"O pierwszej wiedźmie" CZ.II 2/4

Co chwilę wybierała sobie nowy cel, do którego miała dotrzeć zanim zatrzyma się i da odpocząć strudzonym stopom.

- No już Wivenka, na szczyt tego wzniesienia. Na szczycie odpoczniesz… to jeszcze nie szczyt… teraz z górki – mamrotała nie była już nawet wstanie poprawnie wypowiadać słów. Nie wytrzymał z impetem zwaliła się na zarośnięte ostem, pokrzywami i odrobiną wiosennego miłka; niewielkim wzniesieniu. Zakręciło jej się w głowie, jednak po chwili ogarnęła cały mętlik. Pić… „Głupia” – pomyślała, coś w tym jednak było, gdyż rzeka płynęła półtora sążnia pod nią u stóp zarośniętego wzniesienia. Powoli zsunęła się do koryta rzeki. Kilkoma wielkimi łykami ugasiła pragnienie.

Podparła się rękoma splatając za plecami palce obu dłoni. Zaczęła rozglądać się po okolicy. Teraz już nie traktowała jej jako wroga, mało tego widziała w niej coś na swój sposób pięknego. Dziewczynie szybko poprawił się humor. Zaczęła zrywać liście szczawiu, w tej chwili może i nie była głodna, ale kto wie kiedy znów będzie okazja. Przeżuwała lekko kwaskowe, zielone liści. Część z nich umieściła w skórzanej torbie, którą nadal miała przy sobie. Spojrzała na wypaloną na jednej ze ścianek swargę. Symbol wieczności, odradzania się i życia, wieczny cykl natury. Osiem ramion z ostrzem skierowanym w prawą stronę. Niektórzy też mawiali, że znak nieśmiertelnego ducha i szczęścia.

- Jakiego szczęścia? – zakrzyknęła z wyrzutem – Może i szczęścia, ale nie dla mnie… nie tu i na pewno nie teraz.

Rzuciła torbę pod rosnącą nieopodal leszczynę. Ze łzami w oczach znów spojrzała na wartko płynącą rzekę. Znienawidziła ją, zapomniała, że tylko ona może jej pomóc. Nienawidziła też wzgórza pod którym leżała, nienawidziła tego obcego lasu po drugiej stronie znienawidzonej rzeki i poprzedzającej go polany. Z rozmachem rzuciła się w gęstą trawę. Ranę w kolanie przeszył ostry, niespodziewany ból. Wiven poczuła się jeszcze gorzej. Dlaczego nie przewidziała i tego, teraz była zła też i na siebie. Ledwo powstrzymywała się od płaczu. Poderwała z ziemi swój dębowy kij. Podeszła do leżącej pod leszczyną torby. Złapała za skórzany pas i cisnęła nią jeszcze dalej niż wcześniej. Łzy płynęły jej po policzkach. Chciała też połamać kij na którym się opierała… zrezygnowała. Zadarła głowę do góry patrząc w niebo. Jedno krótkie spojrzenie wydało się jej jakoby wiecznością. Czuła jak ze złości wali jej serce, jak pulsują jej wszystkie tętnice. Czuła płynącą krew w żyłach, lecz chmury na niebie wydawały się ospałe, powolne… spowodowały swojego rodzaju otumanienie w jej głowie. Oddech dziewczyny powoli zaczął się uspokajać. Opuściła z powrotem głowę, wpatrując się w odległy już nie znienawidzony obcy las. Napad złości minął, musiała na nowo pozbierać myśli. Z trudem jej się to udało, mimo to nie chciała pozostawać w tym miejscu. Wstała i weszła na niewielką górkę, która wcześniej znajdowała się za jej plecami. Wzniesienie liczyło sobie około trzy sążnie wysokości. Chciała się rozejrzeć po okolicy, liczyła, że akurat z wysokości zauważy coś co może jej pomóc. Nie myliła się. Przy najbliższym zakolu rzeki znajdowało się małe ziemne urwisko, stworzone przez samą rzekę, podmywającą grunt pod pomniejszym pagórkiem. Mogło posłużyć za schronienie na najbliższą noc i pozwolić na dłuższy wypoczynek. Słońce górowało jeszcze na niebie i do zmierzchu upłynie jeszcze wiele czasu, który mogła poświęcić na dalszą drogę. Jednak nie chciała ryzykować powtórki z wydarzenia, gdy zraniła nogę, schodząc ze szczytu wzgórza, na które weszła tylko z powodu braku schronienia. Do tego mając dużo więcej czasu niż potrzebowała uda jej się lepiej przygotować do dalszej drogi i będzie miała czas na przyjrzenie się zranionej nodze.

***

Wiven dorzuciła większą gałąź do ognia. Ilość opału, jaką uzbierała w wolnym czasie pozwalała jej podtrzymać całkiem pokaźnych rozmiarów ogień przez całą noc. Do tego udało jej się znaleźć wyrzuconego przez rzekę na brzeg pstrąga, którego dziewczyna już wcześniej przygotowała i zjadła. Taka ryba była całkiem miłą odmianą od jedzenia głównie liści i łodyg co niektórych mniej lub bardziej jadalnych roślin. Ostatnią mięsną potrawa jaką miała okazje zjeść był słabo przypieczony, znaleziony zając. Powoli zaczynało się ściemniać. Po drugiej stronie rzeki widziała dwie przemykające wzdłuż polany dzikie kuny. Nigdy nie miała okazji przyjrzeć się tym zwierzętom bliżej, a wiedziała że są ludzie, którzy te zwierzęta udomowili i trzymają je w swoich chatach. Wiven stawała się senna, czuła, że tej nocy w końcu się wyśpi. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach przekwitającej wody. Pozwoliła sobie zamknąć oczy i zasnąć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania