"O pierwszej wiedźmie" CZ.II 3/4

Czarnowłosa dziewczyna zalała jeszcze tlące się ognisko.

- Czas w drogę Wiven – zakrzyknęła, jakby dodając sobie motywacji.

Podpierając się na dębowy kiju, wstała, przerzuciła skórzaną torbę z wypaloną nań swargą. Nie pozostało nic jak nadal iść wraz z nurtem bezimiennej rzeki. Dzień zapowiadała się nad wyraz dobrze. Było ciepło choć słońce zakrywały chmury, dzięki czemu nie było gorąco, do tego zawiewał lekki, chłodny wiatr, zapewniając znakomite warunki do marszu. Wiven była wypoczęta i najedzona, byłoby idealnie, gdyby nie, bolące kolano. Lniany opatrunek zbyt mocno ściskał teraz opuchniętą ranę. Dziewczyna próbowała już wcześniej poluzować przekrwiony materiał, lecz to tylko powodowało ból i ponowne krwawienie.

 

Idąc pokonała kolejne zakole rzeki i stanęła jak wryta. Po jej drugiej stronie rozciągało się wyrąbisko drzewa. Oceniła je na około pięć morg, choć nie zdziwiłaby się gdyby miało ono i większą powierzchnię. Wyrąb tak wielki nie mógł się obyć bez obozowiska i to całkiem pokaźnego. Wiven stojącej dość daleko od niego udało się naliczyć blisko tuzina szałasów, do tego prawie pół mendla pozostawionych tu wozów, pewnie drugie tyle znajdowało się tam dokąd zrąbane drzewo było przewożone. Przy samym obozowisku leżała wielka hałda kory. Znaczyło, że prócz wyrębu to drzewo także było wstępnie przygotowywane w tym miejscu do dalszego sezonowania. Okorowanie tu zrąbanych pni pozwalało choć odrobinę zmniejszyć ich wagę, a do tego przyśpieszało proces schnięcia drewna, jednocześnie zapobiegając jego pękaniu. Tak przygotowane bale oddawało wilgoć całą swoją powierzchnią, a nie tylko miejscami w których zostały przerąbane, a te właśnie były ich słabym punktem. To właśnie od tych miejsc drewno zaczynało pękać, gdy schło zbyt szybko. Odpowiednie sezonowanie drzewa było połową sukcesu, jeśli chodziło o jego późniejszą trwałość. Od pokaźnego obozowiska wiodła droga, naznaczona śladami kół ciężkich wozów z drewnem. Ta przecinała środek osamotnionego, brzozowego matecznika. Młode brzózki rosły tu może od około pięciu, ewentualnie co dorodniejsze egzemplarze siedmiu lat. Zostały wycięte tylko te, które rosły w miejscu, gdzie teraz przebiega droga.

W tym momencie Wiven pożałowała, że nie jest po tamtej stronie rzeki, kto wie co przydatnego mogłaby znaleźć w obozie tamtejszych drwali, do tego sama perspektywa dalszego marszu ubitą przez wozy drogą wydawała się o wiele lepsza, niż przedzieranie się nadal przez wysoką trawę, pokrzywy i krzaki. Najbardziej zastanawiało ją co się znajduje za brzozowym matecznikiem. Wątpiła, aby to była osada jej stryja, była zbyt mała, aby zużyć tyle drewna, także wnioskując szła do Komarzyc. Całą drogę miała nadzieję, że dojdzie do Osiedlic, jednak perspektywa trafienia w ogóle między ludzi wydawała się wystarczająco zadowalająca.

 

Dziewczynie nie pozostało nic innego, jak nadal iść wzdłuż koryta rzeki, aż natrafi na jakiś most. Być może droga wiodąca z obozu w którymś momencie przetnie się z bezimienną rzeką, wtedy znacznie szybciej pokona odległość dzielącą ją od warownego grodu Komarzyc. Wiven coraz trudniej było przedzierać się przez zarośla lecz myśl, że morze być już całkiem niedaleko Komarzyc motywowała ją do dalszego marszu. Kto wie może jeszcze dziś będzie dane jej zjeść porządny posiłek i wyspać się w miękkiej pierzynie. Droga po drugiej stronie rzeki nie wydawała się ani trochę przybliżać do koryta wody. Wiven trochę zgłodniała, więc postanowiła zrobić chwilę postoju, aby zjeść zapasy z torby i napoić się z rzeki. Wydeptała niewielki okrąg w trawie, tak aby bez przeszkód usiąść i mieć wokół siebie wystarczająco miejsca, by czuć się w miarę swobodnie.

 

Dziewczyna kończyła właśnie swój posiłek złożony głównie z liści szczawiu, które wczoraj zebrała. Cały czas wpatrywała się w horyzont, gdzie droga nikła wraz z nim, zdawało jej się, że tam, gdzie horyzont łączy się z drogą coś jest. Może to upragniony gród Komarzyce, a może kilka rosnących tam drzew. Mimo to Wiven nadal wpatrywała się w ten jeden punkt, jakby licząc, że dzięki temu będzie w stanie wypatrzeć cokolwiek na tą odległość. Wydawało jej się jakby widziała jakiś ruch, ale to mogły być tylko drzewa poruszane przez wiatr. Nie minęło wiele czasu, gdy okazało się, że punkt w który tak się wpatrywała porusza się wzdłuż drogi. Przeszedł ją dreszcz. Pomoc! Oni na pewno udzielą mi pomocy- pomyślała. Zerwała się, nie zważając na ból w kolanie i jak najszybciej chcąc się z nimi zrównać szła, co chwila podpierając się swoim dębowym kijem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania