Ogień we mgle
Katastrofy, choć przychodzą nie wiadomo skąd, przybierają postać osób znanych oraz miejsc, gdzie zwykle spędzamy czas. W tym sensie są ledwie zauważalną alternacją zdarzeń, normalnie przemijających bez śladu. Wystarczy jednak jakiś drobiazg, sam w sobie bez znaczenia, zaistniały w nieodpowiednim miejscu, w złym czasie, żeby nagle spowodować nieszczęście nieludzkich proporcji. Określenia „zły”, „nieodpowiedni” stają się cechą szczegółów, nadawaną im dopiero po wypadku, przez ludzi potrafiących odróżnić dobro od zła, bowiem zanim do wypadku dojdzie, wszystko jest zwyczajne — ani dobre, ani złe, po prostu nijakie, jak słoneczny dzień pod błękitem nieba, wczesna, chłodna noc, pasma mgły ścielące się nad łąkami, nawoływania nocnych stworzeń od ciemnego boru…
Czerwone i niebieskie ślepia semaforów łypały tajemniczo za obszernym, podzielonym szprosami w kratkę oknem. Jaśniejszy snop światła z latarni przymocowanej do ściany budynku oświetlał krawędź peronu, kilka pustych ławek, dalej odbijał się od szyn, koliście rozjaśnianych blaskiem latarek przy zwrotnicach. W niezmąconej ciszy gasnącego dnia rozległ się dźwięk dzwonka powtarzanego kilka razy. Siedzący przy stole mężczyzna poruszył się niespokojnie. Miał na sobie czarną marynarkę, pod spodem białą koszulę, zawiązaną czarnym krawatem. Na klapach marynarki widniały wyszyte złotą nitką insygnia dyżurnego ruchu. Dzwonek zabrzmiał ponownie. Tym razem siedzący podniósł słuchawkę. Po drugiej stronie rozpoznał głos dyżurnego odcinka, który zniecierpliwionym tonem wydawał mu proste polecenie, na co słuchający mruknął coś niewyraźnie i prędko odłożył słuchawkę, jakby telefon oderwał go od czegoś ważnego. Rozluźnił krawat pod szyją i przycisnął prawą dłoń do klatki piersiowej. Masował to miejsce przez chwilę, patrząc z wyraźnym wysiłkiem na światła za oknem. Pomyślał ni stąd ni zowąd o dniu, gdy jako młody człowiek zaczynał tu pracę, a wtedy twarz rozpogodził mu uśmiech, prędko zgaszony dzwonkiem, który brzmiał natarczywiej niż ostatnim razem. Teraz dzwoniła do niego Krystyna, kasjerka z budynku stacyjnego, dodatkowo zajmująca się odbiorem przesyłek ekspresowych z pociągów pasażerskich. Powiedział jej, że nie ma czasu i żeby mu nie przeszkadzała. Co za wieczór! Dopiero objął zmianę, jeszcze nie zdążył się przestawić na tryb pracy, a co chwila zawracają mu głowę. Gdyby zostawili go w spokoju choć jedną noc, pomyślał z nadzieją, lecz ciszę zakłócił kolejny dzwonek: zawiadowca stacji pouczał go o konieczności stosowania zamknięć pomocniczych w przypadku zatrzymywania pociągów na torach głównych. Jakby o tym nie wiedział! Nim położył słuchawkę, następny telefon. Znowu Krystyna. Nalegała, żeby do niej wpadł, choćby na krótko. Założył czapkę i ruszył do wyjścia. W chwili gdy zamykał drzwi, usłyszał telefon. Stał niezdecydowany na progu, a gdy telefon umilkł, wzruszył ramionami i zszedł na dół.
Dyspozytornia gdzie pracował, znajdowała się w wykuszu stacyjnego budynku. Stamtąd, do kasy biletowej prowadziło osobne wejście, od strony peronu. Zatrzymał się w połowie drogi, żeby rzucić okiem na światła nastawni wykonawczej, skąd miał nadjechać za osiem godzin pociąg z Kołobrzegu. Widok przesłaniała mgła, coraz gęściejszą warstwą zalegająca nad torowiskiem. Stacja była usytuowana na łagodnym łuku, co dodatkowo utrudniało widoczność. Pchnął drzwi i po kilku krokach krótkim korytarzem, znalazł się w pomieszczeniu kasjerki. Krystyna popijała herbatę przy niedużym stoliku. W jej pokoju, urządzonym na tyłach kasy biletowo-bagażowej, nie było miejsca na nic większego. Mimo to, dzięki kobiecej zaradności, potrafiła nadać temu miejscu przytulności, jakiej brakowało przestronnym salom na stacji. Ścianę frontową zdobił wzorzysty kilim, nad nim wisiało kilka obrazków, niżej stał rozsuwany fotel, na którym od biedy można było się przespać. Podłogę przykrywał czerwony dywanik, tłumiący dokuczliwe dźwięki przejeżdżających pociągów, a na półce pod oknem rosło w kolorowych doniczkach wystarczająco dużo kwiatów, żeby się tu czuć jak w ogródku. Obok telefonu stało kilka zdjęć z albumu rodzinnego Krystyny. Chwilę temu stało tam jeszcze jedno zdjęcie: jej męża, ale schowała je do szuflady. Antoni usiadł po drugiej stronie stołu. Lubiła gdy patrzył na nią typowym dla niego, nieśmiałym wzrokiem, jakby czegoś się wstydził, lecz on nie zdawał sobie z tego sprawy. Wprost przeciwnie — bolało go, że choć zachował czerstwość twarzy i gęste włosy, nie był tym samym człowiekiem co dawniej, przynajmniej jeśli chodzi o kobiety.
Nim zdążyli zamienić słowo, rozległo się ciche pukanie. Krystyna otworzyła drzwi, zza których wysunęła się ciekawska głowa, za nią jeszcze jedna. Na widok Antoniego schowały się za drzwiami, a z tyłu dobiegło piskliwe chichotanie.
— Proszę, wejdźcie — zapraszała Krystyna.
Do pokoju wślizgnęły się ostrożnie dwie kobiety, tak na oko w wieku kasjerki. Jedna z nich wyjęła z torebki butelkę wódki i postawiła ją na stole. Krystyna przyniosła cztery kieliszki.
— Co to za okazja? — zdziwił się Antoni, któremu te odwiedziny były nie na rękę.
Wyobrażał sobie telefon na górze w jego sali, brzęczący bez ustanku. Widząc, że kobiety na coś czekają, uderzył pięścią w spód butelki, wyciągnął korek i nalał do kieliszków.
— Za spotkanie! — Krystyna wzniosła toast.
Koleżanki zerkały ukradkiem na Antoniego, a jedna parsknęła śmiechem, zakrywając dłonią usta. Ta druga, popatrzyła na nią karcącym wzrokiem.
— Poznajcie się. — Krystyna przedstawiła swoje koleżanki, potem wskazała na Antoniego: — To jest nasz dyżurny ruchu, a w życiu prywatnym wciąż kawaler.
Ostatni szczegół koleżanki skwitowały stłumionym rechotem, pochylając nisko głowy i chowając oczy. Krystyna miała ochotę na jeszcze jeden toast, lecz gdy Antoni wymówił się obowiązkami, schowała butelkę.
— Taki piękny dzień… — Przerwała ciszę jedna z koleżanek.
— Ale noc chłodna — zawtórowała jej siedząca obok.
Przez jakiś czas rozmawiali o pogodzie. Kobiety przyglądały się Antoniemu z coraz większą ciekawością. Nie uszło to uwadze Krystyny, która wstała od stołu i założyła granatową marynarkę od munduru, co oznaczało koniec imprezy. Zanim Antoni zamknął za sobą drzwi, rzuciła mu spod długich rzęs czarujące spojrzenie, żeby nie zapomniał wkrótce odwiedzić ją znowu.
Antoni po powrocie do nastawni zastał istny chaos — dyspozytor odcinkowy oraz dyżurni z obydwu kierunków od dłuższego czasu usiłowali się z nim skontaktować, każdą z dostępnych metod: przez urządzenie seltonowe, telefon bazowy, nawet wysłali dróżniczkę z pobliskiej strażnicy, by sprawdziła co się dzieje na stacji. Antoni wiedział, że dłużej nie może pozostawiać biegu zdarzeń przypadkowi. Zgłosił się przez telefon i od razu ich zaatakował, czemu podnoszą taki alarm. Ten tupet zaskoczył wszystkich. Nim zdążyli ochłonąć, Antoni zapewnił, że każde polecenie wykonał na czas i niech nie niepokoją go bez potrzeby.
Podszedł do niedużej kuchenki w kącie pokoju, żeby zaparzyć kawy. Omal się nie poparzył, poderwany dokuczliwym dzwonkiem. Zignorował dzwonek, ale przedtem się upewnił, czy wejścia ze szlaku na tory stacyjne są prawidłowo zabezpieczone. Telefon nie przestawał dzwonić, dopóki go nie uciszył podniesieniem słuchawki.
— Czego znowu? — warknął nieprzyjemnym głosem.
Dzwoniący, zaskoczony niepożądaną reakcją, powtórzył pytanie:
— Antoni, to ty?
A nie doczekawszy się potwierdzenia, ciągnął służbowym tonem:
— Przepuściłeś towarowy numer 15093?
— Jeszcze nie dojechał — odpowiedział Antoni, już spokojnie.
— Jak to, nie dojechał? — irytował się kolega z sąsiedniej stacji. — Przed chwilą rozmawiałem z dróżniczką. Powiedziała, że od kilku minut stoi na czerwonym świetle i blokuje przejazd drogowy. Wychyl głowę przez okno, to zobaczysz.
Antoni nie potrzebował tego robić, bo słyszał klakson, ponadto maszynista ponaglał go kilka razy przez radiotelefon. A niech tam stoi choćby i ruski miesiąc. Kolega wciąż oczekiwał wyjaśnień, ale widząc, że Antoni nie ma ochoty na rozmowę, udzielił mu następującej instrukcji:
— Słuchaj uważnie. Nie zatrzymuj towarowego, bo ten z Łodzi Kaliskiej co leci za nim jest opóźniony o czterdzieści minut i prędko go nie dogoni.
Antoni puszczał słowa mimo uszu. Był zmęczony wysłuchiwaniem: co ma zatrzymać, co przepuścić, wpisywaniem numerów pociągów do dziennika, wydawania poleceń nastawniczemu… Pracował dwadzieścia lat w tym samym miejscu, jak nie człowiek, ale jakiś automat: ustawić blok końcowy półsamoczynnej blokady liniowej, założyć klin zastawczy na drążku przebiegowym… Czuł się jak guzik naciskany przez ludzi, z każdej strony, o każdej porze, przez cały rok, tyle już lat… Czy do tego stworzył go Pan Bóg? Myślał o tym coraz uporczywiej, aż ujrzał daleko w nocnym mroku światło księżyca prześwitujące przez przecinkę w lesie. „Wolna wola” — pomyślał z radością. Teraz on będzie włączać przyciski! Zadzwonił do nastawni wykonawczej, żeby pociąg towarowy skierować na tor numer 4. Ta decyzja kłóciła się z poleceniem, które otrzymał przed chwilą, co więcej — była owym „drobiazgiem” mającym wywołać spiralę zdarzeń prowadzących do katastrofy, lecz w tym momencie żaden ludzki umysł nie miałby odwagi wyobrazić sobie tak straszliwych konsekwencji.
Zegar na ścianie wybił trzecią w nocy. Telefony ucichły. Antoni odzyskał spokój ducha. Nie będą mu mówić, jak ma wykonywać swoją robotę. Towarowy zatrzyma, przodem puści osobowy z Łodzi. Ludzie nie bydło, powinni mieć pierwszeństwo. Pół godziny później zażądano zezwolenia na wjazd pociągu towarowego z Gdańska. Antoni nakazał puścić ten pociąg na tor numer 2, ponieważ jedyny tor do mijanki, zajmował inny pociąg. Ta konieczność była następstwem wcześniejszej, błędnej decyzji. Wachlarz możliwości kurczył się powoli, jak w zmierzającej do rozstrzygnięcia partii szachów, lecz nikt nie znał rezultatu końcowego, bynajmniej nie dyżurny ruchu, który obserwował przez okno elektrowóz wciągający powoli na stację skład dwudziestu sześciu wagonów-cystern, załadowanych olejem napędowym. Słychać było szczęk metalu w sprzęgach samoczynnych, kilka kół stukało monotonnie spłaszczonymi kołnierzami, rozległo się terkotanie sprężarki, aż wszystkie odgłosy zagłuszył momentalnie pisk hamulców, a kiedy pociąg stanął, nad torami zaległa głucha cisza. Antoni dostrzegł w oświetlonej kabinie lokomotywy maszynistę oraz pomocnika, który wysunął głowę przez szybę i pomachał mu ręką. Antoni nie odpowiadał. Wiedział, że domagają się, aby odprawił towarowy z czwórki, bo inaczej dalekobieżny z Kołobrzegu nie uzyska wolnej drogi przebiegu. Będąc chłopcem marzył o miniaturowej kolejce. Teraz dotknięciem małego palca sterował pociągiem o długości pięciuset metrów i masie dwóch tysięcy ton. Wychylił głowę przez okno. Na peronie przed kasą stał jakiś żołnierz. Pewnie czeka na pierwszy lokalny pociąg, który wjedzie za kilkanaście minut… Wjedzie, albo nie wjedzie… Wszystko w rękach dyżurnego ruchu. A dyżurny ruchu w czyich, Krystyny? Może powinien do niej pójść, rzucić ją na ten stary fotel, na którym pewnie rżnięto ją nie raz. Jemu ulży, a jej jeden raz więcej nie zrobi różnicy, może nawet polubi ten sport…
Z rozmyślań wyrwał go głos nastawniczego:
— Proszę podać czas zajęcia toru 2 przez pociąg numer 70992.
Antoni nie rozumiał, czego od niego chcą. Takie pytania zadawano mu kilkanaście razy dziennie, lecz tym razem nie robiło to najmniejszego sensu. Znowu myślał o Krystynie. Czemu nie może pracować razem z nim, zadbać o detale, na które on nie ma czasu.
— Czekam na potwierdzenie założenia klinów zastawczych na torze numer 2 — sprecyzował nastawniczy przez telefon.
Antoni popatrzył na pociąg stojący w dole. Stoi, zaraz pojedzie, jaka to różnica? Przyjdzie pijany tatuś, rozwali nogą tory na dywanie, to na co komu ta zabawa.
— Nie ma potrzeby zapisywania czasu — odrzekł nieswoim głosem. — Pociąg już odjechał.
Nastawniczego zdziwiła ta odpowiedź, ale jej nie podważył, bo przecież dyżurny ruchu wie najlepiej — w końcu pociąg stał pod jego oknem.
W tym czasie pospieszny numer 81202 gnał do Warszawy. W jego skład wchodziło trzynaście wagonów: bagażowo-pocztowy za lokomotywą, za nim sypialny, następny z miejscami do leżenia… Pociąg prowadził doświadczony kolejarz o długim stażu. Znał każdy kilometr trasy, wszystkie niebezpieczne miejsca. Nie wiedział tylko, że niedługo wjedzie na tor zajęty cysternami, w obrębie stacji, której dyżurny ruchu stracił poczucie realiów. Antoni stał zahipnotyzowany przez nocne ciemności, które nęciły go ku sobie, wchłaniały niczym zgubne oczy Krystyny, nie pozwalały myśleć o niczym innym, wtrącały w otchłań szaleństwa… Wystarczyło przyjąć pociąg pospieszny na tor numer 4, który w tym czasie był wolny, aby ten dzień przeminął spokojnie w niepamięć. Nigdy nie wyszłoby na jaw oczywiste niedbalstwo dyżurnego ruchu, ani domniemana rola jego kochanki, o jaką będzie ją posądzać. Najprościej można by uznać, że Antoni stracił rozum, ale i tej hipotezy nie potwierdzały fakty. Kierowany jakimś niepojętym impulsem, przekreślił w kontrolce zajętości torów zapis pociągu towarowego, a w jego miejscu wpisał pociąg relacji Kołobrzeg-Warszawa. Wszystko w jego głowie szło zgodnie z urojonym planem, podczas gdy w rzeczywistości, co mogło tylko pójść złą drogą, złą drogą poszło. Na ratunek było za późno. Pociąg nadjeżdżał do stacji spowitej obłokiem skondensowanej mgły. Widoczność spadła do stu metrów. Przezorny maszynista zmniejszył prędkość. Ujrzał na tarczy ostrzegawczej sygnał „wolna droga”, ale doświadczenie kazało mu sprawdzić, czy sygnał istotnie mówi prawdę. Wywołał przez radiotelefon dyżurnego ruchu.
— Droga wolna — zapewnił go Antoni i szybko dodał: — Z powodu uszkodzenia, sygnał na tarczy może być niewyraźny, ale tor jest gotowy na przyjęcie pociągu.
Po niespełna minucie usłyszano w radiotelefonach krzyk:
— Osiem-jeden-dwa-zero-dwa stój! — i zaraz potem, jakby westchnienie: — O, Boże.
A po chwili wołanie:
— Dyżurny, coś mnie pchnęło, coś chyba na mnie najechało!
Nastawniczy obserwował przez okno wjeżdżający pociąg pośpieszny. Pociąg minął go i zaraz potem usłyszał potężny huk, jakby detonację. Dojrzał we mgle czerwony błysk, który za chwilę wystrzelił łuną ognia, widoczną na kilkaset metrów. Na odgłos eksplozji Krystyna wybiegła na peron, a jej oczom ukazał się makabryczny widok: w ogniu płonęły piętrzące się wagony; przez okna, naderwane dachy, w palących się ubraniach, wyskakiwali ludzie. Ze środka wagonów dochodził krzyk i wzywanie o pomoc; z rozbitych cystern wylewało się paliwo, podsycając ogień i rozszerzając pożar. Przy torach leżeli ranni i poparzeni. Na stację wbiegł mieszkający w pobliżu zawiadowca. Polecił nikomu z personelu nie oddalać się z miejsca, dopóki nie przybędzie milicja, po czym przystąpił do organizowania akcji ratunkowej. Wykorzystując zamieszanie, Antoni rzucił się do ucieczki. Przeskoczył przez płot, biegł w poprzek ogrodów, polami, do lasu. Przewrócił się w rowie. Zobaczyli go ludzie idący na grzyby. Na ich widok otworzył szeroko oczy i zamachał w powietrzu rękami.
— To przez nią. — Pokazał na jęzory ognia, przebijające się przez mgłę na tle blednącego nieba. — Ta suka, czarownica, córka Szatana!
Po tych słowach padł na twarz, gryzł ziemię, szarpał twarde grudy rękami, zasypywał piachem głowę…
Komentarze (19)
Dobrze napisane.
5
Łańcuszek niby mało znaczących zachowań, a jednak...
... wystarczy jeno "pęknięte ogniwo" Dwojakość myśli , przy czym te ważne w danej sytuacji, schodzą na dalszy plan.
Skoro tyle czasu, działałem bez zarzutu, to nic tego nie zmieni. I w ogóle po co mi głowę zawracacie.
Wiem, co mam robić i nawet myśleć za dużo nie muszę. Jeno scenariusz napisać i film nakręcić, z takim właśnie zakończeniem.
Przerzucenie winy na kogoś. Bo dla własnych błędów, człek bardziej wyrozumiały, niż dla cudzych.
Film(fragment)↔impreza↔ruszające koła parowozu, co ma ulec katastrofie i tak na zmianę ujęcia np.↔Pozdrawiam:)↔5
Dźwięk telefonów pewnie bardziej niż zazwyczaj denerwował go. Denerwowała go też Krystyna. Nie znamy dokładnie ich relacji i nie wiemy, czy pomiędzy nimi coś się wydarzyło i pewnie nic, bo gdzieś tam w umyśle Antoniego jawi się myśl o mocnym seksie z kobietą. Nie wiemy, czy już mu się zdarzyło opuścić swoje stanowisko pracy, aby spotkać się z ta kobietą. Przełamuje poczucie obowiązku i idzie do Krystyny, gdzie skusi się na toast wódką. Jednak jakąś granicę nakreślił i powraca na swoje miejsce pracy, gdzie panuje ogólny chaos na łączach i w jego głowie. Nie reaguje na pomoc innych. Dwadzieścia lat pracy na tym stanowisku ma jakieś znaczenie, jeżeli chodzi o doświadczenie. Ale dwadzieścia lat nie jest też długim stażem w pracy, i z obliczeń wynika, że pewnie jest wiekowo pomiędzy czterdziestym, a pięćdziesiątym rokiem życia. Czyli całkiem jeszcze w sile wieku. Na takim stanowisku najważniejsza jest szczególnie koncentracja umysłu i szybkie podejmowanie jasnych decyzji. Nie ma tutaj czasu na zastanawianie się i zaniedbywanie. Widzimy też tutaj powracanie do czasów z dzieciństwa… Będąc chłopcem marzyła mu się miniaturowa kolejka… i jak we mgle pojawia się myśl… Przyjdzie pijany tatuś, nogą rozwali tory na podłodze, to na co komu ta zabawa…
Czy tutaj przyczyna nie tkwi w dzieciństwie, czy ten kieliszek wódki nie jest wpisany w jego życiorys jako przekleństwo? Przecież wciąż jest wiecznym kawalerem prywatnie. Cały ciąg niedokończonych spraw z jego życia przypieczętowała właśnie ta straszliwa katastrofa. Marzenie o kolejce usadowił w swojej pracy, ale to za mało, żeby pełnić to stanowisko. Być może wypalenie zawodowe, ale tego nie wiemy. Zakończenie bardzo mocne… Ta suka, czarownica, córka Szatana!… pewnie psychiatrycznie nie wytrzymał.
Pewnie opowiadanie jest na kanwie jakiejś katastrofy kolejowej. Przypominają mi się dwie takie głośne; w Suszu gdzie o uderzeniu nastąpiło spiętrzenie wagonów, pęknięcie cystern i zapalenie się rozlanego oleju napędowego i pod Szczekocinami – czołowe zderzenie dwóch pociągów pasażerskich.
Pozdrawiam
Twój komentarz jest niezwykle wnikliwy oraz drobiazgowy i zasługuje na równie detaliczną odpowiedź. Pozwól, że tego nie uczynię, żebyśmy nie wpadli w niekończącą się rekurencję komentarzy :)
Podoba mi się, że bardzo trafnie wskazałaś na jeden z istotnych elementów — „Ludzie i praca w nocy?”. Rzeczywiście kolej to bardzo specyficzne środowisko. W odróżnieniu od fabryki, ludzie pracują tu często indywidualnie, rozrzuceni na dużej przestrzeni, oddzieleni kilometrami torów, kabli, drutów telegraficznych. Dlatego są bardziej podatni na wpływ pór roku, zmiennej pogody, zjawisk przyrody. Ruch pociągu zaznacza mrugające światełko przesuwające się na pulpicie. Łatwo można zapomnieć, że to rozpędzona masa stali, gotowa siać spustoszenie, gdy tylko wymknie się spod kontroli.
Serdecznie dziękuję za czytanie i bardzo zajmujący komentarz.
Fajne spostrzeżenie. Jakże ciekawie byłoby przeczytać zatem, opowieść bazującą dokładnie na tym samym "początku", ale prowadzącą do innych wydarzeń – niechby Antoni uratował niemowlę leżące na torach ;) albo zapobiegł zamachowi terrorystycznemu, albo zrobił coś jeszcze bardziej spektakularnie dobrego. Może w ramach eksperymentu, napiszesz coś takiego, Narratorze? :)
Tekst "naszpikowany" fachową terminologią. Musiałam posprawdzać parę pojęć, żeby wszystko odpowiednio sobie wyobrazić. To nie jest powszechna wiedza. Wnikliwy research pod pisanie, czy byłeś obeznany z tematem?
Jak się zestawi mgłę, jakieś inne "niepokojąco przepowiadające" elementy aury i końcowe przekonanie bohatera o "winie suki", to fajnie wychodzi mechanizm, jaki ludzie stosują od wieków na wyjaśnienie, autorozgrzeszenie, odwrócenie uwagi od popełnionych czynów... I to w przeróżnych kategoriach.
Zatrzymujący tekst.
Co do terminologii — z chęcią wyjaśnię wszelkie niejasności.
Kasjerka to postać autentyczna, ale w przypisywaniu jej winy kierowałem się wyłącznie wyobraźnią. Z pierwszej wersji usunąłem następujące zdanie: „Pragnął jej, a jednocześnie nienawidził, za to, że rani go sztyletem pożądliwego spojrzenia, umysł przeszywa włócznią przewrotnych słów, a w samo serce wbija miecz pocałunków oraz uwodzicielskiego dotyku”. Zapożyczyłem je ze średniowiecznego tekstu o przewrotności kobiety, jej niszczącej sile, jako jednej z możliwych przyczyn wypadku.
Ślicznie dziękuję za inspirujący komentarz.
"Co do terminologii — z chęcią wyjaśnię wszelkie niejasności."
A dziękuję. Com nie wiedziała, to już wiem, zawsze sprawdzam na bieżąco, jeśli czegoś nie kojarzę. :)
Kobieta – śmiertelne zagrożenie dla mężczyzny
https://info.dominikanie.pl/2015/03/kobieta-smiertelne-zagrozenie-dla-mezczyzny/
Za to dominikanie są inni ?. Lubię ich i szanuję.
Poczytałam o tym wypadku.
Oficjalnie podaje się, że zginęło pięć osób: maszynista, kierownik pociągu, konduktorka (w innych relacjach: pracownik wagonu pocztowego) i pasażerka kupująca bilet. Nie wspominany jest natomiast pomocnik maszynisty. Myślę, że to były już czasy, gdy maszyniści stanowili jednoosobową obsługę lokomotyw. Stanowisko pomocnika zostało zlikwidowane dla oszczędności. A żeby zachować bezpieczeństwo pasażerów (w razie zasłabnięcia maszynisty), w lokomotywach zamontowane zostały tzw. czuwaki, albo - czujniki. Guziki, które trzeba przyciskać co kilkanaście minut, żeby było wiadomo, że maszynista jest przytomny.
Piszę o tym, bo w opowiadaniu wspominasz o pomocniku, który uśmiechnął się i pomachał ręką z lokomotywy stojącej na torze. Nie tej, która uderzyła w skład, tej drugiej. I myślę, że to jest Twoja fantazja. Bo skoro w osobowym maszynista jechał sam, to i w towarowym też pomocnika raczej nie było. Ale nie piszę tego, żeby się przyczepić! Tylko tak sobie rozważam ten drobiazg. Bo to był miły moment w opowiadaniu, pojawienie się pomocnika maszynisty.
I taka ciekawostka: za czasów, kiedy jeszcze jeździły po torach parowozy, pomocnik maszynisty na trasie o długości około 200 kilometrów musiał wrzucić szuflą do pieca siedem ton węgla. I siedem ton w drodze powrotnej. Natomiast maszyniści cierpieli wtedy na bóle szyi i karku, bo mieli je przewiane i obolałe od ciągłego wyglądania bocznym oknem. Przednie było malutkie i prawie nic nie było przez nie widać. A wszystko to wiem od starego maszynisty, z którym kiedyś rozmawiałam. Powiedział mi, ze wzruszeniem, że maszynista, to romantyczny zawód. Że aż trudno opisać widoki, jakie on podziwia, przemierzając kraj. Że samotność sprzyja rozmyślaniu. Ale też - że nigdy nie zapomina się potrąconych podczas jazy saren, a czasem - ludzi.
Ta katastrofa miała miejsce jeszcze przed modernizacją linii Warszawa-Gdańsk. Ruch pociągów na stacji Susz kontrolowany był za pomocą przestarzałych, poniemieckich urządzeń. Jednak przyczyną wypadku nie był problem techniczny, lecz niedbalstwo dyżurnego ruchu, który zezwolił na wjazd pociągu na tor zajęty przez inny pociąg. Oczywiście w nowoczesnym systemie tego typu pomyłka byłaby niemożliwa, lecz mimo to wypadki na kolei wciąż się zdarzają.
Według relacji inż. Władysława Ryńskiego (na której się oparłem), pociąg z cysternami nr. 70992, który wyjeżdżał ze stacji był ciągnięty lokomotywą elektryczną towarową ET-22 o numerze seryjnym 404. Lokomotywę prowadziło dwóch ludzi: maszynista, oraz młodszy maszynista (którego ja nazwałem „pomocnikiem”).
Dziękuję za ciekawy komentarz, a jeśli chcesz przeczytać naprawdę piękne opowiadanie osnute wokół pociągu i stacji kolejowej jeszcze z początków XX wieku, polecam zbiór Stefana Grabińskiego „Demon ruchu”. Stąd możesz ściągnąć darmową wersję: https://wolnelektury.pl/media/book/pdf/grabinski-demon-ruchu.pdf
Bardzo lubię jeździć pociągiem, pejzaż za oknem i stukot kół działa relaksująco. Przeczytałam historię o Antonim i katastrofie z ciekawością ?
Dziękuję za komentarz.
Fakt, dziś nie, ale pamiętam, że w Polsce jeździły wycieczkowe pociągi retro, w Szwajcarii zaś jeździł albo jeździ nadal parowóz Furka, a w Zurychu można się przejechać kolejką naziemną, ale odlot ?
Niesamowite wrażenie robi taki pociąg, dzięki ? Dziś rzadko jeżdżę pociągami, na urlopie turystycznymi, bo lubię świat oglądać z pociągu. Polybahn zobaczyłam z auta i migiem pobiegłam się przejechać, zachwycająco to wygląda, gdy nad głowami wjeżdża z jednego budynku do drugiego, zobacz, filmik króciutki:
https://www.youtube.com/watch?v=1aB67DlCcBM
Aha, a Jezioro Zuryskie zachwycające, trzeba tylko wyszukać miejsce do kąpania /mało, ale są/, bo brzeg zabetonowany, a wypasione dojście tylko dla bogatych albo na wspólnym kąpielisku ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania