Oczyszczenie ogniem

Wieczorne powietrze było wyjątkowo chłodne, a po ciemnym niebie poruszały się w ślimaczym tempie chmury, zasłaniając gdzieniegdzie rozżarzone gwiazdy. Umieszczone na wieżach gobeliny z niebieskim znakiem Lordaeronu powiewały na wietrze. Ulice były ciche, a okiennice dokładnie zamknięte przed intruzami. Rozstawione co kilkanaście metrów lampy tworzyły na ścianach budynków roztańczone cienie.

„Muszę się pośpieszyć.” Na kamiennym bruku stanął brązowy, skórzany but. Po chwili druga noga wysuwała się do przodu, za nią ruszyła pierwsza i na ulicy rozległ się cichy stukot. Zacieniona twarz przemknęła obok ulicznej lampy, która rzuciła światło na zielone oczy i ogoloną, widocznie zdeterminowaną, twarz, która była ukoronowana ciemnymi, gdzieniegdzie siwymi, włosami.

Człowiek skręcił w prawo i ruszył dalej długą ulicą. W oddali rozległo się wycie psa, a wytężając słuch usłyszeć było można gromki śmiech z jednej z karczm.

 

- Cedril! Poczekaj chwilę! – zawołał męski głos z tyłu, lecz zielonooki nic sobie z tego nie zrobił. - Proszę, zatrzymaj sie tylko na sekundę!

- Co ode mnie potrzebujesz, Theadzie? Wybacz, ale bardzo się śpieszę. – Nie spowalniając odrzekł.

- Byłem pewny, że cie w tym miejscu znajdę. Jesteś strasznie przewidywalny.

- Przejdźmy do rzeczy, jeśli łaska. – Cedril zatrzymał się i po chwili obrócił. Przed nim stał chudy człowiek, z podkrążonymi oczami i zniszczoną przez blizny, młodą twarzą.

- Wiem, że sie ostatnio pokłóciliśmy, ale proszę. Zrozum mnie. Nie miałem innego wyjścia. Wiesz, że Plaga...

- Doskonale rozumiem wszystko. Przyjmuję twoje przeprosiny. Mogę już ruszyć? – Blada twarz pokiwała twierdząco, po czym brunet obrócił się i wznowił swój marsz „Co on sobie myśli? Znając go, pewnie uzna, że nadal się na niego gniewam...”

 

Po kilku kolejnych zakrętach, nogi stanęły przed drzwiami, które prowadziły do domostwa. Z okiennic wydobywało się światło i słychać było cichą rozmowę. „Udało się, nadal tu są.” Cicha rozmowa została zagłuszona przez skomlenie psa. Cedril ruszył za dźwiękiem i zobaczył znanego mu już gościa.

 

- Cześć, piesku. Jak się trzymasz? Nie mogę patrzeć jak cierpisz. Mam coś dla ciebie. – Mężczyzna pogłaskał go i z kieszeni płaszcza wyciągnął kawałek mięsa owinięty w tkaninę, po czym położył je pod nogami psa, który natychmiast zabrał się za jedzenie. Cedril cofnął się pod drzwi i wszedł do środka.

 

Pokój był duży, choć sufit wisiał nisko ponad czarnymi włosami. Na środku stał stół na kwadratowym, zielonym chodniku, a dookoła umieszczone były 4 krzesła. Naprzeciwko drzwi znajdowały się schody prowadzące na piętro. Po lewej stronie od wejścia znajdowały się półki z książkami, a po prawej niewielkich rozmiarów kominek.

Dwa krzesełka były zajęte, jeden przez mężczyzne w szarej szacie, a drugi przez kobiete w prostym ubraniu. Kobieta ta miała długie, czarne, kręcone włosy i niebieskie oczy, które wpatrywały się w nowo przybyłego. Człowiek w szarym ubraniu był łysy, z siwą, niezbyt długą brodą.

 

- Witam serdecznie. – Powiedział Cedril.

- Miło mi, że dałeś radę się pojawić Cedrilu, proszę usiądź. – Powiedział stanowczym, spokojnym tonem starzec. Gdy nowoprzybyła osoba zajęła już miejsce, odparł. – Zapewne wiesz co się dzieje, prawda?

- Jak najbardziej. Wybuchła epidemia, która zamienia ludzi w nieumarłych, ci natomiast są prawie pod samym miastem i chcesz abyśmy uciekli. Czyż nie o to Ci chodzi, drogi Elifie?

- Tak, dokładnie tak. Chcę was uratować. I nie tylko was. – Elif przyjrzał się Cedrilowi. – Twoi synowie mi zaufali, wydostałem ich z tego piekła pare tygodni temu, już teraz wiele osób chce ze mną jechać na południe. Jesteśmy w dobrych stosunkach z Krasnoludami, napewno nas przygarną, ewentualnie możemy udać się jeszcze dalej, w kierunku Stormwind.

- A co ona na to powiedziała? – Zielonooki brunet spojrzał na kobietę, która patrzyła na swoje ręce.

- Nie zgodziła się. – Westchnął starzec.

- Więc znasz i moją odpowiedź.

- Cedril, posłuchaj się. Wy tu umrzecie, oboje. Chcesz bezsensownie zginąć, czy chcesz zginąć w walce? – W głosie gościa słychać było nutę zdenerwowania. – A jeżeli się uda? Przeżyjecie oboje, jesteście młodzi, możecie zacząć wszystko od nowa.

- Wiesz doskonale, że powinieneś przekonywać ją, a nie mnie. Moje zdanie się nie zmieni.

Starzec widocznie się zaczerwienił, wstał, podrapał się po brodzie i ruszył w kierunku wyjścia. Cedril podążył za nim do drzwi. Gdy znaleźli się na zewnątrz, Elif rzekł:

- Ona jest twoim największym przekleństwem i będzie twoją śmiercią, przyjacielu. Trzymała cię w miejscu przez całe twoje życie. Znajdź ksztynę rozsądku w sobie i wyjedź stąd jak najszybciej. Opuść ją, póki jeszcze możesz.

- Za parę miesięcy skończę 49 wiosen, przyjacielu. Nie jestem już silny, nie będę miał więcej dzieci. Podczas waszej wyprawy będę tylko przeszkodą, zbędnym balastem. Weź silnych i młodych, Elifie. Nie marnuj miejsca na starców, takich jak ja. – Uśmiechnął się delikatnie Cedril, lecz łysy mężczyzna machnął tylko ręką i nic nie mówiąc, odszedł.

 

Noc minęła cicho. Nazajutrz drzwi otworzyły się ponownie i ten sam skórzany but wyszedł na zewnątrz. Cedril nakarmił psa, który nie zmienił swojego miejsca od zeszłego wieczoru i poszedł tą samą drogą, którą szedł w pośpiechu kilka godzin temu. Mężczyzna zatrzymał się i zaczął przeszukiwać kieszenie. „Zapomniałem wziąć zaległą złotą monetę dla Theada, wrócę się, bo nie wiadomo czy znowu się nie pogniewa.” Obrócił się i zaczął powrót, kiedy po chwili poczuł dym. „Coś się pali...” Nie zważając jednak na zapach, szedł pewnym krokiem. Jednak z każdym przebytym metrem swąd spalenizny stawał się coraz silniejszy, aż w końcu przed jego oczami stanął płonące domostwo.

Nie wiele myśląc, Cedril ruszył aby ratować swój dobytek. Z zamkniętej okiennicy wydobywał się ciemny dym, a dach zaczął zajmować się ogniem. Drzwi stawiały opór, gdy Cedril próbował się dostać do środka.

 

- POŻAR! – Wykrzyczał. – Pali się, ludzie! Pomocy!

 

Czarne, drewniane ściany zaczęły pękać. Cedril poczuł gorąco, lecz nadal próbował wyważyć drzwi. Po dłuższej chwili walki wreszcie dostał się do środka i do jego uszu dotarł kobiecy płacz. Na schodach leżała ogromna sterta drewna z zawalonego dachu. Ogień pochłaniał wszystko dookoła Cedrila, który stał w drzwiach zapatrzony na przeszkodę. Kilka sekund później rozległ się trzask i ktoś chwycił go za ramię, wyciągając z środka. Cedril zobaczył człowieka ruszającego ustami, który w jednej ręce miał wiadro z wodą, a drugą wskazywał na pobliskie budynki. Po chwili wszedł do środka i wybiegł potykając się o własne nogi. Rozległ się długi, przeraźliwy jęk cierpienia. Gdy Cedril spojrzał w stronę drzwi zobaczył znajomą twarz przygniecioną stropem. Ktoś próbował wbiec do środka, lecz został powstrzymany przez inną osobę. Kobieta wyciągała spaloną rękę po pomoc, krzycząc. Cedril nie słyszał nic, poza tym krzykiem, który dudnił w jego głowie. Chwilę później klęczał na ziemi z rozwartymi ustami. „Nie... nie mogę ci pomóc... wybacz mi...” Na swoich policzkach poczuł łzę, która wyschła tak szybko jak się pojawiła. Zdawało mu się, że to trwało wieczność, aż w końcu budynek zawalił się pod własnym ciężarem, pogrzebując wszystko co posiadał. Dopiero po kilkunastu sekundach powróciły do niego zmysły. Poczuł, że ktoś szarpie go za ramię, a gdy się obejrzał zobaczył chudą, zniszczoną twarz.

 

- Cedril, wstawaj. Wiem, że to boli, ale musisz stąd iść. Proszę, chodźmy stąd. Muszę z tobą porozmawiać.

Nie wiedząc kiedy, Cedril znalazł się w jednej z pobliskich uliczek.

- Wiem kto to zrobił.

- Domyślam się. – Przerwał Theadowi. – Elif. Jestem pewny, że to on. To wszystko jego wina.

- Chciał cię uratować za wszelką cenę. Wiesz doskonale, że jesteś dla niego jak syn. Podobno Plaga jest coraz bliżej. Wszyscy muszą stąd uciekać.

- Wiem za to, kto nie ucieknie. Zaczekaj tu na mnie, to nie zajmie długo. – Cedril odparł i zaczął iść.

„Zabiję go, tylko na to zasługuje... ale on to zrobił aby mi pomóc... zabił to, co mam najważniejsze... powinienem mu wybaczyć... powinienem go zabić... porozmawiam z nim... kochanie, nie opuszczaj mnie... Imrog, Yernam? To Wy?”

- Cedril! Stało się coś? Wyglądasz na przytłoczonego. Dawno mnie nie odwiedziłeś. – Twarz Elifa pojawiła się przed oczami Cedrila, wybijając go z chaotycznych myśli, a on sam znajdował się w małym pokoju.

- Doskonale rozumiesz dlaczego tu jestem. Zabiłeś ją, prawda?

- Nie rozumiem o czym mówisz.

- Podpaliłeś mój dom, wiedząc, że ona tam jest, a ja nie.

- Wyciągasz pochopne wnioski, przyjacielu. Usiądź, zrelaksuj się i opowiedz mi co się stało.

- Nie będę ci nic opowiadał. Odpowiedz mi. Tak, czy nie?

- Tak. – Odpowiedział Elif po długiej chwili przerwy. – Wszystko dla...

- Wybacz mi, przyjacielu. – Wypowiedział, wyciągając sztylet i wbijając go w brzuch Elifa. Po krótkiej chwili wziął rozpaloną pochodnię z jednej ze ścian. – Chcę zobaczyć jak cierpisz.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Shina-san 13.10.2015
    Końcówka dość...Okrutna, jednak podobał mi się ogół. Zostawiam 5.
  • wolfie 13.10.2015
    Bardzo podobały mi się opisy. Czasami zdarzały się powtórzenia lub gdzieniegdzie brakowało końcówek "ą" czy "ę". Fajnie stworzony klimat fantasy. Zostawiam 4 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania