Obcy w domu.
Tata nazywa to ,,Twoimi odlotami''. Mama szeptała do cioci: ,,Może to schizofrenia? W telewizji mówili...? Siostra Kasia udaje, że mnie nie ma, gdy wciągam koc na głowę
i tłumaczę sufitowi, że deszcz to płacz nieba po stracie ostatniego ptaka.
Wczoraj na obiedzie:
- Podaj ziemniaki, Robert - rzucił tata, patrząc w telewizor.
Wziąłem miskę. Była ciężka od niewidzialnych skrzydeł motyli, które pogrzebałem w ogródku.
- Spójrz na nie - powiedziałem - Każdy to inna planeta. Ten nakrapiany? To Neptun tonący
w mleku. Ten różowy? Mars, gdy się wstydzi.
- Robert, przestań. Po prostu podaj - westchnęła mama.
,,Po prostu podaj'' - to zdanie nienawidzę najbardziej. Jakbym miał odciąć ręce i podać je
na talerzu.
Mój humor to miny przeciwpancerne w ich uporządkowanym świecie.
Gdy tata wieszał nowy kalendarz:
- Plan, Robert! Życie to plan!
Ja rysowałem na marginesach.
Styczeń: urodziny kreta filozofa.
Luty: zrzucanie skrzydeł przez anioły.
Kasia znalazła to i powiedziała.
- Jesteś nienormalny!
Nienormalny.
To słowo ma w ich ustach dźwięk zamykanych drzwi.
W piątek przyszła depresja.
Nie przyszła. Wykopała mi dziurę w brzuchu i zamieszkała w niej. Leżałem na podłodze
w kuchni o 3 nad ranem. Linoleum pachniało starością i rozlaną herbatą.
- Wstawaj - powiedziała mama, wchodząc po wodę.
- Nie dramatyzuj. Każdy, ma czasem zły dzień.
Chciałem krzyczeć.
To nie ,,zły dzień''! To bestia, która żre mi płuca! Gdy oddycham, wypełnia się krwią! Gdy milczę, ryczy Twoim głosem: ,, Bądź normalny''!
- Spoko, już wstaję.
W jej oczach zobaczyłem ulgę. To była jej depresja - wygodna, cicha, mieszcząca się
w pudełku z napisem ,,smutek''.
W nocy rozmawiałem z lodówką.
- Dlaczego świecisz na zielono? - spytałem.
- Bo jestem wehikułem czasu. - buczała - Zielone światło to tunel do 1997 roku. Tam jeszcze cię twoja rodzina rozumie.
Otworzyłem drzwi. W środku stał słoik z ogórkami, jak zaklęta armada.
- Oni też byli obcy - szepnąłem - A teraz leżą w słonej niepamięci.
Zapuściłem rękę w zimno. Szukałem guzika ,,reset'' na moje życie.
Dziś rano tata rzucił gazetą.
- Patrz Robert! Ten Pan wygrał milion w totka! Szczęściarz!
Zobaczyłem w wywiadzie zdjęcie: Mężczyzna w garniturze, sztuczny uśmiech.
- On nie wygrał - mruknąłem.
- Co? Milion nie jest wygraną? - zdziwił się ojciec.
- Wygrałby, gdyby mógł krzyczeć, że kocha chodzić boso po kałużach, nie garnitur. Albo, że zbiera kamienie w kształcie łez. Milion to kaganiec, tato. Prawdziwa wygrana to... bycie dziwakiem bez wstydu.
Tata odwrócił wzrok. W jego milczeniu usłyszałem huk walących się mostów.
Teraz siedzę w piwnicy.
Nie ma okien. Ściany pachną pleśnią i starą farbą. Na półce stoi słoik z napisem: ,,Robert - komunijne 2025''. W środku, muszla, która nie śpiewa morza i klucz do roweru, który dawno sprzedali.
Jestem jak ten słoik.
Zamknięty, oznaczony datą. Zawierający rzeczy, które dla nich straciły sens. Gdy gaszę światło, czuję, jak ściany zbliżają się, by mnie przytulić.Te jedyne ramiona, które mówią: Bądź inny. Bądź nasz.
Nie potrzebuję terapii.
Potrzebuję, żebyś zapukał do piwnicy i zapytał.
- Pokażesz mi, co dziś narysowałeś na kalendarzu?
Albo po prostu.
- Opowiesz mi o tych planetach w ziemniakach?
Ale wiem, że nie zapukasz.
Bo dla ciebie piwnica to tylko schowek na rupiecie. A ja jestem rupieciem.
Więc zostanę tu.
Z lodówką - wehikułem.
- Kamieniami - łzami.
Z bestią depresji, która śpi na moich piersiach. Czasem płaczę, ale łzy są ciche i słone jak ogórki w słoiku.
Tak, to Ja.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania