Odczłowieczenie

„Odczłowieczenie” – taki tytuł miała praca której nawet nie zacząłem. Miałem tytuł, ale za żadne skarby nie umiałem napisać nawet zdania, już od dłuższego czasu zastanawiałem się jak to ugryźć, i za cholerę nic nie przychodziło mi do głowy. Jestem wybitnym antropologiem z tytułem doktora, zawsze myślałem, że dzieło zajmujące się tym zagadnieniem będzie ukoronowaniem mojej kariery, a tu masz! – we łbie pustka. Postanowiłem, że pośród zwykłych, przeciętnych ludzi, odnajdę egzemplarz najbardziej ohydny, odrażający i opisując go, potwierdzę tezę zawartą w tytule.

Wiedziałem mniej wiecej kogo szukam, dlatego zaopatrzony w to i owo ruszyłem w miasto. Tuż za rogiem spotkałem osobnika z mordą tak pokiereszowaną, że nie mogłem nawet orientacyjnie określić jego wieku, wsiadł do autobusu, ja za nim. Tym środkiem komunikacji przeznaczonym dla zwykłych ludzi, dojechaliśmy na pętlę za miasto, tu kierowca zwróciwszy uwagę na kałużę pod siedzeniem obiektu śledzonego, zasadził mu kopa a ten, lecąc pyskiem na twarz wylądował w krowińcu (ludowa nazwa krowiego placka). Wstawał wymiotując równocześnie klnąc strasznie, stałem blisko, bo cóż byłby ze mnie za badacz gdyby było inaczej? – musiałem dokonać obserwacji w naturalnym środowisku bez interwencji. Latarkę trzymając w zębach, chciałem zapisać spostrzeżenia w zeszycie, gdy wtem kandydat na bohatera mej pracy, rzucił się na mnie jak tygrys! Walka była krótka – uderzenie ciosem karate odebrało gościowi przytomność której – jestem pewien – i tak nie posiadał. Lecąc uśmiechem w miejsce już znane coś wypadło mu z kieszeni, podniosłem, był to portfel a w nim dokumenty informujące, że przede mną leży znany architekt, człowiek niezwykle dobrze sytuowany, bywały w towarzystwie ekscentryk – pudło, wydarłem kartkę z notatnika.

Nastepnego dnia ponowiłem poszukiwania, lecz tym razem, nie zwracając uwagi na różne dziwne typy kłębiące się pośród nieprzebranej masy homo-podobnych, skierowałem się w stronę parku. Park jest miejscem wytchnienia, kontaktu z przyrodą, ale nie u nas. W naszym kraju park jest miejscem wojny, walki o przetrwanie najgorszych męt, gdzie jak się zdaje, odczłowieczenie jest zjawiskiem powszechnym. Dziwię się, że amatorzy sportów ekstremalnych z całego świata nie organizują w naszych parkach zawodów, na przykład; bieg z portfelem w ręce, jazda na rowerze z winem, albo wolny spacer w nowym swetrze. Zorganizowanie olimpiady przyszło by nam bez trudu, obiekty – a co ważniejsze – kadry do obsługi mamy.

Już na skraju parku podszedł do mnie jakiś taki, bez pardonu zaatakowałem głową, następnie duszenie, zwiotczenie, kontrola – to nie to, idę dalej. Niedaleko fontanny, za krzakiem zobaczyłem ją siusiającą, kompletnie pijaną. Wyprostowała się, nieporadnie wciągając spodnie ukazała brak depilacji okolic bikini, tak więc to już nie człowiek! Dalej, chwiejnym krokiem zbliżyła sie do fontanny, podniosła butelkę ze stopnia i pociągnęła z gwinta – byłem prawie pewien, że to jest to czego szukałem, a gdy w pełnym świetle zobaczyłem skretynienie malujące się na jej twarzy, nie miałem wątpliwości. Jakiś czas stała, patrząc nic nie widzącymi oczyma runęła na ziemię wydając westchnienie, jakby ulgi,…ee, nie, wydawało mi się – chyba. Aby kolejny raz nie popełnić błędu, częstując papierosem zapytałem jakiegoś jeźdzca znikąd, kim ona jest? – o jakże się ucieszyłem słysząc, że nikim!

Idę o zakład, że każdy z Was widząc ją wtedy, przeżegnałby się lewą ręką, lecz nie ja! – mając na uwadze dobro nauki podszedłem bliżej robiąc notatki. Zrobiłem parę zdjęć, na błysk flesza zleciały się różne typy; jokogeri-kekomi, paralizator, gaz – z nożem w ręce, osłaniając tyły wycofałem się z parku. Będąc już praktycznie na ulicy, nachylił się nade mną przechodzień prosząc o ogień, zrobiłem unik, mawaszi-geri, cios wibrujący połączony ze skręceniem wora – …uff!, norrmalnie dżungla!!!

Wróciłem tam następnego dnia, pijana nie była, ale na trzeźwą też nie wyglądała. Pokręciła się trochę i znikając za krzewem, klęcząc przed jakimś menelem zapracowała na śniadanie w postaci napoczętego jabola, wiedziałem już dlaczego miała ksywę Francuzka. Wypiła, teraz w świetle dnia miałem okazję przyjrzeć się jej dokładniej. Próbując określić ile ma lat, byłem całkiem bezradny, był to jakiś stwór ponadczasowy przybyły nie wiadomo skąd. Na głowie kołtun, szrama na policzku który dodatkowo ozdabiał potężny czyrak z którego coś się sączyło, uśmiech odsłaniał cmentarzysko czegoś, co każdego stomatologa doprowadziłoby do ataku apopleksji, całości dopełniało podbite oko przez które niewiele widziała. Ubrana była w stare poplamione dzinsy związane sznurkiem, koszulę jakiegoś ślusarza czy masarza i stare, zimowe buty.

Obwieszony choinkami zapachowymi próbowałem nawiązać kontakt, już miałem coś powiedzieć, ale jej smród niesiony powiewem uderzył we mnie jak młotem. Od utraty przytomności uchronił gaz pieprzowy którym walnąłem sobie po gałach – poddałem się. Według mnie, ewolucja cofając się, wytworzyła nowy sposób obrony, polegający na wytwarzaniu przez zdegenerowany organizm odoru.

Dobra, nareszcie koniec z tymi bzdurami! Odpowiednio ubrany kroczyłem niosąc w ręce pracę mego życia, która otworzyć miała drzwi habilitacji. Specjalnie wybrałem drogę przez park, chciałem zobaczyć ją jeszcze raz. Nawinął się nie wiadomo skąd ten, co to wtedy za papierosa udzielił mi informacji o niej. Spodziewając się kolejnej nagrody, a słysząc, że znów pytam o Francuzkę zaczął nawijać jak katarynka – taki pijaczek-gaduła co to wszystko wie.

- Panie – zaczął monolog – co to była za laska, mózg staje! Przychodziła tu ze swoim facetem, nikogo poza sobą nie widzieli, czyste „Love story”, siadali na ławce i gruchali jak dwa gołąbeczki. Kiedyś przyszła tu sama, cała zapłakana, siedziała i płakała, płakała cały dzień. Jolka chciała się dowiedzieć co się stało, ale nikomu nic nie chciała powiedzieć tylko cały czas płacz – że też człowiek może tak długo płakać. Jolka potem mówiła, że słyszała jak jej serce pękło, głupia! Tak jakoś pod wieczór dali jej wódki, niby to na uspokojenie. Potem zaciągnęli na mete – tu zaraz, niedaleko. To był normalnie hit sezonu! – taka laska, takie ciało! – wszyscy walili tam jak w dym. Co się budziła, to gorzała, a jak nie po dobroci… . Jakoś po dwóch tygodniach ją puścili, coś się jej chyba poprzestawiało.

Nie miałbyś pan piątala na winko? Oddam przy okazji.

Zostałem sam, długo siedziałem na ławce.

++

Wykwintne dania i napoje, przyciszona muzyka i takie rozmowy przerywane kulturalnym śmiechem gości – przyjęcie na moją cześć, bo jest co świętować! – moje Odczłowieczenie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • realista 7 miesięcy temu
    Nie wygląd stanowi o wartości człowieczeństwa. W dzisiejszych czasach najbardziej naukowo są odczłowieczeni >homopodobni< wyrzekający się swojego genetycznego pochodzenia , hołdując modnym trendom wg aktualnej ideologii LGBTQ+. Jedni nie chcą już być homo sapiens, tylko potomkiem szympanso-orangutana, inni natomiast udowadniają, że to z hominida przez lenistwo ukształtowała się małpa, natomiast istotę ludzką ukształtowały trudy ciężkiego bytowania. Jako argument podstawowy przytaczają niektórych dzisiejszych hominidów , których styl życia jest poniżej małpy. Biorąc to pod uwagę, nie zaobserwowano aby małpa przekształciła się w człowieka , natomiast człowiek w małpę jak najbardziej. To jest odczłowieczenie!
  • SadButTrue 7 miesięcy temu
    👍

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania