Poprzednie częściOcean Spokojny Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Ocean Spokojny Rozdział Pierwszy

- Otwórz! Wiem, że tam jesteś!

Agresywne pukanie do drzwi na kilka sekund ucichło, by potem zmienić się w prawdziwą lawinę. Nie wystraszyło to jednak Dionizego, który siedział w swojej małej piwniczce i czekał, aż intruz odejdzie.

- Nie ruszę się stąd, dopóki nie wyjdziesz!

Intruzem tym w rzeczywistości był przyjaciel Dionizego. Mężczyzna nie pierwszy raz chował się przed kolegami, gdy ci przychodzili do niego w odwiedziny, zwykle bezskutecznie próbowali wyciągnąć go na miasto. Od jakiegoś czasu Dionizy po prostu schodził do małej, ciemnej piwniczki pod schodami i spokojnie czekał, aż kolega w końcu odpuści i sobie pójdzie. Albert jednak stał pod drzwiami już od prawie trzydziestu minut i wciąż nie dawał za wygraną.

- Wyjdź natychmiast!

Zapadła cisza. Dionizy odczekał chwilkę i na palcach wyszedł z piwniczki. Odsłonił nieco firankę i westchnął. Albert dalej stał jak słup na schodkach.

Pozbycie się kolegi nie było proste. Może powinien otworzyć mu, a potem wmówić, że źle się czuje? Tak chyba byłoby najbezpieczniej. A może powie mu, że ma gościa w łóżku? Wtedy Albert na pewno go nie wyciągnie...

Z drugiej strony, okłamywanie najlepszego przyjaciela tylko po to, żeby dalej bezczynnie siedzieć w domu było bardzo nieodpowiedzialne i dziecinne. W dodatku świadczyłoby to o braku kultury.

A kłamstwo o kochanku i tak nie przejdzie.

Albert znał swojego przyjaciela i wiedział, że ten prędzej pójdzie na imprezę, niż zaprosi kogoś do siebie. Swój dom traktował jak wojenny schron. Nikt obcy nie miał tam wstępu. Sąsiedzi nawet żartowali sobie i mówili, że Dionizy mieszka w strefie 51, do której wejść mogą tylko wybrani.

Pod dom podjechał jakiś samochód, tyle że gospodarz go nie widział. Był bardzo czujny. Słyszał każdy szmer, każdy powiew wiatru. Wszystkie dźwięki budziły go jak strażnika i napędzały do działania.

- Tato!

- Do cholery... – szepnął Dionizy, uchylając firankę. Przed drzwiami stał jego syn. Nie był zadowolony, ale Albert wręcz przeciwnie. Wredna żmija...

- Tato, otwieraj natychmiast! Daję ci pięć minut. Potem sam otworzę drzwi i sobie porozmawiamy!

- Następny! – burknął Dionizy. Po krótkim namyśle postanowił jednak otworzyć.

Jego oczom ukazał się ciekawy, a jednocześnie wnerwiający widok. Jego syn stał jak posąg, z kamienną twarzą i lodowatym spojrzeniem, a obok cichutko chował się uśmiechnięty Albert.

- W czym mogę państwu pomóc? – spytał Dionizy, robiąc minę, jakby ich nie znał.

- Nie rób sobie z nas żartów, tato – powiedział Gabriel. – Dlaczego nie otwierasz Albertowi? Martwił się o ciebie.

- Akurat – mruknął mężczyzna. – Specjalnie po ciebie zadzwonił, żeby mnie wyciągnąć z domu. Menda...

- Powinieneś wyjść na zewnątrz i pokazać się ludziom – zauważył Albert. – Stary Jan uwierzył w to, że mieszkasz w strefie 51 i myśli, że jesteś kosmitą. Biedak przez to oszalał.

- On oszalał już dawno temu – Dionizy machnął ręką. – Mogę pomóc?

- Tato, błagam cię! Dlaczego nie wychodzisz z domu? Źle się czujesz?

- O, panowie ze służby zdrowia? Ciekawe...

- Potrzebujesz pomocy – stwierdził Albert.

- O, tak! Pomocy! Ratunku! Kosmici atakują! Ratunku! Oszalałem!

- Możemy wejść? – Gabriel przerwał zabawę ojca.

- A tak, tak, wchodźcie. Sam nie urodzę...

- To nie jest śmieszne, tato.

- A żebyś wiedział, że nie. Wiesz, jak to boli?

Gabriel westchnął i pociągnął za sobą Alberta. Czasem miał wrażenie, że jego rodziciel naprawdę ma coś nie tak z głową. Zbyt długie siedzenie w domu tak działa na niektóre osoby.

- Co to? – spytał Albert, wskazując na stół w kuchni.

- Arbuz – powiedział Dionizy. – Nie widać?

- Z tobą nic nie wiadomo... Może to twój nowy kolega?

- Haha! Jeszcze nie stęskniłem się za towarzystwem.

- Tak, mądralo? Ludzie na bezludnej wyspie po kilku dniach gadają do kokosów. A ty ile tu siedzisz zupełnie sam? Dwa tygodnie? Miesiąc?

- Wiesz, że gdzie mam twoje kokosy?

- Gdzie?

- Przestańcie!

Gabriel stanął między zdenerwowanymi przyjaciółmi i surowo na nich spojrzał.

- Jak dzieci – mruknął. – Tato, dlaczego nie wychodzisz z domu?

- Cholera, jestem dorosły i będę tam, gdzie chcę! Nie macie prawa wyciągać mnie na dwór, jeśli tego nie chcę.

- Chyba musimy sobie poważnie porozmawiać – powiedział Gabriel.

- Dobra, to ja na razie pójdę. Rozmawiajcie sobie, potem wpadnę. Na razie!

Albert pożegnał się z Gabrielem, a potem z satysfakcją uśmiechnął się do Dionizego.

- Czopek – zasyczał mężczyzna.

- Miłej rozmowy. Przyjacielu.

Albert wymownie spojrzał na arbuza i wyszedł.

- No dobra, tato. Koniec zabawy. Co to za arbuz?

Dionizy zabrał owoc i wyniósł go do swojej piwniczki, rzucając synowi nieufne, podejrzliwie spojrzenie.

- To na kolację.

- Co? Nieważne... Co tu się dzieje? Dlaczego ciągle siedzisz w domu? Coś się stało, że tak unikasz kolegów?

- Licz się ze słowami! Nie mów do mnie jak ojciec. Jest dorosłym mężczyzną i po prostu chcę siedzieć w domu. Tu mi dobrze.

- Dobrze ci? Naprawdę dobrze się czujesz, chowając się przed własnymi przyjaciółmi w piwnicy?

Dionizy pogroził mu palcem.

- Nie pozwalaj sobie. Ta piwnica to mój wierny schron. Bezpieczne miejsce, w którym mogę spać, czytać, jeść i Bóg wie jakie jeszcze rzeczy robić.

- Śpisz tam?!

- Tylko tak powiedziałem... Żebyś zrozumiał.

Gabriel westchnął.

- Posłuchaj. Chcę ci pomóc.

- A ja nie potrzebuję pomocy. Wszystko ze mną w porządku.

- Tak? Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że nie gadasz do tego arbuza.

- Nie gadam – po namyśle odparł Dionizy. Nie wyglądał jednak na pewnego siebie.

- Wiesz? Faktycznie go nie zjem. To byłby kanibalizm...

- Tato!

Dionizy wzruszył ramionami i nalał wody do dwóch szklanek.

- No nie wiem, nie wiem! Zdaję sobie sprawę z tego, że takie izolowanie się od innych może być dziwne, pewnie nienormalne... Ale mi się po prostu nie chce wychodzić z domu. Nie czuję potrzeby uganiania się za kobietami, chodzenia na randki...

- Nie musisz tego robić. Wystarczy, że raz dziennie wyjdziesz na zwykły spacer. Dzięki – Gabriel napił się wody. – Możesz raz na jakiś czas wyjść gdzieś z kolegami... Skąd wiesz, gdzie chcą cię zabrać? Może na spacer właśnie?

- Akurat... Ja po prostu nie czuję się dobrze na zewnątrz. Wolę siedzieć w swojej małej, przytulnej piwnicy, czytać książki...

- Gadać z arbuzem.

- Nie zapominaj, że jestem twoim ojcem – zdenerwował się Dionizy. – Nie gadam do arbuzów! Może kiedyś, trochę... Ale nieważne! Nie zwariowałem! Nie czuję się bezpiecznie z dala od domu, to wszystko.

Gabriel wytężył słuch.

- A co to znaczy, że nie czujesz się bezpiecznie? Ktoś cię ostatnio śledził? Masz wrogów?

- Nie, po prostu lubię siedzieć w małych, przytulnych pomieszczeniach i tyle. To takie dziwne?

Dionizy nienawidził, gdy ktoś uporczywie na niego patrzył i nie zamierzał odwracać wzroku. Mężczyzna wiedział, co to oznacza. Ktoś chciał się od niego czegoś dowiedzieć i nie przyjmował odmowy. To było nie do zniesienia.

- Nie możesz skierować spojrzenia swoich ślicznych oczu w inną stronę? – spytał Gabriela.

- Nie. Powiedz, o co chodzi. Boisz się ludzi? Otwartej przestrzeni?

- Chyba nie...

- To czego?

Dionizy się zamyślił. Dlaczego właściwie nie wychodził z domu? Pogodzie nie można było niczego zarzucić, sąsiedzi byli bardzo mili i rozmowni. Może to przez wysoki poziom przestępczości w mieście?

- Sam nie wiem. Chyba po prostu nie chcę zostać okradziony.

- Tato... – Gabriel z hukiem odłożył szklankę na stół. – Nie jest z tobą dobrze. Według mnie, powinieneś pójść do psychologa. Coś jest nie tak. Mnie możesz nie mówić, nawet to rozumiem. Często rozmawiamy, a poza tym jestem twoim synem. Mnie możesz się nie zwierzyć, ale takiemu psychologowi to chyba coś powiesz, prawda?

- Nie ma mowy. Nie idę do żadnego psychiatry.

- Psychologa.

- Co za różnica?

- No duża! Wyobraź sobie, że psychiatra zajmuje się chorobami psychicznymi i ich leczeniem, a psycholog pomaga w rozwiązywaniu problemów, udziela pomocy i wsparcia.

- Na pewno. Psychologowie są wkurwiającymi ludźmi – zawołał pewny siebie Dionizy. – Dzień dobry. Witam. Jestem tu po to, żeby ci pomóc...

- Tato!

Dionizy dopił wodę i usiadł na sofie, po czym jak gdyby nigdy nic wziął do ręki pilota, włączył telewizor i zaczął zmieniać kanały w poszukiwaniu czegoś ciekawego do obejrzenia. Gabriel stanął nad nim z ponurą miną.

- O zamierzasz teraz oglądać telewizję?

- A co innego mam robić? Usiądź, nie stercz tak nade mną! Jak papuga...

- Słyszałem to.

Dionizy nerwowo machnął ręką i zapatrzył się w telewizor. Przez chwilę oglądał prognozę pogody. Przez cały tydzień miało być słonecznie i bardzo gorąco. Taką samą pogodę przewidywali także w następnym tygodniu, ale temu mężczyzna nie ufał tak bardzo. Te prognozy często się nie sprawdzały.

- Patrz, tato – uśmiechnięty Gabriel wskazał na telewizor.

- Na co?

- Na tą pogodynkę. Ładna, nie?

Dionizy wpatrzył się w wysoką, smukłą brunetkę.

- Tak sukienka jest pomięta – zauważył.

- A to oczywiście najważniejsze...

- Co ty w niej widzisz?

- Piękną kobietę.

- Zboczeniec.

- Słucham?! Przypatrz się jej, tato.

Mężczyzna westchnął i jeszcze raz spojrzał na pogodynkę. Miała niedbały kok na głowie, lekki makijaż, opaloną cerę i oczywiście wymiętą sukienkę bez ramiączek, w intensywnym, ciemnoróżowym kolorze. Sięgała do połowy uda.

To nie pomagało Dionizemu.

- Nie widzę w niej nic godnego uwagi – stwierdził po chwili.

- Może ona nie jest w twoim typie... A co z Żakliną? W sumie, nawet podobna do tej pogodynki. W pewnym sensie.

Dionizy szeroko się uśmiechnął. Wyglądał, jakby odniósł jakieś zwycięstwo.

- A z Żakliną sprawa jest skończona.

- Co?! Ale jak to?

- Normalnie. Kilka dni temu zaczęła mówić, że meble trzeba by trochę przestawić, że do kuchni można by kupić nowy stół, że trzeba by było w ogóle kupić więcej jakichś ozdób do domu. Na koniec powiedziała, że dobrze by było zmienić tapetę w salonie. Masz pojęcie? Tego samego dnia spakowałem jej rzeczy i kazał jej się wynosić. I poszła cholera.

Gabriel z niedowierzaniem przyglądał się, jak jego ojciec triumfalnie się śmieje.

- Jak mogłeś? Na pewno poczuła się urażona...

- Co mnie to obchodzi? Niech sobie szuka innej cioty, która pozwoli sobą miotać. Nie zgadzam się na żadne zmiany, to jest mój i tylko mój dom! Nikt nie będzie się do niego wtrącać. A już na pewno żadna baba. Koniec z tym cyrkiem! Nie szukaj dla mnie żadnych kobiet, mam tego po dziurki w nosie. Zrozumiałeś?

- Powiedzmy...

Dionizy przełączył na inny kanał. Był na nim program przyrodniczy o małpach.

- Ale nie chciałbyś mieć kogoś? – nieśmiało spytał Gabriel. – Fajnie było by mieć ukochaną kobietę, nie sądzisz?

- Nie.

- No ale moja mama...

- Twoja mama cię urodziła, a potem nas zostawiła dla kochanka. Młodszego od niej o kilka lat... A to ja chciałem ją zostawić. Franca...

- Tato!

- Co?

- A Żaklina? Nie kochałeś jej?

- Nie rozumiem twojego pytania. Przecież doskonale wiesz, że byłem z nią tylko po to, żebyś się ode mnie odczepił.

Gabriel westchnął. Wiedział, ale miał nadzieję, że Żaklina zdobędzie zlodowaciałe serce jego ojca. Okazało się jednak, że nawet ona nie dała rady.

- Nie dzwoniła do mnie... – zamyślił się chłopak.

- Coś czuję, że ta żaba jest bliższa tobie, niż mnie – ironicznie zaśmiał się Dionizy.

- Tato!

- No już dobrze, dobrze...

- Przeprosisz ją? – z nadzieją spytał Gabriel.

- Po moim trupie. Ale do psychologa ostatecznie mógłbym pójść...

- Naprawdę?!

- Tak. Załatwisz mi coś? Nie znam się na tym...

- No pewnie!

Dionizy uważnie spojrzał na syna, a potem przyłożył palec do szyi.

- Jedna uwaga. Wiesz, co będzie, jeśli umówisz mnie z psychologiem płci żeńskiej?

Gabriel na chwilę posmutniał.

- Tato... Dobra, zobaczę, co da się zrobić. Bardzo się cieszę, że jednak pójdziesz do psychologa.

- Mhm. A ty co tu robisz właściwie? Nie powinieneś być w pracy? Ci teraz robicie?

- Dzisiaj rozwozimy pizzę. Zaczynamy dopiero za dwie godziny, więc zdążę ci umówić psychologa.

- Dziękuję.

- Proszę.

Chwilę potem Gabriel poszedł zatelefonować. Wrócił do ojca z uśmiechem na twarzy.

- Gotowe. Napiszę ci adres, żebyś wiedział, gdzie jechać. Jutro w południe masz się spotkać z niejakim doktorem Honoris.

- Kim?

- Nie znam go. Ale z tego miejsca znam panią Olgę... Nieważne. Masz tu adres, tato. Nie wiem, czy dam radę cię tam zawieźć...

- Poradzę sobie, nie jestem dzieckiem. Nie martw się.

- Spróbuję.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania