała, co to za bestia. Była pewna tylko jednego był wielki niczym tur, miał chyba z półtora sążnia wzrostu. W jej śnie uciekała z domu w las, przed tą bestią. Gnała przez most, drogą wzdłuż pola Borowiczów, mijała pasącego się byka. Biegła w stronę wyimaginowanej góry, istniała tylko w jej śnie. W końcu dobiegała do skarpy, ślepego zaułku i już myślała że wilk został daleko w tyle. Zasapana opierała obie dłonie na skalnej ścianie bezmyślnie wlepiając w nią wzrok. Gdy zza jej pleców znienacka zaszedł ją ogromny łomot. Przez głowę przechodziła jedna myśl… to już jest koniec. Odwracała się, ostatni raz spoglądając na świat za nią… rodzinny gród, okoliczne pola i byka, który się zerwał z pala i biegnie jak i ona biegła w kierunku nieistniejącej góry. Fakt, miała tylko chwilę, aby zobaczyć ten obraz, lecz to on utkwił w jej głowie po przebudzeniu. Dalej były kły, ogromne kły bestii, oraz przekrwione oczy… oczy żądne mordu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania