Obżarstwo
Rozrastała się. „Przekleństwo”, mówili. „Zasłużyła sobie”, „Nie żal mi jej”. Nie czuli się winni. Sama tam poszła; ostrzegano ją. Pycha nią kierowała. Tak sądzili. Nikt się potem już do niej nie zbliżył, nie mógł udowodnić swojej tezy. Grube, piętrzące się cielsko. Góra mięcha, zatracająca człowieczeństwo, pochłaniająca rzeczywistość. Bali się. Rosła, ciągle rosła, otaczała wioskę niczym skórzasty całun. Tkanki się rozciągały jak ciasto. Po tym wszystkim, gdy jeszcze była normalna zostawili ją na górze, daleko, tam gdzie trudno będzie klątwie im zaszkodzić. Dosięgła ich miesiąc później. Odcinała stopniowo, otaczała domy, zagradzała drogi. Niewielu uciekło. Duma – starszyzna podtrzymywała ducha walki. Mówili przy każdej okazji: „Cielsko kucharki nie stłamsi naszego ludu”. Odwlekali to, co nieuniknione. Nie mieli szans, nie mogli zapobiec skutkom tej okropnej herezji. Strach wypalał ich nadzieję. Stali się niewolnikami apokalipsy, którą na siebie sprowadzili. Czekali na koniec, nadchodziła zima…
I
Everasta Loewen. Pomocnica kucharza. Kobieta przy kości, po przejściach. Obżartuch, jak opisywały ją przyjaciółki. Była z zewnątrz. Przybyła, szukając pracy. Przyjęto ją z otwartymi rękoma. Haust, szef kuchni, zaufał jej umiejętnościom. Pewnego razu poprosił ją o wykonanie pewnego dania. Jedno z trudniejszych. Pieczona przepiórka z ziemniakami i sosem przyprawianym lokalnymi ziołami. Podołała. Trochę to trwało, szef zdążył się porządnie zdrzemnąć, ale znajomy zapach od razu go zbudził. Zadowolony wszedł do kuchni, skosztował sycącego zmysły dania.
— Dobre — stwierdził, szczędząc słów.
— Cieszę się, mistrzu — odpowiedziała Everasta, kłaniając się kucharzowi.
— Legenda — wypalił niespodziewanie, przełykając kolejny kawałek. — Każdemu opowiadam, co przepiórkę dobrze zrobił.
— Słucham, mistrzu — powiedziała, siadając na krześle przy stole, naprzeciw niego.
— Owoc Justicii — Beknął, popijając żytnim piwem. — Na górze za wioską. Nieograniczone łaknienie i nieograniczona przyjemność. Jesz – nie kończy się miąższ. Nie słyszałem, by działało, ale spróbuj. Może ty jesteś ta legendarna. Bóg jeden wie.
— Tak zrobię, mistrzu.
Chwila ciszy. Nie oderwała ani na moment wzroku od dania. Przełknęła ślinę.
— Mogę, mistrzu? — zapytała chciwym głosem.
— Nie.
Wyszła, tupiąc głośno nogami i przewracając krzesło stojące przy wyjściu.
II
Pewnego dnia weszła na górę za wioską. Wiało, padał deszcz. Miała na sobie kurtkę i kalosze. W pewnym momencie zastanawiała się, czy nie wrócić, ale ciekawość pchała ją naprzód. Nie chciała odpuścić. Pokusa była zbyt silna.
W końcu dotarła na miejsce. Cała przemoczona i przemarznięta, sięgnęła do gałęzi legendarnego drzewa. Kuliste owoce świeciły się jak lampki na choince. Kusiły kształtem, intensywnym zapachem, krople deszcze migotały na nich jak małe diamenciki. Wkrótce miała jeden w dłoni. Zbliżyła go do ust, ugryzła, pochłonęła słodki, niezwykle sycący kawałek. Obrośnięte tłuszczem policzki aż się jej zatrzęsły. Przeżywała ekstazę, kulinarny orgazm. Padła, będąc w zachwycie. Czuła jak jej ciało wiotczeje, jakby się rozpływa, a jej świadomość staje się mętna. Zachowała przytomność umysłu niemalże do samego końca. Będąc w tym dziwnym, upojonym stanie zdołała jeszcze dojść do wioski. Od razu ją przegnano, wciągnięto z powrotem na górę i zostawiono, łamiąc nogi. Straciła zdolność odczuwania bólu. Z obojętnością spoglądała na przerażonych wieśniaków, łamiących jej piszczele młotami kowalskimi. „To drzewo jest przeklęte” – mignęły jej gdzieś w głowie słowa koleżanki, gdy powiedziała jej o legendzie. Ona słyszała ją wcześniej, ale wolała nie sprawdzać jej autentyczności.
Odpłynęła. Klątwa przejęła władzę.
III
Nadeszła zima. Padał śnieg. Chyba. Ciało rozrosło się na monstrualne rozmiary. Wygięte, sztywne jak pnie drzewa włosy zawisły nad całą wioską. Zasłoniły prawie całe niebo i sypał się z nich łupież. Większy i cięższy niż przemykający gdzieniegdzie śnieg, ale równie biały i jednakowo symbolizujący zamieranie życia, wegetację, zagładę. Ostatni ludzie opuścili wioskę. Wycieli sobie drogę w miejscu czegoś, co mogło być szyją. Opuścili tłustą, tężejącą pułapkę. W środku tego czegoś została tylko starszyzna i szef kuchni. Czekali na śmierć, którą wiele lat temu sobie zasadzili, by wyrosła, znalazła odpowiednie medium i przybyła zbawić ich nic nie warte żywoty. Śmierć bezosobową, albo jak wierzyli w postaci przeklętego anioła, cienia, ogrodnika ścinającego zwiędłe kwiaty. Ciągle padał śnieg, a oni wyszli na plac, na środek wioski, wpatrując się w kawałeczki białego nieba, prześwitujące spomiędzy gigantycznych, łuszczących się włosów.
Komentarze (16)
Dobry tekst, skłaniający do przemyśleń.
Hmmmm, zastanawiam się nad daniem z przepiórki, pieczyste raczej nie należy do dań skomplikowanych, ale flambirowany creme brulee już tak ?
Dziękuję za komentarz
Ostatnio oglądałem film pt " PLATFORMA " tam też autor scenariusza ( tzn w porozumieniu z reż itd ) posłużyli się właśnie jedzeniem żeby pokazać widzom coś więcej. Chodzi o przesłanie.
Dziwne jest własnie samo jedzenie. Rzecz tak oczywista jak oddychanie, lecz jedzenie to znacznie coś więcej.
Powiem tak : - ... Na początku było jedzenie ... - Czasem przyrządza się jedzenie z majestatem, najlepsze, najrzadsze potrawy za ogromne pieniądze. mimo to połowa tego jedzenie ląduje w koszu. Z drugiej strony śmierć głodowa albo kanibalizm. no, to tyle o jedzeniu.
Co do tekstu opowiadania to ja to też odbieram tak, że ludzie sami tworzą swoje potwory. Potem się ich boją, wyszydzają i uciekają.
- potwora można stworzyć w swojej głowie
- można stworzyć z innego człowieka, ludzi
- można stworzyć z ratlerka
- można stworzyć z dziecka
- można stworzyć z samego siebie
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania