Odcienie miłości

Wielkość mojego miejsca pracy była przygnębiająca. Osiemdziesiąt centymetrów blatu prze de mną, cienka ścianka po obu moich stronach, a naprzeciw komputer. Dodać do tego słuchawki na uszach i wypisz, wymaluj telemarketerka. Mało powiedzieć, że praca mi nie odpowiadała, ja zwyczajnie nie mogłam na nią patrzeć. Tylko, jaką miałam inną alternatywę?

Ze świadczenia, które otrzymywałam nie było możliwości wyżyć, a innej pracy nie było.

Wówczas nie było, teraz to zupełnie inne czasy, tylko że teraz jestem starsza o tych kilka lat, co jak się okazuje ma też znaczenie.

Nacisnęłam na numer, który mi się właśnie pokazał na ekranie. Najczęściej są to telefony do osób starszych, bo one zazwyczaj mają jeszcze telefony stacjonarne.

Uważałam, że to zwyczajne świństwo ze strony firmy dzwonić właśnie do nich. No, ale oni mieli swoją strategie. Wiedzieli, że są często w domu, że czują się samotni, więc chętnie wysłuchają tego co ma się im do powiedzenia.

Moją rozmowę zaczynałam najczęściej od opisania produktu, który sprzedawałam i od razu mówiłam o jego skutkach ubocznych, zamiast go zachwalać. Chociaż w ten sposób chciałam być uczciwa dla moich rozmówców. Tym jednak razem było inaczej.

Usłyszałam wręcz radosny głos starszej pani.

- Kochaniutka, zaczęła.

- Ja może i bym poszła na to spotkanie, o którym mi pani mówi, ale tym razem nie będę mieć czasu.

Właśnie wyjeżdżam w podróż poślubną do Meksyku. A mam już swoje lata.

Nagle przerwała i zapytała.

- Kochaniutka, a może opowiedzieć tobie o moim szczęściu?

Jasne, żebym chciała! Kto by nie chciał, pomyślałam. Martwiło mnie jedynie to, że niezliczona ilość uszy właśnie w tej chwili podsłuchiwała moją rozmowę. Była to kierowniczka naszej firmy ze swoją zastępczynią i menadżerka firmy. Często to robiły. Można to było poznać po trzaskach w słuchawkach i w zanikającym głosie mojej rozmówczyni. Moja rozmowa zaczęła dotyczyć nie tego tematu co trzeba i z tego tez powodu mogłam mieć nieprzyjemności.

Ciekawość jednak zwyciężyła.

- Chętnie panią posłucham, powiedziałam.

Usłyszałam jakby zadowalające wzdychnięcie starszej pani, a tuż za nim słowa, które były początkiem tej niezwykłej opowieści.

- Wszystko zaczęło się wiele lat temu, kiedy byłam młodą dziewczyną. Mieszkałam tak jak i teraz w Warszawie. Dopiero co zdałam maturę i byłam zakochana w pewnym przystojnym studencie drugiego roku architektury. Zaczęły się wakacje i chociaż co róż nagłówki gazet informowały, że wojna jest nieunikniona, nas zakochanych nic to nie obchodziło.

Lato roku trzydziestego dziewiątego było wyjątkowo piękne. Chodząc po rozgrzanych ulicach miasta dotarliśmy pewnego razu na małą uliczkę, gdzie na jej końcu stał nieduży kościółek.

Jan chwycił mnie mocniej za rękę i pociągnął w stronę wejścia.

Wchodząc przeczytałam napis: kościół pod we zwaniem Michała Archanioła.

Usiedliśmy w ławce pod chórem. Byliśmy sami, a z nami anioły. A było ich wszędzie pełno.

Malowane, rzeźbione. W każdym zakamarku świątyni spoglądały na nas swymi łagodnymi oczami.

- Amelio, usłyszałam głos Jana

Czy zostaniesz moją żoną?

Wyciągnął z kieszeni marynarki mały, złoty pierścionek.

Wiem że zasługujesz na coś lepszego, ale ja biedny student, powiedział.

- Janie, to najpiękniejszy pierścionek jaki widziałam.

- Tak, szepnęłam.

Nasze szczęście nie trwało długo. Pomimo oddalania myśli o zbliżającej się wojnie, ona sama do nas przyszła.

Jan zaczął działać w konspiracji. Nigdy nie mówił mi gdzie idzie i kiedy wróci. Mój strach o niego rósł z dnia na dzień. Aż pewnego dnia nie wytrzymałam i powiedziałam o kilka słów za dużo.

- Jeśli teraz wyjdziesz nie masz po co wracać. Dłużej tego nie wytrzymam.

Nie wiem dlaczego na potwierdzenie tych słów rzuciłam w niego pierścionkiem.

A on wyszedł. Wyobraża sobie pani, wyszedł. Zamykając drzwi odwrócił się jeszcze. Nic nie powiedział, ale jego oczy mówiły to co serce czuło.

Zostałam sama. Przez wszystkie lata okupacji ani razu już go nie zobaczyłam.

Po wojnie próbowałam go odnaleźć, ale bez skutecznie.

Skończyłam studia. Stałam się panią doktor. Wyszłam za mąż i doczekałam się dwójki dzieci.

Życie popłynęło swoim torem. Można powiedzieć, że byłam szczęśliwa, ale o Janie nie zapomniałam.

Życie tak szybko mija, droga pani. Nawet się nie obejrzałam jak przeszłam na emeryturę, dzieci dorosły i zostałam babcią. Trzy lata temu zmarł mój mąż. I znowu zostałam sama. Była to jednak inna samotność.

Będąc młodym nawet jak się jest samym ma się nadzieję na zmianę losu, będąc starszym już jej brakuje.

Zamknęłam się w swoim domu. Tylko od czasu do czasu wpadały moje dzieci z rodzinami, niekiedy jakaś koleżanka na kawę.

Ale pewnego razu zadzwonił telefon. Nie było by w tym nic dziwnego, bo przecież telefon jest od tego, ale pora w której dzwonił bardzo mnie zdziwiła.

Było już późno. Dochodziła jedenasta,a ja przekręcałam się w łóżku z boku na bok nie mogąc zasnąć . Coraz bardziej zaczęłam się skłaniać do tego, aby jednak wziąć tabletkę na sen.

- Halo, zapytałam , podnosząc słuchawkę, a głos mi drżał. Pomyślałam, że na pewno coś się stało. Nikt na pogaduszki o tej porze nie dzwoni.

- Aleś ty strachliwa, usłyszałam głos Zygmunta.

Był to mój dobry znajomy, jeszcze sprzed wojny. Chodziliśmy do tego samego liceum i chociaż byłam od niego o dwa lata młodsza zaprzyjaźniliśmy się. Jan był także jego dobrym kolegą.

To właśnie Zygmunt pomagał mi po wojnie w poszukiwaniach narzeczonego. Co pewien czas spotykaliśmy się lub rozmawialiśmy przez telefon, ale nigdy o takiej porze.

- Mam nadzieję, powiedziałam do słuchawki, że masz dobry powód dzwoniąc do mnie o tej porze.

Właściwie powiedziałam to jedynie, aby się z nim trochę poprzekomarzać. Byłam daleka od tego, aby się na niego gniewać, bo na niego nie można było się po prostu gniewać.

- A mam, właśnie że mam, usłyszałam.

Zapraszam cię na spotkanie roczników przedwojennych naszego liceum. Ma być za tydzień i myślę, że do tego czasu usuniesz wszystkie powody uniemożliwiające, aby ze mną tam pójść. No bo jak ciebie znam na pewno je będziesz mieć.

Miał całkowitą rację w ty co mówił. Często tak robiłam, kiedy ktoś mnie chciał gdzieś zaprosić.

Tym razem nie wiem dlaczego, ale jakaś wewnętrzna siła kazała mi się zgodzić.

- Zdziwisz się Zygmunt, zaczęłam. Ale tym razem żadnych przeszkód nie widzę. Pójdę, ale na drugi raz proszę nie dzwoń o tak późnej porze.

- Postaram się, odparł. Ale to jest najpewniejsza pora, że zamiast nie powiesz tak. A teraz już połknij tą tabletkę, o której tak natarczywie myślisz.

Wcale się nie zdziwiłam, że wiedział o czym myślę. Zbyt długo się znaliśmy, przeszło pięćdziesiąt lat, to szmat czasu.

No i wyobraża sobie pani, że poszłam na to spotkanie. Zobaczyłam na nim wiele osób, których nie widziałam od lat. O czym rozmawialiśmy to już nie wspomnę. Za dużo czasu bym musiała na to poświęcić, ale decyzje o pójściu powzięłam odpowiednią.

Minął może miesiąc od spotkania, kiedy znów wieczorem zadzwonił do mnie Zygmunt.

- Ty masz jednak Zygmunt wyczucie czasu, powiedziałam do słuchawki, kiedy się odezwał.

Doba ma wiele godzin, a ty jakbyś o tym zupełnie zapominał.

- Widocznie ta pora jest najodpowiedniejsza do tego co mam zawsze do powiedzenia.

- Masz być jutro o 11 w domu, ktoś ciebie odwiedzi.

Powiedział to jednym tchem i się rozłączył.

Tym razem przesadził pomyślałam. Brzmiało to jak rozkaz. Nie wytłumaczył kto ma być i po co, ale tak samo jak za pierwszym razem coś mi mówiło, abym jednak posłuchała go.

Zawsze lubiłam wylegiwać się w łóżku i dlatego odkąd przeszłam na emeryturę , miałam więcej czasu wreszcie to realizować.

Tym razem jednak pomna rozmowy z Zygmuntem wstałam wcześniej, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak tajemnicza osoba z nie wiadomych przyczyn zadzwoniła do moich drzwi.

I kochaniutka, punkt 11 zadzwoniła.

Zanim otworzyłam drzwi minęło trochę czasu. Nie dlatego żebym była jakąś już zupełną staruszką poruszająca się ledwo na nogach, ale dlatego że musiałam otworzyć dodatkowe zamki, które zamontowały mi moje dzieci, odkąd zamieszkałam sama. Jak mi powiedziały, dla mojego bezpieczeństwa. Może i miały w tym racje, a i

troska o mnie, ale był to i kłopot niemały. Kilka razy zdarzyło się, że osoba stojąca pod drzwiami zwyczajnie zniecierpliwiona odchodziła. Ale nie tym razem.

Kiedy puścił ostatni zamek i drzwi wreszcie otworzyłam , moje oczy spojrzały na starszego mężczyznę, który stał prze de mną.

Choć minęło tak wiele lat od razu go poznałam. Nie potrafiłam jednak zrobić żadnego gestu, kroku, nie potrafiłam nawet wydobyć oni jednego słowa. Chciałam, ale nie mogłam. Słyszałam tylko jakieś bełkotliwe słowa wychodzące z mojego gardła i nic więcej.

Patrzyłam i nie potrafiłam uwierzyć. Wydawało mi się że to zjawa, a nie człowiek z krwi i kości.

Tą długą ciszę przerwał głos, tak bardzo mi znany.

- Amelio, to ja.

- To niemożliwe, usłyszałam głos, który wydobywał się z mojej krtani, a który wcale mojego głosu nie przypominał.

- Uwierz, to ja Jan. Jeśli mnie wpuścisz do środka wszystko tobie opowiem.

Jak mogłam go nie wpuścić, jasne że go wpuściłam, ale zrobiłam to, tak jak wpuszcza się listonosza do domu, anie kogoś kogo tak bardzo się kochało. Nadal nie potrafiłam pojąć jak to możliwe, że żyje, że mnie odnalazł, że jest tutaj.

Usiadł nie zapraszany na sofie, a ja przy nim. I tak siedzieliśmy dłuższą chwile.. Wreszcie

odzyskałam głos, ale tak skutecznie, że to nie były słowa, ale ich potok. Jan za to mówił wolno, skupiał się na ważnych momentach swojego życia, które mi opisywał.

Nie będę tutaj kochaniutka o nich mówić, bo czas mnie nagli , powiem jedynie że był aresztowany przez gestapo i wywieziony do Oświęcimia. Po wyzwoleniu obozu wiele miesięcy przebywał w szpitalu. Za namową swojego kolegi, także więźnia zaczął pracę w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu. Jako że bardzo dobrze mówił w kilku językach wyjechał do Szwecji, aby tam pomagać w tejże organizacji. Z powodów politycznych jakie w owym czasie zaistniały w Polsce, zmianie ustroju na socjalistyczny, bał się wrócić. Ożenił się tam. Doczekał się dwóch synów.

Dwa lata temu zmarła jego zona. Synowie założyli swoje rodziny ,pojawiły się wnuki.

Mając teraz więcej czasu dla siebie przyjechał do Polski.

Czy mnie szukał pewnie się zastanawiasz. Teraz już nie, ale wiele lat wcześniej tak.

Życie, czy też los sprawił ,że wówczas się nie spotkaliśmy, dopiero teraz.

Był to jak zwykle przypadek, a tym przypadkiem był Zygmunt.

Szedł ulicą spiesząc się na umówione spotkanie. W ręce trzymał nie dużą teczkę. Skręcając w boczną uliczkę zahaczył nią jegomościa, który właśnie przechodził.

Naturalnie zaczął od razu przepraszać, a znając Zygmunta na pewno robił to dość natarczywie.

- Niech pan się aż tak bardzo nie przejmuje, przecież żyje. Spokojnie powiedział nieznajomy, kiedy Zygmunt próbował zaczerpnąć powietrza.

Dopiero po tym zdaniu baczniej przyjrzał się kto je wypowiedział.

Sylwetka mu kogoś przypominała, ale twarzy nie mógł skojarzyć.

- Widzę Zygmunt, że mnie nie poznajesz, powiedział nieznajomy.

Już się nie wysilaj, szkoda naszego czasu, możemy iść na kawę i zwyczajnie porozmawiać, jestem Jan, ten Jan sprzed wojny.

No i droga pani poszli. Nie tylko na kawę, ale i na kolację. Tak się złożyło, że Zygmunt miał zdjęcia przy sobie z naszego spotkania szkolnego. Na nie jednym byłam oczywiście ja.

Musiał mu Zygmunt powiedzieć wszystko jak na spowiedzi, co przez te wszystkie lata robiłam, co teraz robię i gdzie mieszkam. I tak się kochaniutka znalazł u mnie.

Nie od razu, ale po kilku spotkaniach znów mnie poprosił o rękę. A ja jak kiedyś , tak samo powiedziałam , tak. Ślub odbył się w tym samym kościółku w którym po raz pierwszy chciał, abym została jego żoną.

W telefonie zapadła cisza.

Nie słyszałam także nic co by wskazywało, że ktokolwiek mnie podsłuchuje,ale i tak wiedziałam że to robią, I oni i ja usłyszeliśmy przepiękną historię o miłości dwojga ludzi.

Pani Amelio, zaczęłam. Bardzo się ciesze z pani szczęścia. To cudownie tak kochać i być kochaną.

W słuchawce usłyszałam westchnienie, ale nie należało ono na pewno do mojej rozmówczyni.

A ty kochaniutka może podzielisz się ze mną opowieścią o swojej miłości ?

Mam mało czasu , ale nie na tyle mało, aby nie wysłuchać ciebie.

Nie miałam ochoty opowiadać o sobie, nie w tej chwili. Jednak moja rozmówczyni była tak miła, że nie chciałam robić jej przykrości.

- Ale wie pani co, opowiem o innej. Jest piękna i dojrzała. A dotyczy mojego syna i jego żony.

Jak błyskawica przebiegła mi jeszcze myśl, że już teraz na pewno mnie zwolnią, ale jakoś się nie przejęłam tym.

Jestem od kilkunastu lat po rozwodzie, zaczęłam. Córki założyły rodziny, tylko jakoś mój syn Marek nie miał tego szczęścia.

Wybierał zawsze nie te dziewczyny co powinien.

Z natury Marek jest spokojny, grzeczny i długodystansowiec. Ciągle daje szanse związkowi, w którym jest, chociaż on już od dawna nie istnieje. Z tego też powodu jak może się pani domyślać jest rozdrażniony, nieszczęśliwy i samotny.

Po kolejnym nieudanym związku, który trwał pięć lat, a którego rozstanie bardzo przeżył, cala rodzina postanowiła zabrać sprawy w swoje ręce.

Jednak nie było łatwo namówić Marka nawet na jedno spotkanie. Wolał siedzieć w domu.

Któregoś dnia, kiedy byłam w pracy zobaczyłam nieznajomą dziewczynę rozmawiającą z moją dyrektorką. Wymieniłyśmy jedynie grzecznościowe- dzień dobry- i nic więcej.

Było jednak w niej coś, co nie pozwoliło mi o niej zapomnieć.

Pomyślałam, idealna żona dla Marka. Tylko jak ich zapoznać?

Nie było szans na to, no bo niby jak? Miałam do niej podejść i powiedzieć: mam syna może się zapoznacie? Mijał czas. Marek zaczął znikać powoli z domu. Gdzie chodził tak do końca nie wiedziałam. O dziewczynie jednak pamiętałam, chociaż synowi nigdy o niej nie powiedziałam.

Zaczęłam się modlić o dobrą żonę dla niego. Kilka razy przemknęła mi myśl, aby o nią się pomodlić., ale wydawało mi się to tak mało realne. Dziś wiem, że moja wiara była wówczas zbyt słaba. Należałam w tym czasie do Stowarzyszenia działającego na rzecz osób niepełnosprawnych.

Co jakiś czas odbywały się tam zebrania. Na którymś z nich spotkałam nieznajomą dziewczynę.

Pomagała stowarzyszeniu w licznych sprawach papierkowych.

Miałam szanse porozmawiać z nią co też zrobiłam, ale były to rozmowy nie te co chciałam.

Była tak blisko, a ja nie miałam szans jej opowiedzieć o Marku. Gdybym to zrobiła pewnie by pomyślała, że ze mną jest coś nie tak.

Przyjechałam do domu i bardzo się zdziwiłam, że Marek siedzi w kuchni i je obiad.

Ostatnio rzadko mu się to zdarzało.

- Ty w domu? Zapytałam. Nie z koleżanką?

Robiąc sobie przerwę pomiędzy jednym kęsem a drugim odparł.

- Dziś ma jakieś zebranie, zobaczymy się później.

Nie wiem dlaczego, ale jakieś dziwne przeczucie mną zawładnęło. Nigdy się nie pytałam o imię jego koleżanki, z którą się spotykał a tym bardziej jak wygląda. Tym razem coś mi mówiło, abym to zrobiła.

- A ta twoja koleżanka jakie ma imię? Spytałam z znienacka, aby czasem się nie rozmyślił z odpowiedzią.

Pewnie był bardzo zaskoczony moim pytaniem, bo usłyszałam zaraz.

- Katarzyna.

Nieznajoma dziewczyna nosiła to samo imię, pomyślałam i w dodatku była też na zebraniu co koleżanka Marka. Za dużo tych przypadków.

- Masz może jej zdjęcie zapytałam?

- Mama , a po co tobie jej zdjęcie, zapytał mój syn, który siedział już nad pustym talerzem i bacznie mi się przyglądał.

- No jeśli je masz to mi po prostu pokaż, zażądałam.

Wyjął z kieszeni spodni komórkę i po chwili pokazał mi zdjęcie dziewczyny.

Przeczucie mnie nie omyliło. Z telefonu spoglądała na mnie uśmiechnięta twarz nieznajomej , to była ona.

- Niesamowite, usłyszałam głos pani Amelii.

- Tak niesamowite, przyznałam.

Ich ślub, który odbył się półtora roku później był przepiękny.

Łzy wzruszenia ciągle spływały mi po policzkach. Moje dwie małe wnuczki, ubrane w różowe sukienki wniosły na poduszce obrączki. Były tak przejęte swoją rolą,że aż bałam się że je zgubią. Ale nic takiego się nie stało. Całą aranżacje ślubną zaplanowali młodzi. Pomogli im w tym ich przyjaciele, a było ich wielu. Kościół był zapełniony nimi i rodziną. Kochali tych ludzi a oni ich. Naprawdę było widać że miłość tam króluje, dosłownie wszędzie.

Jakiś czas później zapytałam Marka jak dają sobie radę w małżeństwie, bo to nie taka łatwa instytucja. Odpowiedział: wiara pomaga nam dojść do porozumienia.

Zamilkłam. Cisza w słuchawkach się przedłużała i już myślałam, że moja rozmówczyni się rozłączyła, kiedy nagle usłyszałam jej słowa.

- Pan Bóg różnymi drogami nas prowadzi, nie raz są one bardzo kręte, ale zawsze chce nas doprowadzić tam , gdzie odnajdziemy miłość i szczęście.

Tak było u mnie i pani syna, a jak było u pani?

- Jak było u mnie? Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Proszę mnie nie zbywać. Pani Amelia była nie ugięta.

- Nie chcę wcale pani zbywać, zaczęłam. Moja historia jest także zagmatwana, ale nie całkiem kończy się hep ii endem , nie tak jak bym chciała.

- Kochaniutka, przerwała mi moja rozmówczyni. Właśnie przyszedł Jan i pogania mnie do wyjścia.

Przykro mi, ale nie będziemy mogły dalej prowadzić tej rozmowy, a szkoda.

Życzę pani z całego serca dużo dobrego. Może kiedyś znów pani do mnie zadzwoni.

- Różnie to w życiu bywa, odparłam. Może będziemy miały to szczęście.

- Ale zanim się rozłączę , proszę mi jeszcze powiedzieć jak pani na imię?

- Klara, odparłam.

Połączenie zostało przerwane, a ja ciągle wpatrywałam się w ekran monitora, szukając numeru, który znikł, a którego mogę już więcej nie zobaczyć. Szkoda, pomyślałam.

Już nie martwiłam się jednak, że mnie zwolnią z pracy, byłam tego pewna. Słyszeli całą rozmowę, rozmowę która nie dotyczyła tego po co zostałam tu zatrudniona.

Ale była tego warta. Dodała mi wiary w miłość i pewność, że zawsze ją znajdziemy , tylko trzeba dobrze szukać.

Kiedy zakładałam w korytarzu płaszcz po skończonej pracy, podeszła do mnie kierowniczka.

Byłam pewna, że wręczy mi wymówienie, ale ona tylko powiedziała:

- Ale ma pani niesamowite historie przez telefon.

I tyle, nic więcej.

Włożyłam czapkę, zapięłam się dokładnie pod szyję i wyszłam na ciemną już o tej porze ulicę.

Chciałam jak najszybciej być już w domu i jeszcze raz przypomnieć sobie historię pani Amelii, tak dokładnie, aby jej nigdy nie zapomnieć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania