Ogień i krew (jorah x daenerys)

Daenerys lekko zgarbiła się, pod naporem zimnego wiatru, który szczelnie otoczył jej ciało, kordonem chłodu i irytującego mrozu. Nawet po tylu latach, wciąż klimat "Północy", działał na nią drażniąco.

Była ona smokiem, a smokom chłód nie pasował. Podobnie jak Drogon, wolała, żar ognia i promieni słonecznych. Praktycznie mogła czerpać rozkosz z uczucia suchoty i pieczenia w ustach. Nigdy nie cofała dłoni, przed egzotycznym tańcem, kolejnych to płomieni ognisk czy kominka.

Była ona smokiem, dziedzicem szlachetnej krwi Valyrii. Ziem położonych na Wschodzie, skąpanych w słońcu i ogniu.

 

Ale teraz znów tu była.

 

W tej ziemi skutej lodem i krwią tysięcy, z czasów wojny Pięciu Królów, wojny domowej między Starkami i Boltonami... Wojny Żywych i umarłych i ostatniego najświeższego konfliktu... Wojny Królowych ognia i lodu...

Konfliktu zrodzonego ze zdrady i bólu. Z samotności... I strachu.

Okutego śmiercią tego kogo zwano Snow...

 

A teraz po kolejnej bezsensownej wojnie i rozlewie krwi, znów tu wracała...

 

Ona, pierwsza tego imienia. Prawowita władczyni Westeros, Meeren, Astaporu i Yunkai. Wyzwolicielka z okowów, niespalona, matka smoków... Królowa popiołów i ognistej burzy... Płomień stąpający po kościach swych wrogów, Ta która zasiała ziemie pyłem i solą... Tytuł za tytułem... Szykana, podziw i strach.

Zwłaszcza to ostatnie.

 

Nagle poczuła dziwne ciepło, tuż obok. Zbyt blisko niż powinno się pojawić. Od dawna, nie pozwalała do siebie nikomu się zbliżać. Po ostatnim incydencie kiedy to przybrana siostra Jona... Arya Stark za pomocą jakieś niezrozumiałej dla niej magii, zaatakowała ją pod postacią Szarego Robaka, utrzymywała wokół siebie bezwzględny dystans. Tamtego dnia, straciła ostatnią osobę, której zupełnie ufała i dorobiła się okrutnej czerwonej szramy na szyi, po cięci ostrza zamachowca. Od tego dnia nikt nie miał prawa przekraczać określonego promienia wokół jej osoby. Nawet najwierniejsi członkowie nieskalanych, czy też ostatnio przez nią powołanych siedmiu rycerzy, zgodnie z tradycją jej przodka, Aegona Zdobywcy, musieli utrzymywać od jej wysokości, dystans.

A co do Aryi... Skończyła ona, jak każdy inny zdrajca...

 

Spłonęła w ognistej furii jej smoka, Drogona.

 

Jej głowa delikatnie obróciła się na jej prawe ramię i choć wiedziała, że to szaleństwo, że to niemożliwe to i tak się odezwała.

- Znowu tu jestem, Jorah.

Jej szept, był słaby, delikatny. Pusty... Nie miał nic z jej ponoć melodyjnego głosu z przed lat, kiedy to była tylko kartą przetargową jej brata w negocjacjach z dotrhakami.

Wizja jej dawnego kompana, choć rozmyta i nieprawdziwa, lekko skłoniła się na jej słowa. Nieistniejące usta, rozwarły się i choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk, Daenerys wiedziała co się za tym gestem kryje. W końcu sama tworzyła tą groteskową scenę w swoim umyśle.

Bo on był martwy. Zginął... Przepadł... Zostawił ją samą...

 

Ale... Tutaj w zbrukanym przez szaleństwo umyśle on nadal żył. Był przy niej... I chronił ją...

 

Choć to nie miało sensu i logiki.

 

- Wiem, wiem, to błąd. Nadal mam tu wielu wrogów... Przeciwników, którym nie straszny jest ani ogień Drogona, ani moje szaleństwo... Ale... Tak trzeba. Jestem Królową... Jestem Targaryenem. Zrodzoną z Burzy... Nie mogę pokazać, że się boje... Oni tylko na to czekają. A wtedy będę musiała znów stopić ich bunt w płomieniach mego dziecka...

 

Wizja Joraha, zdawała się lekko cofnąć na te słowa, jakby chcąc jej zaprzeczyć. Jakby dając wyraz, swej empatii. Dla niego, ona zawsze była najważniejsza...

Ale czy na pewno?

 

Czy prawdziwy Jorah, nadal by ją wspierał? Czy pozostałby lojalny "nowej Daenerys?".

 

Czy nadal by ją kochał?

 

- Jorahu, nawet teraz, w moim zniszczonym umyśle, nie daje ci spokoju. Nadal cię krępują twoimi uczuciami. Nadal używam ich jak broni i narzędzia, byś był mi wierny... Byś nadal był mi przyjacielem i wsparciem. Nawet po śmierci... Nadal cię tutaj uwięziłam. Przez mój egoizm... Jesteś tutaj. Możliwie że zbrukany... Przemieniony przez moje własne niedorzeczne pragnienia...

 

Aparycja Joraha znów lekko się rozmyła. Znów bezdźwięczny ruch ust.

 

Zaprzeczał. Twierdził, że nadal jest, kim był. Że nadal jego uczucia były takie same...

 

Że on nadal ją...

 

Ale to nie było ważne... Bo to była tylko część jej szaleństwa.

 

Daenerys zaśmiała się, lekko gubiąc oddech.

 

- Masz racje. Jak zwykle. - odparła, nie chcąc jednak ulec prawdzie.

 

Wolała tą egoistyczną i szaleńczą wizje... Niż prawdę.

 

Kolejny chłodny powiew uderzył jej ciało, rozmywając ciepło. A potem jej zniszczony umysł zaczął wyłapywać pierwsze głosy i tętent koni.

 

- Wasza wysokość? Zaraz dotrzemy do Winnterfell... - doszedł ją głos jej szambelana i woźnicy.

 

Lekko wyłoniła się z okiennicy powozu.

 

Rzeczywiście, jej oczom ukazały się zgliszcza posiadłości, niegdyś potężnego rodu Starków... Dziś zaledwie cień dawnej twierdzy, zarządzanej przez nowy ród "namiestników północy" Karstarków.

 

Ponownie skryła się w przestrzeni powozu.

 

Zignorowała, złowieszczy trzepot skrzydeł Drogona, który latał nad nią, jako zwiastun jej potęgi.

 

Symbol jej władzy... Strachu który zasiała na całej północy, podczas rzezi w Winterfell.

 

Po chwili jednak, znów zaczęła tracić zdolność postrzegania rzeczywistości.

 

Była teraz tylko ona... Ciemność i duszący popiół w jej ustach.

 

Znów była sama. Nie było nawet Joraha.

 

Nawet on tutaj nie mógł być z nią.

 

Była sama. Była smokiem.

 

Ostatnia z rodu... Morderczyni krewnych... Krwawa królowa.

 

- Tęsknie za żarem pustyni... - szepnęła jeszcze, pozwalając sobie na tą jedną chwilę słabości.

 

Moment, kiedy zamiast ciemności i popiołów, jej myśli znów zaprowadzały ją do Essos. Do domu o czerwonych drzwiach. Do szalonego, acz nadal żywego brata, Viserysa.

 

Byli też tam i Drogo oraz ich dziecko.

 

Missandei, Szary robak i on...

 

Nadal w zbroi, nadal czujny... Nadal lojalny i kochający ją bez względu, na jej uczynki, na jej upadek. Nie zrażony faktem, że ona go nie kochała, tak jak on ją...

 

Chociaż...

 

Nie. Nie było sensu o tym myśleć.

 

Mimowolnie się uśmiechnęła.

 

To było najczystsze szaleństwo.

 

Ale tylko tam czuła się najszczęśliwsza.

 

Tylko tam i tylko wtedy.

 

Kolejny chłodny powiew, a potem dreszcz.

 

Rzeczywistość była okrutna...

 

A ona była tutaj sama.

 

Była smokiem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania