O wiewiórce na granacie z żołędzia

Miłosz szedł na przystanek autobusowy od strony ulicy Przyjaznej. Nie do końca orientował się, która jest godzina, ale wydawało mu się, że jest na dobrej drodze do punktualnego dotarcia na pierwszą lekcję. Autobus wreszcie nadjechał i mógł z ulgą wsiąść, a następnie zająć pierwsze wolne miejsce, tuż obok starszej pani. Spojrzała na niego wzrokiem pełnym troski, tak jakby dziwiła się jego matce, że ta pozwoliła mu wyjść z domu w taki sposób. Miłosz miał na sobie pikowaną kurtkę zimową, której nigdy nie zapinał, nie miał też szalika, a czapkę zakładał wyłącznie w naprawdę mroźne dni. Na stare lata będzie się oczywiście dziwił samemu sobie, że był w stanie paradować w ten sposób przy minusowej temperaturze, ale teraz nie obchodziło go to wcale, liczyło się, że dobrze się prezentuje. W niewygodnym szaliku i czapce – jego zdaniem – wyglądał zwyczajnie głupio.

W końcu udało mu się wysiąść na dobrym przystanku i zmierzał ku szkolnej bramie, której przekroczenie oznaczało, że nie ma już odwrotu. Zmuszony będzie poczekać długie godziny do ostatniego dzwonka, aż nie wypełni wszystkich zadań narzuconych mu w planie lekcji. Przekraczając granicę oddzielającą piękny świat zewnętrzny a mury szkoły, poczuł nagle dziwne swędzenie w okolicach karku. Nie miał czapki i szalika, więc jego ciało nie wchodziło w kontakt z materiałem, który mógłby wywołać alergiczną reakcję. Miłosz miał jednak 15 lat, więc swędzący kark nie był żadnym powodem do większego niepokoju. Po otwarciu drzwi do budynku szkoły, zobaczył w wąskim holu swoją nauczycielkę, stojącą w otoczeniu małych dzieci. Już miał się przywitać, kiedy nagle go ocknęło – to Pani Strawińska, która uczyła go... wiele lat temu w podstawówce.

„Jestem w mojej starej szkole, ale przecież... – myśli Miłosz. - Nie, to nie możliwe”.

Jak mógł się pomylić? Jest w drugiej klasie gimnazjum, już dawno zapomniał o trasie, którą pokonywał do swojej starej podstawówki, umiejscowionej w przeciwnym kierunku względem nowej szkoły. Nie to jednak było najbardziej mrożącym krew w żyłach faktem. Najbardziej przestraszył Miłosza fakt, że szkoła podstawowa numer 14 została zburzona i nie istnieje od trzech lat. A jednak w niej się znalazł. Widzi swoją byłą wychowawczynię klasy i stojące obok niej dzieciaki. Jego oddech znacząco przyspieszył, ale uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie zapytanie Strawińskiej, co tu do ciężkiej cholery zaszło.

Już miał się przywitać, kiedy nagle zobaczył uniesioną rękę nauczycielki, która palcem wskazywała na ścianę za plecami chłopaka. Pojawiły się znowu dreszcze na całym jego ciele, a kark przypominał o sobie w palącym swędzeniu. Odwrócił się jednak i ujrzał swoich przyjaciół – Jarka i Wojtka.

- Chłopaki! Jezu, jak dobrze, że was widzę! – wykrzyczał do nich z całych sił, ale niemal niezauważalnie, coś tłumiło jego głos, jakby znajdował się w akwarium. – Do jasnej cholery, wiecie o co tutaj chodzi?

- Nie mamy pojęcia. – zaczął Wojtek. – Od godziny tak łazimy po tej szkole i zastanawiamy się, po jakiego grzyba ktoś nas tak wkręca?

- Ej, a może cofnęliśmy się w czasie, co chłopaki? – zapytał Jarek z nadzieją usłyszenia twierdzącej odpowiedzi. Koledzy nie spełnili jego oczekiwań.

- Cokolwiek nas spotkało, musimy natychmiast się tego dowiedzieć, żeby nie było przypału. – dał swoim kolegom do zrozumienia Miłosz.

Nieoczekiwanie tuż przed nimi przemknęła niewielkich rozmiarów wiewiórka. Uciekła w stronę szkolnych szatni i schowała się w worku na obuwie jednego z dzieciaków. Wojtek i Jarek natychmiast pognali w jej kierunku, co bardzo zdziwiło Miłosza. Wyrwali z miejsca bez słowa, jakby niesieni nadzieją, że może być ona kluczem do rozwiązania zagadki. Nastolatek podbiegł do swoich kolegów i zobaczył Jarka otwierającego wielkie okno tuż obok szatni, zaś Wojtek przypinał schwytaną wiewiórkę do dziwnego przedmiotu w kształcie wielkiego żołędzia.

- Co wy odwalacie? Co to ma być?

- Nie rozumiesz? – zapytał Jarek. – Zobacz Wojtas, ten dureń niczego nie rozumie!

- Dzbanie, to jest granat, którym wystrzelimy tę wiewiórkę w kosmos!

Miłosz nie wiedział, co go bardziej zdziwiło – Jarek nazywający go durniem, czy może Wojtek próbujący wystrzelić gryzonia w stronę gwiazd.

Jarek przejął granat od Wojtka, a następnie stanął na parapecie i cisnął ile miał sił w rękach żywym przedmiotem. Skonstruowana przez nich machina poleciała na cztery metry wysokości. W ostatniej chwili wiewiórka zdołała wydostać się z pętających ją więzów i odbić się od przedmiotu, by zyskać szansę upadku na szkolnym dachu. Niestety. Minęła się z parapetem o kilka centymetrów i spadła na trawnik, łamiąc sobie przy tym tylne łapki. Miłosz podobnie jak jego koledzy wcześniej, zerwał się bez słowa i pobiegł w jej kierunku, nakazując im wezwanie pomocy i wymawiając nazwę weterynarza, gdzieś między serią niecenzuralnych słów.

Strawińska zachowywała się dziwnie, ale to ona wezwała Ubera, który miał zawieźć ich do najbliższego weterynarza. Miłosz przytulał wiewiórkę do swojej piersi, natomiast Jarek i Wojtek podniecali się na widok nadjeżdżającego Audi. Samochód zatrzymał się tuż przed nimi i cała czwórka – razem z panią Strawińską – weszła do pojazdu, który natychmiast ruszył z miejsca. Kierowca miał na sobie przeciwsłoneczne okulary i ubrany był w białą koszulę. Gdy zajechał na miejsce, odwrócił się w stronę siedzących z tyłu Jarka, Wojtka i Miłosza trzymającego zranioną wiewiórkę.

- Za przejazd należy się 500 tysięcy złotych.

- Słucham? – zapytał zdziwiony Miłosz. – To chyba jakiś żart? Za tak mały kurs mamy zapłacić pół miliona złotych?

- Wybacz, masz rację. Pomyliłem się. W przeliczeniu na stare, to będzie jakieś 250 tysięcy złotych i lepiej żebyście zapłacili, bo w innym wypadku ten dzień skończy się dla was podobnie, jak dla tej wiewiórki.

Miłosz był w ciężkim szoku, ale jeszcze mocniej dziwił go brak reakcji jego nauczycielki oraz jego kolegów. Wygląda na to, że tylko on przejął się kwotą, która padła z ust kierowcy.

- Nie ma takiej opcji, skąd mamy wziąć takie pieniądze? Będziemy musieli zadzwonić na policję i to wyjaśnić, bo to nie możliwe, żeby za parę kilometrów żądać od nas tyle kasy! – Miłosz zebrał się na odwagę, by to wykrzyczeć.

Kierowca wysiadł z samochodu, otworzył tylne drzwi od swojej strony i nakazał chłopcom wysiadać. Po chwili Miłosz zauważył, że wokół stoją jeszcze cztery takie same samochody, a obok nich stoi tłum ludzi. Dostrzegł w gąszczu czterech mężczyzn o azjatyckim pochodzeniu, którzy byli tak samo ubrani, jak mężczyzna, który miał zawieźć ich do weterynarza. Właśnie on stanął tuż przed nimi i zdjął swoje okulary – to również był Azjata.

„Czy to jakaś zagraniczna mafia? – pomyślał Miłosz. – Jeśli tak, to mamy naprawdę przejebane.”

Sytuacja była napięta. Postronni ludzie próbowali zadzwonić na policję, ale wszystkie połączenia były odrzucane. Miłosz starał się nie myśleć o konsekwencjach, wciąż trzymał na swoich rękach skrzywdzoną przez jego kolegów wiewiórkę. W ferworze tego wszystkiego zdążył zapomnieć, że odwiedził swoją zburzoną przed laty szkołę, ale właśnie uświadomił sobie, że to wszystko jest tak abstrakcyjne, że nie może być prawdziwe. Kark zaczął swędzieć go jeszcze mocniej niż przedtem. Ostrożnie przekazał wiewiórkę Wojtkowi, karcąc go wzrokiem by ten nie wpadł na kolejny durny pomysł i zaczął drapać gryzące go miejsce. Drapał i drapał, a swędzenie nie chciało ustąpić. Wreszcie zorientował się, że znajduje się w swoim pokoju. Leżał w łóżku i zrozumiał, co właściwie się stało. Wstał, ubrał się i ruszył do łazienki w celu oddania porannego moczu. Myjąc ręce popatrzył w lustro i ucieszył się, że ma 26 lat i nie musi ponownie doświadczać tego, co przechodził jako 15-latek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Tjeri 21.01.2022
    Całkiem fajne :). Uwierzę, jeśli ktoś powie, że to prawdziwy sen. Dobrze się czytało. Jeśli są tu jakieś błędy, to poza brakiem paru przecinków, nie wyłapałam.
  • Też mi się spodobało. Co do mankamentów - co myślisz o tym zdaniu: "Widzi swoją byłą wychowawczyię..." - w czasie teraźniejszym, a cała reszta narracji jest w czasie przeszłym?
  • Tjeri 21.01.2022
    błękitnypłomień z tego co pamiętam, teraźniejszych wtrętów było więcej, ale jakoś nie raziły mnie, naturalnie mi "weszły". Nie czytałam z korektorskim zamysłem i nie zastanawiałam się nad tym, po prostu dobrze mi się czytało.
  • Tjeri Ja też bez korektorskiego, ale to mi jakoś tak wierzgło - chyba nie było innych? Tak z ciekawości zapytałam, bo każdy ma inny odbiór, wiadomo. Miłej nocki, jak jeszcześ nie zaległa, a jak już, to miejże wypasione sny.
  • A nie - widzę teraz że były - tam dalej, widać mnie historia porwała już za bardzo, że tylko to pierwsze szczeknęło. Bo fajny teks,t zaiste.
  • Piskorz 21.01.2022
    błękitnypłomień dzięki za miłe słowa i uwagi, zwrócę uwagę w przyszłości na "teraźniejsze wtręty" :D
  • Piskorz Witam, po raz pierwszy chyba z tym Autorem się. Jeśli chodzi o czasy w narracji, to nie wiem na ile to jest poprawne merytorycznie i zgodne z tzw."sztuką" - chociaż w literaturze to ja bym nie była skłonna opierać się na jakichś sztywnych regulaminach - ale przyznaję, że stosuję w jednym tekście obydwa czasy, jeno że jako wyróżnik, mtóry na przykład ma być czymś mocniejszym niż tylko powiedzmy wspomnienie postaci czy zwyczajna retrospekcja. Krótko mówiąc ma wzmocnić efekt. Nie wiem jak to w definicji opisowej ująć, ale coś w tej podobie. Ale to raczej w czymś dłuższym się bardziej chyba sprawdza - aczkolwiek można poeksperymentować (ale to już Wy tutaj, bo ja krótko to umiem się najwyżej ostrzyc).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania