"O pierwszej wiedźmie" CZ.I 4/4

Dziewczyna schodziła ze wzgórza z powrotem w stronę rzeki, by kontynuować marsz, jednak jej głowę zaprzątały myśli o dzisiejszym śnie. Znała z opowieści matki ich prorocze możliwości. W ich wiosce był nawet kiedyś wróż, umiejący rozszyfrowywać sny, jak się jednak później okazało w grodzie nikomu nie przypadł sen który wróż uznał za choć trochę interesujący. Może prócz snu starego Roslava, bo gdy mistrz przyjmował interesantów w swoim namiocie i odsyłał kolejnych ludzi to Roslava wyrzucił z hukiem rzucając za nim kilka wyzwisk. Później jeszcze wyszedł i do ciekawskich krzyknął, że stary chutliwy, ale nie baby mu w głowie, więc chłopy nie ich pilnować a samych siebie. Wiven była świadkiem całego zajścia, choć sama nie skorzystała z usług wróża, a i z całego zajścia niewiele zrozumiała. Była wtedy jeszcze dzieckiem.

Ten sen pomimo tego że wrył się w jej myśli, nie wydawał się niczego zwiastować, raczej był odbiciem tego co już było. Gonitwą myśli i wspomnień, które jej umysł chciał uporządkować.

Droga była coraz bardziej stroma, nie potrzebnie poszła na skróty, mogła wrócić tą samą trasą co weszła.

Wiven w tej chwili musiała chwytać pobliskich drzew, aby nie zsunąć się w dół. Słońce grzało już nie miłosiernie, chociaż niedawno wstało. Drzewa dawały choć trochę cienia. Było sucho strasznie sucho, nie padało od dawna. Właśnie… przypomniała sobie… w jej śnie padał deszcz, a odkąd jest na tym odludzi nie spadła ani kropla deszczu. Na drodze którą wchodziła na szczyt poprzedniego dnia rosły pokrzywy, prawda sezon na ich zbieranie już się skończył, mimo to ich liście mogły napełnić jej żołądek. Taki pokarm nie był syty, lecz pozwalał na przeżycie. Kilka dni temu też posilała się właśnie nimi.

Wystający korzeń na którym właśnie oparła nogę wyrwał się z ziemi. Wiven poczuła jak traci równowagę, próbowała chwytać się jeszcze co mniejszych gałęzi, jednak te były za słabe aby utrzymać jej ciężar. Dziewczyna zwaliła się na ziemię próbując już w tej chwili chwytać się czegokolwiek. Sunęła coraz szybciej w dół. Zaczęła coraz mocniej wbijać swoje buty w ziemię aby spowolnić upadek. Nie zdążyła z całym impetem walnęła rosnące na jej drodze drzewo. Zawyła z bólu. Spróbował się podnieść opierając plecy o drzewo.

- Aaaaaagh – krzyknęła osuwając się z powrotem na ziemię.

Dopiero teraz zauważyła, że całą nogę od kolana w dół ma brudną we krwi, jej strumyki spływały aż do skórzanej cholewki buta. Musiała jak najszybciej zatamować krwawienie. Skóra na jej kolanie odeszła jednym wielkim płatem trzymając się jedynie niewielkim kawałkiem tuż nad rzepką. Wiven spojrzał na ranę… poczuła jak zawartość żołądka unosi jej się do gardła, momentalnie zbladła ze strachu. Odwróciła wzrok, aby nie patrzeć na krwawiące kolano. Dziewczyna tym razem nawet nie zastanawiając się, czy ktoś może być w pobliżu zdjęła z siebie swoją lnianą bluzkę chciała oderwać z niej pas materiału, jednak ten stawiał zbyt wielki opór dla jej drżących rąk. Czuła się coraz gorzej, myślała że zaraz zwymiotuje. Próbowała rozedrzeć materiał o korę drzewa lecz ten nie chciał ustąpić. Chwyciła za najostrzejszy kamień jaki udało jej się wymacać dłonią. Zaczęła uderzać nim w rąbek bluzki podpierając ją o pień drzewa. Tkanina w końcu nie wytrzymała, pojedyncze włókna się rozerwały. Dziewczyna odrzuciła kamień, aby dalej od siebie. Była coraz słabsza, traciła krew, dużo krwi. Resztką sił zacisnęła pięści na skrajach rozdartej tkaniny i mocnym pociągnięciem oddarła pas materiału od reszty bluzki. Jej twarz była niemal biała. Podciągnęła nogę ku sobie, była sztywna, Wiven ogarnął jeszcze większy strach. Bała się. Z jej oczu poleciała łza, była bezradna. Zaczęła owijać krwawiące miejsce chciała ścisnąć ranę jak najmocniej.

Zawiązała opatrunek, czuła jak odpływają z niej ostatnie siły, czuła… nie już nie czuła zemdlała. Jej bezwładna dłoń opadła na zamszony konar dębu. Lniana opaska z białej zaczęła zmieniać barwę na czerwoną.

Zerwał się wiatr silny wiatr. Nie minęła dłuższa chwila jak spadł deszcz. Nie był to zwykły deszcz, był on zapowiedzią burzy tak silnej, że nie pamiętano podobnej od co najmniej kilkunastu lat. Niebiosa miotały piorunami ze wszystkich stron świata. Padało cały dzień i noc, a grzmoty nie ustępowały. Jeden nawet trafił w stary dąb, który stał na stromym zboczu jednego z wielu Nitrzańskich wzgórz. Posypały się liście i trochę drobnych gałęzi. U Lechitów sam dąb już symbolizował siłę i długowieczność, lecz trafienie go przez piorun uznawane było za objawienie się w tym miejscu Peruna. W takich miejscach często zakładano później święte gaje poświęcone temu właśnie Bogu. Choć większość tego typu zdarzeń było zwykłym przypadkiem. Trafiony dąb pękł z trzaskiem. Pień zaczął rozchylać ku dwóm przeciwnym sobie kierunkom, aż do najniższej gałęzi. Wtedy się zatrzymał. Z drzew zerwały się okoliczne ptaki spłoszone całym wydarzeniem. Mimo wielu opowiadaniom wołchwów i klechdą żerców nie pojawił się nikt. Na wzgórzu nie było zupełnie nikogo… prócz dziewczyny leżącej w porwanej białej bluzce w kałuży rozcieńczonej przez deszcz krwi i trupio białej twarzy. Wyglądała niczym martwa oparta o pęknięty pień dębu, który parował w padającym deszczu, jakby jej dusza uciekała przez naznaczone drzewo.

Ale nikt nie mógł tego widzieć, nikt w pojedynkę nie zapuszczał się tak głęboko w Nitrzańskie lasy… nikt… jak widać nawet Bogowie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania