Obyczajówka i inne opowiadania

Wczorajsza w sklepie wizyta. W kolejce sterczenie. Obok tkwi ten wielki, zwalisty gość z ruchliwą głową, którą wywija we wszystkich możliwych kierunkach, manewry czyni niebywałe. A trzęsie się przy tym jak galareta, przewraca oczami i tylko maćka ma nieruchawego, skamieniałego tak jakby. Potem pojawiają się inne jeszcze łby, a wszystkie nieznośnie hiperaktywne. Przeraził mnie ten widok wczorajszy sklepowy. W końcu zrozumiałem, że jednak nie tylko czkawka bywa zaraźliwa. Albo grypa. Ludzie głównie z głów się składają, głowami są, nie samymi, ale jednak głównie. A jak kręcą, jak strasznie kombinują ci, co je mają. A mają prawie wszyscy, choć nie zawsze na karku.

 

Wizyta w knajpie. A knajpa się nazywa „Moja babcia chorowała, zjadła rybkę, wyzdrowiała”. Kolejka za frytkami. Zapachy przednie. Humory też. Gruby barman za ladą. Zwraca się do jednej pańci: „Słucham? Co podać?”. Ona na to: „Rybę z frytkami”. On: „I co z nimi zrobić [w domyśle z frytkami]?”. Ona: „Poproszę na wynos”. Podchodzi kolejna klientka i barman do niej mówi: „Co to jest?”. A ona mu odpowiada: „Włos”. „To nie jest mój, proszę go stąd zabrać! Następny, co podać? I co z nimi zrobić?”. I tak się kręci, się smaży, się...

 

Z siostrą Ewą w autobusie. Ewa nie zna określenia: „puściłeś bąka”, zamiast niego używa: „zesrałeś się”. I właśnie mówi tak brzydko dość: „zesrałeś się”. A z przodu autobusu jakaś pani. Tak dziwnie na mnie patrzy, na moje portki. Okrutnie patrzy!

 

– Ile masz lat?

– Czterdzieści coś.

– Czyli pięćdziesiątka lada moment. Aleś ty stary!

– Tak, ja już mam prawie sześćdziesiąt, prawie osiemdziesiąt. Właściwie to już prawie nie żyję.

 

Upalny nowy dzień, słoneczko, w upalny nowy dzień wycieczka, górskie takie żeglowanie, jakbym grzbietami fal wędrował, dryfował trochę tak bez celu, ale jednak do przodu. Miast plecaka, mam ci ja skrzypce na pasku w futerale. I nagle ten gruby facet mówi: fajny masz ten pojemnik na gorzałę. Odpowiadam, że to nie na gorzałkę, tylko na „Podwieczorek przy mikrofonie [oraz muzyce]”. Był kiedyś taki program, dawno, dawno temu. I pytam, czy zna może jakąś ustronną drogę, bo idę w stronę Górek. – A co? – mówi. – Chcesz się zabić? Ot, wesoły facet.

 

Zbliża się trzynasta – pora karmienia Maćka obiadowa. A Maciek to ja.

 

„Popilnuje mi pani moją roladkę?” – pytam rozbawioną sklepową, wkładając lodowy torcik do zamrażarki. – „Jak będę z gór wracał, to ją sobie odbiorę. I nie roztopi się, nie, nie”.

 

Elegancki Cygan w lakierkach zamiata brochowski chodnik. Sprzęt trzyma w wózku, starym, dziecięcym wózku, co wygląda co najmniej dziwnie. Ej, bracia Cyganie, zabawni z was ludzie!

 

W Krakowie na ulicy stanie. Robota, a właściwie pajacowanie w charakterze ulotkarza i naganiacza. Nagle przejeżdża szalony rowerzysta. Z akordeonem na plecach. Przypomina mi kumpla-muzykanta. Tylko ten pośpiech, to nie baczenia na przechodniów trochę mnie zastanawia. Rodzą się, kiełkują liczne pytania. Chcę go zatrzymać, usiłuję doń zagaić, ale chęci me to daremny trud. Okazuje się, że to dostawca z futerałem na pizzę, a nie na cyję.

 

U Cyganów na Brochowie święto. Wczoraj zamontowali talerze, w pytę talerzy satelitarnych zamontowali. Na obdartym tynku przedpotopowego budynku. Bareizm w postaci czystej.

 

– To mąż pracuje na Vivaldiego, czy tak? – mówi jedna pani do drugiej.

– Dokładnie, to tam na Czterech Porach Roku, zaraz przy Włoskiej.

 

Już po święcie, pełno porozwieszanych flag już po święcie. A starsza pani chodzi i zamiata ulicę, zbiera „małpki” i mówi: "w Polsce to zawsze albo flażki, albo flaszki".

 

„Uj, pani, ten wózek to do słipra, DO SŁIPRA” – wrzeszczy Ukrainiec na kumpelę z Amazona, dziwnie przy tym akcentując słowa, a ona udaje, że go nie słyszy. Zabawna, nie powiem, sytuacja.

 

Dostałem nową pracę u pani Aśki. I teraz pani Aśka mnie widzi po raz pierwszy i, miast zwykłego „dzień dobry”, mówi tak: „hm, małe [jestem jaki jestem], małe to silne, SILNE”.

 

Na Mierniczej kataklizm. Trwa remont. Panowie budowlańcy chcą się dostać do budynku, ale bez klucza nie da rady. Pytają, czy go mam. Odpowiadam, że mam i z całej siły kopię drzwi, które natychmiast ustępują. Wtenczas majster mówi: „aaa taki klucz”.

 

„Rude to wredne” – mówi ruda koleżanka na widok kierowniczki, również rudej. Nic nie odpowiadam. Mam głos ryby.

 

Dwa transparenty obok siebie. Na jednym: „wyPiSdalać”, na drugim „Bóg z nami, nie z wami”.

 

„Ani mi się waż”, krzyknęła, a ja zastanowiłem się, czy zwykłe „nie rusz” by nie wystarczyło? „Ani się waż”, powtórzyła. Zamerdał kordialnie. Był wylewny. Życzył zdrowia, mądrych dzieci, dużo dobra, grubej żony i wypasionego domu pod Wrocławiem na terenach niezalewowych. „To miłe z jego strony”, pomyślałem. Pożegnałem się, pomerdawszy, powąchawszy.

 

Stoją baby-Bolszewiki i chórem ryczą międzynarodówki dzikie:

- Wy-pis-dalać, wy-pis-dalać! Tolerancja, tolerancja! Bóg jest z nami, a nie z wami! Nie dla Kinder-Niespodzianki! Mowa miłości, nie nienawiści! Mowa miłości, nie nienawiści! Jebać PiS i Kaczyńskiego!

Nadchodzi profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, pisarka i literaturoznawczyni Inga Iwasiów. I z miłością, i czułością wiernych sług Antify odgarnia włosów kosmyki, romantycznie tak, spontaniczne tak, ach. No więc staje, a potem woła, a jej wołanie grzmi jak głos proroka:

- Je-bać PiS, och, je-bać PiS, ach! Je-bać PiS, och, je-bać PiS, ach!

Czyżby mowa miłości okazała się piekłem kobiet? Wygląda na to, że wygląda na to.

 

Kiedyś wymyśliłem aż jedenaście powodów, żeby nie przeklinać. Teraz już ich nie pamiętam, ale nadal nie klnę. To się nie zmieniło.

 

„Struś Pędziwiatr”, „Ptuś Strusiowiatr”...

 

Co ja mam? Chwilę mam.

 

Jak na nazwisko ma Covid? Kowidowski.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania