"O pierwszej wiedźmie" CZ.II 1/4

Powietrze było rześkie po wczorajszej burzy, już nie padało, lecz niebo nadal skrywały ciemne chmury. Rzędami stały połamane pnie drzew, nie przetrwały starcia z wichurą.

Dłoń Wiven zacisnęła się zgarniając przy okazji część leśnej ściółki. Dziewczyna była oszołomiona. Pamiętała wczorajsze wydarzenia jak przez mgłę, nadal była słaba po utracie krwi. Spojrzała na swoją nogę. Od cholewki buta, aż po sam opatrunek pokrywał ją wielki popękany skrzep krwi. Przeraziła się, oparła głowę o pęknięty pień drzewa. Próbowała oczyścić myśli. Nic z tego, te uderzały ją z każdej strony. Zaklęła – pomogło jej to na chwilę.

- Teraz spokojnie Wiven, spokojnie mała – szeptała by się uspokoić.

Udało jej się ogarnąć natłok myśli.

- Co teraz? Co teraz Wiven? Spokojnie po kolei – wzięła głęboki wdech.

O ile wcześniej była w tragicznej sytuacji to teraz było dużo gorzej. Aż brakowało jej słów na określenie swojej pozycji. Musiała teraz przemyśleć wszystko dokładnie, co dalej przecież nie mogła tu zostać. Teraz dopiero zauważyła... gdy spała padało, a więc sen choć częściowo się spełnił. Może to i dobrze deszcz oczyścił jej obdarty bok, który ucierpiał podczas całego wypadku.

 

Wiven spróbowała wstać łapiąc palcami za szczelinę w pękniętym pniu podciągnęła się trzymając cały czas drzewa. Była w stanie utrzymać się na zdrowej nodze, lecz nie mogła iść bez pomocy drugiej. Musiała znaleźć cokolwiek co mogłoby jej posłużyć za prowizoryczne podparcie. Czekało ją jeszcze zejście ze wzgórza.

 

***

 

Odkąd się obudziła minęło już sporo czasu. Nadal wiał silny wiatr i przegonił chmury, które jeszcze rano ostały się po burzy. Wiven szła, a właściwie kuśtykała podpierając się suchym dębowym kijem, który wydawał się wystarczająco mocny aby posłużyć jej w wędrówce przez kilka dni. Spojrzała na drugi brzeg rzeki. Rozciągała się tam łąka czerwona od polnych maków, tuż za nią był gęsty las. Rosły tu te same drzewa co w okolicy jej rodzinnego grodu, jednak było w nic coś odmiennego, obcego. Ten fakt zaczął jej zaprzątać głowę. Przestała przyglądać się tamtej stronie rzeki i zaczęła patrzeć pod nogi, gdyż ziemia pod nimi robiła się coraz bardziej błotnista i kij, którym się wspomagała zapadał się coraz głębiej.

 

Wiven odkąd się obudziła nie zdejmowała prowizorycznego opatrunku ze swojej nogi, sądząc, że tak będzie lepiej. Na pewno gdy uda jej się odnaleźć jakąkolwiek osadę, znajdzie się ktoś kto opatrzy jej ranę. Znów przypomniała sobie obcość lasu po drugiej stronie rzeki. Zaczynała się domyślać dlaczego wzbudzał w niej to uczucie. To już nie były jej rodzinne strony, a rzeka wzdłuż której szła nie była tą rzeką płynącą przez jej rodzinny gród, a raczej tą bezimienną przepływającą w pobliżu osady założonej przez jej stryja. Mimo to nadal nie mogła mieć pewności, że idzie w dobrym kierunku, choć nawet jeśli nie to dojdzie do Komarzyc, a tam na pewno otrzyma pomoc.

Rana znacznie ją spowalniała, teraz nie była w stanie pokonać nawet połowy tej drogi, którą w zwykłych okolicznościach dałaby radę. W okolicach opatrunku noga była mocno opuchnięta, dlatego większość ciężaru swojego ciała musiała opierać na znalezionym kiju.

 

Zdrowa noga paliła niemiłosiernie. Bywały momenty w których wolała znieść ból płynący z rannego kolana niż stanąć na wymęczonej stopie. Co nuż patrzyła to w niebo to w ziemię. Starała się robić wszystko, byle nie myśleć o zmęczeniu. Jej czarne jak węgiel włosy nie były już jak wcześniej – teraz powlekał je popielatoszary trud drogi. Nie tylko na nich odbiły się jednak trudy podróży. Oczy. Wielkie i zielone … Nie biło z nich już to dawne, bystre spojrzenie. Teraz były przymrużone, opuchnięte. Jej wzrok błagał o pomoc. Tak szła wzdłuż bezimiennej rzeki.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania