O północy
Pansy Touckborugh chrupał cynamonowe ciasteczko, krusząc niemiłosiernie na obrus z łopianowych liści. Ubrany w koszulę z falbanami, którą dostał od Minstrelli na dzisiejszą kolację, wypatrywał na ogrodowej ścieżce maga Kulasa.
Przez drewniane sztachety ogrodowej altanki wpadało księżycowe światło. Na stole pyszniły się potrawy z mandragory. Było ich równo trzynaście, każda inna, pachnąca i smakowita.
- Minku nie lubię Kulasa. Musiałaś go zapraszać? - naburmuszył się Pansy.
Minstrella w białej sukience, podkreślającej szczupłość jej ciała, jakby była samotną lilią w mroku wieczoru, wychynęła z ciemności, niosąc specjalny, ogrodowy lampion pełen świetlików. Zaczarowała je tak, by tańczyły synchronicznie w rytm Maskarady Arama Chaczaturiana, cudzoziemskiego maga, geniusza bardów z dalekiej Rutenii.
Walc płynął w jej żyłach złocisto-szafirowym strumieniem, ale nie pozwalała mu przekroczyć granicy - no, może tylko jej oczy bardziej zamigotały barwą nocy.
- Pansiu - postawiła lampion na stole, świetliki zakołysały się i jednocześnie zabrzmiały rożki i skrzypce. Niestety, nikt, kto nie był magiem, nie usłyszy ich, ale Kulas powinien docenić ten miły gest. To była specjalna magiczna muzyka, a stary mag był głuchy jak pień i innej nie usłyszałby wcale. - Wiesz, że tylko Hazel potrafi się obchodzić z naszymi mandragorami. Sprzedamy je już niedługo i będziemy bogaci. Bądź dla niego miły, ten jeden jeszcze raz. Mandragory już dojrzewają.
Rzeczywiście, od strony zagonków kapusty i pasternaku dochodziło melodyjne zawodzenie. Magia uziemiała się nie tylko w mandragorach, dorodny szpinak rosnący obok, fosforyzował, a główki maku próbowały lewitować.
Tymczasem Hazel Hancock zwany Kulasem, skończył wkładać paradny, fioletowy kapelusz i przyjrzał się krytycznie swojemu odbiciu w lustrze. Nie lubił Pansy'ego, elfka stanowczo mogłaby mieszkać z kimś innym, na przykład z nim, znawcą mandragor i elfickiej poezji z trzeciej ery. No, ale trudno. Może przynajmniej dadzą dobre jedzenie.
Kulejąc lekko, wyszedł ze swojej rozpadającej się jak zombie chatki i ruszył w stronę domu elfki i hobbita. Wydawało mu się, że słyszy walca, ale musiał się mylić - był głuchy jak pień, prawda?
Ściskał pod pachą niewielki węzełek, a w nim książkę: " Mandragora i yeyże opisanye, magiczne tudzież zatrważayące, pióra Hazela Hancocka, mgr prof. ad. doc. adjunkt maggus zwyczajnus "
Ogrodowa furtka zaskrzypiała, sowiołak zahuczał trzy razy i na ścieżce pojawił się mag Kulas. Fosforyzując w ciemności zielonym światłem (efekt wypitej mikstury poranka) szedł pomrukując elficki wiersz. Była to pieśń sławiąca mądrość wieczornego zmierzchu i rozkosz spaceru wokół jeziora.
Szedł pomrukując słowa pieśni, by nie zapomnieć żadnego z nich. Chciał przy kolacji popisać się przed Minstrellą i nieco pognębić tego matołka Pansy’ego.
Tymczasem Pansy pykając nieodłączną fajeczkę z drewna czarnego bzu, spoglądał w księżyc i marzył, że razem z Minn są jego jedynymi mieszkańcami.
Drzewa nabrały wyrazu skupienia. W chłodzie nocnego powietrza czuć było przyzwolenie na radość, która nie wymagała niczego więcej, niż miejsca przeznaczonego tylko dla nas. Miejsca, które czeka na ciebie od założenia świata - ogród i mały domek "Szympansówka".
- Gnomy nadały tego Kulasa - skrzywił się w myślach Pansy i wstał powitać maga, który właśnie potknął się na stopniach altanki i grzmotnął jak długi, wypuszczając z rąk ogromną księgę.
Minstrella ukryła uśmiech, pomagając magowi wstać, bo ostentacyjnie pykający fajeczkę Pansy nawet się nie poruszył.
- Bardzo nam miło - powiedziała, mimo, że Kulas był głuchy jak pień. Przy okazji zobaczyła, że Pansy chowa pod stół wyciągniętą niewinnie nogę i uśmiechnęła się po raz drugi. Świetliki w lampionie poruszyły się w rytm taktów walca.
Kulas usiadł, krzywiąc się boleśnie. Machnął ręką i księga przypłynęła do rąk Minstrelli, otwierając się na pierwszej stronie.
- Jest cudowna – elfka uśmiechnęła się trzeci raz, widziała, że Pansy boleśnie liczy te uśmiechy, ale wynagrodzi mu to potem. Teraz najważniejsze były mandragory. Dla mandragor będzie się uśmiechać nawet do ghuli.
Na szczęście mag, który nie zdjął kapelusza do kolacji, zaczął z apetytem próbować po kolei trzynastu potraw, a Minstrella, pod pretekstem odniesienia księgi i zrobienia pigwowej herbaty, przemknęła do chatki, tak ślicznie kuszącej ciepłym blaskiem zapalonej nad wejściem latarni.
Nad kuchennym zlewem, pełnym naczyń, uśmiała się serdecznie, a potem spomiędzy stert suszonych ziół, grzybów, pustych klatek po świetlikach, ksiąg, kubeczków cynowych, muszli i pasiastych kamyków do zbierania kurzu wygrzebała słój z pigwami, po czym wyłowiwszy kilka, zaczęła je siekać na plasterki, idealnie równe i smakowite.
Przy okazji wpadła na pomysł jak wynagrodzić Pansy’emu niechcianą kolację. Popłyną na przejażdżkę łodzią w świetle księżyca na Jodłowe Jeziorko, posłuchać, jak utopiec gra na skrzypcach Sonata da Camera Vivaldiego. Utopce to sprytne bestie, umieją wydobyć ze strun księżycową mgłę, błękitne łzy i ciepło marzeń. Pansy będzie żeglował, a ona będzie czesać rozpuszczone włosy srebrnym grzebieniem.
Czuby jodeł będą odbijać się w świetlistej wodzie i wtedy Pansy zerwie kwiat lilii wodnej i podaruje jej, a ona….
Ale cyt, to potem. Teraz Minstrella, ostrożnie niosąc imbryczek w kształcie grubego olifanta wraca do altanki, gdzie mag Kulas kończy ostatnią porcję mandragory w sosie mandragorowym z dodatkiem wiórków mandragorowych, na winie mandragorowym.
Mag Kulas, jak to miał w zwyczaju, po zjedzeniu wszystkiego co było do zjedzenia zapadł w drzemkę. Z głową spuszczoną na piersi sapał i pogwizdywał. Nosem puszczał kolorowe bańki, w których odbijały się jego sny.
Pansy tylko czekał na ten stały punkt Kulasowych odwiedzin. Złapał Minn za rękę i pociągnął za sobą. Biegli w stronę jeziora. Leśne zwierzęta uciekały przed białą sukienką Minstrelli myśląc, że to księżycowa zmora mknie pędem przez las.
Razem z przydrożnymi drzewami zanurzyli się w czerwcowej nocy, w zapachu ziół, w szelestach nieznanych stworzeń. Jezioro czekało na nich cierpliwie. Unosząc nad tonią księżycowe światło, falowało w takt pieśni samotnej południcy, która nie mogła zasnąć, tak się objadła omletów z paproci.
Stanęli nad brzegiem jeziora. Opodal, ukryta w tataraku, majaczyła chata utopca Henryka. Do pomostu przycumowana była łódź. Utopiec Henryk nie cierpiał wody, dlatego wolał po jeziorze pływać łodzią.
- Idź Minku - popchnął ją w stronę chatki z tataraku - zapytaj Henryka czy możemy pożyczyć łódkę.
Minstrella kucnęła przed wejściem do chatki, czując, jak wilgotny piasek ziębi jej stopy. Dopiero teraz zauważyła, że pogubiła ciżemki biegnąc przez las.
- Henryś? - zajrzała do środka. - Możemy popływać twoją łódką?
- Tak, ale uważajcie na tę okropną, zimną wodę - szczękał zębami utopiec z głębi mrocznej chatynki, pokrytej tatarakową strzechą. - Jeśli się dostanie do środka łódki, będziecie zgubieni!
Henryk cierpiał na aquafobię, rzadką odmianę paranoi fantastycznej. Minstrella zostawiła mu kilka ciasteczek mandragorowych na progu, na szczęście zdążyła je chwycić, nim szaleństwo Pansy'ego pociągnęło ją w leśne ostępy.
- Możemy płynąć, Pansiu!
Łódka zachybotała lekko, gdy elfka weszła do niej. Pansy usiadł naprzeciw i chwycił za wiosła. Widząc jak odbijają od brzegu, księżyc wysunął ciekawski nos zza chmury. Tatarak pachniał niczym ogrody wszystkich Semiramid świata, noc nawoływała tajemniczym głosem.
Minstrella z westchnieniem ulgi wyciągnęła długie nogi i wydobyła z kieszonki sukienki srebrny grzebień. Powoli, jakby był to przedziwny rytuał, zaczęła rozczesywać swoje długie, ciemnobrązowe włosy. Raz po razie, migotliwy grzebień przesuwał się w górę i w dół, księżyc zaczął wplatać w świetliste pasma włosów elfki migotliwe runy, a wiosło nurzało się w ciemną toń głębiej i głębiej.
W zupełnej ciszy sunęli szafirową taflą pomiędzy łachami wodnych lilii, a kiedy Minstrella skończyła czesać włosy, łódka zatrzymała się delikatnie i cichutko.
Od strony chatki Henryka zaczęły dobiegać tony skrzypiec. Minstrella obróciła się do Pansy'ego i położyła palec na usta.
Księżyc słysząc dźwięk skrzypiec nabrał koloru starego złota. Ciężko byłoby nazwać go srebrnym globem, był raczej lampą Alladyna. Pansy poczuł jak ogarnia go spokój i tęsknota za słowami najdelikatniejszymi. Palec Minstrelli na jego ustach był słodki niczym cukierek.
Noc pachniała lasem i spokojnymi zatokami. Łódź unosiła ich nad wodą, nad powalonymi pniami, które obrosły dzikim bluszczem i mchem. Płynęli w milczeniu, by dotrzeć do serca jeziora.
Pansy zauważył, że coś błyszczy na dnie. Nie namyślając się długo dał nurka i popłynął wśród ramion wodorostów. Na dnie leżała spinka Minstrelli, tuż obok, niczym srebrne muszle leżały księżycowe runy. Kiedy wypłynął na powierzchnię, zza czarnej linii lasu wypełzły fantastyczne stwory, otoczyły łódź kołem i trzymając się za upiorne macki, oraz przylgi, wtórowały skrzypcom Henryka, nucąc Um Mitternacht Mahlera.
Pansy ociekając wodą wpatrywał się z zachwytem w przyjaciółkę.
- Minku znalazłem twoją spinkę, ale wiesz, pomyślałem, że Jezioro Jodłowe bez niej nie będzie tak piękne i zostawiłem gdzie leżała.
Nachyliła się ku niemu, księżyc migotał na jej ciemnych włosach i wtedy Pansy podał jej wodną lilię, którą wsunęła za ucho. Nie zwracała uwagi na stwory, posplatała trochę zaklęć ochronnych, by nie próbowały wpakować się do łodzi. Jeszcze im stworów brakowało, wystarczy, że mają ghula w drewutni.
- Pansiu - pocałowała go w czoło, łódka zakołysała się lekko. - Jak już jesteś mokry, to odholuj łódkę dalej - rzuciła mu sznur cumowniczy, a sama usiadła na ławeczce, końce palców zanurzając w wodzie. Fale łaskotały je przyjemnie i było jej tak dobrze na sercu, jak dzieciom w wigilijny poranek. Lilia za uchem pachniała oszałamiająco, wilgoć szła od jeziora, a księżyc jak złota lampa kołysał się nad czubami jodeł.
- To dobrze, że nie brałeś spinki - wyznała, gdy błyszcząca jak mokre złoto głowa Pansy'ego wyłoniła się obok niej z jeziora. - Dałam ją kiedyś w prezencie takiemu miłemu trytonowi, byłoby mu smutno.
Dotknęła opuszkami palców policzka hobbita, który popłynął dalej, po czym objęła ramionami kolana, opierając na nich głowę w oczarowaniu.
Stwory płynęły za łódką, patrząc na nią błagalnie.
- No dobrze, już dobrze - zgodziła się w końcu z westchnieniem. - Możecie troszkę pomóc Pansy'emu.
Macki, płetwy i przylgi popchnęły łódkę, a Minstrella zaczęła śpiewać.
*
Autor: Minstrella / Zenza
Komentarze (12)
Czyta się z rosnącym uśmiechem, gdzieś od połowy nasyconym głośnym: hahaha xd
Dla mnie to beka z sentymentalizmu. Różowości. Całusków. Kobitek wiadomego sortu xd
Przyjemność z czytania duża. Pozdr5
Dzięki :D
Co miało się wydarzyć o północy? Trochę to wygląda jakby jej przyjaciel miał być rzucony na pożarcie, tylko nie wiem za co w zamian... Tajemniczo, nastrojowo, klimatycznie, przy czym mroczność najbardziej mnie zastanawia. Płynęli w głębiny... ''a wiosło nurzało się w ciemną toń głębiej i głębiej.''
Jakiś rytuał, łącznie z czesaniem włosów, jakby wszystkim oplatała, jak pajęczyną... nawet można zobaczyć w niej modliszkę... intrygujące
Myślisz, że modliszkę? Hmm... raczej nie. Zobacz jak namalowała tę scenę. To raczej nie modliszka.
https://ibb.co/TLsgBpL
Stopy wyglądają nienaturalnie, wprost karykatura. Trzeba poprawić.
Korekty nie będzie.
No i pod koniec, to w sumie nie wiadomo, co z tym↔ Pansiem, Minką i stworami.
Jaki będzie z tego finał :)↔Pozdrawiam🙂
Pozdro :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania