Odląd

"Przerażasz nas, że dzień od nocy odróżniać mamy i rzeczy widzieć wyraźnie

Jakoż nam żyć bez mgły, którąśmy znal od dziecka?"

Jerzy Czech Anhelli

 

wersja testowa majaków: snuję się w gęstszym od kisielu

smodżysku. na środku czoła wyrasta licznik

z ostrą wskazówką. mierzę gęstość, odległości

dzielące ciebie ode mnie, nas od trudnej

do przekroczenia granicy, za którą rozpościera się

jasnota, swego rodzaju przestrzeń, gdzie

trwa wieczny dzień.

 

oczadzenie: myślę cyfrą i igłą na sprężynie.

kraina, w której panuje dzionek zdaje się być

zbyt odległa jak dla śmiertelników. można się tułać

i czterdzieści lat, jak motłoch z pewnej poświęconej książki,

kluczyć po dżunglach i pustyniach, wydeptywać

serpentyny na piaskach i w betonie,

a i tak umrze się będąc o pół kroku od drogowskazu

krzyczącego capsem TO TUTAJ.

 

mimo wszystko – idę! e tam, zaraz: prototypowy mit,

ułuda, której nie należy dawać wiary. a skąd!

to preludium. zaraz wyjdę z nieprzejrzystego dymu.

prosto w atrament, w bezksiężycową noc.

 

będę obijać się o ramiona, plecy innych ludzi,

przepraszać. zaliczę niejeden opeer.

 

besztany i opluwany, sklęty od najgorszych

nie raz i nie pięć zaliczę glebę.

 

może kiedyś trafi do mnie, że słońce wstało

parę godzin wcześniej, a nie widzę nic,

bo oślepłem od długotrwałego wpatrywania się

w gryzącą toń, upartego okadzania oczu.

 

jeśli nie – żadna strata. pozostanie patrzenie za pomocą

kłującej blachy, parszywe badanie nią wyziewów.

 

jedno wiem: cokolwiek robimy, każda zaistniała

w realnym świecie czynność jest zaprzeczeniem

kwadrylionów innych, które w tym czasie

nie miały miejsca.

 

drepczę przed siebie. a mógłbym siedzieć z tobą

na wersalce, oglądać duperelozy w tiwi.

albo wytłuc wszystkie szyby w domu, czy nasypać

kotom karmy, wziąć kąpiel, poczytać książkę.

 

kto pali alternatywne wersje rzeczywistości,

trujące, bogate w barwy, inne wymiary?

odpowiedź jest banalnie prosta. chcesz –

ukryję ją w obrazku.

 

w dawno nieogrzewanych wnętrzach

znacjonalizowanego za komuny barokowego pałacu

farba łuszczy się ze ścian. odpadają szpetne, olejne płaty.

wyzierają spod nich zamalowane przez barbarzyńców

bez gustu, polichromie.

 

nie widzę ich. i dobrze.

 

https://www.youtube.com/watch?v=Fj9HPKO_sU0

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Łukaszenko 17.10.2022
    Wzruszyłem się, piękny tekst.
  • Pobóg Welebor 17.10.2022
    To z Gintrowskiego piosenki? Zaciekawiłeś, potem przeczytam.
  • Florian Konrad 17.10.2022
    Tekst jak widać, Jerzego Czecha, śpiewał go nieodżałowany Przemysław Gintrowski.
  • Pobóg Welebor 17.10.2022
    Coś mi się zdaje, że specjalnie dla Gintrowskiego były pisane, same w sobie raczej nie istnieją, więc zgaduję, że to piosenka Cię zainspirowała. Inaczej może byś do Słowackiego sięgnął, chociaż ja nie dałem rady Anhellego, a próbowałem tylko ze względu na piosenkę.
  • Florian Konrad 17.10.2022
    Pobóg Welebor Piosenka jest w moim odczuciu przepiękna, Gintrowski był gorliwym katolikiem, ja jestem skrajnym ateistą- i o tym wszystkim NIE jest ten tekst. O Słowackim, o podejściu do religii- też nie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania