Oddział neurologiczny

„Proszę, powiedz tylko słowo, uwierz we mnie znowu. Tylko tu i tylko z Tobą, znowu chcę na nowo znów być – być kimś!”.

Słowa refrenu tej piosenki, śpiewanej przez Łukasza Zagrobelnego, usłyszane w kuchennym radyjku podczas śniadania natychmiast poprawiły mi humor o poranku w dzień roboczy. Choć na zewnątrz mróz i biały puch na ulicach, poczułem, że właśnie dziś warto zrobić coś dobrego! Bez pośpiechu zjadłem posiłek, wypiłem herbatę, a następnie kawę. W spokoju przygotowałem się do wyjścia na zajęcie praktyczne z fizjoterapii. W końcu nie muszę spieszyć się na przystanek, by zdążyć na właściwy autobus miejski. Wojewódzki Szpital Zespolony znajduję się dziesięć minut drogi pieszej od ulicy Bartkiewiczówny…

Przed wielkim parkingiem czekam na grupkę koleżanek i kolegów z roku. Witamy się, ale nasze relacje nie należą do szczególnie bliskich. W drodze do szpitala ich zazwyczaj pogodne nastroje wyraźnie gasną. Pobraliśmy klucz z portierni i poszliśmy się przebrać do szatni w piwnicy. Czekała nas dość duża wspinaczka po schodach. Przed wejściem na oddział, zdaniem wielu znajomych - neurologię, na twarzach dwóch koleżanek i kolegi zaznaczył się wyraźny strach i przerażenie, pocieszali się wzajemnie, a ja sam poczułem dosłownie: motywację i gotowość do działania. Jednak gdy otworzyliśmy wielkie, przeszklone drzwi, wszyscy zaniemówiliśmy. Właśnie kończył się obchód z udziałem całej kadry medycznej, z ordynatorem na czele. Początkowo nikt nie zwracał na nas uwagi. Dopiero po chwili pogodnie zagadnął nas lekarz:

- Państwo na praktyki z pielęgniarstwa?

- Nie z fizjoterapii… Odpowiadamy chórem.

– Aha, w porządku. To ja zawołam koleżankę. Zajmie się wami, proszę chwilkę poczekać…

Po paru minutach niemal podskoczyłem, gdy usłyszałem donośny, kobiecy głos:

– Dzień dobry Państwu, mam na imię Martyna jestem magistrem fizjoterapii, będę Waszym opiekunem. Proponuję od razu przystąpić do pracy! Przydzielę Państwu naszych pacjentów na konkretny zabieg. Zapraszam za mną!

Potem dostaliśmy butelki z oliwką do masażu. Rozdzieliliśmy się po salach chorych. Każdy z nas ma dostał jednego pacjenta. Do wykonania są głownie masaże lecznicze i proste ćwiczenia bierne, dostosowane do jednostki chorobowej. Nie jest jednak łatwo. Na oddziale większość pacjentów przebyła ciężkie udary i jest w podeszłym wieku. Czasami ciężko nawiązać kontakt, ale liczy się każdy gest, inicjatywa i kontakt w obliczu samotności i cierpienia. W jakiś sposób liczy się każda obecność i człowieczeństwo.

Naszą pracę sporadycznie dogląda pani Martyna, której nie da się pomylić z inną osobą. Ma czerwone, rozpuszczone włosy sięgające do obojczyka, brązowe oczy, lekki makijaż i niebieski uniform.

Mimo trudności praca przebiega w pogodnej atmosferze. Jeden pan prosił, żeby zaprowadzić go do toalety… Na to jedna z pielęgniarek go uświadomiła:

- Przecież ma pan podłączony cewnik!

Odpowiedź brzmi:

- No to wytrzymam jak pies!

Innym razem jedna z pacjentek prosi mnie o posmarowanie „oliwą” odleżyny. Na co odpowiadam, że nie mogę, bo nie należy to do moich obowiązków.

Wszystko wydaje się jasne i klarowne. Niestety nagle pojawiają się pierwsze komplikacje...

Nie kontrolowałem czasu przeznaczonego na zabieg u jednego pacjenta. W ostatniej sali rehabilituję starszą panią, z którą nawiązuję luźny i przyjazny kontakt, co w tym środowisku nieczęsto się zdarza. Do wykonania są: masaż stóp, stawów kolanowych i ćwiczenia bierne kończyn górnych. Pacjentka wspomina czasy swojej młodości, gdy na salę wchodzi jak burza, pani Martyna. Donośnym głosem oznajmia:

- Panie Błażeju, od 20 minut zajmuje się pan jedną osobą!

Po czym podchodzi bliżej. Łapie się za głowę i niemal wpada w furię:

- Przecież nie miało być ćwiczeń biernych!!!

Chciałem przeprosić, że zrozumiałem polecenie inaczej, ale to tylko mogło zaognić nerwową sytuację. przede wszystkim mogłem zaszkodzić sobie i pacjentce, którą również szczerze przeprosiłem.

W oczach pani Martyna widać złość i duże rozczarowanie. Wkrótce opuściła salę. Ręce mi się trzęsą, ledwo doszedłem do umywalki. Później niemal w nerwowym amoku zabieram oliwkę i „uciekam” do pokoju socjalnego napić się wody i przejrzeć telefon. Nie spędziłem tam jednak dużo czasu. Przyłapuję mnie pani magister fizjoterapii.

- No paaanie Dźwięczyński? , kto panu pozwolił na przerwę? Jeszcze jeden pacjent czeka na masaż! Proszę zabrać się do pracy, bo surowo zdyscyplinuję!!!

Nie było nic do tłumaczenia. Idę przez cały oddział ze spuszczoną głową, kątem ucha słyszę dialogi lekarzy, pielęgniarek i sanitariuszy. Jedna młoda rezydentka mówi mi „cześć”, jednak nie zwróciłem na nią uwagi. Na sali numer jeden czeka na mnie starszy pan. Wykonuję masaż przedramienia, kontrolując czas pracy, nie mam nastroju do żartów. Pocieszeniem jest fakt, że za chwilę będzie "fajrant".

Po ostatnim zabiegu szukałem moich towarzyszy, jednak jak na ironię, prosto przede mną z pokoju lekarskiego wychodzi pani Martyna. Początkowo w radosnym nastroju, lecz na mój widok wyraźnie gasi swój uśmiech. Milczę, zatrzymuję się i czekam na dalszą decyzję.

– Yyy, pan już skończył?

- Tak, zgodnie z planem.

– To chciała bym jeszcze porozmawiać w cztery oczy, zapraszam do sali rehabilitacyjnej!

Co miałem mówić? Przygotowałem się na najgorsze, myślałem, że po prostu nie nadaję się do zawodu i dziś minie ostatni dzień praktyk w szpitalu! Plus dalsze negatywne konsekwencje… Samotność, powrót do domu, bezrobocie?

Pani magister zajęła miejsce przy biurku, a ja krześle w zasięgu wzroku. Bez emocji ciężko westchnęła, po czym przemówiła łamiącym głosem, skracając dystans:

- Chciałabym przeprosić pana za moją nerwową reakcję. Fakt, może wszystko poszło tak jak należy, ale starałeś się i nie narzekałeś, widziałam chęci i zaangażowanie. Ja walczyłam w ostatnich dniach z ciężkim przeziębieniem, a dodatkowo musiałam pomóc rodzinie w transporcie materiałów budowlanych, nie miałam urlopu. A poza tym straciłam dobrą relację z niegdyś bliskimi przyjaciółkami. Jedna przeprowadziła się z mojej miejscowości i urwała kontakt, a druga zaczęła mi zazdrościć, jak tylko dowiedziała się, że dostałam lepszą pracę i zmieniłam samochód na nowszy i większy. Spotykam się z opinią, że jestem chłodna, nieprzyjemna i dużo krzyczę, ale czasami, myślę: jak się niczym nie przejmować i udawać, że wszystko jest w porządku? Reasumując: proszę się trochę lepiej przyłożyć, wiem, że dasz radę, a z mojej strony dziękuję, do widzenia!

Uścisnęliśmy sobie dłonie, i przed wyjściem z sali usłyszałem: „cześć, widzimy się w poniedziałek”.

Byłem w mocnym szoku, ale tak czy owak: wielki kamień z serca i sygnał, że nigdy nie należy się poddawać. Jeżeli realnie chcesz być dobry dla innych, czynisz to mimo trudności i niesprzyjających okoliczności, jesteś zwycięzcą!

Pobiegłem korytarzem szpitalnym za moimi towarzyszami, którzy już zeszli do szatni. Trzymałem się poręczy żeby nie upaść. W uszach wybrzmiały mi słowa piosenki zespołu Blue Cafe: „ Dobro dziel bez końca, gdy do przodu idziesz. W sercu schowaj moment, kiedy byłeś niżej. Trochę więcej ciepła, trochę więcej siebie. Skąd Cię wiedzie droga – zapamiętaj!

Krótką drogę powrotną pokonałem sam. Świat wydawał się piękniejszy, ale wrażeń na dzisiejszy dzień zdecydowanie dość. Należy się odpoczynek i dobra kawa.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania