Poprzednie częściObłędny Las II

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Obłędny Las III

Zszedłem w dół na plaże, piasek był tak gorący, że czuć go było przez obuwie, usiadłem na chwilę i patrzyłem tak przed siebie na horyzont. Niedaleko mnie mewy biły się o rybę, kraby kopały dołki w piasku, a węże wylegiwały się na kamieniach, nic nie zapowiadało tego, co miało nadejść. Ralph bawił się kołczanem, który dostałem od Jacka, chyba zadomowił się w nim już na dobre, choć nie było to najlepsze miejsce do zrobienia sobie domu, więc przełożyłem go grzecznie do kieszeni prochowca. Słońce biło w moją głowę a nogi zapadały się w piasek, czułem się trochę jak na pustyni a przecież była to tylko zwykła plaża, niestety tego dnia panował straszny upał. Obok mnie były piaskowe wydmy, przemieszczały się z podmuchami wiatru, widok był obłędny, porośnięte zielonymi wysokimi trawami, czasem dostałem piaskiem po oczach, morska bryza koiła spękaną od upału skórę.

Przed moimi oczami przeleciała kula ognia, od strony lasu zobaczyłem stwora z pióropuszem na głowie, w ręce trzymał kij i jakąś księgę, wyglądał jak goblin. Był niski, zielony i porośnięty słabym futrem, krzyczał coś do mnie w jakimś niezrozumiałym języku przypominającym małpę albo świnie, waliło od niego na kilometr, ale nie miałem czasu się zastanawiać, kule ognia leciały w moją stronę jedną za drugą a ja próbowałem ich unikać, otarła się o mój prochowiec podpalając go, musiałem się przeturlać po piachu, żeby ugasić płomień, w ostatnim momencie schyliłem się przed zaklęciem, które otarło się dosłownie o moją twarz. Biegłem w stronę goblina i próbowałem wycelować, tak by trafić go z łuku, lecz na daremno, zawył w róg, jego dźwięk prawie mnie ogłuszył a spomiędzy drzew wybiegły kolejne gobliny. Te, które teraz na mnie biegły były uzbrojone w małe toporki i łuki, miały na sobie jakieś części ubrań i zbroi ściągniętych pewnie z zabitych przez siebie ludzi.

 

Udało mi się ustrzelić dwóch biegnących na mnie strzałami, jednocześnie cały czas unikając kul ognia, pomyślałem, że mogę wykorzystać do pomocy Ralpha, więc wyciągnąłem go z kieszeni i zacząłem myśleć o tym, jak szczur staje się wielki, faktycznie pomogło, po chwili zamienił się w wielkości dużego psa szczura, który pognał za szamanem prosto do lasu. A ja mogłem zająć się resztą, więc chwyciłem za miecz i jednym szybkim ciosem uciąłem paskudzie głowę, chwyciłem za nią i rzuciłem następnego prosto w twarz, ten przewrócił się, a ja z doskoku wbiłem miecz w jego klatkę piersiową. Kolejny rzucił się na moje plecy, odskoczyłem do tyłu a gałąź stojącego za nami drzewa przebiła jego krtań na wylot.

 

Pobiegłem w głąb za Ralphem, który ścigał teraz ogniomiota, wszystko w koło było spalone, ale ich śladu nie było widać. Nagle zobaczyłem Ralpha zjadającego padlinę szamana ze smakiem, pokonał go, a zielone monstrum nie miało szans z moim wiernym szczurem, który był teraz wielkim dumnym pogromcą goblinów.

 

Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec, nie odpuszczą mi tak łatwo, zabiłem ich szamana, będą chciały zemsty, będą mnie szukać. Poklepałem przyjaciela po karku, zmniejszyłem i wrzuciłem do kieszeni, kto wie co by się stało, gdyby nie on, może nadszedłby dziś koniec, ten koniec, na który jeszcze nie dawno tak bardzo czekałem, dziś chciałem walczyć za wszelką cenę, by przetrwać.

 

Najlepszym rozwiązaniem byłoby znaleźć ich, zanim oni znajdą mnie. Ale nie wiedziałem gdzie znajduje się ich obóz i czy w ogóle gobliny mają obozy. Była to dla mnie nowość, nie wiedziałem nic o tym świecie, nie znałem jego zasad i reguł, wszystkiego uczyłem się na nowo jak dziecko stawiające swoje pierwsze kroki. Wróciłem na plażę, według wskazówek starego latarnika miałem iść wzdłuż aż zobaczę mury miasta i tak właśnie się stało. Byłem już prawie na miejscu, miasto położone było na skraju lasu, musiało mieć też swój port o strony morza. Obok miasta znajdowała się farma, na którą zaszedłem, za nim postanowiłem wejść do środka, pomyślałem przecież, że strażnicy nie wpuszczą mnie, nie znali mnie tutaj, byłem zwykłym włóczęgą w prochowcu, który wałęsa się po ich okolicy, mogło się to wydać dziwne, nie przeliczyłem się, nagle jeden z wieśniaków krzyknął coś do drugiego i w tym samym momencie zbiegło się kilku strażników, którzy zakuli mnie w kajdany i wrzucili do miastowego lochu, Jack chyba nie wziął tego pod uwagę dając mi to zadanie.

 

Tak minęły mi kolejne trzy dni, nikt nawet nie pytał, wrzucali mi przez kratę chleb, którym się dzieliłem z Ralphem, próbowałem rozmawiać, ale nikt nie chciał mnie słuchać, widocznie obawiali się obcych, jeden ze strażników oznajmił mi, że zostałem zatrzymany za włóczęgostwo i posiedzę tu do wyjaśnienia całej sprawy, której nikt nie spieszył się wyjaśniać, a mi śpieszyło się do wyjścia, gdyż cela przypominała mi szpitalną salę w której nie zamierzałem zostać ani chwili dłużej. Musiałem też spotkać się z magiem, to było bardzo ważne dla mnie i dla mojego przyjaciela, który zastanawiał się teraz pewnie co się ze mną dzieje. Miałem moc, musiałem z niej tylko dobrze skorzystać, tak żeby nikt się o niej nie dowiedział, zmniejszyłem się do rozmiarów Szczura, wsiadłem na karczycho Ralpha i pognaliśmy przez więzienna korytarze, szkoda, że wpadłem na to dopiero po trzech dniach w niewoli, ale uczyłem się dopiero.

 

Przebiegliśmy pod nogami strażnika, kompan biegł z całych sił, przeskakiwał przez przeszkody, wiedział, że musi nas stąd wyciągnąć, był jedyną deską ratunku w tej sytuacji, a może nie jedyną, ale najlepszą opcją, jaką wymyśliłem. Pomyślałem o tym, jak strażnik się potyka i faktycznie przewrócił się, upadając twarzą prosto na ubłoconą podłogę, zachciało mi się śmiać. Drzwi do lochu stały otworem, właśnie miał je zamykać jeden za pilnujących, gdy Ralph dał susa i byliśmy już na zewnątrz.

 

Miasto było dosyć rozległa, ludzie przekrzykiwali się jeden przez drugiego, znajdowało się tu targowisko w środku, górne miasto trochę na obrzeżach i port, dzielnica portowa była pełna niebezpieczeństw, rzadko pilnowana, zdarzały się w niej rabunki, morderstwa i kradzieże dlatego pewnie uznano mnie za kolejnego awanturnika, tym bardziej że całe miasto oblepione zostało listem gończym z czyjąś podobizną, podobizna ta przyprawiała mnie o dreszcze. W jednej z bocznych uliczek wróciłem do swojej normalnej postaci, założyłem kaptur prochowca na głowę i ruszyłem w stronę portu, tam w karczmie dowiem się pewnie gdzie szukać czarodzieja.

 

Znalazłem się przed portową gospodą, stały przed nią dziwki, patrzące na mnie zalotnie, przed wejściem stał człowiek, ubrany w brudne łachmany za przepaską na oku.

 

- ty tu nie wejdziesz !

 

Zakomunikował mi przepitym głosem

 

- 50 sztuk złota, jeśli chcesz wejść do środka. Takie łachudry jak ty będą płacić jeszcze więcej, nie podoba mi się twoja gęba, 100 sztuk złota ! I ani odrobin mniej.

 

Nie miałem zamiaru dać mu złamanego grosza.

 

-Nie dostaniesz nic ode mnie, wpuść mnie do środka albo pożałujesz.

 

Powiedziałem stanowczo.

 

Widziałem, jak chwyta za nóż przymocowany do paska.

 

Chwyciłem za miecz, nie miałem wyboru, musiałem się bronic.

 

Rzucił się na mnie, widać było złość i szaleństwo w jego oczach, nie zależało już mi na złocie, chciał mnie pociąć na drobne kawałki.

 

Odskoczyłem, ale za nim zdążyłem dobyć miecza i zrobić co kol wiek, człowiek ten zamienił się w popiół, nie pomyślałem o niczym takim, nie chciałem go zabijać, tym bardziej że dopiero co udało mi się wydostać z miastowego lochu. Nagle pojawił się on, z siwą brodą i długimi włosami wystawiającymi spod kaptura. Po prostu go spopielił, a mnie chwycił za ubranie i pociągnął za sobą, nie zastanawiając się dłużej, poszedłem za moim wybawcą. Który zaczął mówić.

 

- Ty głupcze ! Co ty sobie wyobrażasz ? Wiesz co uczyniłeś, jaki chaos się przez ciebie dzieje, delikatne struktur magii zostały naruszone przez ciebie już kilka razy, oni na nas szukają, musimy zniknąć z miasta i to teraz, natychmiast.

 

Próbowałem coś powiedzieć, ale on cały czas gadał, a ja nie chciałem mu przerywać.

 

Wnet zobaczyłem, że gęba z listów gończych należała do niego. Trochę się przeraziłem, ale wiedziałem już, że to mag, którego miałem znaleźć.

 

-Przybywam od Jacka, miałem cię znaleźć, polecił mi się do ciebie udać. Nie wiedziałem, że zrobiłem coś złego. Trafiłem do tego świata przez przypadek, nie wiedziałem, że korzystanie z magii jest zabronione.

 

- Chłopcze, oni wiedzą, że tu jesteśmy, musimy się udać do Latarni i to natychmiast, nie mogę nas tam przenieść, ponieważ zdradzę im nasze położenie, musimy się tam udać piechotą.

 

- Jack tak dawno nie był w mieście, że pewnie nie ogarnia, co się dzieje, staruszek zaszył się w tej swojej latarni i nie wychodzi z niej. Będę mu musiał w końcu powiedzieć co się dzieje, przez dłuższy czas trzymałem go w nie pewności, chodź myślę, że do niego i tak to już nie dociera. Świat magiczny chłopcze chyli się ku upadkowi, jesteśmy jego ostatnimi niedobitkami, kościół boga o trzech twarzach wybił wszystkich, jego krucjata przeciwko magii nie ma końca.

 

Później udaliśmy się w drogę do staruszka Jacka, mieliśmy kawałek drogi do przejścia. Po drodze mijaliśmy pomnik boga o trzech twarzach, zatrzymaliśmy się przed nim na chwilę a mag zaczął znów opowiadać.

 

- Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy jeden z nas zdradził wszystkich i wymyślił to plugawe bóstwo, wiedział, że wiążę się z tym ogromna władza, a z pomocą magii uczynił tak by wszyscy, zaczęli mu wierzyć, a swych braci uznał za heretyków, napisał księgę, w którą nakazał czytać każdego dnia, głupi ludzie ze strachu zaczęli wykonywać jego polecenia, a teraz cały nasz kontynent żyje w strachu przed śmiercią i spotkaniem fałszywego stwórcy, który ma wszystkich osądzić. W taki sposób mag zdobył władzę nad wszystkimi miastami, a ludzie poddali mu się. A my magowie zostaliśmy albo wymordowani, albo skazani na ukrywanie się ze swoją mocą, która według nowego Bóstwa jest grzechem.

 

Słuchałem z zaciekawieniem jego historii.

 

- Ja ukrywałem się w mieście i pomagałem obywatelom, jako zwykł alchemik na najprostsze ich dolegliwości, ponieważ używanie mocy równałoby się ze śmiercią, a przez to, że ty już kilak razy jej użyłeś na wyspę zmierzają inkwizytorzy, którzy będą nas szukać, znajdą nasz wszędzie, ponieważ magia zostawia ślad, po którym wytropią nas jak psy.

 

Nagle z wściekłością cisnął ogromną siłą w pomnik, który rozbił się na tysiące drobnych kawałków.

 

- a to robi się z tym plugawym fałszywym bogiem ! Krzyknął.

 

Dalsza część podróży minęła nam w ciszy…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania