O Talii, Słońcu i Księżycu

(Ta krótka bajeczka miała być wstępem do pewnej historii, ale jako że owa historyja nigdy poza 15 stron nie wyszła, pomyślałem, że uraczę szanowną publikę tą ciężkostrawną przystawką.)

 

– Dziadku, opowiedz mi bajkę na dobranoc – poprosiła dziewczynka. Dziadek uśmiechnął się krzywo demonstrując swoje braki w uzębieniu i pociągnął solidny łyk z piersiówki.

– Spadaj, nie znam bajek – chrząknął.

– Proszę, jakąkolwiek. Nudzę się i nie mogę zasnąć – nalegała. Pociągnęła dziadka za dłoń, żeby go przekonać. Staruszek pokręcił przecząco głową, lecz był to opór daremny.

– Rodzice nie będą zadowoleni, jak się dowiedzą, że znowu opowiedziałem ci bajkę – westchnął.

– Nie szkodzi, nikomu nie powiem – zapewniła dziewczynka i usadowiła się wygodnie w łóżku. Dziadek przysiadł obok i zamyślił się na chwilę.

– Dobrze, to będzie bajka o Talii, Słońcu i Księżycu. Znasz to? – zapytał dla pewności. Dziewczynka zaprzeczyła. – No dobra, to jedziemy z tym koksem – powiedział biorąc jeszcze jeden łyk.

 

Dawno, dawno temu żył sobie niezbyt mądry król ze swoją jeszcze głupszą żoną królową. Mieli jednak swoje zalety; król był bogaty, a jego żona piękna. Co nie zmienia faktu, że generalnie byli debilami, co później jeszcze znajdzie swoje potwierdzenie. Otóż król i królowa bardzo starali się o dziecko, ale jakoś nie mogli się go doczekać. W końcu po wielu staraniach i nieprzespanych nocach, królowa zaszła w ciążę. Nie było co prawda dowodu, że to król jest ojcem, ale jakoś nikogo to nie obchodziło. Małżeństwo było bardzo szczęśliwe, że się w końcu doczekali dziecięcia. Postanowili urządzić wielką imprezę z tej okazji. Zaprosili każdego, kto był ważny lub znany. Przygotowali sowitą ucztę i wódki tyle, że wystarczyłoby mi do końca życia i jeszcze wnukom w spadku bym przekazał. W całym tym zamieszaniu zapomnieli jednak zaprosić jedną wróżkę. Tak to jest, jak się zatrudnia do roboty ludzi po znajomości zamiast tych z kwalifikacjami.

W końcu przyszedł dzień chrzcin ich długo wyczekiwanej córeczki. Król dosyć szybko upił się z kolegami; wiadomo, pępkowe. W sali dwanaście wróżek zaczęło składać błogosławieństwo malutkiej Talii, bo tak właśnie dziecku na chrzcie dano. Wróżki we większości były zwykłymi oszustkami, które były znane z tego, że są znane.

– Ja cię błogosławię, dlatego będziesz piękna – powiedziała pierwsza.

– Ja cię błogosławię bardziej, dlatego będziesz jeszcze piękniejsza – powiedziała druga mało kreatywnie.

Po kolei błogosławiły mówiąc o mądrości, szczęściu i bogactwie. Gdy jedenasta skończyła, drzwi sali otworzyły się z wielkim hukiem i do środka dumnie wkroczyła niezaproszona omyłkowo trzynasta wróżka. Wściekła się, że taka impreza, a o niej zapomniano i teraz musi pić w samotności do lustra jak jakiś alkoholik. Podeszła do Talii, która zaczęła płakać, bo pieluszka nieco przemokła.

– Mając szesnaście lat ukłujesz się wrzecionem i umrzesz – rzekła trzynasta wróżka rzucając klątwę. A na nieszczęście króla, ta akurat nie była oszustką. Tupnęła jeszcze wściekle nogą, porwała ze stołu flaszeczkę i wybiegła z sali tak szybko, jak tylko się pojawiła. I ona jeszcze śmie się dziwić, że nigdy jej nie zapraszają...

Blady strach obleciał wszystkich zgromadzonych, a na pewno wszystkich trzeźwych. Dwunasta wróżka, która nie zdążyła jeszcze złożyć błogosławieństwa, stanęła nad kołyską i tako powiedziała:

– Nie mam tyle many, że móc zdjąć z ciebie klątwę. Jednak mogę ją złagodzić. Oto nie umrzesz, a jedynie zapadniesz w głęboki sen.

Po przyjęciu, gdy już wszyscy wytrzeźwieli, król, naradziwszy się z żoną, co teraz zrobić, wydał dekret, na mocy którego nakazał zniszczyć wszystkie kołowrotki w królestwie. I tu mamy niezbity dowód na jego głupotę. Po pierwsze, gospodarka opierająca się w dużej mierze na rzemiośle poleciała na łeb na szyję. Dochody budżetu spadły, wzrosło bezrobocie. Co mądrzejsi z poddanych postanowili wynieść się do sąsiedniego królestwa. Ceny poszły w górę, później rozpędziła się inflacja, rezerwy budżetowe zmalały. W efekcie król po kilku latach musiał nałożyć hipotekę na zamek, żeby załatać dziurę w finansach publicznych. A że to nie wystarczyło, z czasem powstała hipoteka na hipotece zwana subintabulatem. Po drugie, niektórzy rodzice już mają takie upośledzenie, że niebyt często rozmawiają z dziećmi. Bo przecież dużo prościej byłoby porozmawiać z córką o ciążącej na niej klątwie i wytłumaczyć, czego ma nie robić. Ale król był głupi, więc zrobił, jak zrobił.

Rosła sobie Talia ładna i mądra, jak obiecały te hochsztaplerki na chrzcie. Dzieciństwo miała udane, bo rodzice trzymali się raczej na dystans i większość czasu spędzała z ludźmi świata nauki. Lubiła, na przykład, chodzić na wykłady z astronomii, które odbywały się na najwyższej zamkowej wieży. Tam słuchała uczonego o długiej siwej brodzie, który opowiadał znudzonym studentom o obrotach ciał niebieskich. A było to przecież w czasach, gdy pospólstwo durne myślało, że ziemia jest płaska jak kot przejechany walcem drogowym. Rodzice nie byli zadowoleni, gdy w wieku lat szesnastu powiedziała im, że będzie studiować astronomię.

– Droga Talio – rzekł ojciec – spójrz. To królestwo kiedyś będzie twoje. Dlatego racja stanu wymaga, byś raczej wybrała ekonomię, bo recesja się pogłębia.

I właśnie po takiej małej różnicy zdań nieco zła na rodziców poszła błąkać się po obrzeżach zamku. Wtem zobaczyła drzwi, których jakimś cudem nigdy wcześniej nie zauważała. Zaintrygowana postanowiła zajrzeć do środka. Przypuszczała, że to pewnie jakiś schowek dla sprzątaczek, ale była w błędzie. W środku bowiem znajdowały się kołowrotki. Stara i zapomniana komnata zaczęła bowiem służyć działającej w szarej strefie grupie osób. Tutaj wytwarzali przędzę, którą później sprzedawali dworskim dostojnikom za niemałe pieniądze. Nieświadoma całego procederu Talia była po prostu ciekawa urządzenia. Obejrzała je dokładnie, a jako że dobra była z techniki w mig pojęła, jak to działa. Zapragnęła spróbować, ale niestety, brak jej było doświadczenia. Niechcący ukłuła się wrzecionem i w tym momencie zapadła w długi, głęboki sen, który ta jędza wykrakała na chrzcinach...

Kłopoty królestwa zaczęły się mnożyć. Dług publiczny już dawno przekroczył wszelkie progi ostrzegawcze. Żywa, ale niezdolna do sprawowania funkcji głowy państwa Talia przysporzyła problemów z sukcesją. Na to wszystko nałożyła się jeszcze afera związana z nielegalną działalnością gospodarczą dworskich dostojników. A że król był głupi, nie dał rady przeprowadzić kraju przez te trudności. W końcu wierzyciele zajęli zamek, a skompromitowany monarcha musiał uciekać. Królestwo zostało anektowane przez potężniejszego sąsiada, ale nikt nie był zainteresowany starym zamkiem obciążonym kolejnymi hipotekami. W dodatku rodzina królewska zapomniała zabrać Talię ze sobą, najwidoczniej uznawszy, że utrzymanie osoby niebędącej w stanie samodzielnie funkcjonować zbytnio obciąży ich psychicznie i finansowo. Cóż, rodzice Talii dalecy byli od ideału.

Przez lata zamek obrósł cierniami, które jeszcze w czasach świetności sprowadził z dalekiego kraju pewien kupiec, ale wtedy nikt nie wiedział, że ten gatunek jest aż tak inwazyjny. Okoliczne ogrody kompletnie zdziczały. Posiadłość przybrała ponurego wyglądu. I tak trwała jakby zamrożona w czasie nieniepokojona przez wiele, wiele lat.

Aż w końcu pewnego razu przejeżdżał obok zamku pewien król. Wracał do swojej letniej posiadłości i wybrał drogę, która miała prowadzić na skróty. Ale wiadomo, jak to bywa, kto szuka skrótu, ten dwa razy błądzi. Zgubił więc się nieco i zajechał pod owo cierniste zamczysko. Nie przeraził się wcale, bo z dzieciństwa wyniósł zamiłowanie do speleologii miejskiej i wiejskiej. Chętnie wspiął się po cierniach i zaczął zwiedzać dawny dwór.

I w końcu trafił na komnatę, w której kiedyś urządzono sypialnię Talii. Ponieważ pomieszczenie wydawało się być w dużo lepszym od reszty stanie zachowania, skuszony wszedł do środka. Zastał piękną księżniczkę i zaniemówił. Sprawdziwszy jednak jej funkcje życiowe, dowiedział się, że jeszcze żyje. Nie zdołał jej jednak obudzić. A że nikogo nie było w pobliżu, postanowił sobie skorzystać... Posiadł w niehumanitarny sposób biedne dziewicze ciało Talii. Zaspokoiwszy swoją chuć, opuścił zamek i sobie pojechał. Nikomu nie wspomniał o swej przygodzie, bo i chwalić się nie miał czym.

Po dziewięciu miesiącach nieświadoma Talia powiła bliźniaki. Poród musiał mieć przebieg drastyczny, ale musiał też działać tu jakiś efekt magiczny, bo wszystko się udało. Jednakże noworodki, dziewczynka i chłopiec, by parytetu płci stało się zadość, były głodne i zrozpaczone szukały opieki matki. Zaczęły odruchowo ssać jej palce. I tak niechcący wyciągnęły wrzeciono i zbudziły Talię. Nie wystawia to dobrego świadectwa systemowi opieki zdrowotnej upadłego królestwa. Zbudzona księżniczka była w niemałym szoku, delikatnie rzecz ujmując. Ale Talia zawsze była mądra i zaradna, i choć z trudem, to jednak jakoś ogarnęła sytuację. Nie była już przecież dzieckiem, miała sto szesnaście lat.

Rozochocony poprzednią przygodą, po jakimś czasie król zechciał wrócić do porośniętego zamku, i nie ma w tym stwierdzeniu żadnej aluzji co do wyglądu księżniczki. Trochę się zdziwił, kiedy zastał księżniczkę rozbudzoną i z dwójką dzieciaków. A że król liczyć do dziewięciu potrafił, to dodał dwa do dwóch i wyszło mu, że jest ojcem ładniutkich bliźniąt. Dzieci nazywały się Słońce i Księżyc, bo matka dała upust swemu zamiłowaniu do astronomii. Mając w sobie choć trochę przyzwoitości, zlitowawszy się nad bękartami i Talią zabrał całą trójkę na swój dwór. Był przecież królem, jemu wolno było takie rzeczy robić. Wiadomo, opozycja będzie skomleć, ale kogo oni obchodzą?

Życie to niekończący się krąg cierpień, stwierdził dawno temu mędrzec i miał trochę racji. Król miał już bowiem żonę. Talia mogła więc liczyć co najwyżej na miano królewskiej kochanki, ale w sumie dobre i to. Jednak matce króla nie spodobała się sprowadzona znikąd księżniczka i w sumie nie można jej mieć nawet tego za złe – oto jej syn przyprowadził dziewuchę z dwójką bachorów i mówi, że trzeba się nią zaopiekować. W mniemaniu matuli króla właśnie po to wymyślono domy samotnej matki i okna życia.

Prawie teściowa, jak na pełnoprawną teściową przystało, postanowiła pozbyć się pasożytów i przy okazji dać upust swym sadystycznym skłonnościom. Przyprowadziła Talię, Słońce i Księżyc do kucharza i kazała mu przyrządzić z nich potrawkę. Król przyszedł na kolację, je spokojnie i nawet mu smakuje, ale nagle pyta:

– Gdzie się podziały moja konkubina i dzieciaki z lewego łoża?

Zapewne nieźle się zdziwił, kiedy matka powiedziała mu, że właśnie je zjadł. W każdym razie wpadł z furią do kuchni i już miał zamordować kucharza, kiedy ten zdążył krzyknąć:

– Zlituj się panie, jako i ja się zlitowałem! Nie miałem serca tego zrobić, użyłem mięsa z prosiaków

zamiast dzieci i młodej łani zamiast księżniczki!

Nie jest do końca jasne, dlaczego król nie miał pretensji do swojej matki, ale tutaj w grę mógł wchodzić polityczny układ sił na dworze. Tak to bywa, że matki zawsze mają coś powiedzenia, nawet jeśli nikt ich nie słucha.

Królowa matka, lekko rozczarowana brakiem powodzenia jej planu, uknuła lepszą intrygę. Wysłała syna na polowanie, a sama w tym czasie postanowiła zaopiekować się Talią i jej bękartami. Kazała służbie przygotować stos, by spalić niechcianą rodzinę żywcem i przy okazji urządzić tradycyjne widowisko dla gawiedzi. Talia jednak nie była w ciemię bita i kiedy przyszli po nią, postanowiła grać na czas.

– Zobacz, noszę taką piękną i drogą suknię od tego słynnego włoskiego projektanta. Szkoda by było, gdyby spłonęła razem ze mną. Pozwól mi ją zdjąć – poprosiła. Teściowa po krótkim namyśle przyznała jej rację. Talia zaczęła powoli się rozbierać, odsłaniając swe kobiece kształty. Kiedy już zdjęła suknię, ponownie zwróciła się do tej jędzy:

– Zobacz, noszę taki piękny gorset i pończochy. To materiał najwyższej jakości, szkody by było, gdyby spłonęły razem ze mną. Pozwól mi je najpierw zdjąć.

Nie spiesząc się, w obecności kilku strażników zaczęła zdejmować z siebie bieliznę. A żeby jeszcze bardziej onieśmielić męską część widowni, wodziła przy tym kusząco biodrami. Po skończonym striptizie, gdy już została golusieńka, jak ją Pan Bóg stworzył, królowa rozkazała jej już wejść na stos, bo jak nie, to zaprowadzą ją tam umięśnieni strażnicy. Nawiasem mówiąc, mieli oni wielką nadzieję, że po dobroci na stos nie wkroczy. I wtedy właśnie zdążył wrócić król. Nie był zadowolony widząc swoją kochankę roznegliżowaną przed kilkoma wartownikami. Oczywiście, matka zaczęła tłumaczyć, że sama chciała i nikt jej do niczego nie zmuszał. Nieco skołowany król nie miał ochoty rozwiązywać tego sporu, co więcej, na widok nagiej Talii miał ochotę na coś zupełnie innego.

Wściekła teściowa pomyślała, że do trzech razy sztuka, do kaduka. Kiedy sprawy urzędowe wywabiły króla z zamku, rozkazała przygotować wannę pełną jadowitych żmij. Rozzłoszczona na cały świat za swoje partactwo postanowiła wrzucić tam kucharza, Talię, Słońce i Księżyc. Pierwszy skoczył kucharz, żmije go pokąsały i biedaczyna umarł w męczarniach. Zanim skoczyła Talia, do zamku wrócił Król. Tak się feralnie złożyło, że zapomniał zabrać ze sobą prezerwatywy, a nie chciał przecież musieć sprowadzać kolejnych dziewek do zamku. Zobaczywszy, co się dzieje, wbiegł na rampę i powstrzymał Talię przed skokiem. Objął czule swą kochankę, bo spodobała mu się ta biedna dziewucha i nie zamierzał jej zostawiać, choć ani myślał odchodzić też od żony. Co więcej, miał w planach całkiem ciekawe konfiguracje geometryczne.

Zdesperowana matka nie mogła znieść takiej hańby i z gołymi rękoma rzuciła się na Talię, by ją udusić. Księżniczka jednak spodziewała się tego od dawna i założyła prostą dźwignię swej niedoszłej teściowej, przerzuciła ją przez kolano i zepchnęła prosto do wanny pełnej jadowitych żmij. Ale wiadomo, kto komu łba nie urwie; swoje swego nie pogryzą, więc jak się okazało, królowa matka przeżyła. To, że zginął kucharz, nikogo zaś nie obchodziło, bo klasa robotnicza jest od tego, by się nią nie interesować.

I żyli tak sobie beztrosko w grzechu bezwstydnym ciesząc się życiem. Na szczęście pół roku później przyszła epidemia tyfusu i wszyscy pomarli. Koniec.

 

– Dziadku, dziwna ta historia...

– Miałaś już iść spać, pamiętasz? – ziewnął. Wstał, a jego stare kości zatrzeszczały ostrzegawczo. – W każdej baśni jest przestroga, płynie z niej nauka.

– A, rozumiem – uśmiechnęła się. – Trzeba zawsze być dobrym dla innych i dużo...

– Nie, źle! – krzyknął zdenerwowany. – Nauka z tej baśni taka, że bycie głową państwa to odpowiedzialne zadanie i byle pajac się do tego nie nadaje. Królem to powinien być ktoś, kto panuje nad swoimi popędami i podejmuje racjonalne decyzje, które nie służą tylko i wyłącznie załatwieniu jego osobistych spraw. A teraz dobranoc i morda w kubeł, bo dziadek musi się napić.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bajkopisarz 21.11.2020
    „pod ów cierniste zamczysko.”
    Pod owo

    Jest nieźle, całkiem udany miks klasycznej bajki i klimatu współczesności. Fajny motyw dziadka, który musi się napić ;)
    Początek bajki (do zaśnięcia księżniczki) za bardzo wierny oryginałowi, tu bym sugerował większe zmiany, bo balansujesz na granicy między zapożyczeniem a plagiatem. W dalszej części, przy 3 próbach zgładzenia konkubiny, już jest odpowiednia inwencja.
  • Całość jest dosyć wierna oryginałowi (ale tej starszej, mniej znanej wersji), bo to zwykła trawestacja. I dziękuję za wskazanie błędu, już poprawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania