Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Obłędny Las II
Po wszystkim ruszyłem dalej, Ralph wskoczył mi na ramię i wypatrywał kolejnych niebezpieczeństw, droga była kręta, bez żądnych oznaczeń, las wydawał się nie mieć końca, gdy nagle spomiędzy drzew przede mną zaczęło świtać a do moich uszu, dochodził dźwięk fal bijących o brzeg, nie mogłem uwierzyć, ale to faktycznie było morze, stanąłem na klifie, z którego w dół było dosyć wysoko, na wiele kilometrów rozciągała się ogromna plaża, podmywana przez słoną morską wodę, na górce nieopodal stała wieża, byłą to latarnia, która nie pozwalała na to, by statki utknęły tu na mieliźnie albo rozbiły się o skały wystające z wody. Ucieszyłem się, po walce z wilkami i kąpieli w rzece byłem zmęczony, miałem podarte ubrania i nie miałem okazji, żeby odpocząć. Postanowiłem, że udam się tam i zbadam teren. Wchodziłem powoli kamiennymi schodami prowadzącymi w górę, schody porastał mech i były już dotknięte duchem czasu. Szum morza był bardzo kojąc, wręcz uspokajał mnie bardziej niż te wszystkie leki, którymi faszerowali mnie w szpitalu, o którym już zdążyłem na chwilę zapomnieć. Obok latarni stało małe obozowisko pod daszkiem obciągniętym zwierzęcą skórą, nad ogniskiem był rożen z nabitym na niego przypominającym ptaka stworzeniem, obszedłem wieżę w około, ale poza kilkoma ziołami, które zebrałem do prochowca nic ciekawego nie znalazłem, uwagę moją przykuł szkielet ze wbitym w czaszkę starym pirackim kordelasem. Nad latarnią krążyły ogromne ciemne kruki, zapętlały koła jak wciągnięte w trąbę powietrzną. Drzwi do środka były uchylone, otworzyłem je bardziej i znalazłem się we wnętrzu, na ścianach wisiały gobeliny i myśliwskie trofea a pod ścianą tlił się mały kominek, przy którym stał stary fotel, w którym smacznie spał właściciel. Zamarłem, bałem się go zbudzić, ale nie miałem innego wyboru.
Halo!
Przepraszam !
Najpierw powiedziałem po cichu tak jak by miało to zmienić sytuację, w której się znalazłem.
Postanowiłem, że szturchnę go w ramię.
Ziewnął, odwrócił się i podskoczył z fotela jak z katapulty.
- co ty tu robisz ? – nikt nie zaglądał do mojej latarni od lat.
- Jak się tu dostałeś ? – Przecież to niemożliwe !
Chciałem zapytać go o to samo, jak znalazłem się w tym miejscu, ale to musiało poczekać.
- Ja bardzo pana przepraszam, przechodziłem obok i zauważyłem to miejsce. W lesie zostałem napadnięty przez watahę wilków, wpadłem do wody, ledwo uszedłem z życiem, jestem zmęczony, pomyślałem, że mógłbym tu chwilę odpocząć.
Popatrzył na mnie srogo, ale zauważyłem pomału rosnący uśmiech na jego twarzy.
- Skąd jesteś ? – zapytał z zaciekawieniem.
Odparłem, że nie jestem stąd, nie mogłem mu powiedzieć skąd pochodzę, nie zrozumiałby. Po prostu powiedziałem mu, że zgubiłem się w lesie, mój dom jest bardzo daleko, muszę zebrać siły, by do niego wrócić.
Był na początku nie ufny, powiedział, że na imię ma Jack, gdy chciałem mu się przedstawić, zwracał się do mnie młody, młody to, młody tamto, nie za bardzo interesowało go chyba jak mam na imię.
Usiedliśmy oboje przy ognisku na dworze, tym gdzie piekł się zwierz.
- Chcesz kawałek ? To bardzo dobre mięso. Te ptaszyska rośną bardzo duże, jak zaatakują w kilka potrafią zabić wprawnego myśliwego. Ten tutaj podchodził sam często pod same drzwi, pewnego dnia przywaliłem mu w łeb a teraz się piecze, ha – zaśmiał się i spojrzał na mnie z tą iskrę w oku.
- No młody, opowiedz coś o sobie.
W tym momencie, kiedy zapytał, nie wiedziałem co mam mu powiedzieć. Więc zacząłem od szpitala, wyjaśniłem, czym jest szpital, i że nie pochodzę z tego świata. Starałem się, najprościej jak mogłem. Słuchał mnie z zaciekawieniem i nie przerywał, tak jak by chciał, żebym nigdy nie kończył, widać było, że doskwierała mu samotność a ja stałem się dla niego telewizorem. Opowiadałem o salach i ścianach pokrytych materacami, ludziach z różnymi chorobami.
- Młody, ten twój świat, nie mogę sobie wyobrazić tego wszystkiego. Niedaleko mojej latarni jest miasto, musisz tylko, pójść wzdłuż plaży, jak już nabierzesz sił. Chciałbym żebyś zrobił dla mnie małą przysługę a przy okazji, udał się do miastowego maga i alchemika Brana, on może będzie wiedział jak ci pomóc i odesłać cię z powrotem.
Nie chciałem już mu mówić, że nie chce wcale wracać do tamtego świata, chciałem zostawić go za sobą. Nie powiedziałem mu o moich mocach, które co dopiero odkryłem, mógłby być w szoku albo się mnie przestraszyć, wolałem pewne rzeczy zostawić dla siebie.
_ Jack, co to za przysługa dla ciebie ?
Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i wręczył do ręki sakwę pełną złota.
- Potrzebuję od Brana pewnego eliksiru, nie wchodząc w szczegóły, jak będziesz w moimi wieku to zrozumiesz.
Nie było dla mnie problemem pójść do miasta, wręcz przeciwnie zwiedzanie tego nowego świata było dla mnie czystą przyjemnością.
- kiedy już do niego dotrzesz powiedz mu, że proszę o to, co zwykle, będzie wiedział. Jeśli się dowie, że ja cię przysyłam, to będzie bardziej przychylny, jesteśmy dawnymi przyjaciółmi, ale lata naszej świetności dawno już przeminęły. Na stole w środku leży mój łuk i kołczan, weź go sobie. Moje oczy już nie są takie jak kiedyś a tobie się przysłuży.
Podziękowałem, zabrałem broń, spakowałem plecak w prowiant i ruszyłem w drogę do miasta.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania