Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Oddział SS Część II Czarodziej
Oddział SS
Część II
Kapitan Sep Maier spojrzał na sierżanta wzrokiem, który pewnie zabiłby mniej doświadczonego żołnierza. Jednak na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia, mało tego odwrócił się i chwilę później biegł już w głąb lasu. Maier, widząc to, krzyknął.
- Knotte obejmujesz dowodzenie. Idę zobaczyć co tam się dzieje. To musi być coś bardzo ważnego, bo znasz Steinera, to twardy gość i byle gówno go nie zaskoczy.
- No kurde ciekawe, bo wyglądał, jakby zobaczył samego Stalina – zastępca dowódcy batalionu uśmiechnął się z własnego dowcipu.
Maier ruszył szybkim krokiem za plecami podoficera. W pierwszej chwili chciał pobiec, ale zaraz się zreflektował. Przecież jako dowódca batalionu musi zachować spokój. Po kilku minutach zobaczył stojących przy murze swoich żołnierzy. Wyglądali nieciekawie. Dwóch wymiotowało.
Steiner stojący kawałek dalej pokiwał ręką, a kiedy dowódca podszedł, wskazał palcem.
- W środku panie kapitanie
Sep nawet nie zapytał, tylko skierował się we wskazanym kierunku. Kiedy po kilku minutach wyszedł, przy wejściu stali już wszyscy. Jego twarz była biała i widać było przerażenie w oczach. Zapytał cicho.
- Co to kurwa jest, Steiner ?
- Nie wiem panie kapitanie, ale wygląda na to, że ktoś albo coś rozszarpało tych ludzi na kawałki. Dosłownie na kawałki. Nie mam pojęcia co, bo nawet granat, ani mina czegoś takiego nie zrobi z człowieka.
Po tych słowach zapadła cisza. Nikt się nie odzywał, a oczy żołnierzy były skierowane na kapitana.
Jednak Maier nie wiedział, co ma powiedzieć. To, co zobaczył, całkowicie go zaskoczyło i zszokowało. Miał się za weterana, którego już nic nie zaskoczy, a jednak stał przerażony.
- Chcecie dorwać tego, który to zrobił? - nagle tuż przy nim pojawił się starszy człowiek, ubrany w na szaro i podpierający się drewnianym kijem.
- Jak do cholery... - wyrwało się oficerowi, który spojrzał na niego tak, jakby zobaczył ducha.
- No chcecie, czy nie? - głos starca był bardzo stanowczy, choć jego niemiecki był bardzo dziwny, można powiedzieć wręcz starodawny.
Minęła chwila, nim kapitan oprzytomniał.
- Kim jesteś i co tu robisz? - zapytał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Starzec jakby czekał na to pytanie. Odpowiedział spokojnie bez żadnego strachu.
- Potrafię przybierać różne postacie, ale tak naprawdę, jestem opiekunem tych okolic. Czymś w rodzaju czarodzieja, maga. Ten las jest moim domem od wielu setek lat. Znam tu każde drzewo, każde zwierzę, a także ludzi, którzy tu od wieków mieszkali. Opiekowałem się nimi, aż do nadejścia tych jak ich nazywają... czerwonych. Kiedy przyszli wydawało mi się, że świat się skończył. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej nienawiści do innych ludzi. Oni zniszczyli wszystko, co tu było od wielu lat a mieszkańców, którzy nie chcieli im się podporządkować, zabili, albo gdzieś wywieźli. Niestety mimo mojej mocy nie zdołałem im pomóc.
Po tych słowach nastała cisza. Wszyscy łącznie z Maierem otworzyli szeroko oczy, nie rozumiejąc chyba do końca tego, co usłyszeli. Dla nich frontowych weteranów było to coś nowego, niesamowitego. Stali tak w bezruchu patrząc na stojącego przed nimi człowieka i nie wiedzieli, co mają myśleć. Czarodziej, mag, opiekun drzew i ludzi – to były dla nich pojęcia całkowicie obce, co najwyżej kojarzące się z przeczytanymi kiedyś bajkami. Po chwili Steiner pierwszy odzyskał zdolność logicznego myślenia.
- Nie rozumiem! To, kim do cholery jesteś? - widać było, że nie do końca przekonało go to, co powiedział ten dziwny człowiek.
- No... czarodziejem – odparł staruszek spokojnie.
- Tak... i żyjesz tu kilkaset lat! Przecież to niemożliwe, ludzie tyle nie żyją
- Wiem, ale my czarodzieje żyjemy o wiele dłużej. Musicie mi uwierzyć na słowo.
Kramer, który do tej pory milczał, spojrzał na kapitana i zapytał.
- Pan coś z tego rozumie, kapitanie?
Maier pokiwał głowa. Niestety nie rozumiał więcej niż jego podwładni. To wszystko było tak dziwne i niesamowite, że nie można było ocenić, co jest prawdą, a co nie, ale kimkolwiek był ten człowiek, jego słowa zaskoczyły wszystkich. Kapitan patrzył mu w oczy i nagle wpadła mu do głowy pewna myśl.
- Jesteś czarodziejem tak? - zapytał znienacka.
- Tak można to określić
- I znasz te no... czary. Tak?
- Tak. Znam już od dawna
- To dlaczego nie potrafiłeś sobie poradzić ze zwykłymi bolszewikami?
- Polowałem na nich, wielu zabiłem, ale wtedy zrobiło się dużo gorzej, bo przyjechało tu jakieś wojsko i dwie wsie spalili, mężczyzn zabili, a resztę mieszkańców zresztą całkowicie niewinnych wywieźli. Później wywieźli resztę i zostałem tu sam. Teraz rzadko tu przebywam, bo co najwyżej doglądam lasu czy zwierząt, a to wymaga dużo mniej pracy.
Po tych słowach zapadła cisza. Żołnierze spoglądali to na starca, to na swojego dowódcę, nie rozumiejąc za bardzo, co tu się dzieje. Jedynie Steiner, który już doszedł jako tako do siebie, podszedł, stanął tuż przy czarodzieju i patrząc na niego lodowatymi oczami, zapytał.
- Kto to zrobił?
- Heel czarny elf – staruszek jakby czekał na to pytanie.
- He... elf... a co to takiego? - wtrącił się Maier, któremu jak widać, nic ta nazwa nie mówiła.
- Elfy to takie istoty podobne do ludzi. No przynajmniej z wyglądu. U nas są dość popularne, obok krasnoludów, goblinów i innych.
- Jak to u nas? Kurwa dziadu coś kręcisz? - Steiner wyglądał już na porządnie wkurzonego.
- No przecież mówię. U nas, w naszym świecie – padła spokojna odpowiedź.
- W jakim kurwa waszym świecie! Co ty pierdolisz? Świat jest jeden, a tutaj nie ma żadnych elfów, ani krasnoludów.
Staruszek pokiwał głową, jakby usłyszał coś bardzo dziwnego.
- Jest wiele światów, a między nimi są drzwi (od autora – ciekawe czy ktoś wie kogo to cytat — dla ułatwienia — nazwa pewnego zespołu bardzo dobrego i znanego w latach 60/70), a właściwie bramy, przez które można przechodzić od jednego świata do drugiego. Rozumiecie?
Wszyscy jak jeden mąż pokiwali przecząco głowami. Czarodziej znów pokiwał ze zdziwienia głową.
- To może tak. Patrzcie tu – wziął swój kij i na piasku narysował kilka kółek a między nimi linie.
- Te koła to różne światy a linie to łączące je portale – tu zamilkł, widząc wielkie oczy patrzących.
- Dobra, inaczej. Te linie to takie jakby tunele z jednego miejsca do drugiego, a przy każdym tunelu jest brama. Tylko że jak wejdziesz w taką bramę, to od razu wychodzisz w innym świecie. W tej jaskini jest brama i to przez nią elf wszedł do mojego świata. A ci żołnierze akurat musieli tam być. Rozumiecie. Po prostu mieli pecha. A Heel to już nawet nie elf, to potwór nurzający się w czarnej magii. Jest uosobieniem zła i nienawiści dla wszystkich normalnych istot, a szczególnie ludzi i innych elfów. Mroczne są jego myśli, a jeszcze gorsze czyny.
Kapitan Maier patrzył to na piasek, to na staruszka i powoli zaczynał, rozmieć.
- Chcesz powiedzieć, że taką jatkę zrobił jeden, jak go nazywasz elf.
- Nie. On tylko wydał rozkaz, a ludzi rozszarpały wilki, a właściwie już nie wilki, ale stwory, w które on zamienił te zwierzęta. Wiecie, jak wyglądają wilki?
Żołnierze przytaknęli.
- Te stwory są od nich o połowę większe, przepełnione nienawiścią i chęcią zabijania, a do tego nikogo, ani niczego się nie boją. To takie magiczne mutanty, taka sfora zabijająca na rozkaz swojego pana wszystko, co napotkają na swojej drodze.
- Mówisz, jak byś je znał – burknął głośno Steiner.
- Znam, znam, z innego świata, ale tutaj są od niedawna.
- Jak to są? A ten potwór też?
- Jego nie ma, ale stwory są tutaj. Czuje je.
- Ja pierdolę, czyli nas też mogą tak urządzić! - kapitan aż się podskoczył.
- Kurwa jesteś czarodziejem, nie te kurewskie stwory zabić? Pozwalasz, żeby sobie tu chodziły? Po jak mówisz twojej krainie?
Mag uśmiechnął się po raz chyba pierwszy, od kiedy zaczęła się ich rozmowa.
- Czekałem na to pytanie. Odpowiedź jest prosta. Heel, który stworzył te potwory, uodpornił je na
działanie magii. Ja co prawda potrafię strzelać z łuku czy kuszy, a także władam mieczem, ale to nie wystarczy do zabicia kilku naraz. Jak zobaczycie choć jednego, to będziecie wiedzieć dlaczego. One wielkością przypominają bardziej niedźwiedzie niż zwykłe wilki. A moja moc na nic się nie zda, bo one prawie nie reagują na magię, aloe wy możecie je zabić. Wasza broń nadaje się do tego. One są zmienione, ale dalej mają normalne ciało. Możecie do nich strzelać, bo nie są odporne na kule, ani na inne takie rzeczy które macie. Wystarczy trafić dobrze i strzelać tak długo, aż nie padną.
- Jasna kurwa, to my tu sobie spokojnie stoimy, a gdzieś czają się potwory, które mogą nas zajść od dupy strony. Huj by strzelił te ruskie krainy. Wszędzie kurwa jakieś problemy. Albo błoto po pas, albo mrozy, że dupsko zamarza, albo pieprzeni bandyci atakujący znienacka, a tu jeszcze jakieś kurewskie wilki. Ile ich jest?
- Siedem, przynajmniej tyle tu weszło.
- Musimy je zabić i to szybko. Masz jakiś pomysł czarodzieju? - kapitan już odzyskał spokój na tyle, żeby zacząć myśleć co dalej.
- One wyczuwają krew. Tam na polu leżą setki rannych i trupów. Trzeba kilka tu przytargać. Najlepiej takich, którzy są ciężko ranni, ale jeszcze żyją. Położymy je na polanie, która jest o tam – wskazał palcem.
- A potem zaczaimy się i poczekamy.
Steiner uśmiechnął się, słysząc te słowa.
- Jak widzę, nienawidzisz ich jak cholera, chyba nawet bardziej niż my. To, co mówisz, ma sens, to dobry pomysł, wystawienie ruskich jako przynęty, chociaż na coś się przydadzą – po tych słowach odwrócił się do dowódcy.
- Kapitanie podskoczę do naszych, wezmę kilku ruskich i przywiozę tu.
Maier skinął głowa. Trzeba było działać i to szybko.
- Dobra Steiner, ale weź jeden MG 42 z najlepszą obsługą. Aha to, co tu widziałeś, przekaż Karlowi, ale tylko jemu. Niech rozstawi ludzi tak, żeby mogli strzec się z każdej strony. Powiedz mu, że oficjalnie przygotowujemy się do obrony okrężnej. Weź także tyle granatów, ile zdołasz, mogą się tu przydać.
- Tak jest panie kapitanie
- No to zaczynamy polowanie na te stwory. Mam tylko nadzieję, że nasze kule rzeczywiście będą je zabijać, bo jak nie to zostaniemy tu na zawsze – Maier spojrzał na staruszka pytającym wzrokiem.
- Będą, będą. One są uodpornione na magię, ale ciała mają takie same jak zwykłe wilki. Wierz mi.
- Uwierzę, jak zobaczę. Tu w Rosji nic nie jest tym, na co wygląda.
Maier nawet sobie nie zdawał sprawy jak prorocze będą te słowa.
Komentarze (39)
Czarodziej co po szkopsku gada w tym regionie ni cholery mi nie pasuje - no chyba że z zakonem kawalerów mieczowych przyjechał, ale to nie pasuje, bo przecie by go spalili jako... no... "Czarodzieja", a Niemcy nigdy tak daleko kolonizacji nie prowadzili.
Chyba że czarodziej po prostu wszystkie języki zna, ale wtedy to że w starym niemieckim gada nie pasuje
Bezpośredniość staruszka też mnie zaskoczyła, jakby nigdy nic - "dzień dobry, jestem czarodziejem, a po moim lesie grasują potwory, przydałyby mi się wasze karabiny by je ubić, pomożecie?"
nastawienie do czerwonych, częściowo zrozumiałe, ale nie wszystkie komuchy były złe. Jako czarodziej z lasu co zna prawa natury, wydaję mi się że powinien mieć bardziej neutralne podejście
To że szkopów nie chciał zabić, bo przecie i jego ludzi zabijają - dziwne
Jedyne logiczne rozwiązanie tej zagadki, byłoby że ten czarodziej, to ten Elf we własnej osobie i robi po prostu szkopów w konia
Za to opowiadanie 4
Ale seria nadal się podoba
Pozdrawiam
Kapelusznik
Krajew ma punkt
Faktycznie, taki oficer SS co dziada z lasu słuchał i mu uwierzył...
To tak jakby Inkwizytor przyjął zaproszenie na sobór czarownic, dobrze się bawił, a następnie wrócił do swoich i po opowiedzeniu im co widział, nikt by nic nie zrobił...
Bo przecie kto by nie poszedł na Imprezę organizowaną przez diabła?
Baba Jaga - tu szczególnie ;) pozdr
Ciągle powtarzane są te same błędy, choć historia powinna uczyć jakie będą konsekwencje, lecz dominacja jest wszędobylska - zawsze.
Jesteś fascynatem Piłsudskiego i jego kamrata po jaźni; co se ponoć wjeżdżał konno do hotelu. Takie czasy... a potem taki smutny koniec.
Zawsze, chyba nie można zakłamać siebie - po-za watykańskimi dogmatami :):)
Może inaczej podejść do tematu. Zostawić jaskinię, ale zmniejszyć odczucia żołnierzy, bez tych wszystkich wymiotów itd, ale pokazać jak się wściekli że ktoś tak urządził – nie oddział piechoty, ale np. zaginiony pluton z ich dywizji? Wydaje mi się, że jak zobaczą swoich kolegów rozszarpanych na kawałki to pójdą wszędzie byle się zemścić. Czyli nie wrażenie z jaskini, ale zemsta za zmasakrowanie ich towarzyszy broni. Co sadzisz o takim pomyśle?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania