Od tamtego lata do na zawsze

Lato miało się ku końcowi. W powietrzu czuć było początki rozkładu liści, słodko-gorzki zapach wgryzał się w oczy, w usta. Za chwilę miała zacząć się szkoła. Jeszcze kilka dni a trzeba będzie jechać po zakupy. Zeszyty i książki – pachnące nowością stanowiły marną pociechę. Nieuchronnie kończyła się wolność. Co niektórzy udawali, że cieszą się z powrotu do szkoły. Mnie chciało się płakać. Kilka godzin spędzonych w zamknięciu, przymus czytania i nauki, to wszystko było dla mnie nie do zniesienia. Każdego roku czułam to samo – ktoś odbiera mi wolność.

Teraz wiem, że tamtego roku, lato skończyło się o wiele wcześniej. Jego zmierzch nastąpił już wiosną. Wtedy w naszym miasteczku, po pierwszy pojawiła się telewizja. Nagrywano wizję lokalną. Ojciec Anki zabił siekierą żonę. Nie wiem co bardziej nas poruszyło – okropność zbrodni czy fakt, że nasza miejscowość będzie sławna.

Przyglądaliśmy się pracy kamerzystów i odtwarzanemu biegowi wypadków, wychylając się zza płotu. Patrzyliśmy w oniemieniu, jak aktor grający ojca Anki, zatacza się po ganku a jej matka powoli przed nim ucieka. Ta powolność nie współgrała zupełnie z atmosferą morderstwa. W serialach wyglądało to inaczej. Tutaj było nudno.

Potem na lekcji religii katechetka wyraziła współczucie dla Ani, która wraz z nami przygotowywała się do komunii. Wróciła do szkoła zaraz drugiego dnia, tak jakby nic się nie stało. Na początku było jakoś nieswojo, ale potem, kiedy zaczęła opowiadać o tym co się stało, pękły lody. Słuchaliśmy jej opowieści zafascynowani. A ona opowiadała. Tylko raz, na religii właśnie, zaczęła płakać. Wtedy katechetka powiedziała jej, że ma się uspokoić i ona przestała płakać – ot tak, natychmiast, jakby jej oczy wyczuły niezadowolenie osoby starszej i zawstydziły się swojej słabości. Potem był pogrzeb a potem komunia i nikt już nie wspominał o tragedii. Wprawdzie jeszcze kilka lat potem, dziwnie było przechodzić koło ich domu. No ale i to minęło. Ich dom stał naprzeciwko szkoły. Czasami gapiąc się przez okno można było dostrzec na ganku cienie a czasami nawet usłyszeć przytłumiony dźwięk siekiery rozłupującej czaszkę. Ciekawe czy Anka nadal to słyszy? Kiedy jej ojciec zabijał matkę, ona i dwójka jej rodzeństwa, byli w domu. Nikt jej o to nie pytał. Może gdyby wcześniej była lubiana, to ktoś by się nią zainteresował. W końcu kiedyś w sklepie ktoś powiedział, że można było się spodziewać, że tam dojdzie do tragedii, bo matka Anki była trochę wariatką. I tak już zostało. Od tamtego czasu Anka już nigdy nie chciała opowiadać, w ogóle przestała jakby istnieć. W pewnym momencie jej obecność zaczęła nam przeszkadzać, bo kiedy szła z nami, to wszyscy dorośli się na nas gapili w jakiś dziwny sposób. Pewnego dnia Dominik przyszedł do naszej kryjówki w lesie i powiedział, że mama zabroniła mu się kolegować z Anką, bo ona przynosi nieszczęście.

Nie wiem, czy to Anka przyniosła nieszczęście, czy jej morderca ojciec, w każdym razie tamtego lata nad naszą miejscowością zawisło widmo śmierci. Już nie tylko umierali starzy i zgorzkniali ludzie. Tym razem umierały dzieci. Tak jakby tamto morderstwo otworzyło jakieś wrota, którymi wjechało zło. Bo jak umiera dziecko, to zawsze jest zło.

Sylwię potrącił motocykl. Niczyja wina. Dominik musiał się trochę tłumaczyć, że pierwszy przebiegł przez ulicę a ona za nim. Chyba jej mama miała do niego żal. Ale tego akurat nie wiadomo, bo zwariowała. W miasteczku mówiło się, że ta rodzina jest przeklęta. Tyle złego wyrządzili handlując alkoholem. Bo rodzina Dominika miała przydrożny bar. Prawie wszyscy się w nim upijali. Mój dziadek też, dlatego babcia powiedziała, że to kara boska. Bo ona tyle przez nich płakała. Dominik myślał, że to przez to, że nie posłuchał swojej mamy i bawił się razem z nami z Anką. Mama miała rację, że Anka przyniosła nieszczęście. Zgodziliśmy się z nim i potem nawet nie patrzyliśmy w stronę Anki. W końcu przestała przychodzić i pytać czy może się z nami pobawić.

Mieszkaliśmy przy ulicy. Kiedy nieśli ciało Sylwii, wyglądałam przez drzwi balkonowe. Mama mi nie pozwoliła, ale i tak udało mi się zobaczyć zwisającą rękę. Pamiętam rozpacz mojej mamy i słowa – niosą ją jak jakieś bydle. Owinęli ją w prześcieradło. Widziałam tylko kontury ciała. Jej ojciec był pijany – mięli piwo za darmo, w końcu byli właścicielami. Matka dopiero potem przyjechała, kiedy już ją donieśli do domu. Potem w nocy było słychać wrzaski i wycie psów. Było strasznie. Nie było wiadomo czy można coś mówić. Na drugi dzień, nie można było się bawić na podwórku. Sylwia nie żyła. A ja chciałam, żeby jak najprędzej ją pochowali i żeby wszystko wróciło do normy. Psy wyły przez kilka nocy o wiele dłużej niż jej matka. Był lipiec.

Nad rzeką spotykali się wszyscy. Wraz z rodzeństwem czekałam na powrót ojca z pracy. Po drzemce zabierał nas nad rzekę. Nie było daleko. Trzeba było skręcić w prawo za bramą, potem w lewo, koło skrzyżowania, gdzie zabiło Sylwię, zejść z górki obrośniętej pokrzywami i wąską ścieżką wśród drzew docierało się na plażę. Zawsze mnie bawiło słowo plaża – byłam przekonana, że plaża jest tylko nad morzem. Odkąd zabiło Sylwię rodzice jakoś bardziej zwracali na nas uwagę. Nie można było samemu chodzić nad rzekę. I może ten ich lęk spowodował, że coś w miasteczku zastygło w oczekiwaniu.

Topiłam się. Pamiętam krok i uczucie spadania. Potem głuchy dźwięk w uszach i zaskoczenie, że mam otwarte oczy a jestem pod wodą. Zanim cokolwiek sobie uświadomiłam, wtulałam się w ramiona kolegi wujka Grześka. Najprzystojniejszego z nich wszystkich. Byłam cholernie dumna. A potem awantura na brzegu, że rodzeństwo mnie nie dopilnowało i zdenerwowanie ojca, który w tym czasie drzemał na brzegu. Nie utopiłam się, wystraszyłam się tylko, że teraz to już w ogóle mama zabroni nam chodzić nad rzekę.

W końcu, kiedy powoli nadchodziła jesień w telewizji powiedzieli o tych chłopakach. Jakiś grzybiarz znalazł zwęglone ciała. W okolicy pojawił się szatan. Odczuliśmy to w strachu rodziców. Teraz już na dobre skończyło się lato. Nie wypadało się głośno śmiać. Większość osób z miasteczka go znała, a my wiedzieliśmy, gdzie jest jego domek letniskowy. Pomalowany na czarno, mały drewniany domek, w którym mordował tych niewinnych chłopaków. Potem się okazało, że robił to w mieście, ale ten letniskowy domek bardziej się do tego nadawał.

Podjeżdżaliśmy tam rowerami. Działka była dość duża, ze ścieżki ledwo było widać wejście do domku. Było strasznie, tak jakby ciągle, mimo, że stał pusty, działo się w nim coś złego.

Staliśmy w tym strachu, tuleni lękiem i ciekawością. Nie znaliśmy szczegółów zbrodni, ale atmosfera piekła totalnie nas pochłaniała. Możliwość obcowania z tym człowiekiem paraliżowała zmysły. Świadomość, że uczył w naszej szkole, że chodził tymi samymi korytarzami, że ocierał się o nasze ciała – bo wtedy narodziło się poczucie jedności – poczuliśmy w kościach, że oni to my – właśnie ta świadomość spowodowała, że staliśmy się zbiorowo jego ofiarami.

Śmierć ubrała się w zbrodnię. Nałożyła piekielny makijaż i na długo pozostawiła w nas strach. Nie była już po staremu – obrzydliwa, stała się czającym się niebezpieczeństwem, karą za grzechy, za najmniejsze nawet przewinienie. Rozgościła się w powietrzu, oddychaliśmy jej gnijącymi oparami. Zostaliśmy zainfekowani, roznosząc jej zarazki wszędzie tam, gdzie się pojawialiśmy -od tamtego lata do na zawsze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    BarbaraM Sadowska↔Tekst ma specyficzny klimat, przytłoczenia całunem śmierci, ale też zwykłą ludzką – swego rodzaju – ciekawością oraz niepewnością przysłowiowego jutra. Niby nie ma żadnych strasznych zjaw i straszydeł, ale niestety, czasami człowiek z powodzeniem owe zastępuje. Są też pewne reakcje i relacje ludzkie, na dany temat, a każdy postrzega sytuacje inaczej. Chociażby obwiniania kogoś, za nieszczęścia, które doświadczamy. Wszystko jakby ze sobą sprzężone, we wzajemnych podejrzeniach. Tak jakoś to subiektywnie widzę↔Pozdrawiam?:)
  • BarbaraM Sadowska dwa lata temu
    Dziękuję za Twój subiektywizm, który idealnie wpisuje się w mój. Nie byłam pewna czy będzie to czytelne- ale całkiem subiektywnie, okazuje się, że jest. Pozdrawiam
  • Tjeri dwa lata temu
    Najstraszniejsze dla mnie z całego tekstu — nie zbrodnie, a los Anki. Jak łatwo komuś łatkę przyczepić, jak łatwo oskarżyć kogoś o swoje nieszczęścia. Od zawsze towarzyszy nam potrzeba wybrania kozła ofiarnego. A to Żydzi, a to wiedźma (i nawet nie chodzi mi o dawne czasy), a to obcy (szerokopojęty). Łatwo wtedy zło wyizolować, zamknąć poza własnym grzechem. Zostajemy czyści, bez winy, bez siły sprawczej.

    Bardzo dobry tekst o ciężkiej, spływającej czającym się złem, aurze.
  • BarbaraM Sadowska dwa lata temu
    Bardzo dziękuję za komentarz. Pozdrawiam
  • LBnDrabble dwa lata temu
    Zapraszamy do wzięcia udziału w kolejnej - 47 edycji LBnDrabble

    Poncki - Zwycięzca poprzedniej Bitwy proponuje tematy:

    1) W pogoni za spadającymi kartkami kalendarza
    2) Podróż w nieznane

    Termin zakończenia jest - (11.12.2022).

    Więcej na Forum:
    ttps://www.opowi.pl/forum/lbnd47-w1538/
    I na Profilu w zakładce O mnie:
    https://www.opowi.pl/profil/lbndrabble/

    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania