Ogon macha psem, czyli Mieszanka wybuchowa cz. 1

Kiedyś, dawno temu, w dalekim królestwie żyła sobie dziewczyna. Miała na imię Rozalia. Rozalia pochodziła z ubogiej rodziny, jej tata był krawcem, a matka zajmowała się domem. Miała jeszcze braciszka, młodszego od niej o cztery lata. Chłopczyk był oczkiem w głowie mamy, która nienawidziła dziewczyny za jej uprzejmość. Rozalia nie potrafiła nikogo skrzywdzić. Była na to za dobra.

Pewnego razu na dom spadła tragedia. Jej ojca przejechał powóz, mężczyzna zmarł na miejscu. Pogrzeb odbył się w dzień później.

Mama Rozalii nie trwała długo w żałobie. Szybko znalazła sobie nowego męża. Był on wiejskim młynarzem. Był to dobry człowiek, ale tylko z pozoru. Wewnątrz krył się jednak okrutny człowiek.

Gdy Rozalia raz chciała dokładkę, i grzecznie o nią poprosiła, on uderzył dziewczynę w twarz, a gdy upadła na podłogę, kopnął ją w brzuch. Tego samego dnia Rozalia podjęła decyzję. Uciekła z domu.

Zabrała ze sobą tylko mały węzełek z jedzeniem i troszkę swoich ubrań, które dostała od swojego taty. Ruszyła w stronę stolicy królestwa, zamku Maliboen. Gdy tak wędrowała gościńcem, w pewnym momencie usłyszała jęk dochodzący z przydrożnych zarośli. Ostrożnie tam zajrzała. Na mchu leżał młodzieniec cudownej urody. Piękne, kasztanowe włosy do ramion odcinały się od jasnej skóry, a złote oczy dodawały mu tylko uroku.

Był ranny, na niewątpliwie męskiej piersi wykwitała plama krwi.

Rozalia, choć się bała, postanowiła, że nie zostawi młodzieńca na śmierć. Rozpięła jego skórzaną kurtkę, na której odznaczał się jakiś herb, i rozdarła miękką koszulę. Z własnej chustki z koronkowymi brzegami zrobiła opatrunek, po czym bez wahania rozdarła dwa rękawy swojej zapasowej sukienki i zrobiła z nich mocowanie.

Po godzinie młodzieniec otworzył oczy.

-Komu jestem winien podziękowanie za pomoc i ratunek? Jak ci na imię, piękna?

-Jestem Rozalia.

-Z jakiego rodu?

-Z żadnego, panie. Nie jestem herbowna.

-Och. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem ci bardzo wdzięczny za ratunek. Zbójcy napadli mnie na gościńcu, mieli przewagę. Czy mógłbym zachować ten opatrunek na pamiątkę?

-Nie masz innego wyboru, panie. Bez niego się wykrwawisz.

W tym momencie nadbiegł siwy koń.

-Faolin, dobrze cię widzieć!- młodzieniec trzymając się strzemienia wstał. Rozalia zauważyła, że jest wyższy od niej.

On w tym czasie czuł, jakby coś go rozpalało od wewnątrz. Musiał przyznać, dziewczyna była przepiękna. Długie, złote włosy układały się w drobne fale, błękitne jak najgłębsza ton oceanu oczy patrzyły skromnie w ziemię, a na policzkach pojawił się rumieniec.

-Proszę, przyjmij ode mnie ten drobny wisiorek, w dowód wdzięczności.- młodzieniec na otwartej dłoni podał Rozalii wisiorek w kształcie białej róży na drobnej łodyżce, zawieszonej za dziurkę w liściu na srebrnym łańcuszku.- Może przyniesie ci szczęście, czego z całego serca ci życzę.

-Czy mogłabym poznać twe imię, panie?

-Jestem Lucjusz. Lucjusz Varinion. Może cię podwieźć do stolicy?

-Dziękuję, panie, ale pójdę sama.

-A więc żegnaj, piękna Rozalio, może się kiedyś jeszcze spotkamy.

Młodzieniec wsiadł na konia i odjechał. Rozalia jeszcze długo spoglądała w kierunku, w który odjechał.

 

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Rozalia dotarła do zamku królewskiego w Maliboen. Została przyjęta do pracy w pralni, dostała swój własny pokoik w skrzydle dla służby. Nie miała pojęcia, co działo się w tym zamku zaledwie kilka godzin wcześniej...

 

Cofnijmy się w czasie o jakieś cztery godziny...

 

Do zwodzonego mostu podjechał młodzieniec na koniu. Słaniał się w siodle. Halabardnicy rozpoznali go od razu.

-Elion! Daj znać na komnaty, że Jego Książęca Mość jest ranny!

Chłopak popędził do schodów zamkowych. Tymczasem halabardnik, który kazał mu biec, wprowadził konia na dziedziniec, a drugi pilnował, by młodzieniec nie spadł. Po chwili pojawiło się kilku pokojowców, i medyk. Pomogli księciu zsiąść z konia i poprowadzili go do komnat. Gdy książę spoczął na łóżku bez kurtki i butów do konnej jazdy, medyk zdębiał na widok opatrunku.

-Książę, muszę obejrzeć ranę.

-Dobrze, Xenonie. Ale jeżeli każesz wyrzucić części tego opatrunku, każę cię ściąć.

-Jak sobie życzysz, książę. Co mamy więc zrobić z tym... opatrunkiem?

-Włóżcie go do ładnej, drewnianej lub metalowej skrzyneczki i postawcie na gzymsie kominka, to będzie takie swoiste memento.

-Elion, słyszałeś. Przynieś jakąś srebrną szkatułkę.

-Rozkaz, Xenonie.

Medyk rozsupłał rękawy, i delikatnie oderwał chustkę od rany. Nie krwawiła już, zaczynała się zabliźniać.

-Kto cię tak urządził, książę? To ślad po strzale!

-Napadli mnie bandyci, położyłem pięciu, pozostało dwóch. Myśleli, że nie żyję, więc zabrali mi sakiewkę i uciekli. Uratowała mnie prześliczna dziewczyna, niestety niskiej krwi.

-Jego Wysokość Isengrim Staellon Vanirion!- zaanonsował pokojowiec.

Do pokoju wszedł bogato, acz stylowo ubrany dorosły mężczyzna.

-Witaj, ojcze- powiedział młodzieniec.

-Witaj, synu. Jak się czujesz?

-Bywało lepiej, krew mi uszła i uszłaby cała, gdyby nie pewna dziewczyna.

-Wysokiej krwi?

-Nie. Niskiej.

-Szkoda... Xeno, co z nim?

-Będzie zdrów, Wasza Wysokość. Na razie zalecam dwa dni odpoczynku, żadnych polowań czy jazdy konnej. O szermierce radziłbym zapomnieć na tydzień.

-Zastosuj się, synu.

-Dobrze, ojcze.

-Mam szkatułkę, Wasza Książęca Mość!- do pomieszczenia wrócił przyboczny- Wasza Wysokość, przepraszam.

-Nie masz za co, człowieku. Po co ta szkatułka?

-Jego Książęca Mość chce zostawić resztki opatrunku, który, nie okłamujmy się, uratował mu życie.- powiedział Xeno.

-Robisz słusznie, synu.

-Dziękuję, ojcze.

 

Mijały dni. Książe zdrowiał fizycznie, ale jego serce umierało z tęskoty. Doszedł do wniosku, że zakochał się w dziewczynie, która go uratowała. Oddał swoje serce, a wiedział, że nic z tego nie wyniknie dobrego. Nie mógł spać, bladł i mizerniał w oczach. W końcu Jego Wysokość Isengrim wezwał go przed swoje oblicze.

-Kazałeś, panie ojcze, więc przyszedłem. Jakie są twe rozkazy?- zapytał obojętnym tonem.

-Lucjusz, synu... co się z tobą dzieje? Wszyscy mówią, że nikniesz w oczach. Nie jesz, nie pijesz, nie korzystasz z życia. Jesteś moim synem, jesteś synem króla Wichrowego Tronu, a wkrótce będziesz wyglądał jak nędzarz, mimo starań. Co się dzieje?

-Wolałbym być zwykłym chłopem, niż księciem. Zakochałem się, panie ojcze.

-Czy znam tą damę?

-Raczej nie. To dziewczyna, która mnie uratowała, Rozalia.- Lucjusz czekał na wybuch...

...który nie nastąpił. Zamiast tego król uśmiechnął się dobrotliwie.

-Nie ma na to lekarstwa. Nie mamy wpływu na to, kogo kochamy. Powiedz tylko słowo, a roześlę heroldów po kraju, synu. Podaj mi tylko rysopis, a w pięć dni będziesz tu miał dziewczyny pasujące do opisu.

Lucjusz podał ojcu opis. W kilka godzin później po całym kraju rozjechali się królewscy gońcy.

W pięć dni później istotnie odbył się bal. Przybyły dziewczyny z całego kraju. Książe zerkał im w oczy, powtarzając ,,To nie ta... nie ta...“

Żadna nie miała tęczówek tak błękitnych, jak Rozalia. Książę, który żył przez te pięć dni nadzieją, znów ją stracił.

Przez cały bal, na postumencie w centrum sali leżały na poduszce dwa skrzyżowane zielone rękawy od sukni, a na nich zakrwawiona chustka z koronkowym brzegiem.

 

Gdy następnego dnia rano, książę po śniadaniu wybrał się na spacer po zamku, coś przyprowadziło go do skrzydła dla służby.

-W zasadzie, to też mój zamek!- powiedział sam do siebie.

I wszedł. Zaraz za drzwiami przywitały go krzyki i odgłosy chłosty. Ruszył szybkim krokiem w stronę dźwięku. Doszedł do drzwi na patio. Otworzył je z hukiem.

Do kamiennego słupa przywiązana była półnaga dziewczyna, a ochmistrz zamierzał się na nią batem. Całe ciało dziewczyny poryte było śladami bata.

-STOP!!!

-Wasza Książęca Mość... Co Wasza Książęca Mość tu robi? To skrzydło służby.

-Wiem, ochmistrzu. A teraz, czym to delikatne stworzenie zasłużyło sobie na takie katusze?

-Ta dziewka spaliła żelazkiem twoją koszulę, książę. Zamyśliła się, suka i spaliła.

-I za to ją tak katujesz?

-To zaledwie 30 batów. Nic wielkiego...

-Módl się, żebyś sam nie wylądował przy słupie z perspektywą 300 uderzeń... Odciąć ją!

-Jeszcze nie skończyłem!- oburzył się ochmistrz.

-Nie obchodzi mnie to! Sam to zrobię!

Książę wydobył z pochwy nóż myśliwski i przeciął więzy dziewczyny, po czym złapał ją delikatnie, gdy upadała. Nagle zamarł.

Na srebrnym łańcuszku na szyi dziewczyny wisiała sobie skromnie biała róża z metali szlachetnych...

-Rozalio, moja kochana... już jestem przy Tobie, już nikt cię nie skrzywdzi...

-Lucjusz...- szepnęła dziewczyna, po czym zemdlała.

-Edwardzie- książę zwrócił się do gwardzisty zamkowego- Wtrącić ochmistrza do najgłębszego, najwilgotniejszego i najciemniejszego lochu, ale nie do wieży głodowej. A potem wezwij Xenona do mojej komnaty.

-Rozkaz książę!

-Wasza Książęca Mość... toż to zwykła chłopka! Co powie Jego Wysokość?

-O to niech cię głowa nie boli, ochmistrzu.

Lucjusz wziął dziewczynę na ręce i zaniósł do swojej komnaty. Położył ją na swoim łóżku, plecami do góry.

Chciało mu się płakać, gdy widział jak bestialsko ochmistrz ją potraktował. Zerknął na rękawy swojej koszuli. Były całe we krwi.

Po chwili pokojowiec zaanonsował:

-Doktor Xeno, Wasza Książęca Mość.

Doktor wszedł.

-Znów jesteś ranny, książę?

-To nie moja krew.

-A czyja?

-Rozalii. Tej dziewczyny, która mnie wtedy uratowała.

-To ona?- Xeno zerknął na łóżko.

-Tak. Opatrz ją.

-Jak sobie życzysz, książę.

Xeno fachowo zabrał się za opatrywanie ran dziewczyny. W pewnym momencie pokojowiec zaanonsował:

-Jego Wysokość Isengrim Staellon Vanirion!

Do pokoju dystyngowanym krokiem wszedł król.

-Czemu wtrąciłeś ochmistrza do lochu, synu?

-Sam spójrz co on zrobił, ojcze. Prawie ją zabił!

Król zerknął na leżącą na łóżku dziewczynę, nad którą pochylał się Xeno.

-To ta... Rozalia, synu?

-Tak, ojcze.

-A więc nie wypuszczaj go z lochu wcześniej niż za dwa tygodnie. Mam szczerą nadzieję, że ona wyzdrowieje. Chcialbym jeszcze pobawić wnuki, dopóki żyję.

-Ale ona jest niskiej krwi...

-Jedno pociągnięcie pióra może to zmienić. Należy jej się za uratowanie ci życia, synu. Ale zmień koszulę, a tą oddaj do pralni.

-Też miałem taki zamiar, ale nie odejdę od jej boku. Nie chcę jej opuszczać.

-To wezwij pazia. Pamiętasz komnatę, która miała być dla twojej siostrzyczki, gdyby... gdyby twoja matka nie umarła? To będzie komnata twojej partnerki, synu. Zaraz każę przygotować łoże, założyć świeżą pościel, słowem: dostosować komnatę do życia. Szanuj tę pannę, synu.

-Uszanuję, ojcze. Przysięgam.

-Dobrze. Każę przynieść posiłek do małej jadalni.

-Dziękuję, ojcze.

Król wyszedł. Książę zwrócił się do Xenona:

-Co z nią?

-Straciła dużo krwi, ale opatrzyłem ją na czas. Jeszcze trzy uderzenia i nic nie mógłbym poradzić. Dawno mówiłem, że ochmistrz to oprawca, ale kto by tam słuchał pigularza.

-Co zalecasz, przyjacielu?

-Jestem twym sługą, Książę...

-Tyle razy ratowałeś mi życie, że zasługujesz by być mym przyjacielem, chyba że nie chcesz, Xenonie.

-To dla mnie zaszczyt, książę. Radzę by dużo odpoczywała, nie przemęczała się. Jak chce, to niech śpi. Krew się odnowi. I polecałbym jakiś dobry, suty obiad. Jest wychudzona.

Książę zaklaskał w dłonie. Do pokoju wszedł kłaniając się paź.

-Przynieś nową koszulę dla mnie.

-Tak, panie, już idę.

Po chwili książę założył świeżą koszulę, a starą paź zabrał do prania. Książę zajął miejsce w fotelu koło łóżka, i oddał się swojej pasji: księgom.

Rozalia ocknęła się tuż przed porą obiadową. Wystraszona rozejrzała się wkoło. Gdy zobaczyła Lucjusza, zarumieniła się.

-Witaj, panie- szepnęła.

-Proszę, nie mów do mnie panie, Rozalio. Cieszę się, że się obudziłaś. Wszystko w porządku?

-Jestem nieco obolała, pa... Lucjuszu.

-Nie dziwię się. Ten bandyta prawie zachłostał cię na śmierć.

-Zasłużyłam... zamyśliłam się i spaliłam koszulę księcia... zapomniałam, ze żelazko jest rozgrzane. Co ze mną będzie? Wyrzucą mnie przecież z zamku, a ja nie mam dokąd pójść...

-Zostaniesz na zamku, jeżeli tylko zechcesz. Ale już nie w komnatach służby.

-A gdzie? W więzieniu?

-Na bogów, nie! W jednej z komnat mieszkalnych.

-Jestem tylko prostą wieśniaczką, Lucjuszu...

-Nie, jesteś kimś więcej. Jesteś moim sercem, Rozalio, i nic tego nie zmieni. Jeżeli tylko mnie zechcesz, to uznam za zaszczyt możliwość zostania twoim mężem. Kocham cię, jak jeszcze nikogo nie kochałem. Nie mogę bez ciebie żyć, nie potrafię. Nie chcę.

-Naprawdę? Bardzo bym chciała być twoją żoną, Lucjuszu, bo cię kocham, ale nie mogę... nie jestem szlachetnej krwi, a ty jesteś.

-Nie obchodzi mnie krew. Obchodzisz mnie tylko ty. Jeżeli powiesz tak, będę zaszczycony.

-Tak, Lucjuszu. Ale proszę... powoli.

-Nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Możesz być spokojna w tej kwestii.

W tej chwili do komnaty wszedł pokojowiec.

-Jego Wysokość Isengrim Staellon zaprasza do małej jadalni. Oboje, sir. Poza tym, komnata pani jest już gotowa.

-Einon, pomożesz pani przejść do jadalni.

-Lucjuszu, ale moja sukienka... całkiem podarta... jak ja się pokażę Jego Wysokości w tym stanie?

-Nie martw się, moja miła. Król jest ci wdzięczny za uratowanie mi życia. Spróbuj wstać, powoli. Pomogę ci.

Rozalia powoli wstała. Lucjusz zaoferował jej ramię, które z wdzięcznością przyjęła,a z drugiej strony podtrzymywał ją pokojowiec.

W końcu dotarli do jadalni. Król stał za krzesłem u szczytu stołu. Na ich widok podszedł bliżej.

-Wasza Królewska Mość- Rozalia usiłowała dygnąć, ale się zachwiała.

-Spokojnie, Rozalio. Usiądź sobie wygodnie- powiedział król, uśmiechając się do dziewczyny. Podszedł do stołu, zajął miejsce, ale wciąż stał. Pokojowiec odsunął krzesło Rozalii, drugi odsunął krzesło Lucjusza. Oboje zajęli miejsca. Król usiadł, oni tuż po nim. Pokojowiec dosunął krzesło Rozalii do stołu, a maiordom potrząsnął dzwoneczkiem.

Na ten znak zaczęli wchodzić służący niosący naczynia z posiłkiem.

-Co mamy dzisiaj, Michelangelo?- zapytał król kuchmistrza

-Zgodnie z życzeniem Waszej Wysokości, zupa warzywna na chudym rosole, a na danie główne pieczona ryba z ziemniakami i bukietem surówek w sosie winnym. Dobrze, Wasza Królewska Mość?

-Dobrze, Michelangelo. Pewnie się dziwisz, dlaczego miałeś przygotować tak proste potrawy.

-Owszem, Wasza Wysokość, lecz wola Waszej Wysokości jest dla mnie rozkazem.

-Nie chcę przerazić panny Rozalii pieczoną wieprzowiną lub rakiem szlachetnym.

-Rozumiem, sir. Czy mogę odejść?

-Tak, Michelangelo, jesteś wolny.

-Co Wasza Królewska Mość życzy sobie na kolację?

-Coś lekkostrawnego. Bez mięsa.

-Może paszteciki truflowe?

-Dobry pomysł.

Michelangelo zebrał służbę i wyszedł. Zostali tylko czterej rękodajni. Król zaczął rozmowę.

-Wygląda pani przepięknie, Rozalio.

-Dziękuję, Wasza Wysokość.

-Masz dobry gust, Lucjuszu. Panna Rozalia przypomina mi twoją matkę. Tak samo naturalnie piękna, niewymuszona uroda, bez uncji sztuczności. Pierwsza myśl, jaka zawitała do mej głowy gdy ją ujrzałem, brzmiała ,,uosobienie wiosny"

-Dziękuję, ojcze.

Srebrna łyżka wypadła z dłoni Rozalii na stół.

-O-ojcze?

-Nie powiedziałeś tej nimfie, że jesteś moim synem, Lucjuszu? Jestem nieco... zawiedziony.

-Nie chciałem jej przerazić, ojcze, ani sprawić, by czuła się przytłoczona. Tak, Rozalio. Jestem synem króla. Jedynym, nadmieniam.

-To dlaczego akurat ja? Jest tyle pięknych księżniczek?

-To nie one uratowały mi życie, Rozalio. Ty to zrobiłaś.

-A-ale to nic wielkiego... Zrobiłam to, co powinnam.

-Piękna i skromna...- powiedział król- Zdecydowanie dobrze wybrałeś, Lucjuszu.

-Dziękuję, ojcze. Cenię sobie twoją opinię.

-Może miodu, panno Rozalio?- zapytał król

-Poproszę, Wasza Królewska Mość.

Król nalał jej miodu.

-Z tego, czego się dowiedziałem od mojego przybocznego, jest pani w zamku od dnia, w którym uratowała pani Lucjuszowi życie. Nie wychodziła pani nawet na miasto.

-Nie miałam po co wychodzić, Wasza Królewska Mość. Nie znam tu nikogo.

-Nie tęskni pani za rodziną?

-Nie, Wasza Królewska Mość. Ojczym mnie bił, a dla matki liczył się tylko mój młodszy, złośliwy brat.

-Ojczym panią bił? Tylko ostatni bandyta podnosi rękę na kobietę.

-Co nie zmienia faktu, że mnie bił. Tęsknię jednak za moją przyjaciółką z dzieciństwa. Bardzo się o nią martwię, matka chce ją wydać za mężczyznę, którego Joanna nie kocha.

-Skąd pochodzisz, Rozalio?- zapytał król.

-Z osady Roganeri, Wasza Królewska Mość.

Król zaklaskał w dłonie. Do jadalni wszedł paź.

-Wezwij kapitana Straży.

Po chwili...

-Kapitan Maugrim, do usług Waszej Królewskiej Mości.

-Pojedziesz do Roganeri, skąd zabierzesz niejaką Joannę,córkę...

-Eomunda, Wasza Królewska Mość- podpowiedziała Rozalia.

-Córkę Eomunda. Weź karetę i szóstkę najlepszych koni, hajduków i swoich ludzi.

-Jutro przed obiadem będę z powrotem. Przywiozę dziewczynę żywą lub martwą, sir!

-Tylko żywą, Maugrim, żywą i całą.

-Jak wieśniacy będą się pytać, czemu ją zabieramy, co mam powiedzieć?

-Że to rozkaz króla. Ktokolwiek się zbrojnie przeciwstawi- mieczem przez łeb! A jakbyście przypadkiem natknęli się na młynarza, przywieźcie go żywego. Może być sponiewierany, ale ma być żywy.

-Wola Waszej Wysokości jest dla mnie rozkazem. Mogę odejść?

-Jesteś wolny, Maugrim.

-Skąd Wasza Królewska Mość wie, że młynarz jest moim ojczymem?

-Mój przyboczny wypytał służące z pralni.

Wrócili do posiłku. Gdy wszystko zniknęło z talerzy, król wstał, ucałował dłoń Rozalii i wyszedł. Lucjusz zaoferował Rozalii ramię, uprzednio pomógłszy jej wstać, i ruszyli powoli do komnaty Rozalii.

-To raj...- szepnęła dziewczyna widząc wystrój.

Landszafty na ścianach, fortepian w rogu, mięciutkie łóżko pod ścianą, biurko, stolik z trzema fotelami... i kilka innych pięknych rzeczy, w tym szafkowy zegar kurantowy i duża, mahoniowa szafa. Dwoje drzwi w głębi.

-Dokąd prowadzą te drzwi?

-Jedne do garderoby, drugie do łazienki. To wszystko twoje, moja miła.

Nagle Lucjusz spostrzegł służącą, stojącą koło fortepianu.

-Jak się nazywasz?

-Jestem Klaudia, Wasza Książęca Mość. Mam być panny pokojówką.

-Skrzywdzisz ją, zginiesz. Uroni przez ciebie jedną łzę, a ty uronisz amforę. Zrozumiano?

-Tak, Wasza Książęca Mość.

-Wybacz, moja miła, ale muszę coś załatwić. Mogę cię na chwilę zostawić?

-Tylko... wróć do mnie, Lucjuszu.

-Jak sobie życzysz, Rozalio.- książę pocałował dłoń dziewczyny i odszedł.

-Jak mogę pani pomóc?- zapytała Klaudia

-Chciałabym zmienić suknię na coś mniej zniszczonego.

-Jak sobie pani życzy. Zaraz przyniosę jakąś ładną sukienkę.

Po chwili Klaudia wróciła z piękną, skromną błękitną sukienką praktycznie bez dekoltu.

 

Tymczasem na dziedzińcu...

Dwunastu gwardzistów zamkowych siodłało konie, a kapitan Maugrim wyprowadzał swojego ze stajni.

-Kapitanie, jak brzmi rozkaz?

-Mamy przywieźć jedną dziewczynę z Roganeri, niejaką Joannę, córkę Eomunda. I jak go natrafimy- co król sugerował- to również tamtejszego młynarza.

-Dziewczyna ma być...

-Żywa, nietknięta i w jednym kawałku.

-A młynarz?

-Tylko żywy.

-Słyszał pan pogłoski, kapitanie? Podobno nasz książę przygarnął jakąś dziewkę z pralni.

-Uważaj na słowa, Mordred. Jeszcze będziesz nazywał tą dziewkę swoją królową.

-Czyli Książę poważnie...

-Tak, poważnie. Uratowała mu życie, a on ją pokochał.

-A to zwracam honor.

-Kapitanie, kareta gotowa- zameldował dowódca hajduków.

-Na koń, panowie!

-Na koń!

Szybko uformowali szyk, z przodu kapitan, dwunastu gwardzistów za nim, za nimi sześć czarnych koni ciągnęło karocę z herbem Króla na drzwiczkach, za karetą jechał hajduk-maior i sześciu zbrojnych hajduków.

W chwilę później, przez wiatr i trakt, pędził oddział kapitana Maugrima.

 

Tymczasem książę został wezwany do króla.

-Synu, masz dobry gust, ale nalegam- nalegam, nie proszę- żeby ona mówiła do mnie krócej, choćby po imieniu. W ostateczności sir. Ale nie Wasza Królewska Mość.

-Dobrze, przekażę twą wolę, ojcze. Chciałem poprosić o błogosławieństwo, bo... chciałem się zaręczyć.

-Jutro wieczorem, synu, podczas balu. Ale masz moje błogosławieństwo. Uważam, że będzie z niej wspaniała królowa, godna Wichrowego Tronu. Sądzę, że to może ci się przydać...- król wyjął z szuflady biurka małe puzderko- Otwórz. Twoja matka na łożu śmierci kazała ci to przekazać.

Lucjusz otworzył pudełeczko. Wewnątrz, na czerwonej poduszce, leżał piękny, inkrustowany trzema diamencikami pierścionek. Na kamieniach wygrawerowane były trzy litery: W, N i M.

-Wiara, Nadzieja, Miłość, synu. Wspólne motto moje i twojej nieboszczki matki.

-Dziękuję, ojcze.

Książe wrócił do Rozalii. Znalazł ją nad książką.

-Umiesz czytać?

-Ojciec mnie nauczył, Lucjuszu. Czytać, pisać i rysować. O rachowaniu nie wspomnę.

-Rysować? Czym?

-Grafitem na pergaminie. Podobno nawet ładnie mi to wychodzi.

-Mogę usiąść koło Ciebie?

-To twój zamek, mój miły.

-Ale to twoja komnata.

-Usiądź.

-Co czytasz?

-Kronikę Abelarda Vinfreda. Ciekawie pisze. Jako mała dziewczynka widziałam raz tą książkę, ale mojego ojca nie było stać.

-Teraz stać cię na wszystko, najmilsza.

-Nie chcę cię wykorzystywać, mój miły...

-Nie wykorzystujesz mnie. Czy masz na coś ochotę?

-Gdy byłam małą dziewczynką, pomagałam ojcu przy szyciu. Raz jeden wielmoża zapłacił nam takimi dziwnymi, podłużnymi orzechami kremowej barwy. Były przepyszne. Mogłabym dostać jednego, tak na przypomnienie?

-Podłużne, kremowej barwy? Moment.

Książę zaklaskał w dłonie. Jak zwykle, wszedł paź.

-Tak, Wasza Książęca Mość?

-Przynieś z kuchni trochę migdałów.

-Jak sobie życzysz, książę.

Po dłuższej chwili paź wrócił, niosąc paterę migdałów w czekoladzie.

-Przepraszam, Wasza Książęca Mość, ale były tylko takie.

-Spróbuj. moja miła.

-Pyszne. Mogę?

-Proszę bardzo.- Lucjusz przejął paterę od pazia.- Jesteś wolny, chłopcze.

-Tak jest, panie.

 

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy w Roganeri rozbrzmiały dzwony. To był najgorszy dzień w życiu Joanny, początek jej piekła. Sprzedana do małżeństwa jak rzecz, miała zostać żoną starszego od niej o wiele lat, łysego, grubego karczmarza. Ubrana przymusem w strój ślubny, ze związanymi sznurem rękami była właśnie ciągnięta przed ołtarz przez własnego ojca i wuja. Próbowała się wyrywać, ale lina nie puszczała. Wiedziała, że wkrótce czeka ją noc poślubna z brutalem. Gdy straciła już wszelką nadzieję, stojąc przed ołtarzem, nagle na zewnątrz drewnianego kościółka rozbrzmiał róg. Joanna słyszała tę melodię raz w życiu, ale wiedziała, co to znaczy.

Przybyła Gwardia Królewska.

Do kościółka wpadło trzynastu uzbrojonych po zęby Gwardzistów. Czterech zablokowało wyjście, ośmiu mierzyło do tłumu z krócic. Trzynasty mężczyzna, wysoki, szczupły brunet o długich włosach podszedł do niej i zapytał krótko:

-Panna Joanna, córka Eomunda?

Z racji knebla, dziewczyna mogła tylko skinąć głową.

-Pojedziesz z nami.- Mężczyzna dobył noża myśliwskiego, a Joanna cofnęła się o krok.

On tylko na nią zerknął, po czym przeciął jej więzy i wyjął knebel z ust.

-Co robisz, to ma być moja żona! Znajdźcie sobie inną dziewkę!- zawołał ,,pan młody“- Pojadę z nią, albo ona nie pojedzie nigdzie!

CHLAST!- kapitan Maugrim trzasnął urękawiczoną dłonią w twarz karczmarza.

-Chcesz protestować, zapraszam na zewnątrz. Moi chłopcy z ochotą przerobią cię na miazgę, bandyto. Panno Joanno, Jego Wysokość Isengrim Staellan Vanirion wzywa cię do zamku Maliboen.

-Wola Jego Wysokości jest święta- odpowiedziała Joanna- Zresztą, wszędzie lepiej niż tu.

-Jak zrobisz krok w stronę wyjścia, dziewko, zabiję cię.

-Rozkaz Króla jest jednoznaczny: opornych mieczem przez łeb.- zaśpiewała wyciągana klinga- Na dwór z nim!

Dwóch hajduków wpadło i wyciągnęło grubego karczmarza na dwór.

-A teraz, który z tu obecnych to miejscowy młynarz?

Nikt nie podniósł ręki, ani by się zgłosić, ani by wskazać.

-Ludzie, mam prawo was wyrżnąć w pień, wydajcie młynarza albo każę was wyścinać- powiedział znużonym tonem kapitan

Momentalnie odsłonili ojczyma Rozalii.

-Etherion!

ŁUP!- młynarz dostał opancerzoną pięścią od jednego z Gwardzistów.

-Umocować ładunek z tyłu, a pannę zapraszam do środka karety.

-Król przysłał karetę po zwykłą wieśniaczkę?

-Wola Króla...

-...jest święta- dokończyła słowa Kapitana Joanna.- Ja nie narzekam.

-Panowie, szykować się do odjazdu. A ty, księżulku, masz cztery dni na stawienie się u Biskupa. Przymuszane ceremonie małżeńskie nie są akceptowane w Wichrowym Tronie ani nigdzie na obszarze Siedmiu Królestw. Po czterech dniach będziesz ścigany jak zwierzę.

Wyszli. Joanna nieco zdębiała, widząc przepych karety i szóstkę koni, ale kapitan otworzył jej drzwiczki i kiwnął głową w ich kierunku. To był jasny sygnał.

Wsiadła.

-Ściąć go!- powiedział ostro Kapitan, mówiąc o karczmarzu.

SZLING!

-Na koń! Król czeka!- jeden z gwardzistów otarł zakrwawioną klingę o koszulę ukaranego, po czym wskoczył na siodło.

Ruszyli w szyku. Na czele kapitan, za nim dziesięciu gwardzistów, za nimi dwóch gwardzistów oskrzydlało karetę, za karetą hajduk-major, za nim hajducy.

-Etherion, do mnie!- zawołał kapitan Maugrim.

-Tak, kapitanie?- powiedział gwardzista zrównując się z oficerem.

-Jej los jest niepewny, nie wiem, po co ją wieziemy. Nie oszukuj jej, ale spróbuj z nią porozmawiać. Ona się boi. Spróbuj sprawić, by przestała. Zrozumiałeś?

-Tak, kapitanie. Już wracam na pozycję, kapitanie.

-Jedź, jesteś wolny.

Etherion zrównał się z karetą. Zauważył, że dziewczyna płacze. Była taka piękna...

-Czemu płaczesz, panienko?- zapytał wzruszony Etherion.

-Nie wiem, co ze mną będzie... Może dołączę do służby pałacowej, ale równie dobrze mogę jechać na śmierć. Po co mnie wieziecie?

-Tego nie wiem, panienko. Kapitan kazał, więc wieziemy. A kapitanowi kazał sam Król. Jak masz na imię?

-Joanna. A ty, kawalerze?

-Etherion.

-Ładnie... Czy wiesz może, Etherionie, w jakim nastroju był kapitan, gdy obwieszczał wam rozkaz?

-W żadnym, Joanno. Chłodny i rzeczowy jak zwykle. Pan kapitan nie miesza emocji z zadaniami, ale to człowiek honoru, za którym skoczylibyśmy w ogień.

-Czyli wciąż nie wiem, po co mnie wieziecie...

-Proszę się nie martwić, Jego Wysokość chyba nie chce źle.

-Szkoda że nie ma tu ze mną Rozalii... to taka moja przyjaciółka, Etherionie. Jakiś czas temu uciekła jednak z domu, a ja za nią bardzo tęsknię.

-Jak wyglądała?

-Długie, dobrze utrzymane złote włosy, błękitne oczy, drobny nosek i usta. Dość wysoka i smukła. A ty, Etherionie? Masz jakąś przyjaciółkę?

-Gdy wstąpiłem do wojska, miałem kilka. Stopniowo kontakty zamierały, a teraz, gdy jestem Strażnikiem, zamarły kompletnie. Mam tylko kolegów w Straży i Oddziale Thain.

Późno w nocy zajechali na dziedziniec zamku. O dziwo, czekał tam na nich sam Król w otoczeniu Strażników.

-Maugrim, raport.

-Przywieźliśmy i dziewczynę, i młynarza. Dziewczyna jest jedynie wystraszona, a nie wiem, jak podróż zniósł młynarz. Jednego człowieka kazałem ściąć, zagrażał dziewczynie a więc zagrażał powodzeniu misji. Strat własnych zero.

-Macie dzień wolnego. A teraz, pokażcie mi dziewczynę.

-Etherion!

-Rozkaz.

Joanna wysiadła z karety, nieco się trzęsła ze strachu, ale była wyprostowana. Widząc królewski inkal skłoniła głowę.

-Wasza Królewska Mość...- powiedziała drżącym tonem.

-Nie bój się mnie, dziecko. Nie kazałem cię tu przywozić by cię skrzywdzić.

-A więc dlaczego, Panie?

-Panna Rozalia stwierdziła, że za tobą tęskni, dziewczyno.

-Rosie tu jest? Czy mogłabym ją zobaczyć?

-Zobaczysz ją jutro rano, bo panna Rozalia śpi. Maugrim, pokaż mi młynarza.

-Rosier! Otwórz skrzynię.

-Rozkaz, mój kapitanie!

Strażnik nazwany Rosierem podjechał do skrzyni z tyłu karety i przeciął zamykające ją liny.

-Kurwa, wy gwardyjskie chuje drogo mi zapłacicie za szarganie obywatela! Pozwę was przed trybunał królewski!- rozległ się krzyk. Po nim nastąpiła piętrowa wiązanka pod adresem kapitana Maugrima i jego ludzi.

Rosier chwycił młynarza za kołnierz, podjechał bliżej króla i upuścił wyrywającego się osobnika na bruk dziedzińca.

-A ty co za jeden?- warknął młynarz pod adresem Króla.

-Na kolana, chamie!- syknął Rosier- Przed Królem stoisz!

-To przebieraniec, a nie król!

Rosier trzasnął opancerzoną dłonią w głowę młynarza. Ten osunął się nieprzytomny.

-Ściąć go, panie?

-Nie, nie tępcie mieczy, chłopcy. Do lochu z nim, ale oddzielnego. Niech popości do rana. Rano wezwijcie księcia Lucjusza. On zrobi, co uzna za słuszne.

-Rozkaz, Wasza Królewska Mość. A co z panną Joanną?

-Wskażcie jej jakiś jednoosobowy pokój w skrzydle dla służby. I zapowiedzcie przełożonym służby, że dziewczyna jest nietykalna z mego rozkazu.

-Wola Waszej Wysokości jest dla nas rozkazem.

Kwadrans później Joanna już spała.

 

Rankiem...

Joanna wstała, umyła się, ubrała i ostrożnie wyszła ze swojego pokoiku. Na korytarzu czekał na nią młody chłopak.

-Jestem Filon, pani Joanno. Mam panią zaprowadzić najpierw na śniadanie, a potem do pani Rozalii.

-Prowadź więc.

Doszli do refektarza służby. Joanna zjadła niewiele, ale coś skubnęła. Następnie zapytała Filona:

-Gdzie znajdę Rozalię? Do służby komu ją przydzielono?

-Panna Rozalia miałaby być służącą? Książę Lucjusz byłby wściekły!

-Skoro Rosie nie jest służącą, to kim?

-Partnerką Jego Książęcej Mości, a w przyszłości, może nawet królową...

ZONK.

-Dobrze wyglądam?

-Dobrze. Idziemy?

-Prowadź więc.

Ruszyli korytarzami. Joanna nieco się denerwowała. W końcu znaleźli się w dużym przedpokoju. Przy drzwiach w głębi siedział na krześle inny chłopak.

-Witaj, Filonie.

-Witaj, Paulio. Pani jest w środku?

-I pani, i książę.

-Dziękuję za informacje.

Paulio otworzył drzwi. Joanna weszła i dygnęła, dopiero potem podniosła głowę.

Rozalia siedziała przy fortepianie, próbując klawiszy. Ubrana była w prześliczną (zdaniem Joanny) zieloną sukienkę, jej złote włosy spływały falami na odsłonięte ramiona, a na plecach był... opatrunek? Przy niej stał kasztanowowłosy młodzieniec w bogatym, ale oszczędnym stroju, który ewidentnie uczył ją grać na fortepianie.

-Wasza Książęca Mość, pani... przyprowadziłem pannę Joannę.

-Dziękuję, jesteś wolny.- młodzieniec obrócił się w stronę Joanny. Ona zamarła.

,,Złote oczy NIE ISTNIEJĄ!“-krzyczal jej rozum. Przerwała kontakt wzrokowy.

Rozalia wstała, i podeszła powoli do Joanny.

-Witaj, Joasiu.

-Witaj, pani.

-Jaka tam pani... dla ciebie Rosie, jak dawniej...

Joanna przytuliła Rozalię. Trwały w uścisku przez kilka minut.

-Wyglądasz bosko, moja droga- powiedziała Joanna, gdy już się rozłączyły.

-Dziękuję, Joasiu. Ty też pięknie wyglądasz.

-Ja? Co tam ja... Mam za sobą ciężkie dni, ale cieszę się, że tu jestem.

-Zaraz porozmawiamy, ale najpierw cię komuś przedstawię. Lucjuszu, mój miły, to jest Joanna, moja dobra przyjaciółka. Joasiu, to jest książę Lucjusz Vanirion, dziedzic Wichrowego Tronu i mój jedyny zarazem.

-Miło mi cię poznać- powiedział Lucjusz, kłaniając się lekko- Mam nadzieję, że podróż była przyjemna?

-Dawno się tak nie bałam, ale poza tym wszystko było lepsze, niż śmiałam marzyć.

-Bałaś się? Czy moi strażnicy ci grozili?

-Nie, Wasza Książęca Mość. Bałam się, bo nie wiedziałam, co mnie czeka.

-A tak, mój szanowny ojciec zapomniał powiedzieć Maugrimowi, po co cię wiezie. Zaraz... czy mógłbym się przyjrzeć twoim nadgarstkom?

Joanna podniosła dłonie. Książę zerknął na nadgarstki, po czym zaklaskał w dłonie.

Wszedł młody Paulio.

-Tak, książę?

-Wezwij Xenona. Niech weźmie ze sobą opatrunki na otarcia.

-Jak sobie życzysz, książę.

Po chwili pojawił się medyk.

-Spadłeś z konia, książę?

-Nie. Zerknij na nadgarstki tej dziewczyny, Xeno.

-Ślady po ciasnych pętlach ze sznura pokrzywowego... Już opatruję.

Istotnie, jakiś czas później dwie bawełniane ,,bransoletki“ opatrunkowe zdobiły nadgarstki Joanny.

-Czy coś jeszcze, Książę?

-Chwilowo nie, jesteś wolny, Xeno.

-A więc wrócę do moich badań.

Gdy Xeno wyszedł, Lucjusz zwrócił się do Rozalii.

-Masz może ochotę na zwiedzanie pałacu, moja jedyna?

-Z ochotą, mój miły.

-Więc chodźmy.

Przez dwie godziny chodzili po galowej części zamku. aż w końcu doszli do dużych, masywnych drzwi z dębiny. Był na nich wyintarsjowany smok. Przed drzwiami stało dwóch gwardzistów.

-Witaj, Notherze. Ktoś jest w środku?

-Witam Waszą Książęcą Mość. Na razie nikt, i odpukać.

-Wpuścisz nas?

-To twój zamek, Wasza Książęca Mość.

Weszli.

-To, Rozalio, jest jedna z czterech ,,świętych“ sal zamku. Sala Wojny.

Pośrodku pomieszczenia stał stół, dookoła niego krzesła. Na stole była trójwymiarowa mapa Siedmiu Królestw.

-W zamku żyje mag, który zajmuje się tylko i wyłącznie mapą, przybliżaniem i oddalaniem widoku. O patrz, obecnie jest zbliżenie na Wichrowy Tron. Widać nawet chorągwie na basztach zamków. Jakieś okręty płyną do portu w Maliboen, ale mają białe żagle, czyli to jednostki sojusznicze.

-Niesamowite... Gdyby bardziej przybliżyć, pewnie byłoby widać poszczególnych ludzi... Dziękuję, że mi tą salę pokazałeś, mój miły.

-Cała przyjemność po mojej stronie. Czas na drugą ze ,,świętych“ sal.

Ruszyli pod ręke dalej, aż dotarli pod drzwi z białego drewna, z wpuszczonymi złotymi ornamentami. Koło drzwi stało czterech gwardzistów w lśniących, srebrzystych kirysach.

-Co to za sala, mój miły?

-To, jest Święte Świętych. Sala Królowej. Nie wolno mi tam wejść. Nikomu nie wolno tam wejść od śmierci mojej matki, królowej Iditaldin. Ale wolno zajrzeć. Otworzycie drzwi, Daerysie, Morinie?

Dwaj strażnicy otworzyli drzwi. Po wystroju było widać kobiecą rękę. Pokój był wyposażony bogato, ale ze smakiem, było wiele regałów z książkami, kilka stojaków ze zwojami, kilka foteli i sof. Nawet szezlong.

-Jej Wysokość musiała mieć dobry gust.

-Tak- Lucjusz grał twardego, ale widać było, że jest bardzo smutny.

Ruszyli dalej, a gdy zniknęli ze wzroku strażników, Rozalia przytuliła się do Lucjusza.

-Przepraszam, nie chciałam cię zasmucać...

-Nic się nie stało, moja najmilsza. Nie powinienem tak reagować.

-Ależ możesz! To w końcu była twoja mama... Oboje straciliśmy matki, na szczęście ty masz jeszcze ojca.

-A ty masz mnie. Na wieki, Rozalio.

-Dziękuję.

 

Obiad zjedli tylko we dwoje, no, nie licząc dwóch rękodajnych. Po obiedzie Lucjusz postanowił pokazać Rozalii trzecią ze ,,świętych“ sal, mianowicie Salę Tronową. Nadworny mag wygoił jej poranione plecy i usunął blizny, a sam Rozalia założyła czystą, skromną, jedwabną suknię w kolorze oczu. I ruszyli pod rękę.

Gdy dotarli do sali tronowej, przełożony Sali zaanonsował:

-Jego Książęca Mość Lucjusz Vanirion, panna Rozalia.

Szereg petentów rozstąpił się na boki, otwierając szpaler Lucjuszowi i Rozalii.

Gdy doszli do podwyższenia, Lucjusz powiedział:

-Pozdrowienie i szacunek Królowi Wichrowego Tronu.- i ukłonił się płytko, a Rozalia dygnęła.

-Przyjmuję, książę- w oczach króla błyskały iskierki humoru.- Zajmijcie swe miejsca. Ty, Lucjuszu, po mojej prawicy, natomiast panna Rozalia po mojej lewej, na mniejszym tronie.

-Wola Króla jest święta- odparł Lucjusz. Pocałował dłoń Rozalii, i oboje zajęli miejsca.

-Kto następny?- zapytał król maiordoma.

-Wojewoda trivijski Bronibor.

-Niech podejdzie.

Wysoki, barczysty mężczyzna w półzbroi podszedł na 2 metry do tronu.

-Witaj, Broniborze. Z czym przychodzisz?

-Witam Waszą Królewską Mość. Chodzi o przywileje handlowe kupców z Wichrowego Tronu. Jesteśmy zalewani towarem z Ościennych Krajów, a nasi rodzimi kupcy i rzemieślnicy tracą klientów na rzecz manufaktur produkujących towary w dużej ilości, ale niskiej jakości. Czy mógłbyś wysłać kogoś, Panie, by rzucił na to okiem?

-Czego oczekujesz?

-Prawa składu dla wszystkich miast i ustalenia taksy na towary gotowe, sprowadzane z Ościennych Krajów, spoza Siedmiu Królestw.

-Pozwól, ojcze.

-Mów, Lucjuszu.

-Broniborze, taksa niewiele da. Potrzebne byłoby zwiększenie mocy produkcyjnych w Wichrowym Tronie, czyli zatrudnienie choć jednego rzemieślnika więcej w każdym punkcie rzemieślniczym. To by wystarczyło, bo jak mniemam, towaru do przetworzenia nie zabrakłoby?

-Nie, Wasza Książęca Mość.

-Pomysł jest dobry, synu. Broniborze, niech zatrudniają nawet na minimalnej godziwej płacy, ale niech zatrudniają choć jednego czeladnika, ucznia bądź rzemieślnika więcej.

-Tak jest, sir. A co z kupcami?

-Przy najbliższym edykcie gospodarczym podane zostanie prawo składu i zakaz importu towarów gotowych, wytwarzanych również w Wichrowym Tronie.

-Dziękuję, Wasza Królewska Mość.- wojewoda uderzył pięścią w napierśnik, żegnając się.

-Następny!- powiedział maiordom.

Podszedł chłop i ukłonił się nisko.

-Wasza Królewska Mość, przyszedłem prosić o zwrot młynarza. Jestem wójtem z Roganeri, a naszego młynarza porwała Gwardia Królewska.

-Nie porwała. Gwardia wykonała mój rozkaz, mianowicie dostarczyć młynarza żywcem. I obawiam się, że mój syn nie wypuści go żywego. Prawda, Lucjuszu?

-Masz absolutną rację, ojcze. Nie puszczę mu płazem tego, co zrobił.

-Przyślemy wam nowego młynarza- powiedział maiordom- A teraz radzę wrócić do siebie.

-Jak sobie pan życzy.

Audiencje trwały jeszcze dwie godziny. Lucjusz pomagał ojcu, dwa razy włączyła się nawet Rozalia. Po zakończeniu król wstał i powiedział:

-Lucjuszu, zbliża się wieczór. Najwyższy czas przekazać dalszy ciąg planu dnia pannie Rozalii. Ale przy okazji czas na coś małego.

Ruszyli do znajomej jadalni. Wewnątrz czekał już mistrz kuchni i kilku kuchcików.

-Co masz, Michelangelo?

-Rozkaz Waszej Wysokości brzmiał ,,przygotować coś lekkostrawnego“, więc ograniczyłem się do słodkich, pszennych bułek z konfiturami. Tak, żeby nie przeszkadzały na balu.

Rozalia lekko pobladła.

-Nie zatrzymuję cię, Michelangelo, zapewne masz wiele do zrobienia.

-Dziękuję, Wasza Wysokość.

Po chwili...

-Dzisiaj jest bal, sir?

-Zaplanowany miesiąc temu, ale tak.

-Dawno nie tańczyłam... Ojciec mnie uczył gdy byłam mała, ale...

-Da pani radę, panno Rozalio. A jak ktoś się chociaż raz zrobi niemiły, to ja osobiście pokażę mu jak się kończy zadzieranie z podopiecznymi króla Wichrowego Tronu. Jedzmy i zacznijmy się szykować.

-Jak sobie życzysz, ojcze.

Gdy Rozalia wróciła do komnaty, Joanna już na nią czekała.

-Jest bal, Jo. Nie wiem, co założyć.

-Pomyślałam już o tym, Rosie. Wraz z Klaudią wybrałyśmy najładniejszą suknię z garderoby. Proszę bardzo- tam na manekinie wisi.

Lejąca się, błękitna suknia do ziemi, z krótkimi rękawkami, lekko rozkloszowana, brak dekoltu ale z wycięciem na plecach. Zielone przechodzące w błękit, długie rękawiczki wyszywane białą i złotą nicią.

-Cudowna... ale po balu dokonam kilku przeróbek.

 

Tymczasem Lucjusz wrócił do swojej komnaty, gdzie już czekał jego przyboczny.

-Co proponujesz?- zapytał książę.

-Suknia panny Rozalii jest błękitna, więc sugeruję coś z palety błękitów, czerni lub granatu.

-W jakim stanie jest mój strój do mikroaudiencji?

-Ten granatowy z czarnymi wstawkami? Usunięto ograniczenia ruchu, i jest gotów. Przynieść?

-Tak, założę go dzisiaj.

-Wieczorem będzie chłodno, sir.

-To weź od razu mój czarny płaszcz z inkalem.

 

Największy kłopot z dobraniem stroju miał sam Isengrim Staellon Vanirion. Jego przyboczny stał cicho w kącie i czekał na rozkazy.

-Goriakin, podejdź na pokoje księcia i dowiedz się, co on zakłada. Dopasuję się.

Przyboczny ukłonił się i wyszedł. Po minucie wrócił.

-Czarny płaszcz i strój do mikroaudiencji w kolorze granatowym z czarnymi wstawkami, sir.

-Co mamy galowego i granatowego?

-Na przykład strój z czasów gdy Sir dowodził flotą szanownego ojca. Jest w sam raz na rozmiar, nie krępuje ruchów i nie jest gorący.

-Przynieś go, proszę. Ubiorę się jak dowódca, i dopasuję buty.

-Jakie buty, sir?

-Galifetki.

-Już przynoszę.

 

W końcu cała trójka spotkała się przy bocznym wejściu do sali balowej zamku Maliboen. Drzwi były zamknięte, stało przy nich dwóch gwardzistów.

-Wygląda pani przeuroczo, panno Rozalio.

-Dziękuję, sir.

-Przeuroczo w tym przypadku brzmi jak obelga, moja jedyna.- szepnął Lucjusz.

Rozalia zarumieniła się lekko.

-Wszyscy ważni goście już przybyli, Wasza Wysokość.- powiedział kapitan Maugrim, podchodząc.- Włącznie z dwoma władcami.

-A więc wchodzimy. Maugrim, czyń honory.

Gwardziści otworzyli drzwi, kapitan wszedł pierwszy.

-Jego Wysokość Isengrim Staellon Vanirion, wraz z rodziną!

Król wszedł, Rozalia i Lucjusz trzy kroki za nim. Większość osób się skłoniła lub dygnęła, ale dwie osoby stały jak maszty, wykonawszy tylko lekki ukłon.

Na półtora metra od króla podszedł maiordom.

-Wasza Wysokość, wszyscy goście obecni, włącznie z jarlem Rogavssonem z Arh Skellig oraz królem Torvasonem z Korvanu.

-Przyjąłem. Dajcie znać orkiestrze, niech się rozgrzewa.

Cała trójka podeszła do stołu na podwyższeniu, i zajęła miejsca. Król na środku, naprzeciwko niego dwaj mężczyźni- rudy brodacz i mocarny brunet, a po prawej stronie króla Vaniriona Joanna i za nią Lucjusz.

-Witajcie, przyjaciele- zwrócił się król do mężczyzn siedzących naprzeciwko- Dziękuję za przybycie.

-A my za zaproszenie, królu Isengrimie. Podobno masz do nas sprawę, panie.

-Tak. Wkrótce wyjdzie nowy edykt handlowy. Zamierzam ograniczyć import tanich towarów niskiej jakości, produkowanych w Ościennych Krajach. Zalewają nasze targi a nasi rzemieślnicy, produkujący towar lepszej jakości, choć droższy, tracą pieniądze i rynek zbytu. Ponadto w edykcie znajdzie się paragraf o zatrudnieniu dodatkowego czeladnika, ucznia lub rzemieślnika w każdym warsztacie, choćby przy minimalnej pensji. Co wy na to?

-Moi rzemieślnicy będą zadowoleni- stwierdził brunet- Liga Korvanu przyjmie traktat.

-Jarlat Arh Skellig również. Moja flota waszą flotą.- dodał rudy.

-Z całym szacunkiem, królu Isengrimie, ale kim jest ta dama po twojej prawej stronie? Mam wrażenie, jakbym widział ją po raz pierwszy.- powiedział brunet.

-To jest panna Rozalia, królu Torvasonie. Pisałem wam o niej.

-A więc to jest panna Rozalia?- powiedział ciepło rudy- Miło poznać.

-Wzajemnie, jarlu, królu.- odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem Rozalia.

-Wasza Wysokość- powiedział maiordom- Orkiestra zgłasza gotowość. Kto dziś zacznie tańce?

-Pozwoli pani, panno Rozalio?- zapytał Isengrim.

-Naturalnie, sir.

Dwie minuty później...

-Sir, ludzie się nam przyglądają... Czy to jest aby właściwe, żeby wieśniaczka tańczyła z królem? Oni wszyscy zastanawiają się zapewne, kim ona jest, i czemu on z nią tańczy...

-Już nie wieśniaczka. Za zasługi nadano ci tytuł kontessy. Nawet jezeli oni się zastanawiają, to ja znam odpowiedzi. Primo: panna Rozalia, ładniejsza połówka księcia Lucjusza, a secundo: bo się zgodziła.

Stopniowo dołączały inne pary. Król tańczył świetnie, i miał doskonałe wyczucie rytmu. Mimo że tańczyli w lekkim oddaleniu, stykając się tylko dłońmi, Rozalia czuła pewność siebie starszego mężczyzny. Gdy schodzili z parkietu, król powiedział krótko:

-Dziękuję.

I odprowadził ją na miejsce.

Pół godziny później, Lucjusz się jej oświadczył, i został przyjęty. Gdy nowina buchnęła na sali balowej, rozległy się wiwaty.

Jakiś czas później Rozalia poszła się przejść po sali. Szybko dostrzegła stojącego w kącie samotnego staruszka. Podeszła do niego.

-Witam, panie...

-Vinfried, Wasza Książęca Mość. Abelard Vinfried.

-Nie jestem księżniczką... mistrzu.

-Przepraszam, ja już jestem prawie ślepy, ale skojarzyłem cię, pani, z księżniczką Iditaldin Ainel Tossą.

-Nie wolałbyś usiąść, mistrzu?

-Ja nie mogę usiąść...

-Dlaczego?

-Bo od wielu lat nie żyję...

-To dlaczego cię widzę?

-Bo w tym miejscu, gdzie stoję, zostałem zasztyletowany, i teraz pojawiam się w nim od czasu do czasu. Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy, pani. Proszę, wróć do żywych, mną się nie przejmuj.

Rozalia uśmiechnęła się niepewnie.

-Idź, ja wrócę do moich ksiąg... Idź...

Zniknął. Do Rozalii podszedł Lucjusz.

-Jak ci się podobało spotkanie z mistrzem Vinfriedem, najmilsza?

-Było ciekawe, mój miły. Nie powiedziałabym, że jest martwy.

-Cóż, on nie jest ani żywy, ani martwy. Jest zawieszony.

 

Bal był wspaniały, do momentu gdy na sali nie pojawił się wysoki, zakapturzony mężczyzna w zbroi.

-Kto to?- zapytała Rozalia.

-To Sigismundus Noireus, zwany Falchonem.

-Ten... ten samaetyta?

-Tak. Ostatni człowiek, który posługuje się pełną zbroją.

-A czego chce?

-Nie wiem.

Tymczasem pancerny podszedł do Króla.

-Wasza Wysokość, jutro w mieście będą młodzi magowie z Saviloru.

-Z Saviloru?

-Tak, panie. Jakie twe rozkazy?

-Izolować. Nie dopuścić do walki, ale izolować.

-Jak sobie zyczysz, Wasza Wysokość.

-Magowie z Saviloru? Magowie Konwentu?- zapytała szeptem Rozalia.

-Na to wygląda, moja miła.

 

Gdy Rozalia wróciła do swojej komnaty, czekała na nią kąpiel i ciepłe łoże. Zasnęła.

 

Następnego dnia rano Rozalia wstała, ubrała się i ruszyła do małej jadalni. Lucjusz i król już czekali.

-Przepraszam, że czekaliście...

-To była nasza wola, ze zaczekamy- powiedział król- Smacznego.

-Wzajemnie, sir.

-Wzajemnie, ojcze.

Po śniadaniu do jadalni wszedł kapitan Maugrim.

-Wasza Wysokość, przybyli. Zakwaterowaliśmy ich w jednym z nieużywanych domów służby.

-Magów z Saviloru zakwaterowałeś jak służbę? Magów Ostatniego Konwentu?

-Nie wiemy, czy to rzeczywiście magowie... Są bardzo młodzi, i jedynie noszą te swoje modre szarfy...

-Przenieście ich do któregoś z wolnych skrzydeł zamku. I to jest rozkaz.

-Sir, kwestia bezpieczeństwa...

-Savilor to lojalne, otoczone zewsząd przez Siedem Królestw terytorium. Nie mają powodu zabijać rodziny królewskiej.

-Ale będziemy ich mieć na oku, choć to dzieciaki.

-Wykonaj, Maugrim.

-Rozkaz, sir.

 

Strach Rozalii przed potęgą i nieobliczalnością dumnych magów z Saviloru, którymi straszono ją w wiosce gdy była dzieckiem, łagodził nieco fakt że według kapitana były to ,,dzieciaki”.

Gdy słońce stało już wysoko na niebie, Rozalia wybrała się na spacer do parku zamkowego. W pewnym momencie dostrzegła młodego chłopaka usypującego z kamyczków krąg na wolnym placu.

-Co robisz, dziecko?

-Z całym szacunkiem... nie jestem dzieckiem- chłopak płakał. Po rysach twarzy Rozalia rozpoznała w nim Savilorczyka- Mam już 19 lat...

A wyglądasz na 12, chciała powiedzieć dziewczyna, ale ugryzła się w język.

-Jak ma pan na imię?

-Jestem Sori. A właściwie Holian.

-Jedno czy drugie wolisz?

-Na imię mam Holian, ale wszyscy mówią na mnie Sori. Przywykłem do Sori. Z kim mam przyjemność?

-Jestem Rozalia.

-Miło mi cię poznać, Rozalio.

-Towarzyszysz magom z Saviloru?

-W pewnym sensie tak.

-Przyznam, trochę się ich boję.

-Nie gryzą. Tylko Hevela jest nieco... wyniosły. Ale to u niego normalne.

-Czym się zajmujesz, Sori?

-Jestem odpowiedzialny za cięcie rzeczy i transport.

-Odpowiedzialna funkcja.

-Owszem, Rozalio.

W tym momencie otworzyło się okno i pojawił się w nim inny Savilorczyk.

-Sori, seva otei nin'tar!

-Wołają mnie. Wybacz, Rozalio, może się jeszcze spotkamy. Obecnie magowie szykują się na audiencję u króla.

-Rozumiem, nie zatrzymuję. Może się jeszcze spotkamy.

-Też mam taką nadzieję.

 

Rozalia wróciła do siebie, po czym z pomocą Joanny i Klaudii założyła elegancką suknię. Nie chciała pominąć pierwszego spotkania savilorskich magów z królem Isengrimem.

Gdy skończyła się szykować, wyszła. Lucjusz już na nią czekał.

Gdy weszli do sali audiencyjnej, majordom obwieścił ich przybycie. Wszystkie głowy zniżyły się w ukłonie. Rozalia i Lucjusz zajęli miejsca.

Gdy tylko usiedli, majordom ogłosił:

-Savilorczycy, Wasze Wysokości.

Do sali audiencyjnej weszło dziewięciu młodych mężczyzn i dwie kobiety. Idądy na czele młody mężczyzna w stroju łowcy zatrzymał się bez słowa w odpowiednim miejscu, a następnie zajmowali miejsca w linii inni. Każdy z nich miał błękitną szarfę przerzuconą jak pendent.

Łowca odezwał się.

-Pozdrowienie i szacunek Królowi Wichrowego Tronu. Jestem Hevela, mag Płomienisty w randze mistrzowskiej.

Poszło na prawo od niego.

-Fail'ess, mag Bestiar w randze mistrzowskiej.

-Greaff, mag Obserwator w randze mistrzowskiej.

-Wathon, mag Wędrowiec w randze mistrzowskiej.

-Anorian, mag Mówca w randze mistrzowskiej.

Dalej stała młoda dziewczyna, ale nie odezwała się. Poszło na lewo od Heveli.

-Kalion, mag Stworzyciel w randze mistrzowskiej.

-Fogen, Strażnik Słów w randze mistrzowskiej.

-Sori, mag Wędrowiec w randze mistrzowskiej.

A na końcu, w powietrzu pojawiły się znaki jak wykute z marmuru...

EKERI, mag Kształciciel w randze mistrzowskiej.

Po tym pokazie nikt nie miał wątpliwości, że oto stoją magowie. Za Ekerim też była młoda kobieta, i też milczała.

-Jesteśmy do usług Waszej Królewskiej Wysokości.- powiedział łowca- Nasze talenty są do dyspozycji Waszej Wysokości. Prosimy tylko o skromną gościnę.

Isengrim Staellon Vanirion wstał.

-Zamek w Maliboen od wielu lat nie gościł nikogo z mistrzów Twierdzy na Wodzie. Będzie nam miło, jeżeli przyjmiecie naszą gościnę.

Czyli ,,Możecie mieszkać, dostaniecie zaopatrzenie, ale na razie wam nie ufamy”. Łowca wydawał się rozumieć drugie dno, gdyż ukłonił się przyciskając pięść do przeciwnego ramienia.

Magowie odeszli. Gdy audiencja się skończyła, rodzina królewska udała się na obiad.

Po obiedzie Lucjusz powiedział, że musi zwizytować oddziały w mieście, i przeprosił Rozalię że tym razem nie może jej towarzyszyć.

Dziewczyna postanowiła odwiedzić skrzydło zajęte przez magów. Gdy dotarła do drzwi skrzydła, wartownik chciał jej towarzyszyć, ale usłyszał:

-Dziękuję, ale poradzę sobie sama.

Gwardzista otworzył drzwi, a Rozalia zastanowiła się, czy dobrze trafiła. Korytarz był pokryty roślinnością, były drzewa i ptaki. Po gałęziach pobliskiego drzewa skakała wiewiórka.

Gdy weszła w tę zieloność, poczuła że to wszystko jest realne. Wszystkiego można było dotknąć, wszystko było materialne, miało stosowny kształt, wagę, i rozmiar. A także smak (poziomka z krzaczka smakowała jak poziomka, miała fakturę poziomki i miękkość poziomki). W pewnym momencie Rozalia poczuła, że zderzyła się z czymś małym i szybkim.

Zerknęła w dół, i zobaczyła wpatrujące się w nią dwa brązowe oczka w jasnej twarzyczce. Małe dziecko, stwierdziła Rozalia. Mała zaczęła płakać. Dziewczyna bez wahania uklękła, nie bacząc na suknię, i wyciągnęła przed siebie ręce.

-Moli'apki!- pisnęła mała i wtuliła się w Rozalię.

Nagle cała zieloność się rozwiała jak dym. Rozalia klęczała na parkiecie, przytulając dziewczynkę, a przed nią, w półokręgu, stało owych dziewięciu magów i trzy dziewczyny. Wszyscy mieli uśmiechy na twarzach. Tylko jeden z nich, łowca Hevela, przyglądał jej się oceniająco.

-Rosia, sali'te noli- powiedziała ciepło jedna z dziewczyn, ewidentnie najstarsza.

Mała puściła Rozalię i podeszła do Saviloranki, która wzięła ją na ręce. Mała wtuliła się dla odmiany w nią, a Rozalia wstała.

-Witamy, pani.- powiedział Sori- Dlaczego nie powiedziałaś, że jesteś tu panią zamku?

-Witam. Nie jestem królową. A pan dlaczego nie powiedział że jest Mistrzem, panie Sori?

-Wstydziłem się... Jaki tam ze mnie Mistrz...

-Nie bądź taki skromny, Mysz. Przerzuciłbyś nas stąd do Saviloru bez zmęczenia, a to przecież setki mil.

-Do Saviloru? Nie, ja nie chcę wracać w łapy Starego Konwentu...- chłopak przestraszył się.

-Spokojnie, Myszaty. To był tylko przykład.

-Uff...- odetchnął mistrz Wędrowiec.

-Dlaczego mówicie na Soriego Myszaty?- zapytała Rozalia.

-Nie znasz Pani savilorskiego?

-Niestety nie.

-Sori oznacza Myszka.- tym razem nawet Hevela się uśmiechnął.

-Co cię sprowadza, Pani?

-Chciałam was poznać choć troszkę, oswoić się...

-Król dał jasno do zrozumienia, że obowiązuje zasada ograniczonego zaufania.

-Król powiedział, że miło jest was gościć, a więc nie będzie zły, że się próbuję porozumieć. Przecież nie każe mnie wychłostać!

-W Twierdzy za taką samowolkę stanęłabyś Pani pod ścianą...- powiedziała cicho jedna z dziewczyn. Łza pojawiła się w kąciku jej oka. Mistrz Ekeri otarł ją, po czym przytulił dziewczynę do siebie. Rozalia była zaskoczona.

-U was takie okazywanie sobie uczuć jest normalne?

-Oczywiście- wypalił mistrz Greaff- A u was nie?

-U nas byłoby to nie do pomyślenia... Przepraszam, nie chciałam nic złego powiedzieć...

-Nic Pani nie powiedziałaś złego... ale od takiej ,,ściany” się wszystko zaczęło...

-Co się zaczęło?- zapytała Hevelę Rozalia.

-Nasz bunt. Jesteśmy wyrzutkami, Pani. Nie chcemy zasad konwentu Starych. Chcemy własnych, nie chcemy okrucieństwa, seksizmu i przemocy. Chcemy żyć, bawić się, pracować, kochać i być kochanymi.- rozległ się bezcielesny głos.

-To mistrz Ekeri.

-Złudzenie dźwięku? To jest możliwe?

-Mało kto to potrafi. Klasa Ekeriego... cóż, wymiera.

-Może usiądziemy?- zaproponowała jedna z Saviloranek.

Przeszli do jednej z komnat, zamienionej na salon.

-Czy wasz bunt... stawia was w jakiejś formie opozycji wobec Wichrowego Tronu?

-Nie, pani. My po prostu chcemy żyć, nieważne gdzie, byle razem.- powiedział cierpliwie Hevela.

-Tylko to mnie męczyło.

-Wszystko zaczęło się od... pewnego incydentu. Mogę mówić, Jalie?

-Mów, Fail'ess.

-Jeden ze starych... zagiął parol na Jalie. Typ bardzo nieprzyjemny, cholerny mistrz Płomienistych, bez obrazy Hevela.\

-Nie gniewam się.

-Zagiął parol w sensie... NIE!

-Stety tak. Gdy Jalie mu się opierała, zaczął...ją... smażyć- słowa z trudem przechodziły przez ściśnięte gardło młodzieńca, a padały jak odlane z ołowiu- Hevela potem zaleczył poparzenia, niektóre... wybacz, Jalie... dość poważne i głębokie. Gdy Ekeri się o tym dowiedział, wpadł w furię. On, najbardziej opanowany z nas, wpadł w taką furię, że wszyscy się go baliśmy. Zmusił owego mistrza do użycia mocy na sobie samym... spił go do nieprzytomności... miał tyle alkoholu we krwi, że doszło do samozapłonu. Nikt ze starych nie wiedział, czyja to robota, zaczęły się badania, w niektórych przypadkach tortury... torturowali między innymi Ekeriego, Greaffa, Anoriana, Fogena... i mnie. Co gorsza, torturowano Jalie i Safilę, choć Safila była w ciąży.

Rozalia przycisnęła dłonie do ust, by nie krzyczeć...

-Nie zdradziliśmy nic. Starzy się bali Wathona, Kaliona i Heveli, nawet Soriego, więc ich nie torturowali. I to okazało się ich zgubą. Sori przerzucił ich wszystkich do katowni, i rozpętało się piekło... Starzy nie mieli litości torturując, więc my jej też nie mieliśmy. Wszyscy zabijaliśmy, nawet Sori. Ale największe spustoszenie siał Ekeri.

-Dla mnie osobiście...nie było najgorsze to, że byłam torturowana, ale to, że zmusili Ekeriego by patrzył bezczynnie...- powiedziała cicho dziewczyna wtulona w mistrza Ekeriego.

-Wielokrotnie bardziej wolałbym, by torturowali mnie- znów ten bezcielesny głos- Być tam, patrzeć, i nie móc nic zrobić... do tej pory mi się to śni.

Dziewczyna pogładziła go po twarzy z nieśmiałym uśmiechem.

-Wracając do mojej opowieści, największe spustoszenie siali Ekeri i Kalion. Bogowie wojny, tak nam się jawili. Ekeri i jego zdolności w walce mieczem, i talent Kaliona... latające sztylety, pękające po wbiciu się w cel, wirujące ostrza, sztuczne przeszkody... Gdy wszyscy nasi oprawcy leżeli martwi albo kalecy, Sori ,,przerzucił” nas wiele mil dalej, w miejsce gdzie leczyliśmy rany. Tam też spotkaliśmy Shya'ro, posiadającą ogromny, choć nieuznany przez starych talent zwany ,,filarem”- Fail'ess uśmiechnął się do trzeciej z dziewczyn- Jej łzy pomogły naszemu biologowi, Ekeriemu, przygotować wywary lecznicze. Anorian przez cały czas dbał, by nasze umysły były niewidoczne dla ,,starych”, aż wreszcie Ekeri skończył wywary, wróciliśmy do formy... prawie wszyscy. Nasze damy były w bardzo złym stanie, a my... nie potrafilismy sobie wybaczyć, że my jesteśmy zdrowi, a one cierpią. Wtedy też Safila prawie poroniła. Na szczęście Ekeri tam był, i do spółki z Shya'ro odratowali naszą malutką Rosia'the. Niewiele brakło, co nie, Ekeri?

-Uważaj co mówisz, to osobista sprawa.

-O mały włos, a Kalion nie uśmiechnąłby się więcej, albo wpadł w depresję całkowitą. Ale wszystko gra. Co nie gra, to już prywatna sprawa.

-Zrobię wszystko, żebyście mieli tu spokój.- powiedziała stanowczo Rozalia- Za to, co wycierpieliście... zasłużyliście.

-Dziękujemy.

-Tak tylko z ciekawości... kogo uważacie za swego przywódcę? Pana Hevelę?

-Nie, pani. Ja jestem tylko dyplomatą. Naszym niezaprzeczalnym przywódcą jest Ekeri.

Mistrz Ekeri zarumienił się.

 

Podwieczorek z królem...

-I jak tam wizyta u naszych gości, panno Rozalio?

-Dowiedziałam się prawdy o Savilorze. Nie życzyłabym nawet najgorszemu wrogowi tego, co przeszli ci młodzi ludzie. Bez szczegółów, sir, ale zasłużyli na bezpieczną przystań w zamku. Przeszli straszne rzeczy, nawet kobiety, a poza tym prawo zabrania wyrzucania małych dzieci na bruk.

-Małych dzieci?- król zmarszczył brew.

-Jest z nimi mała, może dwuletnia dziewczynka.

-Zadbam, by służący dostarczali im dodatkowo porcję mleka dla małej.

-Dziękuję, sir.

 

Po podwieczorku do próbującej klawiszy Rozalii podszedł pokojowiec.

-Tak?

-Masz gościa, pani. To jedna z Saviloranek. Wpuścić?

-Oczywiście.

Pokojowiec ukłonił się i wyszedł. Po chwili do komnaty wsunęła się nieśmiało Jalie. Rozalia dała znak Joannie i Klaudii, prosząc je by wyszły.

-Witaj ponownie, Jalie- Rozalia wstała od klawiszy i podeszła do Saviloranki.

-Witaj, pani. Czy znalazłabyś chwilę by porozmawiać?

-Naturalnie. Usiądź proszę. Chcesz może soku?

-Nie odmówiłabym...

Pokojowiec wezwany przez Rozalię przyniósł na tacy dwa kielichy i dzban soku.

-Co cię do mnie sprowadza, bo widzę, że nie chodzi tylko o rozmowę?

-Mistrzowie z Wichrowego Tronu są znani na całym świecie ze swych umiejętności medycznych, pani. Pomyślałam, że jak nie tu, to nigdzie się nie uda.

-Chodzi o... wspomniane oparzenia?

-Nie tylko, pani. Choć tak.

-Jak mogę ci pomóc?

-Pani stoisz bardzo wysoko w tutejszej hierarchii... poza tym nie są ci obce ludzkie uczucia czy zwykłe miłosierdzie... a ja bardzo bym chciała mieć swoją własną kruszynkę... ale nie mogę. Poparzenia są BARDZO dogłębne.

-Przecież to musi strasznie boleć!

-Boli, pani. Ale Ekerek wpływa na nie kojąco... zawsze dba, bym miała pod ręką zapas svaty. Dziękuję Losowi, że jest przy mnie, że o mnie dba. Pierwsze dni były piekłem, później zaczęło być nieco lepiej. Obecnie... obecnie pozostało tylko...marzenie. Nie mam nic więcej, a nawet marzyć się boję, by nie kusić nieszczęścia jeszcze większego.

-Pomogę ci.

Obier udały się do laboratorim Xenona. Mag-medyk zawahał się przez chwilę, aż wreszcie dał Jalie do wypicia pewien wywar, mówiąc:

-Jak to nie pomoże, to nic nie pomoże.

Konwulsje.

-Czyli nie pomogło.- Xeno rzucił jakieś zaklęcie. Konwulsje ustały, ale Jalie wciąż była nieprzytomna- Ale wdepnąłem w bagno... Król mnie każe ściąć, gdy się dowie, co narobiłem z gościem.

-Wezmę to na siebie, Xenonie. To ja ją tu przyprowadziłam.

-Nie mogę na to pozwolić. To ja podałem jej ekstrakt z jaśminu.

-Honorowy jak zawsze...

-Hej? Pomoże mi ktoś wstać?- rozległ się głos Jalie.

-Wszystko dobrze, Jalie?- zapytała czule Rozalia.

-Lepiej niż było, pani.

-Czyli zadziałało?

-Sądzę, ze tak.

 

Następnego dnia rano, po śniadaniu Rozalia znów udała się do skrzydła savilorskich magów. Ale tym razem w towarzystwie Lucjusza.

Młodzi mistrzowie już na nią czekali. Kolejno, jeden po drugim podchodzili i całowali jej dłoń zgodnie z północnym obyczajem, i robili to bez słowa. Nawet Hevela się nie zająknął.

-To było miłe, mistrzowie, ale za co?

-Już Pani dobrze wiesz, za co. Za wczorajszy wieczór.

-Spodziewałam się ewentualnie wdzięczności mistrza Ekeriego, ale zaskoczyliście mnie... pozytywnie.

-Tak to już jest, Pani. Jest nas tak mało, że każdy z nas jest na wagę złota.

-Nie żebyśmy cię nie szanowali, panie, ale Hevela orzekł, że najpierw należy podziękować, potem się przywitać. A więc witamy- powiedział niepewnie mistrz Sori.

-Nie gniewam się, mistrzowie.- Lucjusz również ukłonił się lekko.- Co takiego zrobiłaś, najmilsza?

-Nie pochwaliłaś się Pani nawet swojemu partnerowi?- zdziwił się mistrz Greaff.

-Zamknij się Greaff- rozległ się chóralny syk.

-Przepraszam za Greaffa, szanowni.- Mistrz Sori się... zarumienił?

-Ile ma pan lat, mistrzu Sori?

-19. Jestem przedstawicielem średniego pokolenia.

-Kto jest najmłodszy?

-Fogen, 18- rozległ się chórek.

-A najstarszy?

-Ekeri i Kalion, po 22.

-Wygląda pan na dużo młodszego, mistrzu Sori...

Usta chłopaka wygięły się w podkówkę, a w jego sarnich oczach stanęły łzy.

-To cena talentu. Sori jest ekstremalnie potężnym Wędrowcem, i jego ,,karą” jest wygląd i psychika.- powiedział mistrz Hevela gniewnie- Ekeri jest Kształcicielem, najpotężniejszym z nas wszystkich, zapłacił utratą słuchu. Kalion jest za to najgroźniejszy, bo praktycznie nie ma rzeczy z zakresu Stworzycieli, której Kalion by nie potrafił. Zapłacił swoją drugą skórą. Kalion, zdejmij pierścień.

Mistrz Kalion nagle był cały pokryty futrem.

-Przydatna umiejętność na zimowe wieczory- powiedział, próbując się uśmiechnąć.

-Bez pierścienia nie może się nigdzie pokazać, bo wszyscy mają go za odmieńca. Jest równy Buronowi, zwanemu Gromowładnym, legendzie swej kasty, a może nawet przerasta Burona. Fail'ess obłaskawia nawet żmijosmoki tak, że tulą do niego swe kolczaste łby. Zapłacił psychiką. Jest jednym z dwóch najwrażliwszych, zaraz obok Soriego. Greaff nie jest taki potężny, zapłacił tylko... powiększeniem całkowitym, co stawia go raczej w bardzo dobrym świetle. Wathon jest mniej potężny od Soriego. Jego karą jest jego percepcja. Gdyby nie nasza pomoc, wielokrotnie padłby trupem przez fakt, że ślepnie od nadmiaru światła. Anorian zapłacił rzadką chorobą, cukrzycą. To, że jest puszysty, nie oznacza, że dużo je. Jest najszybszy z nas, mimo swej tuszy. Przejdźmy do pań... Safila i Jalie nie mają talentów, ale mają empatię, współczucie i intuicję. Shya'ro... bardzo potężny talent, równy nam wszystkim razem wziętym. Jak zapłaciła, to już jej tajemnica, którą znamy, ale którą szanujemy. A malutka Rosia'the... nie wiemy, czy ma talent magiczny, bo talent do łapania serc ma na pewno. Nasze złapała wszystkie.

-A pan, mistrzu Hevela?- odezwał się z szacunkiem Lucjusz.

-Hevela jest nieporównywalny z nikim innym. Ale jest ekstremalnie potężny, w ułamku sekundy topi kamienne bloki. W podróży mieliśmy dzięki niemu ciepłą wodę do mycia, i było jak podgrzać prowiant.- znów ten bezcielesny głos.

-Z całym szacunkiem, mistrzu Ekeri, jeżeli pan nie słyszy to jak...

-Słyszy dzięki połączeniu z Jalie. Jest to bardzo stara, bardzo niebezpieczna magia. Wiąże serca i dusze na wieki, a w tym przypadku udziela również słuchu Ekeriemu.

-Rozumiem, na tyle na ile nie-mag może rozumieć. Chciałem tylko zapytać, czy wszystko u was w porządku, mistrzowie, i u was, szanowne damy.

-Wszystko jest jak najlepiej, choć czujemy się trochę jak psy na smyczy.

-Dlaczego?

-Gdziekolwiek byśmy nie wyszli za te drzwi, zawsze towarzyszy nam gwardzista. Czy to jakiś zwyczaj?

-Nie, to po prostu nadmierna przezorność kapitana gwardii.

-Dobrze, że za naszymi damami nie łażą, bo bym porachował kości- syknął Fogen.

-Mają surowy zakaz śledzenia dam, które nie wyraziły zgody. Wydała go moja prababka, ponad 160 lat temu. Irytowało ją towarzystwo strażnika w drodze z sypialni do łaźni.

-Macie tu łaźnię?- zainteresował się żywo mistrz Wathon.

-Łaźnię, kąpiele, wszystko co tylko byliśmy w stanie wymyślić z dziedziny życia.

-Czyli biblioteka się znajdzie? Dawno chciałem dobrać się do jakiejś ciekawej, niemagicznej literatury- wypalił mistrz Sori, po czym spuścił zawstydzony głowę i dał krok w tył.

-Mamy tu bibliotekę, ale do jej użytkowania gość potrzebuje zgody mojego ojca, króla. Załatwię wam zgodę. Ciekaw jestem, co interesuje pana, mistrzu Greaff?

-Kiedyś byłem kobieciarzem, ale po tym co starzy robili z naszymi damami, to mi całkowicie przeszło. Nie pogardziłbym dobrym kucharzem, z ochotą nauczyłbym się kuchni Wichrowego Tronu. Jestem wielkim fanatykiem kuchni.- powiedział rosły młodzieniec.

-Da się załatwić, choć... Mistrz Konwentu w kuchni jako kucharz?

-Młodego Kręgu, nie Konwentu- zaznaczył mistrz Greaff.

-Miałabym prośbę...

-Tak, pani Safilo?

-Dostęp do pralni. Moja mała córeczka brudzi ubranka w tempie ekspresowym. Wiesz, panie... Jest ciekawa świata.

-Rozumiem. Ktoś jeszcze ma jakieś zapotrzebowanie?

-Macie tu strzelnicę łuczniczą? Mam łuk, i z ochotą bym postrzelał.

To był mistrz Hevela. Lucjusz na chwilę stracił mowę.

-Dam znać dowódcy szkoleń, że jest pan chętny by postrzelać z własnej broni. Dowódca przyśle zapewne gwardzistę.

-Przeżyję.

 

Jakis czas później Rozalia zajrzała do biblioteki. Podszedł do niej jej przełożony.

-Pani, ten mistrz magii, co tu siedzi od kilku godzin, jest jakiś dziwny?

-Dlaczego?

-Wiesz, Pani, co czyta?

-Nie?

-Tyhyr Naern, Oiagg.

-Co w tym dziwnego?

-To jest powieść czysto przygodowa z elementami romansu. Czy Mistrz Konwentu nie powinien raczej zgłębiać tajników magii, nauki czy medycyny?

-To nie jest Mistrz Konwentu, a Młodego Kręgu. Nie radzę nazywać ich Mistrzami Konwentu, bo mogą się obrazić.

-Czyli to nie są savilorscy magowie?

-Są. Ale tak jakby są niezależni od Konwentu. Podeślijcie mu jakieś suszone owoce... żeby nie siedział głodny.

-Nie wiemy, co podać...

-Nie pogardzi czymś łagodnym w smaku, jak jabłkiem czy śliwką. Jak pogardzi, w co wątpię, zrzuć winę na mnie.

-Tak jest, Pani.

Mistrz Sori był tak zaczytany, że nie zauważył ręki która postawiła na blacie przed nim talerz suszonych jabłek. Nieuważnie strąciłby go na podłogę, gdyby nie delikatna, biała dłoń, która go podtrzymała.

-Witaj, pani- powiedział zamyślony mistrz, nim dotarło do niego, co powiedział. Gdy po chwili dotarło, zerwał się na równe nogi i ukłonił.

-Witaj, mistrzu- powiedziała nieśmiało młoda, bursztynowooka brunetka.

-Jak mogę ci służyć, pani?

-Dlaczego uważasz mnie za damę?

-Każda młoda kobieta jest damą, a szczególnie na zamku króla Wichrowego Tronu.

-A gdybym była ze służby?- wypaliła dziewczyna, nim zamilkła onieśmielona.

-Powiedziałbym, że król Wichrowego Tronu to bardzo potężny pan, skoro ma w swej służbie anioły...

Oboje się zarumienili. Dziewczyna uznała rumieniec mistrza za bardzo słodki.

-Jestem Sori, pani, Mistrz Wędrowiec. Czy zdradzisz mi swoje imię?

-Jestem Dimanda, jestem młodszą córką wojewody maliboeńskiego Gatholiana.

-U nas, na południu, nie zwykło się kryć tego, co się myśli.

-A co pan myśli, mistrzu?- Dimanda znów była zaskoczona własną śmiałością.

-Sądzę, że jesteś bardzo piękna, pani.

-Ależ co pan mówi?

-Mówię, że tak piękne kwiaty rosną na maliboeńskiej ziemi, że to wydaje się snem...

-A więc niech to będzie sen... bo ja również nie chcę się obudzić. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, dopiero pan, mistrzu.

-Jestem Sori.

-Nie wolno mi mówić do gościa króla po imieniu...

-Nie jestem gościem króla, a gościem zamku. Proszę, mów mi po imieniu, Pani.- Sori znów się zarumienił.

„Jest za słodki, jak na Savilorczyka, a już szczególnie Mistrza”- pomyślała wojewodzianka.

-Będzie mi bardzo miło... Sori.

-Obawiam się, pani...- Sori ujął dłoń Dimandy i ucałował ją- Że cała przyjemność i zaszczyt jest po mojej stronie.

-Jeżeli cenisz sobie moją reputację...Sori... mów do mnie panno. I również z imieniem.

-Jak sobie życzysz, panno. Co cię do mnie sprowadza?

-Lubię czytać, a wszyscy, którzy to lubią, są albo starzy, albo zajęci. Pan wydał mi się młody, i tylko troszkę groźny.

-Dla tak pięknej, przyjaznej damy groźny nie jestem... Dla wroga- zabójczy, ale nie dla tak pięknej damy.

-Jesteś Savilorczykiem, Sori?

-Tak, panno Dimando. Pochodzę z Walie'n'tharu.

-Nie jesteś typowym Mistrzem...

-Co słyszałaś o Mistrzach, panno?

-Że są okrutni, zimni, nieczuli i wyniośli, a ja widzę uroczego, młodego mężczyznę... Kuzynka tak do mnie pisała. Jej ojciec jest ambasadorem Wichrowego Tronu w Savilorze.

-Pani, ja naprawdę chciałbym ci powiedzieć, dlaczego my wszyscy jesteśmy inni, co otworzyło nam oczy, ale zrozum... wiąże mnie słowo honoru... i przysięga krwi, z której zwolnić może tylko wyjątek ustanowiony przez kolegów... Nie musisz się nas bać... my nie krzywdzimy nikogo, jeżeli ten ktoś nie krzywdzi nas... Poza tym, mamy w naszym gronie trzy damy i kruszynkę... to łagodzi obyczaje.

-Kobiety podróżują z mężczyznami?

-Dlaczego cię to dziwi, panno Dimando? Te damy to dwie bratnie dusze dwóch spośród nas... i jedna, która pomogła nam ratować życie nasze i naszej kruszynki... choć ona też jest prawie-partnerką innego z nas... gdyby tylko Fail'ess nie był taki ślepy...

-U nas to nie do pomyślenia. Ale...jest w tym coś uroczego.

Sori uśmiechnął się.

 

Gdy się pożegnali, i każde wróciło do siebie, nie mogli przestać wspominać.

 

-Dimanda... jak to ładnie brzmi...

-Co mówisz, Sori?- zapytała Jalie.

-Spotkałem piękną dziewczynę, ale szlachciankę.

-Co z tego?

-Ja nie jestem ze szlachty...

-Co z tego? Sori, jeżeli to miłość, to nie zna granic takich jak konwenanse czy urodzenie! Jeżeli w końcu znalazłeś kogoś dla siebie, to nie zepsuj tego! Poza tym, jesteś Mistrzem, na bogów, i to jednym z najpotężniejszych. Może nie tak potężnym jak Ekerek czy Shya'ro, ale jednak bardzo potężnym! Jak ma na imię?

-Dimanda.

-To brzmi pięknie... Jak wygląda?

-Ma ciemne włosy, spadające jak delikatnie pofalowana kaskada, i piękne, śmiejące się bursztynowe oczy... Jest szczupła, i ma gust jeżeli chodzi o suknie.- rozmarzył się Sori.

Jalie uśmiechnęła się. Sori był jej powiernikiem, a ona jego. Wiedziała, że suknie i eleganckie stroje... w ogóle stroje, to dla skromnego, nieśmiałego Soriego temat, w którym był prawdziwą wyrocznią.

Sori, według niej, miał to, czego brakowało takiemu Heveli czy Greaffowi... taką słodycz, nieśmiałość, młodzieńczy, delikatny i subtelny urok... Ale Jalie wybrała Ekeriego, i była bardzo zadowolona. Mistrz Ekeri był jej partnerem, bardzo opiekuńczym, miłym, czułym i męskim, być może kiedyś zostanie ojcem jej dzieci, ale Sori też był jej powiernikiem. Gdy wahała się, czy może coś powiedzieć Ekeriemu, szła do Soriego. On zawsze wysłuchał, doradził... Był bardzo lojalny, mogła mu zaufać z największymi sekretami, a on nigdy jej nie zdradził.

Z kolei Sori czuł to samo do Jalie: była jak jego siostrzyczka, której nigdy nie miał. Był lojalny, i ona była lojalna. Wiedzieli o sobie wszystko, co rodzeństwo wiedzić powinno, a nawet rzeczy, których nie powinno. Sori znał straszny sekret Jalie, a ona znała jego sekrety i sekreciki, w tym zamiłowanie do krawiectwa. Wierzył, że inni by nie zrozumieli, bał się że by go wyśmiali. Jalie nie oceniała. Była ciepła, miła...

Sori nie wiedział, że za to, co zrobił dla Młodego Kręgu, nikt nawet by nie pomyślał o tym, by śmiać się z jego sekretów i zamiłowań. Gdyby zrobił coś złego, potępiliby go, ale nie odwróciliby się. Ale Sori bał się straszliwie dwóch wyrazów twarzy u swojego osobistego bohatera, mistrza Ekeriego: dezaprobaty i smutku. Wolałby zginąć, niż miałby zrobić coś, co zasłużyłoby na dezaprobatę lub zasmuciło jego idola.

 

Tymczasem Dimanda wróciła karocą do pałacu ojca. Wesolutka jak skowronek przemknęła do gabinetu ojca.

-Witaj, papciu.

-Witaj, córeczko. Co nowego?

-Poznałam bardzo miłego młodzieńca... Jest taki słodki... I te rumieńce...

Wojewoda bał się tego momentu. Ale postanowił stawić mu czoła, jak na wojownika przystało.

-Jak się nazywa?

-Sori.

-Sori, Sori... Nie jest jednym z nas?

-Nie, to bardzo miły i przyjaźnie nastawiony Savilorczyk.

-Jedyni Savilorczycy na Zamku to magowie... Boję się o ciebie, córeczko. Pamiętam, co o mistrzach z Saviloru pisał mój brat.

-To słodkie, że chcesz mnie chronić, ale Sori nie jest taki, jak tamci opisywani. Jest dobrze wychowany, miły, czuły, szczery i ciepły. Poza tym, jest taki uroczy... I tak słodko się rumieni, gdy jest zawstydzony...

Wojewoda westchnął.

-Ma na imię Sori?

-Tak, papciu. To chyba znaczy...

-Myszka, córciu. Wątpię, żeby to było imię, prędzej miano albo przydomek. Jeżeli uznasz, że to coś poważniejszego, chcę poznać tego kawalera... osobiście.

-Dobrze, papciu. A co u ciebie?

-Wszystko jak zwykle. Pokój, cisza, spokój... Wojska trenują, rzemieślnicy pracują, kupcy handlują... a jaka jest pani Rozalia?

-Nie poznałam jej jeszcze. Nie wypada się narzucać.

-Ano nie wypada. Mam dla ciebie mały prezent...

-Co to jest?

-Twoja mama, przebywająca już niestety z duchami, na łożu śmierci kazała mi przekazać ci tę książkę. Zawarła w niej... rady. Proszę, nie każ mi mówić więcej. To jest dla mnie bardzo trudne, jako dla ojca.

-Dlaczego dzisiaj?

-Dzisiaj pierwszy raz wspomniałaś, że jakiś kawaler ci się podoba... Błagam, nie każ mi mówić więcej...

-Dobrze, papciu. Dziękuję ci.

-Tylko zaklinam cię na pamięć matki, nie wykorzystuj tej wiedzy pochopnie!

-Nie wykorzystam. Masz moje słowo, papciu.

 

-Jej, Sori, coś ty dzisiaj zjadł, że tak cię nosi? I ten uśmieszek?- zapytał żartobliwie mistrz Hevela, wracając z łukiem ze strzelnicy.

-Spotkałem piękną damę, i to młodą...

-To świetnie, Sori. Jak sądzisz, to coś poważnego?

-Mam nadzieję... Jest idealna.

-Cieszę się, Myszaty.

-Ale trzeba jeszcze wyswatać Fail'essa...

-Mysz, coś ty, Fail'ess i miłość?

-Ślepy jesteś, Hevela?

To był Kalion. Hevela momentalnie stanął wyprostowany, jak żołnierz przed wodzem.

-Nie widzisz, że Fail'ess poszedłby za Shya'ro w ogień i na śmierć bez wahania?- zapytał mistrz Stworzyciel.

-WIESZ, KTO BYŁ PRZY NIEJ W NAJGORSZYCH MOMENTACH, GDY CHOROWAŁA ALBO ŹLE SIĘ CZUŁA, HEVELA. TO ON ODBIERAŁ ODE MNIE WYCIĄGI ŁAGODZĄCE I LECZNICZE. NIKT Z WAS O TYM NIE POMYŚLAŁ, TYLKO FAIL'ESS- rozległ się bezcielesny szept Ekeriego.

-Jeżeli to nie jest miłość, Iskierko... to ja nie wiem, co to miłość.

To był delikatny głos istnej wyroczni w sprawach miłości. Mało kto znał się na miłości psychicznej, jej rozpoznawaniu i wspieraniu lepiej od Safili.

Wpadł Greaff.

-Ludziska, jest wielki, meegawielki zgrzyt.

-Wal, Greaff.

-Dostałem to.

Oficjalne zaproszenie na bal, z datą za siedem dni.

-Dla całej naszej grupki. Tu jest wyraźnie napisane: Dla Mistrzów Młodego Kręgu wraz z partnerkami (w odpowiednich przypadkach).

-Jesteśmy w czarnej dziurze.- stwierdził mistrz Hevela.

-Znamy tutejsze zwyczaje... mniej więcej, ale nie wiemy, jaka jest moda na królewskim dworze... A wtopić się po prostu w tło nie wypada. Jesteśmy Mistrzami, mamy Stworzyciela... zaszalejmy- powiedział Greaff.

-Tiaa... i podpadnijmy całej miejscowej elicie- zgasił go Hevela.

-Masz lepszy pomysł?

-Wymyślmy własne stroje!- wyskoczył Anorian.

-Lepiej nie wy- powiedziała Jalie- Ekerku?

-SORI... MYSZATY, MASZ MISJĘ.

-A...ale jaką?- Sori bardzo nie chciał zawieść swego idola.

-JA WIEM, MYSZATY. TY ZAJMIESZ SIĘ STROJAMI NAJLEPIEJ.

-Ja?

-Tak, ty, Myszeńko.- powiedziała pieszczotliwe Jalie- Nie musisz się już kryć, nikt się nie będzie śmiał.

-Z czego śmiał?

-HEVELA, CZASEM JESTEŚ ŚLEPY... NASZ SORI LUBI STROJE, ZNA SIĘ NA TYM JAK MAŁO KTO Z SAVILORU. MYSZ, TWOJA MISJA. PODEJMUJESZ SIĘ?

-Tak jest... Tak, mistrzu Ekeri.

To był problem Soriego. Nie potrafił mówić do swojego idola po prostu po imieniu.

-To do dzieła! Wymyśl też dla nas coś ładnego, Sori.- Safila i Jalie uśmiechnęły się do Soriego.

-Naturalnie, moje damy. Dla całej waszej trójki.

-Ale co my zrobimy z Rosia'the?

-Uśpię ją, to jej nie zaszkodzi- powiedziała Shya'ro, wchodząc do skrzydła.

 

Mysz wyruszył na misję. Postanowił zacząć od strojów kobiecych. A najlepsze przykłady, jak wiedział, musiały znajdować się w garderobie panny Rozalii. Tym razem przy drzwiach stał tylko jeden gwardzista, stanął na baczność mijany przez Soriego, ale na milimetr się nie ruszył by iść za nim.

Sori wreszcie zapukał do drzwi przedsionka komnaty panny Rozalii. Otworzył mu pokojowiec.

-Czy mógłbys zaanonsować pannie Rozalii mistrza Soriego?

-Już idę, mistrzu.

Po chwili Sori został wpuszczony. Książę Lucjusz siedział w fotelu z kielichem jakiegoś płynu, a panna Rozalia improwizowała melodie na klawiszach.

-Tak, mistrzu Sori?

-Pani, zostaliśmy zaproszeni na bal za tydzień... i w związku z tym mam nieśmiałą prośbę.

-Słucham... Sori.

-Jako spec od strojów zostałem wysłany na misję, mam zorientować się w tutejszej modzie, i wymyślić coś pasującego, choć nietuzinkowego. Czy pozwoliłabyś Pani bym przyjrzał się twym sukniom?

Rozalia zamarła w pół taktu, a Lucjusz podniósł wzrok na młodzieńca.

-Sądzę, że kto jak kto, ale pan, mistrzu Sori, nie wykorzysta wiedzy nabytej w mojej garderobie do niecnych celów. Pozwalam.

-Poszukuje pan również wzorca do strojów męskich?- zapytał ostrożnie Lucjusz.

-Tak, panie.

Lucjusz klasnął w dłonie. Wszedł jego przyboczny.

-Gdy mistrz Sori opuści garderobę panny Rozalii, otworzysz mu moją.

-Tak jest, panie...

-Dziękuję, i życzę miłego dnia.

Gdy Sori wychodził, usłyszał jeszcze:

-Lubię go. Miły ten Savilorczyk.

-I taki słodko nieśmiały...

 

Przemyszkował przez całą garderobę panny Rozalii pod czujnym okiem Klaudii, wiedząc, że taka okazja może mu się nie powtórzyć. Był w raju. Suknie były eleganckie, ale nie przeładowane.

Gdy wszedł do garderoby księcia, zdumiał się. Tu wszystko było paramilitarne. Tylko kilka strojów było cywilnych.

Postanowił przejść się po zamku i rozpoznać stroje cywilne.

Kwadrans później natknął się na samego króla Isengrima.

-Czego szukasz, młodzieńcze?

-Wasza Królewska Mość, w związku z zaproszeniem na bal od Waszej Wysokości, ja jako uniżony specjalista od strojów zostałem wysłany na myszkowanie by rozeznać się w modzie na zamku.

-Jak się ubierzecie, mistrzowie, to wasza sprawa. Jeżeli założycie mundury, uznamy was w mundurach, jeżeli coś cywilnego- to cywilnego, jeżeli coś pośrodku, to pośrodku. Wasze damy zapewne chciałyby wyglądać pięknie, mylę się?

-Są piękne, Wasza Królewska Mość.

-Widzę, że jest pan lojalny, mistrzu. To się chwali.

-Inni też są niemniej lojalni wobec mnie. Znam już mniej więcej modę kobiecą na przykładzie sukien panny Rozalii, i widziałem mundury i stroje księcia Lucjusza. Jakoś dam radę.

-A jakbym wpuścił pana, mistrzu, do swojej garderoby?

-To byłby zaszczyt, Wasza Wysokość.

-Goriakin!

-Tak, sir?- przyboczny króla wyszedł na korytarz.

-Pójdziesz z mistrzem Sorim do mojej garderoby, dasz mu przejrzeć moje stroje... i zaprowadzisz go do garderoby królowej. Wpuścisz, przypilnujesz... i jeżeli nie będzie nic złego robił, każesz strażnikom pokazać mu przez drzwi Salę Królowej.

-Sir, to wielki zaszczyt...

-Wiem. Ale mistrza Soriego można dopuścić, z tego co mówiła panna Rozalia, jest miły i niegroźny dla sojuszników.

-Rozkaz, sir. Proszę za mną, mistrzu.

Sori spędził w obu garderobach po ponad pół godziny. Gdy ujrzał Salę Królowej, powiedział:

-Ręka bogini...

-Taki gust miała świętej pamięci królowa Iditaldin.- odparł z uśmiechem stary Goriakin.

 

Tymczasem w skrzydłe magów trwało dostrajanie na temat ich mistrza Wędrowca.

-Sori lubi stroje? Jest w tym niezły?- zdziwił się Hevela.

-Nie, Iskierko... Nie jest niezły. Jest prawdziwą wyrocznią w tej kwestii- powiedziała Jalie.

-Jeżeli będziesz się z niego śmiać... którykolwiek z was będzie go gorzej traktował z tego powodu, to znać was nie chcę, mimo wszystkiego, co razem przeszliśmy.- powiedziała cicho Safila.

-HEVELA, PO TYM, CO DLA MNIE I JALIE ZROBIŁ MYSZKA, STOJĘ ZA NIM JAK EKER. RUSZYSZ GO, A JA RUSZĘ CIEBIE, CHOĆ CIĘ BARDZO LUBIĘ I SZANUJĘ.

-Hevela, ja też coś dodam... Sori pozwolił mi na zemstę, rozciął dwimerytowe rękawice tam, w katowni, potem walczył w obronie naszych dam, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Potem skoczył na wręcz nierealny dystans, kierowany swoim instynktem. Przerzucił nas wszystkich, nim nadeszła piąta fala, gwardia Starych, gdy byliśmy wyczerpani, on wykrzesał jeszcze energię by nas uratować. Przez dwanaście dni leżał potem nieprzytomny, ale wiesz, co od niego usłyszałem? Że zrobiłby to ponownie bez wahania, choćby miał zginąć. Mówił to z absolutną pewnością. Od tej pory szanuję Soriego absolutnie, i nie pozwolę ci... żadnemu z was, koledzy, krzywdzić Myszatego. Jak się dowiem, jak zauważę u Soriego choć skrzywienie lub łezkę, będę urywał głowy winnym...- powiedział mistrz Kalion

Wiedzieli, że Kalion jako futrzak ma siłę przerastającą wszystkich razem wziętych...

-Sori jest taki milutki... Mógłbyś się u niego uczyć, Hevela.- powiedziała Shya'ro- Szanuję cię...szanuję każdego z was, nawet lubię, ale Sori jest, jak dla mnie, słodki. Wreszcie znalazł sobie kogoś, i chcę, by miał odwagę sięgnąć po szczęście... niech żaden z was nie odważy się gasić Myszeczki... bo rozpętam piekło...

-Spokojnie, Shi.- powiedział czule mistrz Fail'ess- Nie tknę Myszki.Anorian, Wathon i Fogen też nie, ale boję się co powie Hevela.

-Fail'ess, i wy, drogie damy, koledzy... Hevela powie tak... Jeżeli Sori ma swoje małe dziwactwa, to niech je ma. Ja mu przeszkadzał nie będę. Nie skrzywdzę Soriego. Wiem, jak dużo zrobił dla nas wszystkich, ale są rzeczy, które zrobił dla mnie osobiście. Nie będę się śmiał, z czymkolwiek Sori by nie wyskoczył, choćby to była hodowla motylków. Nie skrzywdzę go... bo jest jak brat dla mnie, dla nas wszystkich. Co chcesz dodać, Greaff?

-Niewiele zostało. Zgadzam się z Hevelą. On, Ekeri, Kalion i Fail'ess to najlepsi z nas. Nie mówię o tym, że najpotężniejsi, ale najlepsi. Połączeni razem stworzyliby Boga. Odwaga Kaliona, opiekuńczość Ekeriego, wrażlwość Fail'essa i ten czar, jaki nosi w sobie Sori... byłby to bardzo pozytywny bóg. Ale w drugą stronę to też działa. Okrucieństwo Kaliona wobec wrogów, połączone z zimną krwią naszego lidera, wytrzymałością Fail'essa i bojowymi pomysłami Soriego... to byłby demon z dna Czeluści...

O dziwo, Jalie zachichotała.

-Sori nigdy nie przejdzie na drugą stronę. Zwłaszcza teraz.

-Co się stało, o czym nie wiem?- zapytał Greaff.

-Greaff.

-Tak, Kalion?

-Sori sobie kogoś znalazł.- zaktualizował przyjaciela Hevela- I to może być poważne.

-Wreszcie, Sori nie będzie sam...

 

Gdy wspomniany mistrz wrócił do skrzydła mieszkalnego, miał lekko nieobecne spojrzenie.

-Ktoś nam podtruł naszego Soriego!- warknął Hevela.

-Nie, to nie tak... Chłopaki, wpuszczono mnie do garderoby panny Rozalii, księcia Lucjusza... zdybał mnie sam Król i kazał swemu przybocznemu wpuścić mnie do swojej garderoby, a nawet... do garderoby królowej... Widziałem Salę Królowej... boska!- młody mistrz był olśniony- Wiem już co i jak, misja w toku, ale muszę pomyśleć.

-Jesteśmy do twojej dyspozycji, Sori.

Młody mistrz potoczył po zgromadzonych nieco zalęknionym wzrokiem.

-Dobrze... co przeskrobałem?

-Nic, Myszeńko- powiedziała czule Jalie.

-Możesz być szczęśliwy, Myszaty. To bądź. Nikt nie będzie ci przeszkadzał, a wręcz przeciwnie... Powiesz, nawet nie poprosisz- pomożemy, kto jak może.- powiedział wyjątkowo miękko, jak na niego, Hevela.

-A...ale dlaczego?

-Bo jesteś Mistrzem. Bo jesteś jednym z nas. Bo jesteś bohaterem, Sori- powiedział głucho mistrz Ekeri- Gdyby nie ty, dotarcie do nas zajęłoby Heveli więcej czasu... moglibyśmy być matrwi, a co gorsza, Jalie i Safila mogłbyby... Nie dajcie Bogowie, by Rosia'the nie przeżyła... Wolę o tym nie myśleć... Jesteś dla mnie bohaterem, przyjacielu. Zasłużyłeś, Sori, na naszą wdzięczność, wsparcie i pomoc. Szczególnie moją i Kaliona. Mam rację, Kalion?

-Absolutnie, Ekeri. Zasłużyłeś, Sori. Jesteś jednym z nas, jesteś wyjątkowy.

Sori się mocno zarumienił, słysząc pochwały z ust swego bohatera, nieśmiało się uśmiechnął słysząc potwierdzenie z ust swojego idola numer dwa, Kaliona.

Sori niewiele się wahając wyszedł przed drzwi. Zdumieni mistrzowie usłyszeli jego pewny, ale delikatny głos...

-Mości gwardzisto, jak dotrzeć do gabinetu wojewody maliboeńskiego?

-To poza zamkiem, mistrzu.

-Tak myślałem- Sori nie dał się zbyć- Ale wciąż jestem zainteresowany tą informacją.

-Nie wiem, czy mi wolno...

-Wojewoda nie ma straży, która mogłaby mnie wyrzucić?- zapytał słodko Sori.

-Ma straż. Proszę podejść do okna. Widzisz tą białozłotą chorągiew na dachu tamtej samotnej wieży? To stołb na terenie pałacu obronnego pana wojewody.

-Dziękuję- Wędrowiec w myśli przeliczał koordynaty.

Gdy zniknął w swoim pokoju, by się przebrać, Hevela mruknął:

-Córka wojewody maliboeńskiego? Wysoko...

-Ale nie dla Mistrza tej klasy- odparł bez wahania Greaff.

-Miłość nie zna granic, Iskierko- szepnęła Safila- Jeżeli Myszka polubiła akurat córkę tego wielmoży, to nic mu nie stoi na przeszkodzie. A wy daliście mu słowo, że nie będziecie mu przeszkodą.

-I nie będziemy, Safilko- powiedział Kalion.

 

Gdy Sori wyszedł z pokoju, wszyscy rzucili na niego okiem.

Bawełniane spodnie z jedwabną podszewką, wysokie buty z cholewami, wypastowane i wyglansowane, i skórzana marynarka pięknej roboty i kroju, spod której wyglądała biała, jedwabna koszula z kołnierzem. Błękitna szarfa zawieszona jak pendent.

-Wyglądasz świetnie, Sori. Taka jest tu moda?

-Połączyłem cechy najlepszych strojów księcia Lucjusza z prostotą naszych savilorańskich szat, i oto, co mi wyszło. Dobrze wyglądam?

-Wspaniale, Sori- powiedział Kalion.

-Nic, tylko chrup, chrup- uśmiechnęła się Jalie.

-A chciałem wyglądać poważnie...

-Wyglądasz poważnie. Gdybyś przypiął jeszcze choć małą broń białą, wyglądałbyś jeszcze poważniej.

-Tak, tylko nie mam nic...

-POŻYCZĘ CI.

-Mistrzu Ekeri, pożyczyłbyś mi swój lekki miecz?

-Z PRZYJEMNOŚCIĄ, SORI. GDY WRÓCISZ, BĘDZIE CZEKAŁ NA CIEBIE TWÓJ WŁASNY EGZEMPLARZ.

-Dziękuję, mistrzu.

Ekeri przyniósł ze swojej komnaty piękny, elegancki półpałasz-półmiecz z rękojeścią zdobioną w motyw orłów, i liściastą gardą dla dłoni, ukryty w pochwie zrobionej z najlepszej czarnej skóry, podszytej cienką warstwą stali. Z uśmiechem podał go Soriemu, który przyjął broń i przypiął ją do pasa.

Ta broń była darem Kaliona dla przyjaciela, gdy ten stracił swój miecz w katowni. Był formą zawoalowanego podziękowania za życie Safili i Rosia'the, córeczki Stworzyciela.

I za wszystko inne.

 

Sori wyszedł do ogrodu, żegnany gestami ,,szczęście” od przyjaciół. Udał się do pamiętnego kręgu z kamyczków.

Była to ,,rampa” do skoku przez przestrzeń. Sori doskonale znał jej koordynaty, wyliczył je co do promila, i talentem ocenił odległość do wspomnianej wieży. Talent podpowiedział mu, że przed wejściem do właściwego pałacu jest pusty dziedziniec, na którym spokojnie może się pojawić. Wszedł do kręgu, przeliczył koordynaty i skoczył.

 

Pojawił się na środku dziedzińca. Momentalnie poczuł, że jest zagrożony. Podniósł dłoń w powszechnie znanym, eleganckim geście pokoju. Strażnicy jednak wciąż mierzyli do niego z fizyli.

-Nie jestem wrogiem, a jedynie gościem Zamku Królewskiego.- powiedział opanowanym tonem- Chciałem poprosić o rozmowę z panem wojewodą.

-Gunter, zawołaj kapitana.

Młody chłopczyk wbiegł na odwach. Po chwili z odwachu wyszedł mężczyzna w srebrzystoczarnym półkirysie i błękitnym mundurze z ciemnozłotymi wstawkami. Przy pasie miał piękną szpadę.

-Czego chce ten chłopak?

-Chce rozmawiać z Wojewodą.

-Tak po prostu? Znikaj, chłopcze.

-Zniknę tylko na rozkaz Króla Wichrowego Tronu! My, mistrzowie Saviloru, nie musimy prosić o audiencję u nikogo, ale ja proszę!

-Jesteś mistrzem Saviloru, dzieciaku? Masz wybujałą wyobraźnię. Wychłostać go i wyrzucić.

-NIE!- rozległ się dziewczęcy głos- Nie waż się tknąć Mistrza Soriego, Grunwalder! Ani ty, ani nikt inny! Życie wam niemiłe?

Sori odwrócił się z uśmiechem w stronę wejścia do pałacu.

-Witam, panno Dimando. Chciałem porozmawiać chwilę z twym szanownym ojcem.

-Zapraszam... papcio chce cię poznać.

-Panienko, panience nie wolno...

-Wiem, co mi wolno, Grunwalder, i wiem, czego chce mój ojciec! Zapraszam, mistrzu Sori.

Z okna na drugim piętrze ktoś wyjrzał.

-Co to za wrzaski, Grunwalder? Nie spełniasz swych obowiązków, pracować nie dajesz, kapitanie!

-Melduję, panie wojewodo, że natknąłem się na uzbrojone dziecko, podające się za mistrza z Saviloru.

-Nie... jestem... dzieckiem...- syknął Sori, ledwo się hamując.

-Dimandko, kim jest ten młodzieniec? Znasz go?

-To mistrz Sori, papciu! Chce z tobą porozmawiać, ładnie prosi.

-To na górę go, i żadnej eskorty bojowej! A z tobą, kapitanie, porozmawiam poważnie, ale później.

Gdy Sori przechodził przez drzwi, gwardziści wojewody sprezentowali broń.

Ruszył za panną Dimandą schodami i korytarzami, aż stanął przed okazałymi drzwiami z ciemnego drzewa, przed którymi stało czterech uzbrojonych po zęby strażników. Na jego widok wyprostowali się. Jeden z nich otworzył drzwi.

Dalej był przedsionek z ośmioma strażnikami, i wreszcie drzwi czarne jak noc. Dimanda weszła bez wahania. Za biurkiem stał mężczyzna około czterdziestoletni, czarnowłosy, i jak go w myśli określił Sori, ładny i reprezentacyjny. Pod półoficjalnym strojem widać było mięśnie.

-Witam, panie wojewodo- Mistrz Sori skłonił się lekko wielmoży.

-Witam, mistrzu. Zapraszam, proszę usiąść.

Sori usiadł na wskazanym krześle, Dimanda przycupnęła na sąsiednim.

-Co pana sprowadza akurat do mnie, mistrzu?

-Za tydzień jest bal, sądzę że duży...

-Tak, mirtunalia. Jeden z największych. Co w związku z tym?

-Chciałem pana poprosić, panie wojewodo, jako ojca panny Dimandy, by pan pozwolił mi towarzyszyć jej na balu.

Dimanda była rozanielona, ale starała się tego nie okazywać. Nie dość ze przystojny, wysoki i słodki, ale i doskonale wychowany?

-Chciałbym najpierw poznać pańskie imię, mistrzu. To prawdziwe, nie przydomek.

-Jestem Holi'an, panie wojewodo.

-Jodłowy? Też ładnie. A teraz, dlaczego miałbym panu pozwolić, mistrzu, na zabranie mojego skarbu na bal? Wiem conieco o mistrzach Konwentu...

-Nie jestem mistrzem Konwentu.

-Nie? Jego Wysokość jest w błędzie?

-Jestem mistrzem Wędrowców, mistrzem Młodego Kręgu. Z Konwentem wiąże mnie tylko przeszłość, o której mówić mi nie wolno. Nikomu z nas nie wolno...

-Dlaczego, mistrzu?

-Jest pan wojownikiem, dowódcą wojsk. Proszę nie zaprzeczać, panie wojewodo, ja wiem, co oznacza ten tytuł w czasie wojny, i widzę, jak jest pan zbudowany. Jak tygrys. Zapewne rozumie pan wagę kawalerskiego słowa honoru, połączonego z przysięgą krwi.

-Złożył pan rotę krwi, mistrzu?

-Bez wahania. Inni zrobili to samo, nawet nasze damy, choć w ich przypadku zastosowano wersję ekstrałagodną. Jestem człowiekiem prostym, cenię sobie jednak honor swój i innych, oraz dobre wychowanie. Nie skrzywdzę pańskiego skarbu, ani skrzywdzić nie pozwolę. Mój talent jest talentem Wędrowca na poziomie błękitnym...

-Gdyby pan chciał, mógłby pan wybić pół armii...

-Tak. Z tym, że musiałbym zdecydować, czy chcę wybić górne czy dolne pół.

Wojewoda lekko zzieleniał.

-To dlatego dawne wojny z Savilorem przynosiły tyle ofiar... Kroniki o tym milczą.

-Jest nas dziewięciu, dziewięciu błękitnych mistrzów, jedna mistrzyni absolutna, choć bez oficjalnej białej szarfy, dwie damy i szkrabik. Nie chcemy walczyć, chcemy żyć. Ale jeżeli ktoś najedzie Siedem Królestw i król nas wezwie do walki... mamy Płomienistego, Stworzyciela, dwóch Wędrowców... i Kształciciela Rzeczywistości. Jesteśmy małą armią. Ale czy ja jestem groźny według pana, wojewodo? Czy ja chciałbym skrzywdzić damę, która nie zasłużyła na efekty mojej samoobrony?

-Nie sądzę, choć nosi pan broń. Po co?

-Chciałem wyglądać poważniej...

Wojewoda roześmiał się serdecznie.

-Dla nas, prostych dowódców, każdy kto nosi błękitną szarfę będąc jednocześnie Savilorczykiem, jest poważny, i tak go traktujemy. Ale dlaczego kryje pan swoje imię?

-Przez przeszłość. Koledzy nazwali mnie Sori, bo taki jestem jak myszka: ostrożny, skromny, ale jak zacznę gryźć to przegryzam co zechcę...

-Rozumiem. Sądzę, że mogę panu pozwolić, mistrzu Sori, na zabranie mojego małego skarbu na mirtunalia. Więc oficjalnie mówię: zgoda.

-Dziękuję, panie wojewodo.

-Ufam panu, mistrzu.

-Nie zawiodę zaufania.

Sori wstał, ukłonił się lekko wojewodzie, musnął ustami dłoń Dimandy i zniknął tak, jak stał.

Klasnęło zamykające się powietrze.

Dimanda podeszła do ojca i przytuliła go.

-Dziękuję, papciu, dziękuję ci bardzo!

-Miałaś rację, ów Sori jest odpowiedni. Jeżeli chcesz, to możesz z nim iść.

-Jeszcze raz dziękuję, z przyjemnością pójdę z mistrzem Sorim...

 

Tymczasem w ogrodzie zamku królewskiego, trzech magów wytwarzało miecz. Dwóch (Kalion i Hevela) gotowało stal meteorytową, a trzeci (Ekeri) powoli tworzył iluzję formy. Kilku gwardzistów (i kapitan) stało nieopodal i przyglądało się temu z zainteresowaniem.

-Stal gotowa, Ekeri, jeszcze chwila grzania i straci stabilność...

-WLEWAJ.

Mistrz Kalion umieścił stal w formie.

-Jak ty to robisz, Ekeri, że stal przyjmuje formę? Przecież forma nie ma materii!

-GRUNT, ŻE STAL WIERZY W FORMĘ.

-Aha... Widzę, że zostawiłeś miejsce na zdobienia i pokrycie rękojeści.

-DO DZIEŁA, KALION.

-Klinga, rękojeść, jelec i garda gotowe, ostygły.- zameldował Hevela- Możesz montować, mistrzu Kalionie.

-Tylko jaki kolor rękojeści?

-Czekoladowy, jak oczy Soriego- powiedziała podchodząc Jalie.

Stworzyciel ukształtował z powietrza okładzinę ujęcia w kolorze czekoladowym, a zdobienia pociągnął delikatnym, choć twardym jak stal srebrem.

-Wypadałoby zrobić wisielca...

-W jakim kolorze?- Kalion był gotów do pracy.

-Bursztynowym. Zaufajcie mi- powiedziała Jaliena.

Powstał bursztynowy, jedwabno-stalowy „wisielec”. Kalion stworzył pasującą pochwę, godną jednej z najlepszych kling jakie kiedykolwiek ukształtował. Broń była zarazem zabójcza i pewna, jak i była dziełem sztuki.

Stojąca nieopodal Safila uśmiechnęła się. Znała zamiłowanie swego partnera do rzeczy i pięknych, i praktycznych. Jej wciąż mówił, że jest piękna. Wiedziała, że mówi co uważa.

Sam Kalion stworzył jeszcze pas z czarnej skóry z srebrzystą, stalową klamrą. Taki sam pas sam nosił przy swoim mieczu, jak i identyczny stworzył wraz z mieczem dla Ekeriego.

Teraz przyszła kolej na Soriego...

 

Sam mistrz Sori wrócił po kilku minutach, uradowany wielce.

-I co, Sori?- zapytał go Hevela.

-Zgodził się. Zgodził się bym zabrał Dimandę na bal!

-To wspaniale, Myszaty. Odepnij broń.

Sori odpiął broń i podał ją swojemu głównemu idolowi z uśmiechem.

-Dziękuję, mistrzu Ekeri.

-NIE MA ZA CO, MISTRZU SORI.

-Mamy dla ciebie prezent. Już, moje panie!- rzucił Kalion.

Z salonu wyszły damy. Shya'ro niosła czarny pas, Safila przepiękny miecz. W środku szła Jalie.

-Zasłużyłeś, Sori.- wzięła pas i zapięła go na biodrach młodzieńca, na ubraniu.

Ekeri podszedł do Safili i wziął z jej rąk miecz.

-RESZTA STWIERDZIŁA, ZE CHCIAŁBYŚ GO PRZYJĄĆ Z MOICH RĄK. MYLILI SIĘ?

-Nie, mistrzu Ekeri.

-WIĘC PROSZĘ.- Mistrz Ekeri podał młodszemu koledze broń.

Sori wysunął lekko klingę i ucałował ją.

-Dziękuję...

-Sori, życzysz sobie jakiś grawerunek? Albo wypalenie?

-Najchętniej oksydowany grawerunek...

-Jaki?

-Ehem... Nie myśl, o tym co zabijasz, lecz czemu pozwalasz żyć.

-Niezła sentencja, Sori. Wyciągnij klingę.

Ideogramami savilorianu została wygrawerowana inskrypcja, a Hevela dodatkowo ją oksydował na czarno.

 

Wieczorem Safila przytuliła się do partnera, ukołysawszy małą do snu.

-Wiesz, mój ty futrzaczku?

-Co, aniołku?

-Sori jest zachwycony waszym prezentem.

-Zasłużył. A jak bardzo zachwycony?

-Ekhem... Położył schowany miecz koło siebie na poduszce...

-A to gryzoń...- zachichotał Stworzyciel.

 

Następnego dnia rano, Sori wstał. Przeraził się, bo nie zobaczył swojego miecza.

Z sercem na ramieniu wychylił się za krawędź łóźka, i odetchnął. Miecz po prostu spadł.

Sori wyszedł na śniadanie. W zaimprowizowanej kuchni już robota wrzała.

-O, Sori... Pomógłbyś mi z cięciem chleba?- zapytał Wathon.

-Oczywiście!

Sori już taki był: nie potrafił odmówić pomocy. Miły, uczynny i koleżeński. Za to był otoczony powszechnym szacunkiem i popularnością.

-Hevela, jak chleb?- zapytała Jalie.

-Jeszcze chwila- odparł skoncentrowany na opiekaniu dwóch bochenków Płomienisty.

W końcu Hevela wystudził bochenki, a Wędrowcy zaczęli ciąć je na pajdy i kromki.

Nagle rozległ się stukot butów...

-Przepraszam?- w drzwiach stanął gwardzista- Czy zgodzilibyście się poratować głodnego strażnika choć kromeczką?

-Oczywiście, mości gwardzisto. Wolno wam jeść na służbie?

-Na galowej nie, na liniowej tak. Wasze drzwi to stanowisko liniowe.

-Safilko?

Safila podała strażnikowi talerz z pięcioma plasterkami pieczeni i kilkoma kromkami świeżego chleba.

-Dziękuję, pani. Dziękuję i wam, mistrzowie.

Gdy wychodził, usłyszeli jego szept:

-Ciekawe jak ten magiczny chleb smakuje...

Po śniadaniu gwardzista odniósł talerz i podziękował.

-To było niesamowite, dziękuję raz jeszcze.

-Polecamy się- odparł od niechcenia Hevela.\

-Co planujesz na dziś, Sori?- zapytał Greaff.

-Wracam do biblioteki. A ty, Greaff?

-Ja do kuchni. Mają tu takie przepisy, że jestem jak w niebie. A co z twoją damą?

-Może ją spotkam, a jak nie, to nie będę się narzucał. Honor, Greaff.

-Rozumiem, Sori.

 

Sori udał się do biblioteki. Wrócił do założonej zakładką książki, której żaden bibliotekarz nie śmiał ruszyć z miejsca, gdzie mistrz ją zostawił. To był rozkaz przełożonego biblioteki, któremu podobało się, ze ma nowego czytelnika.

Znów dostał talerz suszonych owoców, tym razem brzoskwini, owoców południa.

Gdy skończył książkę i siedział zamyślony, usłyszał ciche pytanie:

-Mogę kawałeczek, mistrzu?

Zerwał się momentalnie.

-Witam, panno Dimando. Proszę się częstować.

-Mój tata rzadko pozwala mi jeść owoce Południa... podobno są za słodkie.

-Nie tak słodkie, jak Ty...

I znów ten uroczy rumieniec...

-Dziękuję, Sori. Ty też jesteś słodki. Jakie pyszne...

-Ciekawi mnie, co powiedziałaby pani o kokosach albo ananasach, panno Dimando.

-Nie wiem... Nigdy nie jadłam...

-Kiedyś zjesz...

-Jakie książki lubisz, Sori?

-Proszę, tylko się nie śmiej...

-Obiecuję, ze nie będę.

-Romanse, książki przygodowe, legendy i baśnie. Takie raczej łagodne. Literatury fachowej nauczyłem się na pamięć praktycznie całej... z zakresu magii, znaczy. A ty?

-Ja? Ja jestem pasjonatką romansów... chciałabym przeżyć taką wielką, romantyczną miłość...

Sori uśmiechnął się skrycie. Może jest to nam pisane?

 

Pół godziny później udali się na spacer po zamku, pod rękę. W pewnym momencie...

-Ojoj...

-Co się dzieje?

-Przypomniałem sobie, że nie przywitałem się z panną Rozalią, To niegrzeczne.

-A ty zawsze jesteś grzecznym chłopcem?

-Nie, nie zawsze... Dimando, ja... Naprawdę, chciałbym ci wszystko powiedzieć, i bardzo mnie męczy, że nie mogę. Ale to jest przysięga krwi... jeżeli ją złamię, moja krew zmieni się w ogień...

-Tego bym nie chciała... Bardzo nie chciała. To może ja już sobie pójdę?

-Nie. Pozwól ze mną do pani Rozalii, panno Dimando.

Poszli. Gdy weszli, Rozalia właśnie czytała kronikę.

-Dzień dobry, pani.- przywitał się Sori, a Dimanda dygnęła.

-Dzień dobry, mistrzu. Kto ci towarzyszy?

-Jestem Dimanda, pani. Jestem córką wojewody maliboeńskiego.

-Miło mi cię poznać, Dimando. Jak rozumiem, mistrz Sori towarzyszy ci z własnej woli?

-To ja towarzyszę jemu, pani, ale tak, z własnej woli.

-Gratuluję wam obojgu. Nie jestem ślepa.

W tej chwili pokojowiec zaanonsował:

-Książę Lucjusz Vanirion, wojewodzic maliboeński Vielerad.

Dwaj młodzi mężczyźni weszli.

-Witaj, moja droga. Mam nadzieję, że dobrze spałaś?

-Tak, wspaniale, mój miły. A ty?

-Ja również. Pozwól, że ci przedstawię... Vielerad, mój przyjaciel z dzieciństwa, obecnie inspektor armii.

Rozalia dygnęła z gracją. Wojewodzic podszedł do niej i musnął jej dłoń ustami.

-Róże rozkwitają na maliboeńskiej ziemi...

Rozalia uśmiechnęła się nieśmiało.

-A teraz przedstawię ci kogoś. I to kogoś przez ogromne K. Ten kawaler towarzyszący twej siostrze, to Sori, Mistrz Wędrowiec Młodego Kręgu. Bardzo honorowy młody człowiek, choć dorosły. Mistrzu Sori... inspektor Vielerad.

-Miło poznać- powiedział chłodno Vielerad, na co Sori zamrugał. Skąd ten chłód?

-Zrobiłem coś panu, inspektorze?- przeszedł do kontrofensywy Sori.

-Jesteś za blisko mojej małej siostrzyczki, mistrzu.

-Vil, ojciec...

-MILCZ! Ojciec nie będzie zadowolony.

Sori miał dość. Talentem przydusił Vielerada do ściany.

-Nie będziesz mówił w ten sposób do damy w mojej obecności!- syknął- A szczególnie takiej młodej, pięknej damy, na której mi zależy! Wojewoda maliboeński chwilowo nie ma nic naprzeciw, pozwolił mi zabrać pannę Dimandę na Mirtunalia jako moją partnerkę, a ty nic na to nie poradzisz!

-Lucjusz...

-Nie, Vielerad. Ktoś musi cię nauczyć szacunku do dam. I cieszę się, że zdenerwowałeś akurat mistrza Soriego... za brak szacunku wobec panny Rozalii bym cię po prostu zabił.

-Gdybyś obraził Safilę albo Jalie, albo Shya'ro, miałbys na karku dziewięciu śmiertelnie groźnych, błękitnych Mistrzów! Ja i tak jestem łaskawy, bo pozwolę ci odejść żywcem, ale jak coś jej zrobisz... jak tkniesz Dimandę albo inną damę, znajdę cię... i kawałeczek po kawałeczku, rozparceluję po Siedmiu Królestwach... zapamiętaj moje słowa, znajdę i zamęczę... Nie będzie litości.

Dimanda była zachwycona. Podeszła do mistrza i nieśmiało pocałowała go w policzek.

-Puść go, Sori... Proszę.

Jak na komendę, Vielerad spadł z wysokości około metra.

-Pozwól, panno Dimando. Do widzenia, pani, książę.

-Do widzenia, mistrzu.

 

Sori zaprosił Dimandę do skrzydła magów. Zgodziła się nieśmiało. Gdy weszli, na podłodze korytarza siedziała Safila wtulona w Kaliona, a mała Rosia'the biegała po całym korytarzu. Gdy mistrz Stworzyciel i jego partnerka zobaczyli Dimandę, wstali.

-Witam- Dimanda dygnęła wdzięcznie.

-Witaj, Dimando.- powiedziała ciepło Jalie, wychodząc ze swej komnaty.

-Skąd znasz moje imię, pani?

-Proszę, mów mi Jalie. A skąd znam... Sori wrócił parę dni temu rozanielony, i powiedział, że spotkał anioła. Wymsknęło mu się imię owego anioła...

Gdy pierwsze lody zostały przełamane, i nawet Hevela uznał Dimandę za niegroźną, podeszła do niej mała Rosia'the.

-A to cóż za słodkie maleństwo?

-To nasza ulubiona miniaturka, i oczko w głowie mistrza Kaliona i Safili.

-Jak ma na imię?

-Rosia'the. Bardzo lubi się przytulać.

-Ciekawe jak długo się nie ugnie- szepnął Hevela do Fail'essa.

-Poniżej minuty. Dzbanek wrzątku kontra złoty smok.

-Stoi.

Po chwili...

-Wisisz mi cały dzbanek czyściutkiego wrzątku, Hevela.

Dimanda opadła na kolana i przytuliła małą...

 

Po chwili panie zaprosiły Dimandę na rozmowę.

-Proszę, Dimando, nie złam serca Myszce... Jeżeli go nie chcesz, powiedz mu to w twarz, nie baw się nim... On przeszedł potworne rzeczy. Każdy z nas przeszedł potworne rzeczy, ale Fail'ess i Sori... oni... oni czują to, co czują ich bliscy, i to prawie fizycznie...

-Nie złamię serduszka Soriego. Bardzo go lubię. A wy... Przeszliście straszne rzeczy, ale nie mam pojęcia, o jakie rzeczy chodzi. Sori chciał mi powiedzieć, ale powiedział, że nie może.

-Nie może... słowo honoru i Rota Krwi...

-Ale jego to strasznie gryzie! Coś gryzie tego słodziutkiego gryzonia.

-My to widzimy, Dimando. Ale żeby zostać wyjątkiem, niestety musisz dać się poznać facetom... a to nie będzie proste. Najgorzej będzie z Hevelą... jego sekret, który jest chroniony tajemnicą honoru i krwi, jest największy. Hevela w głębi serca... tak, on ma serce... panicznie się boi odrzucenia, boi się być sam, a jest sam całe życie.

-Może by go tak wyswatać?- rzuciła pomysł Jalie.

-Nie ma z kim, wiesz, że on nie przyjmie byle kogo. Jest dumny i władczy, poza tym wyrafinowany...

-Bardzo zimny?- zapytała Dimanda.

-Nie, to przecież Płomienisty... A, o to ci chodzi. Nie wiemy. Czasem to najgorszy koszmar, czasem najwspanialsze marzenie senne... Shi, jak ty byś go zakwalifikowała?

-Ja widzę troszkę więcej. Hevela to namiętny drapieżnik, ale wyszkolony... i wytresowany.

Dimando, co się dzieje? Coś cię boli?

-Tak...ale to z kolei mój, bardzo wstydliwy sekret.

-Okres?

-Nie... opiekuje się mną medyk ojca, to nie to... a coś o wiele gorszego...

-Możemy ci jakoś pomóc? Nie chcemy, byś cierpiała.

-Nikt nie może i nie chce mi pomóc, a ja wstydzę się powiedzieć ojcu...

-Czy ktoś... cię wykorzystał w TYM sensie? Zrobił ci coś wbrew twej woli?

-Taak...- Dimanda rozpłakała się cichutko. Momentalnie Jalie i Safila objęły ją.

-Chcesz o tym mówić?

-Muszę to z siebie w końcu wyrzucić... To... to mój brat...

-Co? Twój brat?

-Chciał mieć na kim trenować... byłam za słaba, by się obronić... nikt nie wiedział, a on powiedział, że jak komuś powiem, to mnie zabije... To ciągnęło się i ciągnęło, dopóki nie wyjechał z domu by objąć stanowisko w armii... To jeszcze nie jest najgorsze...

-On upodobał sobie... twoją pupcię?

-Wyłącznie- jęknęła Dimanda- Był bardzo brutalny, a to tak bolało... Chciałam wręcz wyć z bólu, więc mnie kneblował tak, że się dusiłam... Chciałam uciec, więc wiązał...

-Matko...- jęknęły do wtóru dziewczyny.

-Chciałabym się nie bać, nie wstydzić... Chciałabym powiedzieć ojcu... Chciałabym powiedzieć mistrzowi Soriemu, ale by się mną brzydził...

-Nie znasz jeszcze Soriego, Dimandko. On nie brzydziłby się tobą a tym parszywcem... nie wiem, czy wyzwałby go na pojedynek, czy po prostu wysłał gdzieś głęboko, choćby na dno oceanu... Sori jest niezły w walce, czy to łukiem, czy pistoletem, czy mieczem... A poza tym jest czuły, honorowy, wrażliwy i absolutnie lojalny. Jedno jest pewne... nie wrócisz do domu, zamieszkasz z Shi, a jak twój ojciec chce cię odzyskać, niech się tu pofatyguje osobiście, bez straży, uprzedzeń i broni... Chcesz powiedzieć Soriemu?

-Tak.

-Idę po niego.- powiedziała Shi.

Gdy wyszła, zobaczyła mężczyznę w czarnym mundurze dowódcy i butach z ostrogami, radośnie żartujacego z mistrzami.

-Dołącz do nas, Shya'ro! Brat panny Dimandy przyjechał do niej od pułku!

Shi nie trzeba było więcej. Szybko podeszła do mężczyzny, i uderzyła go w twarz.

-Shya'ro, co robisz?

-Fail'ess... zapytaj tego tu, co on robił Dimandzie...

Mistrzowie spojrzeli na leżącego na ziemi oficera.

-Ja...nic złego...

-Nic złego? Ja ci dam nic złego, ty bandyto!- w dłoni Shi zaczęła się formować biała kulka. Nawet Hevela jęknął. A-materia. Kontrmateria. Najstraszliwsza magiczna broń, jaką wymyślono. I teraz ten miły, wesoły człowiek miał się z nią zapoznać w bardzo bolesny sposób.

-Kocham ją, to moja kochana młodsza siostrzyczka... Nic jej nie zrobiłem, słowo oficera... Co najwyżej przytuliłem, ale nie wiedziałem, że sobie nie życzy... Gdy odjeżdżałem, została w domu z Vieleradem...

Kulka zgasła.

-Masz jeszcze drugiego brata?

-Jest nas czwórka, ja, Crystalia, Dimanda i Vielerad.- oficer bał się podnieść. Ta mała miała zabójczego liścia...

-Wstań. Hevela, bądź łaskaw... pokażemy go Di.

Zapłakana dziewczyna powiedziała jasno...

-To nie on... Ithildinus nigdy by mnie nie skrzywdził... to mój kochany braciszek-misiaczek...

-Przepraszam, sir...

-Nie ma za co, pani- oficer musnął ustami dłon, która posłała go na podłogę- Di, co się dzieje?

-Proszę, wyjdźcie.

-W tył...Zwrot- syknął Hevela.

Wszyscy wyszli, a gdy na końcu wychodzić chciał Sori...

-Sori... Myszko, zostań proszę...

Na tak łagodną prośbę Dimandy Sori zamknął drzwi, ale pozostał wewnątrz.

-Co się stało, siostrzyczko? Co się stało, kociaku?

-Wiesz, jaki jest Vielerad...

-Dziwkarz i kobieciarz bez szacunku i jakichkolwiek umiejętności...- warknął oficer.

-On ma umiejętności, misiaczku... Trenował je na mnie w dość... okrutny sposób.

-Chcesz powiedzieć, że on cię...

-Wiele razy... bardzo nietypowo, bardzo boleśnie...

-Zabiję!

-O nie- syknął Sori- To moje prawo.

Jalie zerknęła na jego twarz, i zobaczyła to, czego zawsze się u Soriego bała.

Nicość. Perfekcyjną pustkę, a wręcz antywyraz twarzy. I te oczy... zmieniły barwę na obsydianową. Dwie czarne dziury w białej twarzy, i ten uśmiech szaleńca... Tak Myszka wyglądał w walce. Ten skromny, i na co dzień nieśmiały młodzieniec, w walce stawał się najgorszym koszmarem wroga, chodzącą śmiercią.

-Dlaczego to pańskie prawo, mistrzu?

-Bratobójstwo jest karane. Pojedynek nie. On nie zasługuje, bym mu dawał pole, ale przysiągłem mu, że go znajdę i zabiję. A moja przysięga nie dym...

-Umie pan walczyć?

-Oj, taak...- rozmruczał się Sori.

-A ma pan rękawice?

-Znajdą się. Jak się to robi w Maliboen? Rękawicę się przesyła czy wali w pysk?

-Obie opcje mogą być. W przypadku wyjątkowej pogardy, rękawicę rzuca się pod nogi...

-Zrobię kombinację, bo chyba mi się nie ustawi...

-Mianowicie?

-Rzucę go rękawicą w pysk.

-Dobre... Trzeba to zapisać. Jak mogę ci pomóc, siostrzyczko?

-Powiedz ojcu, misiaczku. Powiedz mu to, czego ja nie miałam odwagi.

-Powiem mu to, kociaku. I przypilnuję, by ten złamany... dotrwał do pojedynku. Kiedy rzuci go pan rękawicą, mistrzu?

-Zaraz, tylko znajdę odpowiednie rękawice.

-Wyszli na korytarz. Na widok twarzy Soriego wszyscy poza Ekerim i Kalionem się cofnęli.

-Kalion, potrzebuję rękawicę łuskową z kolcami na kantach. Na już.

Mistrz Stworzyciel nie protestował, nie pytał. Stworzył. Przecież to dla przyjaciela.

-Tam jest!

Vielerad przechadzał się po ogrodzie z jakąś damą.

-Mistrzu Sori, chcę przy tym być.

-Dobrze, Ithildinusie. Złap mnie za nadgarstek.

Młodzi magowie rzucili się do okien, by zobaczyć to coś, co miało się wydarzyć.

Na dole...

-Ithildinus, braciszku!

-Witaj, Crystalio. Odsuń się od tego zwyrodnialca...

-To przecież nasz braciszek...

-Ten incestowiec-gwałciciel nigdy nie był moim bratem...- warknął Ithildinus.

Dama odsunęła się od Vielerada... a Sori wykorzystał fakt że ten się nie rusza, i z metra, z całej siły cisnął pancerną rękawicą w twarz przeciwnika. Ten aż się wywrócił, zalany krwią z przeciętego czoła.

-Daj swoją, bandyto...

Vielerad rzucił swoją lekką rękawiczkę w Soriego. Nie trafił. Sori podniósł ją.

-Król wyznaczy termin. Ale będzie to termin szybki. Straż!

Podbiegł patrol.

-Tak, pułkowniku?

-Pilnować tego ścierwa, przy próbie ucieczki kula w łeb.

Ruszyli z bronią w stronę Soriego.

-Ścierwa powiedziałem, nie porzadnego kawalera!

-Rozumiemy!

Sori przerzucił całą trójkę do przedpokoju króla.

-Zaanonsuj tylko mistrza Soriego- powiedział Ithildinus do pokojowca.

-Niech wejdzie. Mistrzu Sori, co to za bal w ogrodzie?

-Proszę o wyznaczenie terminu i miejsca na pojedynek, Wasza Królewska Mość.

-Ja jestem za stary... Wyzywając króla, wyzywasz armię, mistrzu...

-Wasza Królewska Mość źle zrozumiał. Mam oponenta. Chcę miejsce i termin.

-Z kim więc chce pan walczyć, mistrzu, i o co?

-Ze ścierwem o imieniu Vielerad, a nie o co, a za co. Incest i gwałt w jednym. Wielokrotny.

-Poinformuj ojca, pułkowniku.

-Rozkaz, Wasza Wysokość.- oficer skłonił się i wyszedł.

-Co mam robić, Wasza Wysokość?

-Zaopiekuj się siostrą. A pan, mistrzu, niech się szykuje. Za pół godziny, na dziedzińcu. Ma pan broń?

-Mam...

Uśmiech maga zmroził krew królowi...

-A sekundanta?

-Popytam.

 

Sori wrócił do skrzydła magów.

-Wszystko wiemy, Sori. Możesz zyskać wiele i dla siebie, i dla Młodego Kręgu, ale możesz stracić życie...

-Jestem zdecydowany. Będę walczył.

-Zrobić ci zbroję, półzbroję, pancerz?

-Nie, dziękuję, Kalion. Mysz to gryzoń. Gryzoń jest szybki i zwrotny, nie walczy w żelazie, nawet w stali.

-To ty się rozgimnastykuj, Myszaty...

-Nie muszę. Jestem w szczytowej formie.

-To zostaje ci założyć twoją koszulkę wojenną, jakieś spodnie, solidne buty i ruszyć... Ile masz czasu?

-25.

-Dni czy godzin?

-Minut...

-Będziemy z tobą, Sori. Będziemy tam. Nie zostawimy cię.

-Muszę jeszcze z kimś porozmawiać.

-Oczywiście- młodzi magowie rozstąpili się.

-Panno Dimando, mam jeszcze trochę czasu.

-Proszę, Sori... nie walcz... nie obchodzi mnie, czy go zabijesz, czy nie, ale boję się o ciebie...

-Nie bój się o mnie, wrócę do Ciebie cały i zdrowy. Przysięgam na mą magię.

Błysnęło.

Sori pochylił się nad jej uchem.

-Kocham cię i nie opuszczę. Nic nie mów... chcę byś to po prostu wiedziała.

Dziewczyna wyglądała, jakby wygrała ciężką walkę, była rozanielona do potęgi. Jej siostra domyśliła się, co Di usłyszała, pozostałe damy też.

 

Wreszcie nadszedł moment pojedynku. Ośmiu Mistrzów ubranych tak, jak na pierwszej audiencji stanęło pod ścianą. Ekeri, sekundant Soriego, był uzbrojony. Król stał na balkonie wraz z wojewodą i jego starszym synem.

Vielerad stał z nagim mieczem w dłoni. Sori niedbale układał talentem piramidę ze żwiru.

-Xeno!

-Idę, Wasza Wysokość.

Mag-medyk sprawdził klingi na obecność trucizn. Obie wyszły negatywne. Sori trzymał swoją klingę schowaną.

-Zaczynać!- rozkazał Lucjusz w imieniu ojca i za jego zgodą.

Sori dobył klingi. Zgromadzeni wojownicy jęknęli z zachwytu.

-Mógłbym cię zabić, korzystając z talentu. Mógłbym znikać i pojawiać się tylko po to, by zadać ci cios. Ale to byłaby plama na honorze moim i moich przyjaciół z Młodego Kręgu. Będę walczył honorowo, więc oczekuję tego samego.

-Nie masz prawa nic oczekiwać, tylko śmierci!- Vielerad zaarakował z zaskoczenia.

Pojedynek trwał w bardzo dziwnym stylu. Vielerad atakował jak szaleniec, a Myszka bronił się od niechcenia, jakby był znudzony. W pewnym momencie zawirował... i przeciął miecz Vielerada na pół. Wszyscy zamarli, poza magami Młodego Kręgu.

-Odwaliliśmy dobrą robotę, Hevela, Kalion.

-Racja Ekeri.

-Dajcie temu padawanowi miecz, bo się zanudzę...- powiedział głośno Sori. I w tym momencie Vielerad dobył ukrytego sztyletu, celując w odsłoniętą szyję maga. Ten skoczył przez przestrzeń, pojawiając się za plecami Vielerada. Ten zamarł, czując szpic broni na swej szyi.

-Wasza Królewska Mość... co mam zrobić? Wyślecie go katu, czy mam go zabić tu i teraz?

Król się wahał...

-Istnieje prawo, zgodnie z którym pojedynek w zamku może odbywać się tylko bronią wykonaną w Maliboen... Pański miecz, mistrzu, został wykonany...

-Pozwól, Wasza Wysokość, że odpowiem- powiedział oparty o mur Hevela- Razem z mistrzami Ekerim i Kalionem wykonaliśmy go z piasku twego ogrodu południowego, nawet został ślad w miejscu w którym topiłem stal...

-Czy ma pan na to świadka, mistrzu?

-Kilku gwardzistów.

-Czy którykolwiek z tu obecnych gwardzistów tam był podczas tworzenia miecza?

Wysunęło się ośmiu.

-Zaświadczamy, że mistrzowie wzięli piasek z alejki, i przekształcili go w stal, którą następnie upłynnili i wlali do stworzonej formy. Później na broni, którą trzyma mistrz Sori pojawiły się zdobienia i uchwyt. Zaświadczam, że to tę broń widziałem w tworzeniu w Ogrodzie Różanym, Wasza Królewska Mość.

-Dziękuję Maugrim. Kontynuuj.

-Książę, co mówi prawo?

-Śmierć.

-Co mówi wojewoda maliboeński?

-Śmierć.

-A co mówi ojciec?

-Długa i bolesna... śmierć.

-Co na to król?- kontynuował przesłuchanie kapitan Straży Królewskiej.

-Śmierć.

-Czy ktokolwiek się ulituje?- zapytał Maugrim.

-Nie sądzę- powiedział jakiś pokojowiec- Nikt nie wstawi się za gwałcicielem i kazirodcą.

-Gdybyś nie skrzywdził Dimandy, może byłoby mi ciebie żal- szepnął Sori- Ale krzywdziłeś ją długo i bez litości... więc tak zdychaj!

Sori zniknął, by pojawić się z piruetującą klingą przed Vieleradem. Rozpłatał mu lekko tchawicę., i otarł klingę o ubranie ukaranego.

-Jak ktoś jest chętny, by go dobić, będzie musiał ze mną walczyć.- powiedział spokojnie Sori.

-Zabraniam- rozkazał król- Mistrzu Sori, z tą klingą... proszę do mojego gabinetu.

Gdy Sori stanął przed królem, towarzyszyła mu cała ósemka.

-Nie puścimy Soriego samego, Wasza Królewska Mość.

-Nie chcę go karać ani krzywdzić- obiecał król- Chcę tylko przyjrzeć się jego broni.

Sori bez wahania podał nagą klingę królowi. Ten oparł płaz na jednym palcu, tuż poniżej jelca. Broń zamarła na płasko...

-Doskonale wyważona, lekka i zabójcza... Broń godna króla. Czyje to dzieło? Jakiego kowala?

-Nie kowala. Mistrzów Stworzyciela, Kształciciela i Płomienistego. Stworzyciel odpowiada za materię, Płomienisty za obróbkę termiczną, Kształciciel za formę, i kształt zdobień.

-Piękna broń... Sądzę, że nie będę pana zatrzymywał, mistrzu Sori. Żadnego z was, mistrzowie. Młode damy czekają.

Wszedł gwardzista.

-Vielerad nie żyje, szanowni. Wykrwawił się.

-Tak szybko?- zdziwił się król.

-Rozdarł sobie gardło, nie zdążyliśmy przyszpilić mu rąk... Zawiedliśmy, sir. Po raz kolejny.

-Nie. Przekaż gwardzistom, że nie. Spalić Vielerada.

-Hevela?

Mistrz Hevela skoncentrował się na chwilę.

-Nie ma po nim śladu.

-Tak szybko?

-Ojcze, mistrz Hevela topi kamienne bloki...

-Nie chcę mieć w panu wroga, mistrzu...

-To zależy tylko od Waszej Królewskiej Mości- Hevela zrobił coś dziwnego.

Ukłonił się głęboko.

 

Król wyszedł na dziedziniec. Zobaczył coś, czego tam nigdy nie było.

-Co to za kopczyk ze żwiru?

-Mistrz Sori się nudził, i usypał go swą magią.

-Otoczyć krawężnikiem.

-Rozkaz, zaraz damy znać robotnikom.

W pewnym miejscu na żwirku był punkt jak na małe stopy, i zryta ziemia naprzeciw.

-Tu stał mistrz Sori, Wasza Królewska Mość. A z tej zdartej ziemi nacierał skazaniec.

-Wygładzić.

-Tak jest, wygładzić.

Król nagle schylił się i podniósł z ziemi rękojeść z pięcioma centymetrami przeciętego ostrza.

-Gdzie reszta?

-Tam, w ścianie drewnianej szopki.

-Wymienić ścianę, a tą z ostrzem umieścić w zbrojowni, zabezpieczoną przed wypadnięciem ostrza..

-Co z rękojeścią, sir?

-Zatopić w szkle, chcę ją mieć na biurku.

-Tak jest.

-A ten płaski kamień?

-Sir, to stopiony żwirek...

-Aż tak gorąco było?

-Sir, byłem przy skazańcu na warcie. W pewnym momencie po prostu spłonął w wyjątkowo krótkim czasie, a na jego miejscu był ten kamień, gładki jak lustro i malinowy od gorąca...

-Zróbcie mi z niego stolik do herbaty. Wprawcie go w drewno czy coś...

-Zrobi się, Wasza Wysokość.

-Taki miecz to królewska broń... Nie wiem, z czego jest klinga, ale skoro przecina nasze... Byłbym zachwycony, mając taki miecz przy pasie na uroczystościach.

-Przekażę magom rozkaz.

-Ani mi się waż, Maugrim. To broń, którą robią z przyjaźni, nie z rozkazu. Może i ja kiedyś zasłużę?

-Ale wola Króla jest rozkazem...

-Nie dla nich. Nie chcę im podpaść, Maugrim. Nie boję się ich, ale nie chcę popsuć naszych kruchych układów. Dopiero co ich dyplomata mi się ukłonił po raz pierwszy, a sądzę, że to nie byle chłop, a syn jakiegoś możnego lub co najmniej kawaler dworu... Wie, co robi, jest świadom jak należy grać w te polityczne szachy... Mam nadzieję, że gdy nadejdzie czas, on stanie po mojej stronie wraz ze swymi przyjaciółmi. I nie chcę tego zaprzepaścić, rozumiesz Maugrim?

-Tak, Wasza Królewska Mość. Czyli nie rozkazywać magom?

-Nie, pod żadnym pozorem nie. I odwołaj rozkaz śledzenia.

-Już odwołałem, sir. Mogę się z nimi zaprzyjaźnić?

-Rób co chcesz, dopóki tak idealnie wypełniasz swe obowiązki kapitana mej Gwardii, nie widzę powodu by ci zabraniać. Tylko robisz to na własny rachunek.

-Oczywiście, mój panie.

 

Sori wrócił do Dimandy, i delikatnie musnął jej dłoń. Jego twarz wyrażała czułe zainteresowanie, już nie gościł na niej ten upiorny brak miłej treści.

-Widzisz, panno Dimando? Żyję i mam się dobrze. Jestem nietknięty. A on... cóż, król każe, sługa wykonuje.

-Dziękuję... Jesteś moim bohaterem, Sori... Moim rycerzem na białym koniu.

Sori zawstydził się, co upewniło Dimandę, że wrócił do swojego miłego, skromnego wcielenia.

 

Jakiś czas później za drzwiami stuknęły obcasy butów, i rozległy się kroki podkutych butów, wymieszane z brzękiem ostróg.

-To kapitan Gwardii- stwierdził Anorian, wzywając kolegów. Stanęli w półokręgu, nawet Sori.

Kapitan Maugrim był w pełnym stroju służbowym, z płaszczem, z kapeluszem, mieczem i pistoletem.

Gdy Hevela miał się odezwać, kapitan podniósł dłoń, prosząc o ciszę. Szybkim ruchem zdjął kapelusz z głowy... i cisnął nim o podłogę. W ślad za nim poleciał rozpięty płaszcz. Na płaszczu wylądował zabezpieczony pistolet i odpięty miecz. Kapitan osunął się na kolana i spuścił głowę.

-Nie jestem na służbie, nie przychodzę jako kapitan Gwardii Królewskiej... tylko jako Maugrim, zwykły, omylny i słaby człowiek. Chciałem was przeprosić, szanowni mistrzowie, i was, szlachetne damy. Od kiedy przybyliście, Gwardia Króla rzucała wam kłody pod nogi, śledząc, inwigilując, podsłuchując, odmawiając informacji. Robili to na mój rozkaz, za który teraz, poznawszy was nieco, bardzo żałuję. Odwołałem ów rozkaz. Wiem, że nie jestem godzien, ale czy mi wybaczycie?

Mistrzowie byli zaskoczeni, że dostojnik tej klasy przyszedł i ukorzył się przed gromadką przybyszów. Wszyscy spojrzeli na Hevelę.

-Pod jednym warunkiem, panie Maugrim.

-Jakim?- kapitan nie podnosił głowy.

-Zacznie nas pan traktować jak ludzi, nie jak wrogów. I jako Maugrim, i jako kapitan Gwardii.

-Dopóki mój Król nie rozkaże inaczej... a i wtedy będę się starał zrobić wszystko, by dać wam szansę. Nie mogę zdradzić mojego Króla, mistrzu.

-Nie żądamy tego od pana.

Rozpętała się dyskusja mentalna. Darować oficerowi czy nie. Ale jedna osóbka nie brała udziału w dyskusji, i postanowiła pomóc temu dziwnie ubranemu człowiekowi, bo był smutny. Rosia'the. Mała podeszła do klęczącego kapitana, i powiedziała wyraźnie:

-Citul.

Kapitan zrozumiał, ale wolał spojrzeć na Mistrzów, a zwłaszcza na ojca małej. Gdy zebrani zobaczyli szczere łzy w oczach klęczącego oficera, rozczulili się. Damy nawet bardzo.

Kalion przyjrzał się oficerowi ,,spojrzeniem Stworzyciela”, i nie znalazł ukrytej broni. Kiwnął głową.

Oficer nie wahał się dłużej. Przytulił małą do mocarnej piersi, uważając jednak by jej nie skrzywdzić. Jezeli mała by choć zapłakała, mistrzowie by go rozszarpali.

Po chwili poczuł, że dwie pary mocarnych ramion go podnosza z podłogi, a delikatniejsze przejmują od niego tę małą. Nie śmiał otworzyć oczu.

To Kalion i Ekeri podnieśli go z podłogi, Wathon zawiesił oczyszczony kapelusz i płaszcz na wieszaku, a Sori podsunął kapitanowi do rąk pistolet i pochwę z mieczem.

-Witaj wśród nas, Maugrim- powiedział jakiś głos. Po chwili wahania oficer rozpoznał go jako głos mistrza Heveli, tego Płomienistego. Otworzył oczy. Mistrzowie i ich damy otaczali go kręgiem. Kapitan przypiął broń i wyciągnęła się do niego pierwsza ręka. Chciał złapać za dłoń, ale mistrz Kształciciel... Ekeri bodajże, złapał go za nadgarstek. Maugrim powtórzył gest bez wahania. Potem kolejno wyciągały się inne ręce, nawet ręka mistrza Heveli. Ten jednak zrobił coś jeszcze. Od chwytu za nadgarstki przeszedł do ,,szlacheckiej wieży”, a z niej do gestu ,,pozdrowienie i szacunek”.

Król miał rację, to nie jest zwykły chłop...-pomyślał Maugrim, powtarzając gest.

Następnie ucałował dłonie wszystkich trzech dam... i poczuł, że coś ciągnie go za prawą nogawkę. Spojrzał w dół. Mała też wyciągała rączkę. Maugrim ukląkł, i wyciągnął dłoń w jej stronę, ciekaw co będzie robić. Mała uchwyciła go za pół nadgarstka swoją małą rączką, a on powtórzył gest, uważając by nacisk jego palców wojownika nie pogruchotał małej kosteczek.

 

Pół godziny później siedzieli w salonie Skrzydła Magów, jak załoga zamku ochrzciła ten sektor. Byli w trakcie szczerej rozmowy, choć wciąż nie uważali Maugrima za wyjątek od przysięgi.

-Tak z punktu widzenia wojownika, to piękne klingi, te trzy.

-Dziękuję, sami je robiliśmy. Orzeł jest Ekeriego, gryf mój, a delfiny są Soriego. Nazywam je klingami przyjaźni, bo powstają dla przyjaciół, i są wykonywane przez przyjaciół. Na taką klingę trzeba zasłużyć, Maugrim- powiedział i szczerze, i ciepło Kalion.

-Domyśliłem się. Dlaczego są tylko trzy?

-Jedną zrobiłem na początku sam, dla naszego przywódcy, lidera i duchowego przewodnika, mistrza Ekeriego. Moja jest klingą próbną, gdy eksperymentowałem, cięła wszystko włącznie ze skałą. Trzecia powstała dla naszego przyjaciela, mistrza Soriego. Sori jest jednym z nas, jest miły, uczynny i pomocny, poza tym zasłużył w walce... ale nie mogę powiedzieć jak. Szykuję się do zrobienia większej ilości, dla tych z nas, którzy władają mieczem. Hevela na przykład włada mieczem i łukiem, Anorian ze wszystkiego zrobi zabójcza broń, nawet z mopa do marmuru... A taka na przykład Shya'ro nie gardzi mieczem, choć sama jest bardzo potężną bronią i piękną kobietą. A malutka Rosia'the... nikt, kto zaznał miłości, bądź ma choć odrobinkę litości w sercu nie skrzywdzi takiego maluszka. To moja kochana kobietka... mniejsza z dwóch moich ukochanych kobiet. Uwierzysz, Maugrim, że już podkrada mamie korale?

Kapitan roześmiał się serdecznie.

-Mamy w Maliboen biżuterię dla małych elegantek, którą nie sposób zrobić sobie krzywdy. Kolczyki, trzymające się na uszkach magią, za to niewchodzące do ust, miękkie, ale bardzo eleganckie naszyjniki, leciutkie, mitrylowe pierścioneczki i bransoletki... Moje córeczki to uwielbiały gdy były małe.

-Masz dzieci?- ożywił się Greaff.

-Dwie córki i syna.

-Można zapytać, w jakim wieku?

-Syn jest 20 lat młodszy ode mnie, starsza z córek 22, młodsza jest w waszym wieku.

-Ile masz właściwie lat, Maugrim?- zapytał Ekeri.

-45.

-Jeżeli syn jest podobny do ciebie, to musi być nieziemski...- stwierdziła tonem znawszyni Jalie.

-Ma żonę i córeczkę w wieku malutkiej Rosia'the. Moja starsza córka jest dokładnym odbiciem swojej matki... aż się łezka w oku nieraz kręci...

Wszyscy zrozumieli, że żona kapitana nie żyje.

-Przykro nam, Maugrim.- to był głuchy ton Ekeriego.

-Dziękuję... Kochałem ją jak nic na świecie, zrobiłbym dla niej wszystko... i zrobiłem, pozwoliłem jej odejść, gdy mnie poprosiła... Dała mi szczęście, syna i dwie piękne córki... mam nadzieję, że ja dałem szczęście jej...

Panie miały łzy w oczach. Sori i Fail'ess też. Nawet opanowany perfekcyjnie Hevela ocierał zdradzieckie, zawilgotniałe oczy.

-A moja młodsza córka, Vardaliena... to mały tajfun... wszystko ją ciekawi, jest bardzo oczytana, jestem z niej bardzo dumny. Jest piękna, wrażliwa i czuła. Opiekuje się skrzywdzonymi zwierzątkami, pomaga biednym, gdy któryś z moich towarzyszy ma problemy sercowe, Varda mu podpowie, co ona by zrobiła... Chłopcy wynoszą ją pod niebiosa. Dla nich, jest zarazem jak córeczka- dla starszych- i jak bogini, dla młodszych. Do tej poru żałuję, że nie posłałem jej do szkoły. Uczyła się tu, pod okiem bibliotekarza Sargothosa, i ciągle słyszałem, jak bardzo pojętną jest uczennicą. Ale martwi mnie to, co się z nią dzieje, gdy myśli, że nie patrzę. Jest załamana, obwinia się o to, że mama oddała za nią życie... nie chce zrozumieć, że Filiarai ją kochała tak mocno, że... że chciała dać jej życie, nawet kosztem własnego...-Maugrim rozpłakał się. Nim którakolwiek z dam zdążyła zareagować, Rosia'the już siedziała na jego kolanach, wtulona w oficera ufnie.

-A... ale ja nie obwiniam mojej córeczki... nie mógłbym, to byłaby obraza pamięci jej matki, i złamanie danego jej słowa... Choć i tak zawiodłem. Obiecałem, że wychowam ją na piękną, wrażliwą młodą damę, że dam małej klucz do szczęścia, a dałem jej tylko rozpacz... Jako kapitan Gwardii miałem dla niej niewiele czasu. Wychowywała ją moja przyjaciółka, Yavasni, zdeklarowana panna, artystka zresztą. Wiecie, co znalazłem pewnego razu na biurku w domu?

-Nie, Maugrim. Powiesz?

-Lepiej... Pokażę- i wyjął z wewnętrznej kieszeni munduru zgięty w cztery kawałek pergaminu.

Kwiatuszek, rysowany niewprawną ręką dziecka, i koślawy napis: Nie smutaj.

-To naprawdę słodkie...- powiedziała Safila.

-Do dziś, poza moimi córeczkami, nie ma w moim życiu innej kobiety. Wiele było chętnych, by usidlić kapitana najwyższej formacji w Siedmiu Królestwach, ale mam coś, co chroni mnie przed pokusą.- Maugrim wyjął spod munduru zawieszone na szyi rubinowe serduszko w srebrnej otoczce. Panów nieco zdziwił taki wisiorek u tak poważnego mężczyzny, ale po chwili zrozumieli.

-To był wisiorek pańskiej żony?

-Dałem jej go jeszcze jako młody porucznik Straży... zamiast pierścionka. Ona była z wielkiego rodu, a ja? Syn pana kilku wiosek. Jej rodzice sprzeciwiali się naszemu związkowi... a Filiarai wyrzekła się swojego dziedzictwa, swojej rodziny... dla mnie.- kapitan uśmiechnął się do swych wspomnień- Oddała mi go, gdy umierała... Widziałem to. Na krok się od niej nie ruszyłem. Wtedy nie poszedłem na służbę. Król Isengrim zrozumiał, przysłał jeszcze swojego medyka z wyciągiem z trawy morskiej... bo moja żona cierpiała. Wykrwawiała się, a lekarze byli bezsilni. Od tamtej pory, jestem fanatycznie lojalny wobec mego Króla, i odporny na zakusy kobiet... Obecałem Filiarai, że oddam wisiorek mojej młodszej córeczce, gdy będzie mieć własne dzieci... Tak, by poczuła tą więź, która przetrwała wszystko, nawet śmierć. W kilka dni po śmierci mojej ukochanej Filiarai, wpadł do mojego pokoju Hergon, mój obecny porucznik. Król błagał...błagał, bym przybył. Królowa Iditaldin umierała. Myślałem, że to jakaś klątwa. Najpierw moja kochana żona, później moja ubóstwiana królowa... Król Isengrim błagał mnie na kolanach, bym był z nim, bo on targnie się na swoje życie, a chce żyć dla syna... I byłem przy moim królu. Byłem przy mojej królowej, siedziałem oparty o jej łoże... i zastanawiałem się, czy wytrzymam. Ale wytrzymałem, dla mojego króla i dla mojej królowej. Powiedziała mi coś, co głęboko zapadło mi w pamięć. Powiedziała mi, że jestem człowiekiem honoru, że dopełnię przysięgi danej żonie, a ona będzie zawsze ze mną... tutaj.- Maugrim dotknął prawicą piersi na wysokości serca- I że się cieszy, że to ja jestem przy niej, że towarzyszę jej w ostatnich chwilach... Ona wiedziała, że umiera. Do końca pocieszała mojego króla... i zaprzysiągła mnie, bym go strzegł i pilnował, by Król... nie zrobił nic głupiego z rozpaczy.

-Królowa Iditaldin musiała być niesamowitą kobietą...

-Uwierz, Hevela, była. Sprawiedliwa, czuła, odważna, współczująca... a zarazem piękna i delikatna. Do jej osobistej ochrony szli najlepsi, uważaliśmy za zaszczyt możliwą śmierć za swą królową. Biali Strażnicy, bo tak ich nazywamy, szli na wartę jak do ślubu. Warty zmieniały się zgodnie z ceremoniałem, ale co do szczegółu. Gdy Królowa spała, Biała Straż zakładała wełniane ochraniacze na buty i zdejmowała ceremonialne ostrogi. Pod jej drzwiami zawsze czuwało sześciu. W antykamerze- dwunastu, z bronią palną. Chłopcy byli tak nią oczarowani, że zrzucili się na kauczukowe osłony na dół halabard, by przypadkiem nie zbudzić Bogini gdy warta się zmieniała, i następowały ceremonialne uderzenia trzonkami o parkiet. Bogini... tak ją nazywaliśmy. Bo była jak bogini. Piękna i miłosierna. Kir po jej śmierci nosiliśmy wszyscy bez wyjątku, dzień w dzień przez 12 lat. Na Introitus księcia przyszliśmy na czarno. Na balach chodziliśmy na czarno. Podczas świąt państwowych- czerń. Zrzuciliśmy też stare, błękitnozłote mundury, i zażądaliśmy czystej czerni. Tylko Biała Straż wciąż nosi się, jakby Bogini miała w każdej chwili wyjść na spacer ze swej komnaty. Oni nawet na moment nie zdjęli kiru z halabard. Gdy pewien marszałek zaczął zrywać kir z ich pancerzy i broni, prawie go zlinczowali. Stałem i patrzyłem obojętnie gdy tłukli nim o kanty, miotali po ścianach, kopali, nie miałem serca ich powstrzymać. Wciąłem się, gdy chcieli go wybebeszyć. Powiedziałem, że nie w miejscu, gdzie stąpały Jej stopy. Zrozumieli. Chcieli go wywlec, ale pojawił się Król wraz z małym księciem, i książę zapytał nas, za co męczymy to biedne zwierzątko... Odłożyliśmy broń, ale ten marszałek dostał za swoje... Król kazał go zdegradować w dzień później, za obrazę uczuć Gwardii, i pamięci Królowej...

-Widziałem idących korytarzem dwóch Gwardzistów w białych mundurach ze srebrnymi wstawkami i srebrnych kirysach na których były czarne pendenty, uzbrojonych po zęby...

-To była zmiana albo zmieniona warta przed Świętym Świętych, Salą Królowej. Niektórzy z nas, którzy ją znaliśmy... modlą się do Bogów za jej wstawiennictwem. Ja modlę się za pośrednictwem mojej Filiarai, ale wielu z nas, ze Starej Gwardii, a szczególnie z Białej Straży, traktują Królową Iditaldin jak świętą. Nie chcę dożyc momentu, gdy noga wroga postanie w jej komnacie... Choćbym miał zginąć, to będzie mój ostatni posterunek. Wiem, że mój Król, mimo swego wieku, stanie ze mną ramię w ramię, i razem zginiemy, broniąc wstępu do komnaty Bogini. Książę Lucjusz jest przez nas szanowany absolutnie, jako odbicie swej matki, i przeklinany, jako powód jej śmierci. Nie śmiemy przy nich tego powiedzieć, ale mamy troszkę żalu do niego, że urodził się za wcześnie. Medyk mówił, ze tydzień później, i Bogini przeżyłaby, a pod jej drzwiami wciąż zmieniałaby się elitarna Biała Straż, gotowa umrzeć za swą królową... To była... TO JEST, była i będzie królowa ludzkich serc.

Wszyscy płakali...

-To takie piękne, a zarazem smutne...- Hevela ryczał jak bóbr- Jesteście gotowi na śmierć nawet za wspomnienie, za miejsce, gdzie żyła...

-Jesteśmy fanatycznie lojalni, nawet do potęgi. Śmierć na posterunku to zaszcztyt dla Gwardzisty. Śmierć w Białej Straży- jeszcze większy. Śmierć w obronie Króla- wręcz niebotyczny. Mamy ceremoniał pogrzebowy, napisany właśnie przez parę królewską... Bogini napisała nawet szczegółowo, co sobie życzy na własnym pogrzebie. Ale nie dopełniliśmy jej woli.

-Nie?- jęknął Fail'ess.

-Kazała nam się radować, i nie zakładać kiru. Nie mieliśmy serca się radować, gdy ciało naszej Bogini płonęło, a nasz Król ledwo się trzymał. Miałem zaszczyt dotknięcia wtedy ustami główki małego księcia, jako pierwszy poza medykiem i królem. Miałem tez drugi zaszczyt, ale ustąpiłem go mojemu porucznikowi... Nie byłem w stanie tego zrobić, choć Bogini w swej ostatniej woli powiedziała, że to mam być ja. Odmówiłem wtedy swemu królowi, po raz drugi. Za pierwszym razem błagał mnie o śmierć albo o coś, co by go z pewnością mogło zabić.

-Czego chciała królowa?

-Bym to ja podłożył ogień pod jej ciało... Zrozumcie, ja... nie mogłem... Nie wybaczyłbym sobie tego. Nie wybaczyłaby mi tego Biała Straż. Nie wybaczyłby mi tego nikt z Gwardii.

Porucznik chwycił pochodnię olejową, podkręcił ogień, i rycząc jak bóbr, musnął powierzchnię płynu, w którym zanurzone było ciało Bogini. Zajęła się pięknym, białym płomieniem... Padł rozkaz... do salwy. Nie wiem, jak przecisnął mi się przez gardło, ale sam Król przejął ode mnie komendy salwowe. Pierwszą salwę chłopcy robili na rozkaz. To samo powtórzyło 30 tysięcy zebranych w Maliboen żołnierzy. Wykonaliśmy 20 salw, ja odzyskałem głos, a potem stało się coś pięknego... Najmłodszy członek Białej Gwardii rzucił komendę, której ja bałem się użyć.

-Jaką?

-Strzelać do omdlenia ręki... Padło 160 salw na 2 zmiany, i chłopcy i tak szukali amunicji... Wszyscy opuścili broń po 20 salwach, a my strzelaliśmy... Nabij, cel, pal, nabij, cel, pal... Bez komendy, ale jednocześnie... Żałowałem, ze jako oficer nie mam muszkietu. Gdy w pogrzebowej misie spłonęły bandaże, ujrzałem, że Bogini się lekko uśmiecha... Nie odwróciłem wzroku gdy płonęła suknia. Ale gdy ogień naruszył jej ciało, byłem bliski odwrócenia się. Ale nie mogłem. To była moja królowa, moja Bogini... Nikt by mi nie wybaczył, gdybym się odwrócił. Wiedziałem, ze w tej sytuacji warta honorowa zakłuje mnie bagnetami... Chłopcy o najdłuższym stażu, z którymi walczyliśmy ramię w ramię, zakłuliby mnie jak wściekłego psa gdybym się odwrócił. Dopilnowałem, by... by ciało Bogini spłonęło całe, by jakiś ukryty wróg nie mógł rzucić... resztek...psom na pożarcie... Biała Straż potem przez miesiąc traktowała mnie jak pariasa, aż wreszcie zrozumieli moje motywy... i przyszli błagać o wybaczenie. Wybaczyłem od razu... jak mogłem im nie wybaczyć? Kochali Ją, na swój sposób. Po ceremonii, zrobiliśmy własną. Kauczukowe nakładki i wełniane ochraniacze wylądowały w ogniu, a do kowali poszło zamówienie na stalowe okucia... i ogromną porcję najlepszych ostróg. Chłopaki ryczeli jak bobry. Mi już łez zabrakło. Wyszedłem na środek, i powiedziałem krótko... Ona żyje tak długo, jak długo żyje pamięć o niej, jak długo Biała Straż zmienia się na warcie. Wtedy powstała Błękitna Służba... której członkowie oddali życie za księcia, wszyscy poza jednym... Edorain jest najstarszy z Gwardzistów, jest jednoręki, i jednooki. Jest obecnie honorowym dowódcą Białej Straży. Pilnuje zmiany wart i strzeże pamięci naszej Bogini. Kilka razy mnie brutalnie ochrzanił, gdy wahałem się, czy nie rozkazać Białej Straży zdjęcia kiru. Gdy posłałem go na emeryturę, omal nie targnął się na swoje życie. Przyłożył sobie krócicę do widzącego oka, i powiedział, ze jeżeli nie będzie mógł widzieć już Świętego Świętych, to nie chce widzieć nic, i jeżeli nie może już nosić białego munduru, to nie chce nosić nic. Podarłem podpieczętowany rozkaz, nie miałem serca go podpisać.

-Ten człowiek zasłużył na jedną z kling równych klingom przyjaźni... Ty też, Maugrim- szepnął zapłakany Kalion.

-Ja nie mogę, mi nie wolno... Jestem oficerem Króla, przysiągłem nosic tę klingę, którą on mi sam przypasał po raz pierwszy...

-A co ci broni powiesić klingę przyjaźni na ścianie?

-Właściwie to... nic... Ale jeżeli mój Król nie jest według was godzien takiej klingi, to ja tym bardziej...

-Król jest... Tylko nie wiemy, czy chce...

-Powiedział, że może zasłuży... kiedyś.

-Zasłużył, i skoro jest chętny, to dostanie... Tylko co z grawerunkiem i zdobieniami?

-Zdobienia... to lilie... a grawerunek... Wiara,nadzieja, mmiłość, błagam...

-Dlaczego akurat to?

-To ich wspólne motto, jego i Bogini... A lilie były jej ulubionymi kwiatami... Mój Król marzy o pięknej klindze, która przypominałaby mu zarazem jego jedyną miłość... Boginię... ale żaden kowal nie chce się tego podjąć.

-To będzie wyzwanie- powiedział opanowując się Kalion- A my lubimy wyzwania, co nie, Hevela, Ekeri?

-Racja... Dajmy królowi klingę godną jego serca... i jego miłości.

-JUTRO, W OGRODZIE. MUSZĘ POGŁÓWKOWAĆ.

-Rozumiemy, Ekeri.

-Z jakiego rodu pochodziła twoja żona, Maugrim?

-Z rodu wojewodów maliboeńskich... Obecny wojewoda to jej brat.. gdyby nie surowy zakaz mojego Króla zastrzeliłbym tego zdrajcę jak psa... Gdy ojciec ją wyrzucił z domu w samej haleczce, w środku zimy, on, gdy błagała choć o płaszcz, kazał służącym ją pobić i poszczuć psami, mówiąc że on nie ma siostry... Zabiłbym go z czystą rozkoszą. Do dziś pamiętam fioletowozielone ślady kijów na jej delikatnym, szlachetnym ciele... białym jak śnieg, prawie przemrożonym... Przyszła do mojej kwatery, przyprowadzona przez Edoraina, owinięta jego płaszczem... Ludzie się z niej śmiali, rzucali kamieniami... Edorain, wtedy dowódca bramy, kazał strzelić salwę w powietrze, i zagroził, ze jak ktoś choć tknie Filiarai, to on każe otworzyć ogień... W tym momencie chłopaki wybiegli na mur tak jak stali, w cienkich mundurach, tylko z bronią... Dygotali, ale utworzyli jeża... Te okrutne zwierzęta uciekły, tylko jeden rzucił kamieniem, trafiając Filiarai w główkę... Edorain go doścignął, gdy ten uciekał, i rozpruł mu brzuch bagnetem, po czym nasypał igliwia... Nie miałem serca go ukarać. Filiarai zawdzięczała mu życie... A co do wojewody, król pozwolił mi nie reagować, gdy ktoś będzie chciał zabić wojewodę, pozwolił mi wstrzymać straż... Poprzysiągłem jednak, że jeżeli dożyję śmierci mojego Króla, to ten skurwiel zginie tak, że będzie gryzł skałę i mówił, że nie jadł lepszego marcepanu w życiu, że będzie skomlał, że za kazdy kij, za każde ugryzienie psa, złamię mu jedną kość, ale nie kręgosłup... A za każdą łezkę mojej ukochanej wytoczę z niego trzy krople krwi... To mój wróg, a ja nie mam miłosierdzia dla takich wrogów...

Te lodowate, opanowane, pewne słowa zmroziły krew nawet Heveli... Tylko mała Rosia'the bawiła się rękojeścią miecza Maugrima, śmiała się wesoło, nieświadoma obietnicy, jaka właśnie padła.

-Przez to Filiarai umarła... jeden z kamieni naruszył kość łonową... Podobno ją uleczono, ale jej odłamki wrosły w ciało, aż w końcu... przebiły łono mojej kochanej żony... Wiecie, jak na mnie mówią na mieście cywile?

-Ciernisty sopel- wyszeptał Sori.

 

Tej nocy, kapitan zasnął w salonie. Nie miał siły wrócić do rezydencji, przesłał tylko wieść, ze jest cały, zdrowy i bezpieczny. Nie miał siły położyć się do swojego małżeńskiego łoża, spojrzeć na toaletkę zmarłej żony, a zasypiając- o ile by zasnął- widzieć pustą poduszkę.

Mistrzowie uszanowali jego chęć pozostania, a gdy zasnął, Safila, Jalie i Shya'ro podchodziły kolejno i całowały policzki i czoło śpiącego bohatera. Delikatne, by nie zaburzyć jego snu.

Uśmiechał się łagodnie. Wszyscy wiedzieli, co mu się śni. A raczej kto.

 

Następnego dnia rano kapitana obudził zapach domowego chleba... takiego, jakiego nie jadł od ostatniego połogu żony. Nie robił takiego od lat... Czuć było wyraźnie drożdże i pszeniczną mąkę pierwszej klasy... Po chwili zorientował się, że nie jest u siebie. Rozejrzał się, i przypomniało mu się gdzie jest i co tu robi. Poczuł, że ktoś gmera przy łańcuszku na jego szyi. Już miał nakrzyczeć na intruza, gdy zobaczył te małe oczka... takiej barwy, jak u jego zmarłej żony...

Delikatnie wyjął rubinowy wisiorek z rączek dziewczynki i schował go pod koszulę. Pocałował małą w czoło... i stwierdził, że jest bez munduru i podpinki.

-Witaj, Maugrim- powiedział Ekeri głucho- Twój strój Kalion wyczyścił, wisi na krześle po twojej prawej.

-Jak go zdjęliście?

-Sori zwinął sferę wokół twojego ciała. Chodź coś zjedz przed służbą, twoi ludzie już trzy razy o ciebie pytali. Mówiliśmy im, że musisz odespać wiele innych nocy.

-Dziękuję... czemu mam wilgotną szyję?

-Widzisz, gdy zasnąłeś... Jalie stwierdziła, że musi cię przytulić. Pozwoliliśmy jej. Rozpłakała się, gdy stwierdziła, że od lat jesteś sam... Ot, i cała historia.

-To miłe, ale nie chcę, by ktokolwiek wiedział.

-My nie zdradzamy przyjaciół, Maugrim. Chodź.

 

Gdy kapitan zameldował się u Króla, ten coś pisał.

-Wasza Wysokość, przepraszam za spóźnienie.

-Nigdy się nie spóźniałeś, Maugrim. Jesteś niezawodny, zawsze punktualny i trzeźwy. Co się stało?

-Porozmawiałem wczoraj od serca z Mistrzami i ich damami... Opowiedziałem im wszystko. Wszystko, mój królu. Nie pominąłem nawet motywu królowej... to było niezwykle trudne, by żyć gdy straciliśmy nasze ukochane...

-Pamiętam twóją żonę. Była taka urocza... Nie zapomnę waszego ślubu.

-Zaszczyciłeś mnie wtedy, panie. Sam pełniłeś rolę ojca Filiarai, mimo sprzeciwowi... jej naturalnego ojca i tego ci nie zapomnę.

-A ja nie zapomnę jak trwałeś przy mnie, gdy moja miłość... moja bogini umierała. Pamiętasz ją jeszcze?

-Panie, nie zapomnę królowej nigdy... To była też nasza Bogini...

-Wiem... Byliście bardzo lojalni wobec niej i wobec mnie... I te wasze starania, by jej nie przeszkadzać... Pamiętam też jak płakaliście na ceremonii, widziałem twoje łzy, Maugrim, i pamiętam ten ognisty sprzeciw. Nie jestem zły... ty też ją kochałeś, na swój sposób... Pamiętam te niekończące się salwy, muszkiety były wiśniowe od żaru, a wy, choć oczy mieliście załzawione... pamiętam jak szukaliście amunicji by strzelać dalej... Strzelaliście gdy wszyscy inni opuścili broń. Chodź do mnie, Maugrim.

Kapitan podszedł do swego Króla. Ten po prostu go objął. Maugrim był zaskoczony, ale również objął króla.

-Nie tylko wy macie żal do mojego syna- wyszeptał król- Ja też, czasem. Ale później widzę jego zmartwioną twarz, i od razu przypomina mi się moja bogini... a na nią nie potrafię być zły, nawet po tylu latach... Rozumiemy się bez słów, przyjacielu.

-Owszem...przyjacielu.

-Zjadłeś coś, Maugrim?

-Poczęstowano mnie pieczenią i chlebem własnej roboty. Poza tym dobrym, lekkim winem. Poczułem się- Maugrimowi łzy stanęły w oczach- Jakbym... jakbym jadł śniadanie z moją Filiarai... ja już nie mogę znieść pustego krzesła, Isengrim... po prostu nie mogę...

-Powiem po żołniersku: to je wypierdol albo posadź na nim pluszaka.

-Mój panie, Vardaliena nie zrozumie...

-Z czasem, zrozumie. Chciałbym z nią porozmawiać.

-Wezwać ją?

-Powiedz, że może odwiedzać starego człowieka kiedy zechce, i przekaż swoim, że mają zakaz zatrzymywania jej na mój rozkaz. Jestem ciekaw, czy jest taka jak matka... Twoja zona była niesamowita...

-Isengrim, Varda uważa się za morderczynię, a właściwie gorzej, za matkobójczynię...

-Chcę ją więc tu widzieć dziś. Kategorycznie. Powiedz jej... Powiedz jej ode mnie, ze dziadek Isengrim chce porozmawiać z wnuczką.

-To zaszczyt dla mojej rodziny, panie.

-Nie, to zaszczyt dla mnie... Pamiętasz ostatni oddech Idit? Taki słaby, króciutki?

-Tak, pamiętam co powiedziałeś potem, i jak strzeliłem cię w twarz za bluźnierstwo...

-Zasłużyłem sobie, i cieszę się, że złamałeś wtedy prawo. Powiedziałem, że jeżeli tak ma wyglądać miłość, to niech ją bogowie zabierają, bo ja nie chce takiej miłości... A ty mnie oprzytomniłeś, strzeliłeś mnie w twarz tak, że rozciąłeś mi wargę... Pamiętam jak wyprowadziłeś mnie od niej, bo sam nie byłem na siłach iść, pamiętam jak strażnicy upadli na kolana, porzucili broń i po prostu rozpłakali się jak osierocone dzieci... Pamiętam jak przez 12 lat nie zdejmowaliście nigdy kiru, jak zażądałeś czarnych mundurów, jak prawie zakatowaliście marszałka Menno za to, że zdzierał kir strażnikom komnat Idit... Pamiętam jak na znak protestu paliliście stare mundury... Cieszę się, ze mam tak lojalnych i oddanych Gwardzistów...

-W ogień i na śmierć, od dziś po świata kres, za Królem naszym pójdziemy, w ślad za kapitanem naszym, Króla oficerem. Za naszą Królową zaszczyceni życie oddamy, broniąc jej do krwi kropli ostatniej i do ostatniego tchu z całych sił i umiejętności... Znasz rotę, Isengrim.

-I jestem zaszczycony, że tak jej strzeżecie. Jestem zaszczycony waszą lojalnością.

-Naszym honorem jest wierność.

-I dziękuję za to Bogom.

-Tak nawiasem, mistrzowie szykują ci pewien bardzo cenny prezent...

-Nie chcę prezentów, nawet na urodziny nie przyjmuję prezentów... Ostatni prezent kosztował mnie serce, a Idit życie...

-Oni to rozumieją, Isengrim. I chcą coś z tym zrobić.

-Nie da się wskrzesić zmarłych.

-Ale da się ich upamiętnić. Nie mogę powiedzieć, o co chodzi, ale będziesz wzruszony. Gwarantuję słowem honoru oficera.

-Cóż, zobaczymy...

 

Tym razem Sori nie poszedł do biblioteki. Nie skoczył też do pałacu wojewody. Wiedział, ze Maugrim nie kłamał mówiąc o swojej ukochanej... i teraz Sori, śmiertelnie groźny mistrz Wędrowiec, gardził wojewodą maliboeńskim jak wściekłym psem. Wiedział, że jak go teraz spotka, to mu wygarnie od serca. Zamiast tego Sori postanowił dołączyć do pieśni kolegów, podczas gdy trzej z nich tworzyli klingę tak piękną, że aż nierzeczywistą. Była... jak światło słońca, i mieli nadzieję, że wniesie światło, lub choć przypomni blask miłości sercu króla. Była pięknie zdobiona, bo dla Króla królowa Iditaldin była najpiękniejsza. Była to klinga godna najpotężniejszych królów, czysta jak łza... jak miłość króla. Wykonana z czystej, szlachetnej stali... szlachetna jak królowa z opowieści Maugrima. Motywem przewodnim była delikatnie, pięknie rzeźbiona lilia- ukochany kwiat za wcześnie ściętego kwiatu, jakim była Iditaldin Ainel Tossa, zwana później Boginią przez swego umiłowanego partnera i fanatycznie wierną gwardię.

Na lśniącej klindze Mistrz Stworzyciel bardzo ostrożnie umieścił inskrypcję:

Wiara, Nadzieja, Miłość. Na pamiątkę królowej ludzkich serc. Iditaldin Ainel Tossa-Vanirion.

Hevela zmusił swój zmęczony organizm do ostatniego wysiłku, i na tle srebrzystej klingi oksydował na subtelną czerwień inskrypcję... i wypalił lilię w klindze, tuż poniżej jelca.

Powstała klinga godna legendy... Tylko czy Król ją przyjmie?

 

Mistrzowie owinęli broń w najdelikatniejszy jedwab, założyli galowe szaty stworzone przez Kaliona pod dyktando Soriego, i ruszyli do sali audiencyjnej. Była pełna ludzi, którzy jednak rozstąpili się na widok błękitnych szarf. Broń niosła Jalie, jako partnerka lidera. Wręczyć ją miał sam Ekeri.

Gdy rozwinęli się w tyralierę, Hevela byłby upadł, gdyby Kalion i Fogen go nie podtrzymali.

Król zmarszczył brew.

-Co panu jest, mistrzu?

-Zużyłem mnóstwo mocy i energii, ale nie żałuję, a wręcz jestem dumny z naszego dzieła. W twoje ręce, Ekeri.

Ekeri wziął broń od Jalie, i podszedł do króla na metr. Władca zerwał się z tronu.

-WASZA KRÓLEWSKA MOŚĆ, PRZYJMIJ TEN DAR OD SAVILORCZYKÓW Z MŁODEGO KRĘGU- rozniosła się iluzja dźwięku.

Z lekkim ukłonem mistrz przekazał owiniętą broń królowi.

-Czy to... Czy to jest...

-Sam zobacz, panie. Każ mnie ściąć, jeżeli coś będzie źle, ale oszczędź innych- poprosił Hevela słabym tonem.

Król drżącym rękoma rozwinął jedwab... i zamarł. O ile się nie mylił, to była jedna z ,,kling przyjaźni”, wykonana z maksymalną starannością i dbałością.

-Panie, wysuń ostrze- poprosil Sori.

Król wykonał. Ostrze wręcz świeciło własnym blaskiem, a gdy król odczytał inskrypcję, padł na kolana i zaniósł się szlochem. Dworzanie zaczęli szeptać, a Savilorczycy zgięli się w głębokim ukłonie.

Wbiegło kilkunastu Gwardzistów, ale powstrzymał ich szept Króla:

-Dziękuję... tak bardzo dziękuję... nie wiem, co powiedzieć, jak was nagrodzić...

-Honor i miłość nie potrzebują nagrody. Nasz honor, twa miłość, panie- powiedział opadając na kolana wykończony Hevela- Pozwól nam być twymi wiernymi pomocnikami, nie będziesz żałował, że masz na swe rozkazy dziewięciu magów więcej...

-Przyjaciółmi będziecie, nie sługami- szepnął król- Ale przyjmuję waszą hojną ofertę, Mistrzowie Młodego Kręgu.- powiedział tak, by dworzanie też go usłyszeli.

-Wojewoda maliboeński Gatholian, panie.

Cała dwunastka Savilorczyków obróciła się w stronę wejścia. Nawet bardzo zmordowany Hevela usiadł na dywanie twarzą do człowieka, którego uważał za wroga. Na wszystkich 12 twarzach malowała się obietnica długich tortur pomieszana z absolutną pogardą. A na twarzy Soriego...znajoma pustka.

Wojewoda wszedł, i ruszył w stronę tronu. Sori zaszedł mu drogę.

-Nie podejdziesz do Króla, zdrajco własnej krwi.- powiedział lodowato mistrz Wędrowiec.

-O czym pan mówi, mistrzu Sori?

-O tym, jak na własną, wydziedziczoną za miłość siostrę kazałeś spuścić psy i skatować jej delikatne ciało kijami, gdy w środku zimy poprosiła chociaż o płaszcz!- ryknął Sori.

-Ciszej, gówniarzu! Jak cię zaraz uciszę, to popamiętasz!

Dworzanie szeptali coraz głośniej...

-A tylko spróbuj! Jestem MAGIEM, skurwielu! Nie dam się tknąć, i nie dam ci skrzywdzić już nikogo, a szczególnie Dimandy!

-Jak ją chcesz, to ją bierz, ale cofnij te oszczerstwa, gówniarzu.

-Jeszcze raz powtórzysz to słowo, a cię po prostu zabiję... jak Vielerada.

-Jesteś nieuzbrojony! I ośmieliłbyś się tu, przy Gwardii Króla, na oczach tylu ludzi i samego Króla?

-Nie potrzebuję broni. I tak, ośmieliłbym się, bo nikt by mnie nie tknął.

-Jak to? Gwardia ruszyłaby do akcji!

-Nie rozumiesz, skurwielu. Dowódcą Gwardii jest kapitan Maugrim, a dostał pewne ciekawe zezwolenie... nie powiem jakie i od kogo.

-Maugrim? Ten sam Maugrim, kochanek mojej wyrodnej siostry?

Szepty przestąły być szeptami, a przeszły w zaszokowane rozmowy.

-Nie kochanek! Ukochany mąż! Ona przez ciebie umarła... ludzie rzucali w nią kamieniami, skruszyli ważną kość, której odłamki po latach ją zabiły!

-I co z tego? Zaraz cię uciszę, i odszczekasz to!

-A TYLKO DOTKNIJ SORIEGO!- ryknął Kalion- Napełnię cię prochem od odwłoka do gardła...

-A ja to podpalę!- powiedział stanowczo Hevela.- Będziesz pierwszym żywym fajerwerkiem!

-Jesteś skończony, szmaciarzu. To, co powiedziałem, się rozniesie.

-Nikt nie odważy się tego powtórzyć!

Król wstał. Wyglądał wyjątkowo majestatycznie.

-Wiadomo czynię wszystkim, że kto tłamsi te informacje, podlega karze śmierci przez powieszenie na haku. Ktokolwiek je przeinacza, by wybielić wojewodę maliboeńskiego, winien jest zdrady. Niech wieści się rozniosą... Rzekłem.

-A jeżeli skrzywdzisz Dimandę... nie zabiję cię. Pozwolę, by zrobił to Maugrim... jakkolwiek zechce. A ten szlachetny mężczyzna, dowódca gwardii i powiernik króla, jest na ciebie wyjątkowo cięty. Tak samo Stara Gwardia... i chyba Król.

-Nie chyba, a na pewno, mistrzu Sori.

-Ale mój Panie...

-Rzekłem, Gatholian.

W tej chwili mała Rosia'the wyrwała się matce, podbiegła do wojewody i zaczęła okładać jego nogę piąstkami. Ten zrobił coś niewybaczalnego

Kopnął małą. Gdy chciał ją dobić ostrogą, poczuł że leci przez całą długość Sali Posłuchań, uderzony z potworną siłą przez jakiegoś futrzaka.

Kalion stał przy Rosia'the, i masował jej uderzony brzuszek. Mała płakała.

Mistrz Stworzyciel miał zdjęty pierścień, dworzanie się cofnęli z lękiem. Kilku Gwardzistów wycelowało w Kaliona, ale podnieśli broń do pozycji wyjściowej, naciskani ognistym spojrzeniem swego kapitana.

-To cena talentu maga- szepnął kapitan do swego Króla.

Kalion podał córeczkę partnerce, i ruszył w stronę wojewody. Król zawołał:

-Stój, mistrzu!

Kalion na to, nie przerywając marszu:

-Nie, mój królu. Nie staje się między ojcem a katem dziecka. Ale nie zabiję go... to prawo Maugrima.

-Maugrim?

-Nie, panie. Dałeś mi pozwolenie na stałe, i ja teraz mówię SCHOWAĆ BROŃ I NIE REAGOWAĆ!

-Rozkaz kapitanie!- powiedzieli unisono Gwardziści... i stanęli na spocznij ze schowaną bronią, ciekawi co będzie dalej.

Mistrz Stworzyciel dotarł do wojewody, i strzelił go z potworną siłą w brzuch.

-Poprzysiągłem sobie, że każdego, kto tknie mój mały żywy skarbik... lub moją ukochaną partnerkę... zakatuję. Ale do ciebie większe prawa ma nasz przyjaciel Maugrim, co nie, chłopaki?

-Dobrze mówisz, Kalion!

-Dzięki, Sori.

-Uwierz, z przyjemnością... czystą rozkoszą bym cię zakatował, nie tylko za Rosia'the, ale i za panią Filiarai... Nie miała się jak bronić, ty hołoto! Taki delikatny, wrażliwy drobiazg... a ty kazałeś tłuc jej delikatne ciało kijami... Pewnie stałes i przyglądałeś się kaźni tego anioła, śmiejąc się do rozpuku, co?

-Skąd wiesz? Sam wziąłem kij!

-Nikt z nas ci tego nie wybaczy. Król ci tego nie wybaczy. Gwardia ci tego nie wybaczy, a co najlepsze, Maugrim aż płonie z ochoty by się zemścić! Skazałeś damę na śmierć, a oficera na piekło!

Kapitan Maugrim coś zrozumiał.

Uznali go za przyjaciela, za jednego z duchowych braci... Byli tak lojalni wobec niego, jak on wobec pamięci Filiarai... jak król wobec Królowej Iditaldin... jak gwardia stali u jego boku, i szanowali jego prawo zemsty jako nadrzędne.

Maugrim był zaszczycony i dumny. I wiedział, że jeżeli którykolwiek z nich o coś poprosi, kapitan zrobi wszystko, żeby to spełnić.

Do sali wpadł syn wojewody. Widząc ojca pod ścianą, a przy nim człowieka pokrytego futrem, dobył broni. Ale gdy zobaczył uśmiech Króla, i błękitną szarfę domniemanego zwierzara, zrozumiał że coś jest na rzeczy. Podbiegł do niego strażnik z Gwardii, i wtajemniczył go.

Więc pułkownik Ithildinus z Pułku Kawalerii Jej Królewskiej Mości... podał swój oficerski pałasz magowi, trzymając za ostrze. Znał savilorskie zwyczaje... Jeżeli mag uzna syna za winnego zbrodni ojca, zabija go, ale szybko i bezboleśnie.

Ithildinus nie bał się śmierci ani bólu. Bał się tych zimnych, zczerniałych oczu maga...

Mistrz nie przyjął broni.

-Nie ja ci dawałem broń, oficerze, nie ja ci ją będę odbierał- powiedział- Przypnij broń, jeżeli regulamin sali audiencyjnej na to pozwala.

-To oficer, pasowany jedną z kling zamówionych przez Królową... ma prawo nosić klingę wszędzie, poza Świętym Świętych- powiedział głośno Maugrim.

-Powiedz jednak słowo, Maugrim, a skrócę jego życie.

Kapitan zawahał się.

Podszedł do niego mistrz Sori.

-Maugrim... ja, mistrz Sori, proszę cię byś w trzech przypadkach darował życie... Byś nie mścił się na damach i jednym kawalerze...

-Prosisz, Sori, o pannę Dimandę, pannę Crystalię i pułkownika Ithildinusa?

-Tak, Maugrim. Proszę najbardziej o Dimandę, ale zastanów się, czy Filiarai chciałaby, byś za nią mścił się na jej bratanku i bratanicach?

-Jeszcze tydzień temu kazałbym ich zabić, ale dziś... Dziś mówię, droga wolna. Nie skrzywdzę bratanka i bratanic mojej ukochanej.

-Wiedziałem, że z jakiegoś powodu mnie nie trawisz, kapitanie Maugrim. Teraz rozumiem dlaczego... i nie mam żalu. Dam znać siostrom...

-Powiedz im że je zabiję, jeżeli na krok ruszą się z domu!

-Ktoś coś mówił?- zapytał głośno pułkownik.

Kalion postanowił być bez litości.

-To ścierwo groziło twoim siostrzyczkom, pułkowniku.

-To niech to ścierwo wie, że jeżeli tknie którąś z moich siostrzyczek, wypruję mu flaki i nawinę na ciernisty krzew... jak tylko muśnie Di albo Cri, a jak je obrazi... Zależy panu na języku tego czegoś, kapitanie?

-Nie, pułkowniku.

-Więc go wyrwę. -Pułkownik ukłonił się mistrzom, zasalutował kapeluszem królowi i Maugrimowi, i wyszedł szybkim krokiem. Dogoniły go jeszcze słowa Króla...

-Jesteście mile widziani w Zamku... nawet na długo.

-SORI...IDŹ.

-Idę, Ekeri. Nie zostawię panny Dimandy samej w takiej chwili.

Wędrowiec ukłonił się królowi, i wybiegł za oficerem.

 

-Ithildinus, zaczekaj! Zaczekaj, bo cię o nogi skrócę!

Oficer zatrzymał się jak wryty i wykonał w tył zwrot.

-Sori, dziękuję że wstawiłeś się za moimi siostrami... i za mną. Nie boję się śmierci, ale... moja ukochana jest w stanie błogosławionym, i nie chcę zostawiać naszego maleństwa.

-Rozumiem. Uznałbyś we mnie potencjalnego szwagra?

-Jesteś waleczny, dumny, i odważny. Poza tym honorowy. Nie mógłbym prosić Losu o lepszego kawalera dla Di.

Uchwyt za nadgarstki. Sori skoczył prosto przed pokój Dimandy, kierowany przez umysł Ithildinusa.

-Di, Cri, proszę wyjdżcie na korytarz!

Obie młode damy wyszły ze swych komnat. Dimanda ucieszyła się, widząc porozumienie ,,misiaczka” z Sorim.

Pułkownik wtajemniczył siostry w to, co wiedział. A Sori dodał od siebie opis ostatniej drogi panny Filiarai z rodzinnego pałacu do zamku króla, nie przemilczał nic, poza przyczyną jej śmierci. Panny płakały...

-Nie chcemy tu zostać... na tym wszystkim ciążą łzy...- powiedziała z obrzydzeniem starsza.

-Chcemy zamieszkać gdziekolwiek, choćby najskromniej, byle nie tu...- dodała młodsza.

-Król oferuje wam kwatery w zamku.

-Przyjmiemy nawet kwatery służących, ale chcemy przejść jak nasza ciocia...

Sori był wzruszony. Pułkownik też.

-Załóżcie najskromniejsze suknie i sandały... Bruk byłby zabójczy dla waszych stópek, siostrzyczki.

-Ale ciocia nie miała nawet sandałów... tylko haleczkę...

-Nie zgodzę się byście poraniły stópki do kości.

-Ani ja!- dodał do słów Ithildinusa Sori- Jak coś tu przedstawia dla was jakąś wartość po tym wszystkim, zabierzcie to.

Obie panny wróciły na korytarz po kwadransie, obie niosły skromne, skórzane torby.

-Co wzięłaś, Cri?

-Kolczyki od ciebie, te lilijki... i bransoletkę mamy.

-A ty, Di?

-Ten skromny naszyjniczek, jaki dostałam od ciebie, i drugą bransoletkę naszej mamy. To dla nas naprawdę ważna więź...

-Rozumiem, wasz brat zapewne jeszcze lepiej- powiedział Sori.

-Jesteście gotowe?

-Tak.

-To idziemy!

Wyszli. Kapitan straży próbował ich zatrzymać, ale Ithildinus posłał go na glebę ze złamanym nosem. Po tym żaden gwardzista się nie odważył choćby podejść.

Obie młode damy płakały, idąc tą drogą, co wiele lat wcześniej ich delikatna, skatowana ciocia... której nigdy nie poznały. Sori podtrzymywał Dimandę, Ithildinus Crystalię.

Gdy dotarli do bramy, straż zamiast ich zatrzymywać, sprezentowała broń. Na dziedzińcu zajezdnym czekał sam Król, a za nim, jak milcząca straż stali magowie.

Kapitan Maugrim stał z boku, i płakał. On, królewski oficer-weteran, dowódca Gwardii Króla płakał jak małe, osierocone dzieciątko za mamą. Po raz pierwszy od lat pozwolił sobie na łzy przy swoich Gwardzistach. Miał gdzieś, czy uznają go za mięczaka czy nie.

-Witam w moim domu, panno Dimando, panno Crystalio- powiedział król.

-Dziękujemy za gościnę... Wasza Królewska Mość.

-To nie ja was goszczę, a nasi przyjaciele z Saviloru. Uparli się, że się wami osobiście zaopiekują. A nie jestem dziś w nastroju do odmawiania im czegokolwiek.

-Zaopiekujecie się też mną?- zdziwiła się lekko, zapłakana Cri.

-Rodzina jest rodziną...- powiedział oparty na Fogenie i Anorianie Hevela- Rodzina Myszy i jego ładniejszej połówki jest naszą. Zapraszamy do komnat.

-Wystarczy nam jakiś skromny pokoik...

Wrócili do środka. Kalion wyposażył dwie wolne komnaty w skrzydle magów, które to komnaty panny zajęły.

 

Fail'ess zebrał się w sobie. Skoro Sori mógł się zakochać tak szybko, i działać tak intensywnie, to on nie chciał być gorszy. Wiedział, co chce zrobić.

Kochał Shya'ro, od kiedy ją poznał. Od pierwszego wejrzenia.

Teraz założył najładniejsze rzeczy, i wyszedł z pokoju. Bez szarfy.

Jalie pomyslała, że może wreszcie i Fail'ess znajdzie szczęście, i uszczęśliwi stęsknioną miłości Shi.

Młody Bestiar zapukał do drzwi pokoju Shya'ro.

-Kimkolwiek jesteś, idź sobie!- odpowiedział zapłakany głos.

Fail'ess nie mógł znieść bólu w jej głosie. Wszedł, i zdecydowanie podszedł do trzęsącej się od łez na swoim posłaniu Shi. Usiadł koło niej, i przykrył jej dłoń swoimi.

-Shya'ro, co się dzieje?

-Failik...chodzi zarazem o Myszkę, Kamyka i Śpiewaka... jak i nie o nich, a o mnie...

-Proszę, opowiedz mi o tym... Proszę, chcę ci pomóc... Nie mogę patrzeć jak cierpisz...

-Chodzi o to, że Kamyk i Jagoda oraz Śpiewak i Bławatek są tacy szczęśliwi razem.. Kochają się, jedno za drugie by zginęło bez wahania... oni się dziewczynami tak opiekują... Nawet Myszka się zakochał w miejscowej pannie i zrobił wszystko, by z nią być... On... on wczoraj, idąc do walki, powiedział jej, że ją kochaaa... Taki miły, nieśmiały, niepozorny Myszka sięgnął po szczęście... a Śpiewak ma córeczkę...

Fail'ess rozumiał już wszystko.

-Wszystko, czego pragnęłam, i pragnę w życiu... to miłość, Fail'ess... Nawet nie musiałaby być wielka, wystarczyłaby mi maciupeńka, ale czuła i delikatna... Oddałabym w zamian nie tylko swoje przepełnione, gotowe do miłości serduszko, ale całą siebie... Tylko nikt nie chce się mną zaopiekować. Nawet Gryf i Promień odmówili... Wszyscy wolni mi odmówili, tłumacząc się niejasno... jakimś obowiązkiem, danym słowem... Tylko ciebie nie pytałam, Failik... bo wiem, że nie mam u ciebie szans... Ty mógłbyś mieć każdą, zwłaszcza poza Savilorem... jesteś miły, czuły, inteligentny, wrażliwy i odważny... niezaprzeczalnie męski i honorowy do szpiku kości... tacy wspaniali męzczyźni nie wiążą się z takimi przeciętnymi, brzydkimi dziewczynami jak ja, a jak już, to nie na długo... No i jesteś mistrzem Bestiarów...

-A ty jesteś praktycznie żywą, piękną boginią, Shi. Wiesz, czego dotyczy to słowo, które sobie dalismy, gdy Kamyk zakochał się w Jagodzie, a Śpiewak zdecydował, że chce opiekować się Bławatkiem do śmierci? Poprzysięgliśmy sobie... nigdy jeden drugiemu nie wchodzić w drogę, nie stawać między przyjacielem a jego szczęściem... Taka nasza mała przysięga, oparta na słowie honoru.

-Czy ktoś spoza waszej dziewiątki przysięgał?

-Nie, tylko my.

-Czy to znaczy, Failik... Czy to znaczy, że oni odmówili, bo nie chcieli łamać przysięgi, wchodząc w drogę... tobie?

Bestiar wziął głęboki oddech. Teraz albo nigdy.

-Tak, Shi. Przysięgli, i dotrzymali słowa. Ja też przysięgałem, i bałem się uczynić choć krok, by nie stanąć na drodze Myszce. Byłem pewien, że ten młody Wędrowiec cię kocha... a jest dla ciebie dużo lepszy niż ja...

-Czemu?

-Milszy, mądrejszy, odważniejszy, lojalniejszy... Mysz jest dla mnie wzorem... i jest dużo potężniejszy ode mnie, choć jego talent należy do tych niszczycielskich. I kilkakrotnie słyszałem z twych pięknych ust, że Mysz jest słodziutki. Pomyslałem, że nie złamię przysięgi, choćby miało mnie to kosztować serce, że nie stanę na drodze mojego wzoru i szczęścia. Aż tu nagle niedawno, Mysz wraca z biblioteki rozanielony, i mówi, ze spotkał piękną damę, która jest według niego, idealna... Serce chciało mi wyskoczyć z piersi, ale kazałem mu milczeć, nie dawałem sobie fałszywej nadziei, myślałem że to wybieg Myszki.

Ale później, gdy tak uroczo zarumieniony przyszedł pod rękę z panną Dimandą, potem za nią walczył... zrozumiałem, że skoro Mysz jest szczęśliwy, to już nic nie staje mi na przeszkodzie. Wydawało mi się, że wszyscy wiedzą, że mój sekret nie jest dla nikogo sekretem... a szczególnie dla Kamyka i dam... Widzisz, Shi... ja nigdy nie byłem w pełni szczęśliwy, nawet wtedy, gdy dołączyłem do Ekeriego i reszty w Twierdzy Starych... Moje życie stało się jaśniejsze dopiero w najciemniejszym momencie, gdy byliśmy wykończeni po katowni... gdy otworzyłem oczy, ujrzałem nad sobą nawet nie anioła, a boginię... Ciebie, Shi.

Wiem, że nie jestem ciebie godzien, ale po tym, co tu dziś usłyszałem, jestem pewien, że jestem gotów. Gotów dać ci to, czego szukasz. Miłość, stały, trwały związek oparty na miłości i szacunku... Ale to nierealne. Nie zasłużyłem.

-Jak to... nie zasłużyłeś? Od kiedy się znamy opiekujesz się mną, chronisz, otaczasz emocjonalnym ciepłem, a w zimie nawet fizycznym... Ty jako jedyny nie boisz się być przy mnie, gdy mój talent szaleje, gdy jestem chora... gdy mam miesiączkę i chcę zabijać kogoś albo siebie... ty trwasz przy mnie, prosisz Kamyczka o wyciągi, które mi pomagają... i pilnujesz, bym je wypiła, choćby były nie wiem jak niesmaczne... Ty nigdy nie spojrzałeś na mnie jak na kawał mięsa, nigdy nie potraktowałeś bez szacunku, nie nakrzyczałeś... Zawsze masz ciepły uścisk, poradę i dobre słowo. Gdy za pierwszym razem, przy miesiączce, bardzo chciałam cię zabić, powiedziałeś...

-Zginąć z ręki bogini to zaszczyt, nawet dla Mistrza...- szepnął Fail'ess-Bo tak uważam. Jesteś moją boginią... jesteś prawdziwą boginią. Ale potrafię czytać między słowami, Shi... Wiem, że marzysz o rodzinie...

-Nie, ja śnię o rodzinie, ale to zawsze będzie tylkooo seen...- zapłakała dziewczyna- Kamyczek przebadał moją krew... wiesz, tą szczególną... i nie znalazł nic.

-To źle?

-Powinno być jajeczko, choć jedno... ale nie znalazł. Powiedział, że szukał wielokrotnie we wszystkich próbkach... a Śpiewak i Bławatek maja taką śliiczną, żywiołową córeczkę... Ale ja... ja rozumiem, to cena mojego talentu... Jest to bardzo ironiczne, bezpłodna Pani Życia... ale ja się z tym już pogodziłam.

-Nie kłam, Shi! Nie pogodziłaś się z tym, i ja to widzę. Z czymś takim nie da się pogodzić. Wierzę, że możesz być szczęśliwą matką, nie dziś to jutro. Wierzę, że ja też mogę być szczęśliwy dając szczęście Tobie, dając ci swoje małe serce... może w zamian za twoje? Nie chcę nic więcej, tylko kochać i być kochanym...

Nagle, znikąd na posłaniu pojawiła się Rosia'the. Coś nucąc w dziecinnym języku dotknęła obydwoma dłońmi brzuszka Shi. Dziewczyna jęknęła. Malutka nie przestawała nucić.

-Chce ci pomóc... Sori i Wathon będą wniebowzięci, mają uczennicę...

-Failik... ona... mnie uzdrawia... i ja to czuję...

-Boli?

-Raczej kłuje albo łaskocze, sama nie wiem...

Mała zabrała rączki i przestała nucić. Przyłożyła uszko do brzuszka Shi, jakby się wsłuchiwała w coś, po czym uśmiechnęła się i zniknęła.

-Wiem, jaki ona ma talent, choć tylko o tym czytałam...

-Tak?- Fail'ess też już podejrzewał.

-To Pani Czasoprzestrzeni, połączenie wszystkich talentów w jeden... wyobraźnia Kształciciela, kontrola materii Stworzyciela, skoki Wędrowców, tyle widzieliśmy... Boję się o tych, którzy ją skrzywdzą, bo zapewne jest też Płomienistą... i boję się o nią, bo nie wiem, jak zapłaci, skoro jest wszechpotężna... Oby Los był dla niej łaskawy.

Fail'ess znów zebrał się w sobie, i wypalił:

-Proszę, daj mi szansę, Shi.

-Jeżeli mnie chcesz, to z ptzyjemnością, Faili...

-Chcę i zawsze będę chciał.

-Nawet gdy będę pomarszczona i stara?

-Kocham twoje serce, Shi, nie tylko twoje ciało. Jestem prostym Bestiarem, my kochamy absolutnie, oddajemy się miłości absolutnie, i spalamy absolutnie. Wiesz, czemu serca Bestiarów i Kształcicieli pali się oddzielnie?

-Nie?

-Bo wszyscy chcą poczuć aromat, jaki wydzielają serca, które potrafiły kochać...

-Piękne...

 

Pora obiadu, warta przed gabinetem Króla...

Przybiegł kuchcik, że Król nie pojawił się na obiedzie. Wartownicy weszli do przedpokoju, i usłyszeli płacz dziewczyny i cichy głos Króla.

-W środku jest Vardaliena... Nie pozwolimy, by płakała!

Bez większego wahania weszli do gabinetu, i zobaczyli ciekawy widok.

Król Wichrowego Tronu i pan Siedmiu Królestw, legendarny za życia Isengrim Staellon Vanirion siedział na dywanie, oparty o swe biurko, i tulił do siebie rozhisteryzowaną córkę kapitana swej osobistej Gwardii, nucąc... kołysankę? Gestem nakazał Gwardii być cicho.

-Tą piosenkę śpiewała mi Iditaldin, gdy nie mogłem zasnąć, gdy mój ojciec umarł, gdy widziałem zasypiając śmierć moich żołnierzy w bitwach, i weszcie, zaśpiewała mi ją cichutko, gdy umierała... Siedziałem tam, przy niej, śpiewając razem z nią... nie potrafiłem przestać, nawet gdy ona nie miała już sił... Kochałem ją. Kochałem królową. To nie było małżeństwo z rozkazu, ani z wyrachowania, a z miłości. Pokochałem jej serce, wnusiu. Ona nie żałowała, że oddała życie dając je naszemu synkowi... kochała go jak matka, powiedziała mi... powiedziała, bym się radował, bym nie tęsknił i ożenił się ponownie. Przez te wszystkie lata tłamsiłem te słowa w sobie, ale mam już dość... Nie chcę się ani radować, ani ponownie żenić... jestem już stary, ale nie samotny, bo moja ukochana Idit jest wciąż tutaj- król powtórzył nieświadomie gest swego kapitana- Twoja mama była wspaniałą kobietą. Rozmawiałem z nią na dzień przed jej śmiercią, byłaś jeszcze w jej brzuszku... powiedziała, że wie, że umrze, ale powiedziała, że ona już miała szansę, że Los dał jej wspaniałego, kochającego mężczyznę, który dał jej szczęście, dwójkę wspaniałych, zdrowych dzieci... i bardzo martwiła się o ciebie. Kochała cię jak nic na świecie, może za wyjątkiem Maugrima, twego ojca a mego przyjaciela... Nie żałowała, że umrze. Cieszyła się, że dostaniesz szansę.

Byłaś bardzo kochana, i wciąż jesteś. Ci, których kochamy, nigdy nas nie opuszczają. Są w naszych sercach i przy nas... Gdy moja ukochana żona umarła, pocałowałem ją jeszcze w usta, gdy stygły... Uśmiechała się. Wiem, że kochała i mnie, i Lucjusza... a ja zachowałem się jak niewdzięczny pies.

-Siiir?

-Powiedziałem, że jeżeli to jest miłość, to niech ją bogowie zabierają, bo ja nie chcę miłości, która tak boli... Ktoś powiedział mi wtedy, ze to dlatego, że moja miłość była prawdziwa... i ten ktoś mocno podkreślił swoje słowa. Wiesz, kto to był?

-Niee?

-To był twój ojciec, Maugrim... był przy mnie i przy mojej Idit w jej ostatnich chwilach, a słowa podkreślił waląc mnie na odlew w twarz... tak że krew trysnęła z rozciętej wargi. Tej rany nie pozwoliłem wygładzić, bo przypominała mi miłość żony i niezachwianą lojalność twego ojca... Nie wiem, czy Maugrim ci przekazał ostatnie słowa twojej mamusi?

-Niee, sir. Nie, on mnie obwinia o jej smierć...

-Twoja mama, gdy jeszcze mogła mówić, powiedziała... Pozwól mi odejść, Maugi. Dbaj o siebie i o nasze dzieci... chcę, że gdy będziesz na nie patrzył, byś widział mnie. I nie obwiniaj ani siebie, ani naszej malutkiej Vardi o moją śmierć... przysięgnij mi, że wychowasz ją na damę, że nie będziesz jej obwiniał, że dasz jej klucz do szczęścia... Twój ojciec dobył sztyletu i złożył rotę krwi... Później, gdy nie można było już podać łagodzących, twoja mamusia poprosiła Maugrima o coś jeszcze. Z rozpaczą wykonał, choć do dziś go to gryzie...

-Co takiego, sir?

-Co jest bronią oficera Gwardii?

-Pistolet, miecz i sztylet.

-Kapitan Maugrim nosi tylko pistolet i miecz. Sztylet zakłada tylko raz do roku, w twoje urodziny. Gdy go zapytałem czemu nie nosi broni, którą mu wręczyła moja zona na promocji oficerskiej, odparł mi tak... Na tym sztylecie jest krew dwóch osób i dotyk trzeciej, jest on dla mnie świętością i staszliwym memento zarazem. Nie chcę go skalać krwią osoby trzeciej.

-Krew dwóch osób? Nie chce go skalać? Ale to znaczy, że...

-Ostatnią prośbą twojej mamusi była śmierć. Kosztowało go to prawie szaleństwo, ale przysięgał jej kiedyś, że spełni każdą jej prośbę... To był element jego przysięgi małżeńskiej. Byłem tam, ojcowałem pannie młodej, bo jej ojciec okazał się potworem, a chciałem coś zrobić dla twojego ojca. Twoja mamusia była taka piękna... A twój ojciec... wyglądał jak młody bóg. Założył mundur i pancerz Białej Straży, to był piękny gest...

-Co to za Biała Straż, sir? Nie przypominam sobie takiej nazwy jednostki...

-Panowie gwardziści?

-Biała Straż to nasza wewnętrzna elita elit, Vardalienko- odezwał się najstarszy z obecnych Gwardzistów- Białą Strażą nazywamy tych, którzy mimo upływu lat wciąż zmieniają się na pewnej warcie... zapewne kojarzysz białe mundury, srebrzyste kirysy z dwoma skrzyżowanymi czarnymi pendentami, huk stali o drewno, i drzwi z białego drewna, przez które nie wolno przejść, bo straż zabije na miejscu, nawet ciebie...

-Straż...Straż Królowej?

-Dokładnie. Ci, którzy uważali śmierć za Królową za największy honor, równy śmierci za Króla. Ci, którzy wciąż stoj ą pod jej komnatą, którzy wierzą, ze Bogini znów wymknie się na spacer do ogrodu... Po oficjalnej ceremonii załobnej, urzadziliśmy własną. Wełniane osłony na buty, wyciszające kroki poszły do ognia, bo już nie było czyjego snu strzec. Zerwaliśmy kauczukowe osłony podstaw halabard, i w przypływie gniewu i żalu zastąpiliśmy je pierwszorzędną stalą... Wtedy, gdy chcieliśmy odejść ze służby, twój ojciec wyszedł na środek i cisnął swój oficerski, błękitnozłoty mundur do ognia, mówiąc ze żąda czerni, bo jego serce jest czarne. Powiedział, zę tak długo, jak pamiętamy, jak długo Biała Warta stoi na straży, jak długo Bogini żyje w naszych sercach i umysłach, tak długo zyje naprawdę. Potem wszyscy ciskaliśmy mundury, a ktoś przyniósł oliwę pogrzebową... ogień sięgnął trzeciego piętra. Przez kilka dni chodziliśmy w spodniach, butach i koszulach, bez mundurów, aż dostaliśmy obecne, czarne ze srebrzystą lilią... Gwardia idzie na zwykłą wartę jak na uroczystość, ale Biała Straż... oni idą na wartę jak do ślubu. Te halabardy zabiły już niejednego włamywacza, złodzieja czy nczcikradcę... raz prawie zabiły marszałka... Sir, oficjalnie oznajmiam, ze boimy się zmiany pokoleń. Nie jesteśmy pewni, czy panna Rozalia będzie godna wejść do Świętego Świętych jako jego pani. W najgorszym razie odmówimy jej wstępu, i wyginiemy co do jednego, strzegąc tych drzwi nawet gdy cała Biała Warta zginie.

-Wszyscy tak uważacie?- zapytał król.

-Co do jednego, panie. Sam kapitan się waha. Kogokolwiek byś nie spytał, panie, odpowie ci to, co Georgius, ale może nie tymi słowami. My Ją kochaliśmy, panie. Na swój sposób, to prawda, ale nie pozwolimy zatrzeć pamięci o Niej. A szczególnie Biała Straż... w głębi serca, każdy z nas jest fanatycznym Białym Wartownikiem, a szczególnie kapitan.

-A więc rozumiesz już, Vardalienko... twoja mamusia cieszyła się umierając, bo dała życie cudownej młodej kobiecie- szepnął dziewczynie Król.

-Rozumiem... dziadziu. I nie jestem zła na tatę, że ją dobił... Musiał ją bardzo kochać.

-Kochać? Pan kapitan kocha ją do tej pory, panno Vardo. Proszę zapytaj go, co nosi na szyi.

-Zapytam, Grimborze...

 

Mistrza Kaliona naszło nagle dziwne uczucie.

-Ekeri, czuję że powinniśmy pójść w miasto- powiedział powoli.

-TEŻ TO CZUJĘ.

Nie przebierając się ruszyli w teren, odprowadzani spojrzeniami przyjaciół. Przeczucia tych dwóch Mistrzów były słynne...

-GDZIE TERAZ?

-Coś mi każe iść na rynek...

Na rynku...

-Tamta ciasna uliczka, Ekeri.

Kształciciel posłusznie poszedł za przyjacielem.

-Otocz nas niewidzialnością, jestesmy zbyt odkryci...

Wykonał tą prośbę-rozkaz bez szemrania.

Zanurkowali w ciasną, zatęchłą uliczkę. Nagle Stworzyciel zatrzymał się jak wryty.

-Po lewej- szepnął.

Na marnym, zarobaczonym barłogu leżała chora kobieta... Saviloranka. Coś w jej twarzy było dla obu Mistrzów znajome... Po chwili zrozumieli.

Kobieta, mimo swej nędzy, przedstawiała sobą ten sam łagodny typ urody co Sori.

-Jest zagłodzona i chyba ranna...

-UJAWNIAMY SIĘ. WATHONA Z MOJĄ TORBĄ NA JUŻ.\

-Już wzywam.

Dwaj galowo ubrani mistrzowie uklękli w błocie gliniastej ulicy. Po chwili pojawił się Wathon z torbą leków Ekeriego. Trzask pojawienia się maga spowodował, że kobieta otworzyła oczy... w których na widok błękitnych szarf pojawiło się przerażenie.

-Nie, proszę, ja już nie chcę...- wyszeptała słabiutko po savilorańsku.

-Nie bój się nas, nie jesteśmy twymi wrogami... Jesteś Valiante?

-Tak... Skąd wiesz?

-Ktoś bardzo przyjazny szuka cię od lat. Pomożemy ci...

-Nie mam siły... Ja umieram...

-NIE UMIERASZ, ALE JESTEŚ BARDZO WYGŁODZONA, OSŁABIONA... I CHORA. ZABIERZEMY CIĘ W BEZPIECZNE MIEJSCE.

-Nie skrzywdzicie mnie?

-Nie, Valiante. Jesteśmy przyjaciółmi.

-A... dostanę coś małego do zjedzenia? Malutkiego, takiego tyci, tyci...

Kalion miał łzy w oczach.

-Dostaniesz coś do zjedzenia, Valiante. Dostaniesz coś bardzo dobrego, coś do popicia... Wyzdrowiejesz. Słowo Mistrza Stworzyciela.- powiedział- Skacz, Wathon, prosto do wolnej komnaty. Pierdol konwenanse.

Skoczyli. Kobieta nie pachniała zbyt ładnie, ale gdy Stworzyciel zniknął brud i robaki (wraz z ubraniem), zamarli...

Kobieta była absolutnie wygłodzona i skatowana.

-Ktokolwiek by nie był winny tego, znajdę i zajebię- warknął Kalion.

Położył kobietę w świeżej, miękkiej pościeli i przykrył delikatnym, jedwabnym kocykiem.

-Błagam... jestem głodna...

-Wathon, do kuchni zamkowej, do Greaffa. Talerz krupniku z kaszą jaglaną na zaraz! Najwyżej Król nas opieprzy!

Wathon wrócił minutę później z niewielką łyżką i talerzem zupy na tacy.

-Greaff sam robił.

Wathon usiadł, oparł kobietę o dużą poduszkę i powiedział:

-Gdy będziesz miała dość jedzenia, powiedz. Nie jedz na zapas, w każdej chwili, nawet w środku nocy możesz dostać jedzonko. Dobrze?

-Dobrze... Mistrzu Stworzycielu...

Kalion powoli zaczął karmić kobietę. Zjadła cztery łyżki, z czego dwie z wkładką, i powiedziała dość.

Kalion odłożył talerz na stół.

-Jak ostygnie, Hevela go podgrzeje. Chcesz spać, Valiante?

-Nie... chciałabym po prostu popatrzeć na was... przypominacie mi mojego synka...

-Wathon, ty zostań. Jakby coś było źle, zrób raban. My idziemy zobaczyć co u naszych rodzin.

Mistrz Wędrowiec usiadł przy łóżku kobiety... delikatnie dotknęła jego dłoni, szukając kontaktu, ciepła...

Wathon czuł się dziwnie, jakby trzymał dłoń własnej mamy. A to była mama kogo innego.

 

Gdy Kalion i Ekeri wyszli z pokoju Valiante, przywitała ich cisza.

-Kto to?- zapytał siedzący w fotelu zmęczony Hevela.

-Ma na imię Valiante. VALIANTE, koledzy. Jest w strasznym stanie.

Większość cofnęła się o krok, a damy zacisnęły pięści w szoku.

-Jak zły jest jej stan?

-Wystarczająco. Módlmy się do wszystkich bogów o jej życie, i ani słowa Soriemu, kim ona jest. Przysięgnijcie!

-Przysięgamy!

 

Na nic przysięga. Młody Wędrowiec wiedziony tajemniczością po prostu zmienił Wathona.

-Jak masz na imię?- zapytał szeptem.

-Jestem...Valiante...

-A ja Holi'an, zwany przez przyjaciół Sori... Jabłonko.

-Synku...

-Mamusiu...- Sori rozpłakał się i podniósł dłoń odnalezionej mamy do ust. Jeden pocałunek mu nie wystarczył. Całował tą rękę delikatnie, ale bez końca... aż w końcu pogłaskała go po wilgotnym policzku- Szukałem cię od lat, i nareszcie znalazłem... mały Jodłowy znalazł swoją Jabłonkę...

-Cieszę się, że cię spotkałam, synku... moja mała Jodełka wyrosła i wyprzystojniała...

-Jesteś taka jak w moich snach...Piękna jak bogini, delikatna i miła...

-Gdy byłeś większy, często cię widziałam... w Twierdzy...

-Gdzie byłaś? Prosiłem kolegów by cię odnaleźli talentami, są bardzo potężni, ale tylko uśmiechali się smutno...

-Byłam w Różowym Domu...

-Zabiję...- na twarz Myszki wypłynęła na chwilę pustka- Przepraszam, mamusiu, tak strasznie cię przepraszam...

-Nie wiedziałeś. Nic nie mogłeś zrobić... wywieziono mnie na wieś, potem sprzedano jak rzecz tu, do Maliboen... domyślasz się w jakim charakterze...

Sori wył wewnętrznie, ale wiedział, że musi być twardy.

-Kto był... właścicielem?

-Niejaki Gatholian, władyka.

-ZABIJĘ GADA!!!- ryknał Sori

-On... kazał przeprowadzić na mnie... operację. Usunięcia. Ja już nie mogę... Nie będziesz miał rodzeństwa, Jodełko...

Jodłowy popędził do siebie, i przypasał miecz. Po chwili odpiął go i cisnął na łóżko...

-A ja to co? Sam jestem zabójczą, precyzyjną bronią- syknął mały Wędrowiec.

I skoczył przez przestrzeń.

 

-Wathon, skacz za nim! Jest w więziennej celi zbiorczej, i chce zakatować byłego wojewodę, a to przecież oddaliśmy Maugrimowi! Ekeri, ciebie Mysz szanuje, skocz z nim!

Dwaj magowie złapali się za nadgarstki i bez wahania skoczyli. Gdy trafili do celi, Gatholian nie miał już ubrania, a Sori dosłownie wiercił mu talentem dziurę w genitaliach.

-SORI.

Zero reakcji.

-SORI, ZGODZIŁEŚ SIĘ ODDAĆ TO PRAWO MAUGRIMOWI.

-Nie wiedziałem wtedy, co ten... bydlak... kazał zrobić mojej mamusi! Zostawię go Maugrimowi... ale bez jaj...

Ekeri zrozumiał, że nie przekona Soriego. Zerknął na Wathona. Tylko Wędrowiec mógł zablokować Wędrowca. Ten pokręcił głową. Ekeri rozumiał, Myszka na co dzień był coraz potężniejszy, a zasilany adrenaliną i furią... był Bogiem. Zabiłby Wathona bez wahania.

I nawet by się nie zmęczył.

 

Około piątej wieczór książę Lucjusz się zaniepokoił na poważnie brakiem ojca. Ruszył do jego komnat- nic. Do biblioteczki królewskiej- nic.

-Gabinet...

Wszedł, i zatrzymał się jak wkopany.

W czterech rogach biurka palily się cztery świece, okna były zasłonięte, a biutko otaczał lśniący kwadrat i sześć par butów. Gdy książę podszedł bliżej, zauważył na biurku... jedną z Kling Przyjaźni? Król wpatrywał się w nią beznamiętnie, jak posąg.

Gdy chciał zabrać klingę z biurka, usłyszał chóralny szept sześciu głosów:

-Łapy precz! Za kwadratem śmierć!

-Ojcze?

Nic.

-Królu?

Nic.

-Panie?

Nic. Książę po prostu się rozpłakał jak dziecko.

-Tatusiu, czemu mnie ignorujesz? Co ja ci zrobiłem? To nie pierwszy raz...

To ocuciło króla Isengrima.

-O, Lucjusz... Jak miło cię widzieć, synku. Zamyśliłem się nieco... zaraz, ty płaczesz?

-Bo mnie nie chcesz, tatusiu... Nie jestem głupi, wiem, że winisz mnie za śmierc mamusi...

Król zerwał się zza biurka i podszedł do synka.

-Jestem już duży, ale wciąż się boję, że ty też mnie opuścisz... że nie jestem wystarczająco dobry, tatusiu... Powiedz, czemu mnie nie kochasz? Bo zabiłem mamę, prawda?

Sześciu Gwardzistów, w tym trzech z Białej Straży sfrontowało do swego Króla...

-Dlaczego tak myślisz, głuptasie?- król postanowił potraktować syna jak małe dziecko.

-Czytałem raport medyczny... Jescze tydzień, i mama by przeżyła... ty byś mnie kochał, mama by mnie kochała, miałbym może pieska albo inne zwierzątko... I Gwardia by mnie lubiała... a tak i ty, i oni obwiniacie mnie o śmierć mamy, nienawidzicie. I macie rację...

-Synku...- królowi żadne słowa nie chciały przejść przez gardło.

-Ty nigdy nie miałeś czasu! Zawsze było coś ważniejszego, choćby Maugrim. Nawet kapitan Straży był dla ciebie ważniejszy od syna! Robiłem wszystko, żeby zwrócić twoją uwagę, żeby ci się przypodobać, nawet nauczyłem się jazdy konnej, choć bałem się koni, i to panicznie... one były takie wielkie i grożne, a ja taki malutki... Tylko raz cię o coś poprosiłem... i więcej o nic. Wiedziałem, że wszystko odrzucisz, tak jak odrzuciłeś tamto... moją prośbę o pieska... Powiedziałeś ,,nie” lodowato i bez wahania... bałem się potem zasnąć przez pół roku... i już o nic nie prosiłem... Nie wiem, czy wiesz, ale robiłem dosłownie wszystko, byś choć odrobinkę mnie polubił, byś znalazł choć chwilę. W bitwach, prowadziłem oddziały do boju na pierwszej linii, patrzyłem jak naokoło mnie giną dobrzy gwardziści, i... i sam marzyłem o śmierci. Może choć na moim pogrzebie udawałbyś, że choć troszkę mnie lubisz... że uroniłbyś choć ceremonialną łezkę nad moim płonącym ciałem... Ja szukałem śmierci. W pojedynkach nigdy nie atakowałem z zaskoczenia, myślałem, że będziesz ze mnie choć troszkę dumny... że może skoro nie mogę mieć twojej ojcowskiej miłości, to zasłużę choć na szacunek... Ale nie. W życiu kochałem dwie kobiety. Jedną zabiłem. Druga... jest ciepła, przyjazna i miła, i bardzo się boję, że ją skrzywdzę... Pokazałeś mi jak być władcą, ale nie pokazałeś mi, jak kochać i być kochanym... Ale na szczęście w moim życiu był czynnik, o którym nie wiesz... jedna ze służących pokazała mi to, czego ty nie chciałeś. Pokazała mi miłość, przyjaźń, czułość, nauczyła mnie wrażliwości... Nie w sensie seksualnym, ale emocjonalnym. Nauczyła mnie, jak być mężczyzną. A ty wciąż wolałeś Maugrima. Jestem bliski zrzeknięcia się prawa do tronu na jego rzecz... zabiorę troszkę pieniędzy, zabiorę moją kochaną Rozalię i kupię ładny domek na wsi, gdzieś na południu... Będę szczęśliwy, i dam jej szczęście. Jeżeli ona umrze, to się zabiję... i tak jestem mordercą, matkobójcą... nie chcę zabić swojego serduszka... ona jako jedyna je zechciała...

Będę hodował truskawki, to dochodowa praca, może będę miał pieska... chyba że Rozalia zechce kotka... Będę statecznym hodowcą, i nikt nie powie, że kiedykolwiek byłem księciem. Nikt nie powie ,,morderco”, nikt nie powie „matkobójco”... Słyszałem to na ulicach miasta, i nie tylko... Tylko Rozalia nie uważa mnie za mordercę. Kocha mnie, i wiem, że mne nie skrzywdzi... tak jak ty to robiłeś.

Król najpierw trzasnął syna w twarz, a potem mocno przytulił i zaczął się kołysać. Po chwili z jego ust popłynęła znajoma kołysanka...

-To wszystko nie tak, synku... Musimy usiąść, i porozmawiać... I to najlepiej tu i teraz. SAMI.

Gwardia wyszła, a ojciec i syn porozmawiali od serca... po raz pierwszy od... zawsze. Wiele łez przelano, wiele padło gorzkich słów, skutek był jeden...

Ojciec i syn zaczęli naprawiać lata nieporozumień i ignorowania... Nawiązali kruchą relację. Uczyli się siebie, zamiast dowiadywać się rzeczy o sobie.

 

Następnego dnia rano do Króla przyszedł przyboczny księcia.

-Mój panie, książę nie wrócił na noc. Szukałem go, ale nie znalazłem.

Przeszukano cały zamek, aż Królowi wpadło do głowy miejsce, o którym nie pomyślał...

Święte Świętych Zamku.

Podszedł do drzwi, zerknął na buty straży.

Wełna, zdjęte ostrogi. Końcówki halabard owinięte pakułami.

-Wpuścicie mnie, chłopcy?

-Oczywiście, Wasza Wysokość.

Znalazł Lucjusza. Książę spał zwinięty w pozycję embrionalną pod łóżeczkiem, w którym spałby jako niemowlak, gdyby Królowa nie umarła. Leżał w nim tylko raz... tuż po urodzeniu. Pod głową miał tylko maleńką poduszeczkę z kołyski, a w dłoniach trzymał kocyk. Król nie miał serca go obudzić.

Wstał, i przypomniał sobie tamten dzień. Podszedł do łoża królowej, usiadł w tym samym miejscu gdzie wtedy, i pieszczotliwie pogładził pościel, wyrównał jakąś zapomnianą fałdkę. Spojrzał w prawo, w miejsce gdzie wtedy, w galowym mundurze siedział oparty o łoże Maugrim. Spojrzał na miejsce, gdzie do dziś leżał jego porzucony błękitny oficerski kapelusz z białym, obecnie poszarzałym piórem. Zobaczył leżący na szafce nocnej futeralik. Wziął go w drżące ręce i otworzył. Wewnątrz był piękny sztylet, z rękojeścią rzeźbioną w lilie... Wysunął ostrze i przeczytał inskrypcję.

Swojej ubóstwianej Królowej Iditaldin wdzięczny za dobroć porucznik Gwardii Maugrim. Jesteś królową ludzkich serc, pani. Mojego, moich gwardzistów...Oddamy je za ciebie.

O istnieniu tej klingi Isengrim zapomniał... pamiętał, jak słodko zarumieniona Idit przyszła do niego, i niepewnym, dziewczęcym głosikiem zapytała, czy on, jej mąż, pozwoli jej przyjąć malutki prezent od oficera Gwardii. W tym momencie król zakochał się w niej ponownie.

I teraz, gdy odkrył po latach ten mały sztylecik, jego więź z królową odżyła. Oczy miał pełne łez, ale ucałował słowo ,,Iditaldin” i schował sztylet z powrotem, odkładając go na miejsce.

Nagle do Świętego Świętych wtargnął kapitan Maugrim. Był... podniecony?

-Wasza Królewska Mość, nie uwierzysz! Warta z pułku... kij z tym, którego, przy Pałacyku Śmierci usłyszała jak ktoś słabiutko stuka w zakłódkowione drzwi, i to stuka od środka! To kobieta młodsza od ciebie o około 5 lat, a gdy ją Gwardia ujrzała, chłopcy oszaleli!

-Gdzie ona jest?

-Czeka w twym gabinecie.

-Wpuściłeś ją?

-Będziesz wdzięczny, Isengrim...

Kapitan ruszył biegiem za swym Królem. Nie zamierzał pominąć tej sceny, która się szykuje.

Król wszedł dystyngowanym krokiem do gabinetu, i aż się zdziwił. Była tu chyba cała Biała Straż, i masa Gwardzistów! W jego gabinecie! Rozstąpili się.

Na krześle przed biurkiem siedziała długowłosa, kasztanowowłosa postać. Nie zwracała na nic uwagi, miała na sobie czarny płaszcz z lilią i epoletami kapitana.

Król przełknął ślinę. To nie mogła być... Przecież ona nie żyje, odeszła... Długo milczał, aż powiedział drżącym głosem...

-Kłosek? Kłoseczku to ty?

Kobieta podniosła głowę i zerwała się z miejsca.

-Atael? To ty?- odwróciła się szybko, tak że płaszcz zawirował. Na sobie miała bandaże pogrzebowe...

-Kłoseczku...- król opadł na kolana- To naprawdę ty... Jeżeli to jest sen, to mnie zabijcie, ale nie budźcie...- poprosił cichutko- Niech trwa wiecznie...

-Wasza Wysokość... my podejrzewamy, kim jest ta dama- powiedział porucznik Gwardii- Ale proszę o informację potwierdzającą.

-To Iditaldin Ainel Tossa-Vanirion...mój kochany Kłosek, a dla was Królowa lub, jak wy ją nazywacie, Bogini...

-Przed Królową Wichrowego Tronu...BACZNOŚĆ!

Stuk obcasów.

-Kłoseczku, jak...

-Nie mogę mówić za wiele o tym, co jest dalej, Ati. Ale na trawiastych równinach spotkała mnie mała, bursztynowooka Saviloranka, na oko dwuletnia, i powiedziała, że bardzo tęsknisz. Tylko tyle. Powiedziała, żebym szła za nią... po chwili obudziłam się owinięta tymi bandażami, w jakiejś cieczy... Myślałam, że utonę. Bandaż zasłaniał mi oczy. Podniosłam się do pozycji siedzącej, i poczułam ogień, którego ślady widzisz, Ati. Byłam w Pałacyku Śmierci, w śmiertelnej wannie z płonącą oliwą pogrzebową...

Doczołgałam się do drzwi, i zaczęłam stukać głową... Wartownicy przynieśli mnie do Zamku, a tu czekał już Maugrim... dał mi swój płaszcz, i pomógł tu przyjść. Cieszysz się, Ati?

-Brak mi słów, Kłoseczku...

-Biała Warta na stanowisko! Wzmocnić wartę honorową do stanu liniowej!- rozkazał dowódca Białej Straży, Edorain, wchodząc w pełnym mundurze i pod bronią.

-Chcę spać...Ati, chcę spać... marzę o spaniu...

-Zaprowadzę cię.

-Ledwo stoję... Jestem taka słaba, jak wtedy gdy zasypiałam w mojej komnacie...

-Nie zasypiałaś, Kłoseczku... ty umierałaś... Maugrim, pomożesz?

-Oczywiście, mój Królu.

Przodem szło 12 Gwardzistów, za nimi Król i kapitan podtrzymywali słabiutką Królową, za nimi szli pozostali. W nogę, w kolumnie. Pod drzwiami Świętego Świętych stała ośmioosobowa warta, a wstęgi z kiru leżały na ziemi. Wartownicy płakali.

Biała Straż odzyskała swą Boginię.

 

Gdy królowa położyła się, dostrzegła śpiącego Lucjusza.

-Kto to?

-To nasz syn, Kłoseczku.

-Piękny...

-Ma to po mamusi- szepnął Isengrim- Śpij, Kłoseczku.

Król wyszedł, i zapłakał. Płakał z radości, a zebrani cichutko chlipali wraz z nim. Nagle stała się rzecz dziwna... z Króla opadł jakby czarny pył... a sam Król wyglądał na 20 lat młodszego. Maugrim zajrzał do komnaty. Królowa też wyglądała na młodszą o wiele lat.

-A teraz, mości panowie, jak podziękować małej Rosia'the za ten cud?- zapytał kapitan.

-Skąd wiesz, kto to?

-Ta mała ma talent magiczny, ale nikt nie wie jaki. Mała dziewczynka w Dalekiej Krainie? Saviloranka? I to akurat teraz? Za duży zbieg okoliczności, Wasza Królewska Mość.

-Przede wszystkim, dajmy jej misia. Wielkiego misia.- zasugerował król- a potem się zobaczy.

-Rozkaz. Lecę po misia.

Król odmłodniał, Królowa była znów piękna i młoda, a Gwardia odzyskała sens życia.

 

-Edorain!

-Na rozkaz, mój kapitanie?

-Przywrócić pełną chwałę Białej Straży. Usłyszę jedno stuknięcie... i polecą kary. Obudzicie Boginię- będziecie żałować do końca życia.

-Tak jest!

 

Tymczasem Król w eskorcie kilku Gwardzistów został wpuszczony do Skrzydła Magów. Mistrzów zdziwił ogromny miś niesiony przez władcę.

-Gdzie jest mała Rosia'the?

-Od rana nie chce wyjść z łóżeczka. A o co chodzi, Wasza Wysokość?- zapytał Kalion.

-Mogę do niej wejść?

-Proszę, ale tylko pan.

Król podszedł do łóżeczka na metr. Widząc, że mała się kuli, zatrzymał się na dystans.

-Nie wiem, czy mnie rozumiesz, mistrzyni... ale dziękuję, bardzo dziękuję, nie wiem jak ubrać moją wdzięczność w słowa... Nie wiedziałem, ale postanowiłem przynieść ci coś, co być może cię ucieszy... tego oto misia. Zostawiam go tu, gdzie stoję, bo widzę, że się boisz. Nie bój się, nikt na Zamku cię nie skrzywdzi... ewentualnie Gwardia cię wymiętosi. Do zobaczenia, pani... i jeszcze raz bardzo dziękuję.

-Co ona zrobiła?

-Proszę spójrz na moją twarz... mistrzu Stworzycielu.

-Jesteś młodszy, Wasza Wysokość...

-Ona dokonała niemożliwego.- z tymi słowami król wyszedł. Pojawił się za to Greaff.

-Chłopaki, w całym Zamku wrze! Kucharze ruszyli Recepturaliusz Królowej Iditaldin, świętą księgę, praktycznie nietykalną, i mówią, że teraz będzie w stałym użyciu, bo Wichrowy Tron odzyskał Królową! Chciałem wam to przekazać, bo to doskonała plota, i wracam, bo nie chcę przegapić tych receptur! Są boskie!

-Różyczko... Córeczko, co ty zrobiłaś?

-Nie bij!

-Nie uderzę cię, maleństwo. Ale powiedz...

Powiedziała. Wszyscy zamarli.

-Mufiłaś, mamusiu, zie Kjuj był śmutny, bo był siam... ciofnęłam bieg cziasu i zatszymałam ko... Wiem... zostanę ukajana za zabawę ciasem...

-Jak to zrobiłaś?

-Nojmajnie... ciaś to tyjko mateja. Moszna ją smieniać. Aje nie da siem f niej bawić... ziobaciłabym wjejkie śmoki...

-Matko...Władczyni Czasoprzestrzeni- powiedział Hevela.

-A tak. Władczyni Czasoprzestrzeni- powiedział radośnie Fail'ess.

-Ty wiedziałeś?

-Dziękuję za wczoraj, Różyczko.

-Pojecam siem. Pjosię tyjko o pciaciela.

Shi zarumieniła się.

 

Gdy książę Lucjusz się obudził, usłyszał spokojny oddech śpiącej osoby. Podniósł się na równe nogi. W łóżku jego matki, pod jej pościelą, spała jakaś piękna, kasztanowowłosa ale OBCA kobieta!

Wypadł przed drzwi i prawie zdębiał, widząc pełną liniową wartę Białej Straży.

-Co to za kobieta? Dlaczego ją wpuściliście i dlaczego pozwalacie jej spać w łożu mojej matki?

Gwardziści popatrzyli na niego błagalnie.

-Wasza Książęca Mość, ciszej prosimy! Jeżeli cokolwiek naruszy sen królowej Iditaldin, Król nas każe rozstrzelać, a co gorsza, kapitan nas wyrzuci z naszej ukochanej służby!

-Czy wyście popili czy poszaleli? Ta niewiele starsza ode mnie kobieta miałaby być moją zmarłą matką, królową Iditaldin?

-Obudź ją, a cię wybebeszymy...- warknął jeden ze strażników, i wszyscy wrócili do postawy wartowniczej.

Książę wrócił do pokoju, przystawił sobie krzesło do łóżka matki, usiadł i czekał.

Po godzinie kobieta otworzyła złote oczy.

-Jestem książę Lucjusz Staellon Vanirion. Czy mogę poznać twe imię, nim rozpłatam ci gardło za wejście do komnaty mojej matki?- zapytał z porażającą słodyczą.

Kobieta skuliła się pod przykryciem. Nim zniknęła, Lucjusz ze zdziwienie rozpoznał w jej stroju dwie rzeczy... Bandaże pogrzebowe i galowy płaszcz kapitana Maugrima...

Do sali bez wahania wbiegła straż. Nim Lucjusz zdążył drgnąć, jego szyję otaczały ostrza halabard.

-Wasza Królewska Mość.. już jest bezpiecznie, można się wysunąć, opanowaliśmy księcia.

Kobieta wysunęła się z wystraszoną minką.

-Dziękuję, chłopcy... Synku...

-NIE NAZYWAJ MNIE SYNKIEM! To przywilej mojego ojca i zmarłej matki, królowej Iditaldin!

-Wiedziałem- mruknął jeden z gwardzistów- Trzeba było obudzić księcia, gdy był tu i Król, i nasza Królowa, i kapitan... Siegerain, biegnij po Króla, a ty, Riordain, leć po Kapitana.

Dwaj strażnicy-pałasznicy wybiegli.

-Proszę, Lucjuszu... ja nawet nie wiem, jak ci to wytłumaczyć...

Nadbiegł król. Gdyby nie inkal, Lucjusz by go nie poznał. Mężczyzna wyglądał jak wariacja na temat jego starszego brata... i był bardzo przystojny.

-Ojcze?

-Milcz, synu. Puśćcie go, chłopcy.

-Nie, Wasza Królewska Mość. Książę Lucjusz groził naszej Królowej, że... że rozpłata jej gardełko...

-To prawda, synu?

-Co tu się dzieje? Dlaczego wyglądasz młodziej, i całujesz dłoń kobiety, która zbezcześciła i wtargnęła do pokoju mojej mamy?

-Powinienem cię obudzic wcześniej- mruknął Król, a Biała Straż wymieniła uśmiechy- Ta kobieta, jak ją bez szacunku nazwałeś, to twoja mama, królowa Wichrowego Tronu, Iditaldin Ainel Tossa-Vanirion, czyli mój kochany Kłosek.

-A kto poświadczy za ciebie?

-Ja poświadczę- powiedział mocny, męski głos od drzwi. W pole widzenia Lucjusza wszedł kapitan Maugrim. Podszedł do łoża królowej, ukląkł obok króla i ucałował dłoń damy.

-Cieszę się z twego powrotu, Pani.

-Dziękuję, że jesteś tutaj, Maugrim... że dotrzymałeś danego mi słowa i przypilnowałeś Ataelka... że byłeś przy mnie gdy zasypiałam...

-To był dla mnie zaszczyt, okrutny ale niebotyczny- powiedział kapitan z uśmiechem.

-Czemu nosisz taki posępny czarny mundur? Co się stało z tym ładnym, błękitno-złotym?

-Spalilismy mundury po ceremonii całopalnej, i założyliśmy czerń, gdyż nasze serca stały się czarne. Tylko twoja osobista Gwardia pozostała przy bieli... wciąż wierzyliśmy, że któregoś dnia znów wymkniesz się do ogrodu, Pani.

-Na razie jestem za słaba... Czy nie moglibyście założyć czegoś radośniejszego? Boję się czerni.

-Na rozkaz, pani, zaraz dam sygnał do założenia cielistych kaftanów bojowych, i zamówimy mundury w takim kolorze, jaki Pani zechcesz- kapitan był... uniżony, co zapaliło ostrzegawcze światełko w głowie Lucjusza. Oficer ubóstwiał jego mamę, i zabiłby intruza...

-Mogą być błękitno-złote? Takie, jakie pamiętam? Byłoby mi miło...

-Riordain, złóż zamówienie u mistrzów Soriego i Kaliona. Powiedz, że Jej Wysokość sobie tego życzy. Nie odmówią.

-Już pędzę, kapitanie!- pałasznik znów wybiegł.

-Ekhm... Maugrim?- Lucjusz zarumienił się zawstydzony- To naprawdę jest mój ojciec i mama?

-A czy ja raczej pocałowałbym dłoń intruza, czy wykłuł mu oczy?- odpowiedział retorycznym pytaniem oficer.- Oczywiście, że to moja Pani i mój Król!

-A...ale palnąłem zabójczą gafę...

-Wybaczam ci, syneczku. Nie skrzywdzisz mnie?- zapytała nieśmiało Jej Wysokość.

-Nie zrobię tego, mamusiu, i nie pozwolę na to nikomu, prędzej zginę.

Na te słowa Biała Straż cofnęła halabardy, a Lucjusz rozmasował szyję.

Wrócił Riordain.

-Mistrzowie Młodego Kręgu, Kalion i Sori składają niskie ukłony od całego Kręgu dla Królowej Wichrowego Tronu, i mówią, że zaraz zabiorą się za pracę. Poprosili o wzór, więc wysłalismy im wzór.

-Dziękuje Riordain.

-Czy moglibyście wyjść? Czuję się...onieśmielona.

-Wyjść!- rozkazał Król i sam ruszył do wyjścia.

-Ty zostań, Ataelku. Wy też, Lucjuszu, kapitanie Maugrim... proszę.

-Każda prośba mojej Pani jest dla mnie i łaską, i rozkazem- uśmiechnął się kapitan.

We trójkę wprowadzili łagodnie królową w obecną epokę. Gdy Idit usłyszała, jak lojalna wobec niej była Gwardia, uśmiechnęła się cudnie, i lekko zarumieniła.

-Nie wiem, czy jestem godna wielu lat żałoby, i czarnych mundurów- szepnęła.

-Moja królowo... jesteś godna. To my nie jesteśmy godni, by ci służyć i za ciebie ginąć. Powtórzy ci to każdy Gwardzista, a szczególnie Biały Strażnik.

-Dziękuję, Maugrim... A co z Filiarai? Ona też wróciła?

-Nie, pani. Ja nie zasłużyłem na podwójny zaszczyt.

-Zasłużyłeś, Maugrim... zasłużyłeś jak nikt swym czystym, wiernym sercem i lojalną, honorową strażą.- powiedział król- Od lat blisko dwudziestu pokutujesz... pamiętam, co mi powiedziałeś wtedy, w gabinecie, i co odparłeś wtedy, gdy byłeś zmuszony wytoczyć ze mnie krew bym się opamiętał.

-Zraniłeś Ataelka?

-To nie tak, Kłosku... Ja powiedziałem coś niewybaczalnego, i Maugrim miał święte prawo mnie ukarać...

-Co powiedziałeś?

-Że jeżeli to, co czułem gdy...zasnęłaś... to jest miłość, to niech ją bogowie zabierają, bo nie chcę miłości, która tak boli...

-A ty, Maugrim? Co powiedziałeś?

-Powiedziałem, że jeżeli po utracie osoby ukochanej miłość boli, to była to miłość prawdziwa. I z pełnego wymachu trafiłem mojego Króla w twarz otwartą dłonią.

-To był cios, Kłosku... rozciął mi wargę, o tutaj- król wskazał długie, widoczne pęknięcie.

-Pochyl się, Ati.

Król wykonał. Iditaldin pocałowała tę zagojoną ranę, rumieniąc się jak młodziutka dziewczyna.

-Lepiej?

-Dużo lepiej... pocałowałaś wargę, a przestało krwawić serce. Dziękuję, Kłoseczku.

-To były bardzo ładne słowa... Ataelku.

 

Królowa nie była na siłach by wstać. Była przemęczona, i poprosiła o dwie rzeczy: by ktoś pomógł jej założyć jakąś szatę nocną, i by pozwolono jej spać.

O ten zaszczyt poprosiła Rozalia... tak, by królowa nie słyszała.

Gdy partnerka księcia delikatnie odwijała bandaże, królowa powiedziała:

-To nie są dłonie służącej... Kim jesteś, moja droga?

-Jestem Rozalia, pani.- dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.

-Jak się nazywasz?

-Nie mam nazwiska ani rodu, tylko tytuł kontessy, który nic dla mnie nie znaczy... Jestem po prostu Rozalia.

-Wybacz mi śmiałość, ale zapytam... co robisz na Zamku?

-Mieszkam, pani. Lucjusz był tak miły, że...

-Tak?

-Proszę, pani- pokazała Królowej pierścionek.

-Moja obrączka przedślubna... Jesteś narzeczoną mojego synka?

-Tak, pani. Przepraszam, może sobie już pójdę...

-Proszę, nie uciekaj... Nie bój się, nic ci nie zrobię...

-Boję się nie o siebie, a o Lucjusza... Nie chcę by był traktowany gorzej, bo wybrał zwykłą dziewczynę z gminu.

-Nie jestem zła, oburzona ani nic... Kochasz go?

-Bardzo...

-A on ciebie?

-Też... daje mi to odczuć na każdym kroku...

-Dobrze cię traktuje?

-Jak swoją kr... jak swoją damę.

-Chciałaś powiedzieć królową, prawda? To nic złego... Kim innym jest królowa-władczyni, a kim innym królowa serca. Ale dlaczego wykonujesz pracę pokojówki?

-Chciałam cię zobaczyć, pani. Lucjusz bardzo cierpiał po tym jak odeszłaś. Bardzo go to gryzło. A dziś, gdy stąd wyszedł... miał taki piękny, czysty blask w oczach...

-Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy... Dzięki tej magii jesteśmy w zbliżonym wieku... Jesteś taka jak ja. Jestem dumna, że mój synek natrafił na tak wspaniałą kobietę, i że go zechciałaś. Któregoś dnia może mi opowiesz jak się poznaliście... oczywiście nad herbatką i ciasteczkami?

-Dobrze, pani. Z przyjemnością.

Uśmiechy.

 

Królowa zasnęła, a Rozalia wróciła do komnat.

 

Środek nocy, pałacyk obronny kapitana Maugrima...

Wartownicy stoją na stanowiskach, pomocniczy grają w warcaby na odwachu. Nagle idąca w skromnej sukni kobieta zatrzymała się przed wejściem, i tęsknie spojrzała na pałacyk.

-Zjeżdżaj przybłędo, bo psami poszczuję!- powiedział jeden z wartowników.

-Nie jestem przybłędą... To był kiedyś mój dom...

-Tu od zawsze mieszkał tylko kapitan Gwardii Królewskiej z rodziną!

Kobieta uśmiechnęła się z bólem. Agresywny strażnik nic nie zauważył, ale jego kolega już bardziej... Ta kobieta przypominała mu raz widzianą twarz...

-Zabawimy się!- powiedział ten agresywny i zaczął się dobierać do kobiety.

-Zostaw mnie, proszę...

Drugiego strażnika olśniło... Kobieta była identyczna jak ta z portretu nad biurkiem kapitana w jego sypialni...

-Zostaw ją, Godar!

-Chodź i tez się pobaw, cnotku...

,,Cnotek” podbiegł do kolegi i władował mu cios kolbą w twarz.

-Złamałeś mi nos!

-Ciesz się, że cię nie zabiłem!

-Baczność!- powiedział opanowany głos.

Mądrzejszy strażnik zerwał się do ,,prezentuj broń”... Zmroziło go. To był kapitan...

-Co tu się dzieje? Przeszkadzacie mi w spacerze!

-Ta suka, panie, przeszkadza nam pełnić wartę.- powiedział Godar, trzymając się za złamany nos.

-Jaka jest opinia drugiego strażnika?

-Ta dama po prostu zatrzymała się z westchnieniem przed wejściem... Sir, ona wygląda dosłownie jak dama z portretu nad pana biurkiem...

Kapitan przyjrzał się rzeczonej damie uważnie.

-Nie wszystko prawdą...- powiedział, choć nie wierzył do końca. Ale bardzo chciał wierzyć.

-...Wszechwiedzą... ni ułudą- szepnęła kobieta pewnym, choć nieśmiałym tonem.

Strażników zamurowało, bo ich pan, kapitan gwardii Króla Wichrowego Tronu podszedł do kobiety, padł na kolana i ucałował jej drobną dłoń...

-To cud... Jeżeli to sen, zabijcie mnie, ale nie budźcie- powtórzył słowa swego Króla w uniesieniu- Witaj, moja bogini. Tęskniłem za tobą... Bardzo.

-Witaj, mój jedyny... Powiedziałam ci, byś się radował, i ożenił ponownie...

-Nie miałem serca tego zrobić, kochana... Nie wybaczyłbym sobie tego nigdy. Nim zapytasz, Vardaliena jest zdrowa, piękna i wrażliwa... Jest twoim odbiciem...

-Sir? Kim jest ta dama?- zapytał rozsądniejszy wartownik.

-To moja ukochana żona, Filiarai... Wasza pani... Wiecie, co stało się dziś na zamku...

-Miło mi poznać tak szlachetną damę- ten rozsądny ukłonił się, a jego kolega stał jak sparaliżowany.

-Godar, co jest?

-Ten strażnik... chciał mnie zgwałcić...

-Do karcu! A jego kolega?

-Bronił mnie...

-A więc nagroda.- Kapitan prowadził prostą politykę wobec służby i straży.

 

Filiarai wzięła kąpiel, i w cienkiej nocnej szacie przeszła do sypialni.

-Mogę tu spać, mój miły?

-Oczywiście... ja pościelę sobie w gościnnym.

-Kiedyś byłeś moim mężem... Jak mnie nie chcesz, to wrócę w Niebyt...

-Ale Filiarai... ja jestem już stary i odpychający...

-Nie dla mnie... Połóż się ze mną, mężu... Proszę.

Kapitan położył się po swojej stronie. Zasypiając czuł, że Filiarai wtula się w niego.

Rano zerwał się rześki i pełen energii. Filiarai spała słodko, wtulona w puchową poduszkę.

Kapitan poszedł wziąć kąpiel, a gdy wrócił do pokoju, zauważył stojącą w drzwiach, rozżaloną córeczkę, Vardalienę.

-Nie szanujesz mamy, ojcze. Sprowadzasz kobiety? Dobrze! Ale nie do waszego małżeńskiego łoża!

Ten wyrzut obudził Filiarai. Gdy Vardaliena zobaczyła jej twarz...

-Mamusia? Jak to możliwe?

-To mały, savilorski cud.- powiedział kapitan, i chciał założyć pas z bronią.

-Zostań, mój jedyny... Król zrozumie.

-Jestem na twe rozkazy, moja bogini.

 

Króla zdziwiła nieobecność jego ulubionego oficera, zwłaszcza z uwagi na powrót jego ubóstwianej Królowej. Wiedział, że to mogła spowodować tylko jedna rzecz i szczerze się z tego cieszył.

-Goriakin?

-Tak?

-Udasz się do pałacu mojego kapitana, i powiesz mu ode mnie... że cieszę się jego szczęściem, tak jak on cieszył się moim wczorajszym. Przyjrzyj się też damie, której zapewne nie opuszcza na krok.

Gdy Goriakin wrócił...

-To pani Filiarai... piękna jak bogini, młoda... Młodsza od niego. Dużo, sir.

Król udał się do małej czarodziejki, i zapytał, czy kapitan odmłodnieje.

-Jak ją kocha, to tak. Ale musi jej dac buzi z własnej woli.- przetłumaczyła savilorski szept jej mamusia.

 

Przez cały dzień nie było kapitana, a królowa spała. Następnego dnia rano kapitan pojawił się w Zamku i ruszył prosto do Rosia'the. Ukląkł przy jej łóżeczku.

-Dziękuję, pani. To bardzo piękny, ale niesamowicie okrutny dar.

-Ciemu?

-Jestem już stary i sterany, a ona piękna, młoda i powabna. Ja będę coraz starszy, a ona... coraz piękniejsza... Ja umrę, a ona wciąż będzie najpiękniejsza. Kocham ją jak nic na świecie, ale nie mogę z nią być...

-Umźiecie dopiejo, gdy ja fam poźwoję, i nie bendziecie siem tak śibko śtaźieć! Nie po to pafiłam siem ciasem! Ciemu nie chcieś być źnuf młody i ladny, Małgłim?

-Bo mam swoje lata, zżarła mnie zgryzota... żal za moją boginią... Jestem stary, pani. Za stary.

CHLAST!

Kapitan złapał się za policzek, gdzie wykwitał czerwony ślad małej rączki.

-To ją psytul i pociałuj! Jezieli ja kofasz...

-Nie mogę jej zmuszać do niczego. Straciłbym szacunek do siebie.

-Myśjisz, sze musiałbyś ją smusić? Sondzisz, sze sama nie pjagnie?

-Tak sądzę.

-A chcieś w djugi pojiciek? Chcieś źnóf f tsiup? Ajbo w noś? Psiejźij na śwoje ładne oćka!

Mistrzowie prawie rechotali, gdy słyszeli jak taki drobiażdżek grozi uzbrojonemu weteranowi spraniem dzioba...

Kapitan wyszedł zamyślony...

 

Stawił się najpierw u swej Królowej.

-Witaj, moja Pani. Jak się czujesz?

-Lepiej, kapitanie... Na miłosierdzie, kto cię poparzył w twarz?

-Nikt, pani. Dostałem w twarz od damy.

-Takiej malutkiej?

-Od Saviloranki, z zaskoczenia. Bursztynowooka dwulatka, która Cię sprowadziła z krainy cienia, Pani.

-Jest na zamku?

-Tak. Ale sama tu nie przyjdzie... ostatnio nie opuszcza łóżeczka, choć jest zdrowa.

-To ja pójdę do niej, choć jestem słaba.

-Tylko się przemęczysz, Pani.

-Chcę to zrobić. To moja prośba, Maugrim.

-Straż!

-Na rozkaz, kapitanie?- pałasznicy wsunęli się do komnaty, halabardnicy zostali na zewnątrz.

-Odeskortujecie naszą Panią do magów i z powrotem, nie wolno wam odejść na krok, chyba że na wyrażny rozkaz Królowej.

-Rozkaz, kapitanie.

 

Gdy królowa doszła do skrzydła magów, była wyczerpana... Po przejściu progu omdlała na rękach swych wartowników. Mistrzowie Ekeri i Kalion podbiegli do niej, i przejęli ją od strażników. Nie bacząc na konwenanse, Ekeri wziął ją w ramiona i zaniósł na sofę w salonie.

-ONA SIĘ DUSI! CO WYŚCIE JEJ ZAŁOŻYLI?

-To szata nocna, mistrzu...

Ekeri nie wahał się. Chwycił nóż do chleba i rozciął wiązania ,,szaty nocnej”, zaciśnięte mocno na plecach. Królowa odetchnęła spokojnie i głęboko. Stojący obok Greaff przyznał, ze jest bardzo piękna.

-Co Ona tu robi? Powinna odpoczywać!

-Chciała spotkać waszą małą damę, mistrzowie.

-Wystarczyło powiedzieć, przyszlibysmy z małą pod same drzwi...- powiedział Kalion.

-Gdzie ja jestem?- królowa ocknęła się.

-W swym zamku w Maliboen, wśród sojuszników, pani.

-Czemu jestem taka słaba?

-Dusiłaś się, pani. Szata nocna nie pozwalała ci oddychać. Mistrz Ekeri, ten tu, rozciął wiązania...

-Z jednej strony dziękuję, z drugiej jestem zawstydzona...

-Nic się nie stało, Pani.

Przydreptała Rosia'the.

-Fitaj, Iti. Kłosku.

-Witaj, pani...

-Tszemu fszyscy siem upajli, by mufić do mnie pani? Jeśtem aś tak śtaja? Jeśtem majutka...

-Ale jesteś potężna...

-Mam dopiejo dwa jatka... jaka źie mnie potęga?

-Magiczna...

-Fietsiałam... tsieba było nie bafić się ciasem. Aje było mi zial Kjuja i Małgłima... źie śą siamotni, źie ciejpią, źie tęśknią... Małgłim jeśt taki fajny, choć tjochę gupi.

-Czemu głupi?

-Iti, ten gupi facjet ma młotą, pjękną damę, któja go koha, a on ją teź, i nie chcie jej nafet pociałować... Aje jego dama nie jeśt tak pikna jak moja kohana mamusia...

-Jesteś bardzo lojalna... Rosia'the.

-Po ja koham mojom mamusie i wiem, sze ona mnie tesz koha. Tatusia tesz kocham... a to jeko futejko... teź fajne...

-Jakie futerko?

-Tsieba źdjąć pjejścionek, wtedy pojafia się mięciutkie, ciepjutkie futejko...

Mistrz Kalion zdjął pierścień.

-To cena mojego talentu, Pani.

-Kochasz swoją mamusię i tatusia, kogoś jeszcze?

-Mojego malutkiego bjaciśka, choć on nie potjafi jeście siem komunikofać.

-Masz braciszka? Gdzie jest?

-U mamusi w bszuszku.

Zebrani zerknęli na zarumienioną Safilę, na zdumionego Kaliona... i dalejże gratulować.

Mistrz przytulił swą partnerkę.

-Będę ojcem?

-Już jesteś, mój ty futrzaczku. Ale tak. Jestem w ciąży.

Kalion delikatnie pocałował usta Safili, i uklęknął, by pocałować jej brzuszek.

-Fitszisz, Iti? Muj tatuś nie jest gupi jak Małgłim, koha mojom mamusię fienc ją pocałofuje.

Wszyscy buchnęli śmiechem słysząc ten wywód niepodważalnej, szczerej dziecięcej logiki, nawet królowa zaniosła się pięknym, kryształowym śmieszkiem.

-Tatuś ma mamusię, fujek Ekeji ma ciocię Jalie, fujcio Śoji ma teź łatnom wybjankę, fujek Faileś uścięślifia ciocię Siajo... Śkota mi tyjko fujcia Hefeli.

-Czemu?

-Bo siuka, siuka, męci siem, a ot kasztej damy słyszy, sze nie ma f nim miłości. A jeko sejduśko jeśt najfiększe ś folnych fujkuf. Koha najłatniej. Aje tsiepa sasłuszyć.

-Dziękuję, Rosia'the.- powiedział wzruszony lekko mistrz Płomienisty.

-Kaźdi siobie kokoś śnajtsie, tylko nie fujek Gjaff. On nie jubi dam. Nie chcie kohać. Poi siem. Poi siem, sze jak pokoha, to pentsie musiał patszyć, jak źli ludzie mojdują jego fybjankę. Mimo to, nie śiondziem, sze jest gupi. Po pjośtu jeśt psieraźiony, źie to pendzie bartso boleć, sze nie fytszyma, sze go to fyniszczy... Jeko mi teź zial. Źije bieź miłości. A kaźdi pofinien kohać i być kohanym... sasnaś miłości, ciepełka... mieć się do kogo psitujić... Ciemu nie psitujiłaś jeśice kjuja, Iti? Nie joźiumiem.

Królowa zarumieniła się, zawstydzona bezpośredniością małej.

-Nie mogę go przytulić, choć bardzo bym chciała... Są reguły, które muszę przestrzegać, choć ranią mi serduszko...

-Jak te jeguły cie janią, to siom nie tyjko gupie, ale ślepe i okjutne! Iknoruj je, jeśteś tu paniom, kto ci podśkoci?

-Pani, to nie jest zły pomysł...- powiedział ostrożnie jeden z gwardzistów.

-Ale... etykieta, dobre wychowanie...

-Ale miłość i namiętność serca, Pani. Wolimy, my gwardziści Białej Straży, mieć piękną, szczęśliwą i spełnioną Panią niż piękną i smutną, kryjącą się w cieniu etykiety. Żaden z nas nie miałby ci za złe, i żaden by nawet nie spojrzał, gdybyś była czuła również wobec Króla. Jesteśmy lojalni, Pani, oddać za ciebie życie to dla nas najwyższy zaszczyt, i nie zdradzimy Cię nawet w obliczu śmierci. Możesz na nas polegać.

-Cio to źia judzie? Fajni siom, mondrzy, i wiejni. Tyjko gupio ubjani...

-Czemu głupio ubrani?

-Bo mają gupie gusiki...ładne, ale niepojęczne. Pefnie ich siapinanie tjwa fieki.

-Żebyś wiedziała, mała...

-I moklipy mniej siem śfiecić. Som fitoczni s taleka, tatuś by ich od rasu rozpjośił...

-Dla nie-maga są ostrzeżeniem, Rosia'the...- powiedziała królowa- Są najlepsi w walce, bardzo wierni, i zabójczy dla tych którzy chcieliby mnie skrzywdzić... Jestem dumna, że mnie strzegą.

-Facieci pofinni bjonić dam. A damy pofinny kohać facietóf. To siem nasyfa fsajemna koszyść. Ucił mnie teko fujek Anojan.

-Jesteś bardzo mądra, Rosia'the.

-Mamusia i tatuś tesz som mondrzy, mam to po nich. Kaszty s fujków uczy mnie czekoś fajnego, ciekafeko... A ciocie i mamusia siom dla mnie wziorem dam, któjy śtajam się naśjadofać. Jak jeśtem śmutna ajbo cioś mnie boji, mamusia mnie psitula, a fujcio Ekeji daje syjopek ajbo tfoszy piękne źieci, bym nie była śmutna. Tatuś jeśt ftsięczny fujkofi Ekeriemu, bo ten pomaka mi, mamusi, ciociom... Bo wujek Ekeji ujatofał mi szycie, gty ja wychotsiłam ź bszuszka, a umiejała moja mamusia, ujatofał i mnie, i mojom mamusię... Tostał od tatusia taki ładny, choć twajdy psiedmiot, jśniąci, długi i potopno ostjy. Śnaci fujek Ekeji dośtał.

-O jaki przedmiot chodzi?

Mistrz Ekeri podał królowej swój miecz.

-Piękny... i praktyczny.

-Pani, ta stal tnie naszą jak papier...

-Sądzę, że Ati byłby zachwycony, gdyby dostał taki miecz. On kocha broń... i kocha mnie.

-Król dostał własną klingę tej klasy... Dziwi nas, że ci jej jeszcze nie pokazał, i że nie pokazał ci inskrypcji na ostrzu...

-Pofiets, Iti, chciałapyś mieć jeście majuśka? Taką śłodziutką kjuśinkę, pjawda? S takimi malutkimi śtupkami, dłukości tfojeko kciuka, mięciutkimi włośkami, małymi, jśniącymi oczkami, i dejikatną śkójką? Takie majeńśtfo, ktuje mogłabyś kajmić piejsią, któje poźfoliłoby ci być ścięślifą? Ciałabyś pociuć mlećko w pjejsi?

-Proszę, Rosia'the, nie znęcaj się... Chciałabym, ale co z tego, skoro nie mogę? Mam już syna...

-Fjem. Juciuśa. Aje dziefczynka... taka ty, tyje źie mniejśia... mokłapyś ją fśiśtkieko naućić, żjobić ź niej mądją, kohającą damę... Mój bjacisiek miałby koko ubustfiać.

-Istnieje tradycja jednego dziecka...

-To okjutna tjadycja, śkojo damie nie poźwaja być ścięślifą... Panofie śfiecący, co fy na to? Gadać!

-Z przyjemnością przeszlibyśmy raz jeszcze przez szczególną ochronę, my jako formacja. -Jeżeli to miałoby uczynić cię szczęśliwą, Pani, to nie ma takiej siły na niebie i ziemi, która ma prawo ci tego zabronić!

-Ale tradycja...

-Jebać tradycję!- warknął jeden z gwardzistów- Jak ktoś będzie coś gadał, z chłopakami ceremonialnie rozprujemy mu gardło i nakarmimy jego nieistnejącymi jajami! Przepraszam za słownictwo, Pani.

-Masz prawo być szczęśliwą, zresztą kto podskoczy do Królowej Wichrowego Tronu? A jeżeli macierzyństwo da ci szczęście, to my zrobimy wszystko, co tylko rozkażesz, nawet przyniesiemy ci Króla w białym worku z różową kokardką, Pani.

-Zastanowię się- szepnęła królowa.

-Nie bondź gupia, Iti! Ty chcieś majuśka, majusiek da ci ścięście, śfiecący chcią tfojego ścięścia, więć ci pomogą- jesteś bardzo piękną damą, kto ci siem opsze? Tylko ostatni njieczuły potwój! Nje po to ściąkałam cię s rófnin, nie po to fjuciłam ci szycie i źdjofie, nie po to jatowałam tfuj bszuszek pszed pesuszytecznością, byś to saprzepaściła przes gupiom i okjutnom tjadycję! Wieś, ja fiele mogę... powiedź... folałabyś cójećkę ći śinka?

Królowa zarumieniła się. Nie śmiała odpowiedzieć.

-Nie chcem ciem naciskać, alem chcem ci pomóc... Kaszty chce ci pomóc. Sfłaszcza mamusia i inne damy. Pjosię... Otpofiets.

-Córeczkę... taką małą mnie... mogłabym pokazać jej jaki piękny jest świat... ukształtować ją, dać jej charakter damy i serce godne królowej... I dać jej miejsce w moim sercu, miejsce, które obecnie boli. Kocham Atiego, kocham mojego syna, ale dla kobiety... córeczka jest boskim błogosławieństwem... które nie było mi dane.

-Więć nie bąć gupia, łap ścięście w łapki... Panofie śfiecący, dajcie mi słofo, sze pomożecie Iti by otfaszyła siem być ścięślifą... Dajcie słofo!

-Masz nasze słowo, maleńka. Zasadniczo, przysięgaliśmy to tworząc Białą Straż, czyli właśnie świecących, spośród najlepszych z nas... że zrobimy wszysko, by Królowa nasza była szczęśliwa i bezpieczna, że oddamy za nią życie bez wahania... Jest królową naszych serc, maleńka, i zrobimy dla niej wszystko, poza zdradą stanu...

Królowa była zarumieniona, mile zaskoczona rodzinną atmosferą rozmowy, i zachwycona małą, Jeżeli jej córcia byłaby choć troszkę podobna, ona też mogłaby być królową ludzkich serc...

-Bardzo bym chciała nowe suknie, piękne i skromne, ale takie, po których nic by mnie nie bolało... Bez fiszbinów wbijających się w żebra, gorsetów i bolesnych wiązań...

-To popjoś fujka Sojego. On jubi tfoszyć stjoje, a tatuś jubi je fykonywać.

-GDZIE JEST SORI?

-Przy matce, Valiante ma gorączkę, choć gorączka już maleje. Skończyła się kora brzozowa.

-Po co kora brozowa?- zapytała ciepło królowa.

-Mistrz Ekeri tworzy z niej i mleka syrop na gorączkę. Zbija w mig.

-Każę dostarczyć dużo kory brzozowej. Ma być świeża czy stara, mistrzu?

-NAJLEPIEJ WYSCHNIĘTA.

-Dobrze, mistrzu.

-Iti, ja jeśtem ciekafa jednej źieći... cio źjobić ź Małgłimem? Jego dama ciejpi, bo śiądzi, źie ten gupi Małgłim jej jusz nie koha... Nie po to jom śćiąkałąm s Rófnin, nie po to jatofałam ją jak ciebie, by tejaś ciejpiała psieś śjepotę teko dumneko facieta... Mam ohotę pacnąć go f noś! Jak ko skłonić, by ją pocałofyfał? To musi być s fłasnej foli. Tak tsiała moja moc.

-Coś wymyślę...

Nagle puszysty Mistrz, zwący się bodajże Anorian, powiedział:

-Wyprostować się i poprawić stroje, idzie tu Król.

Wszyscy posłuchali... tylko Idit wciąż leżała na sofie, a mała miała to gdzieś.

I rzeczywiście, po chwili pojawił się król.

-Dlaczego mnie pan wezwał, mistrzu Kalionie? Słyszałem w mojej głowie pana głos... Kłosku, co ci jest? -Król przypadł do ukochanej i padł na kolana. Ucałował jej dłoń.

-Nie pociałowywuj łapki, choć to ładny giest. Pociałowywuj usta, po to są...

Król zamarł, słysząc bezwzględny imperatyw.

-Nie mogę, nie wolno mi...

-Wasza Królewska Mość chce powiedzieć przy Mistrzach Drugiego Kręgu i Białej Straży, że nie kocha żony, że nie chce jej szczęścia bo ważniejsze są konwenanse?- zapytała uprzejmie Dimanda.

Król już miał ją ochrzanić, ale odezwała się mała, podnosząc rękę w groźnym geście.

-Jestem mała, i nie mam jeszcze źdania na tfuj temat, kjuju. Było mi cię źial, więc oddałam źicie Iti, byś odziskał ścięście, ale i dał je jej... Mogę być twoją najwierniejszą psyjaciółką, jak i najgojśim kośmajem... Wybój jeśt tfuj. Śksiftsisz Iti, bętę kośmajem. Daś jej ścięście, będę psyjaciółką. Nie hcesz jej- pofiets, fesmę ją dla siebie... jako nofą, pikną ciocię...

-Chcę, ale nie mogę... Co powiedzą ludzie, co powie Gwardia? Co powiedzą Lucjusz i Maugrim?

-Wasza Królewska Mość udaje, czy rzeczywiście nie rozumie?- zapytał uprzejmie gwardzista- My stoimy za parą królewską jak mur, a gdy trzeba stoimy przed, a Kapitan z nami. Książę zrozumie, bo sam jest zakochany. A ludźmi się nie przejmuj, na bagnetach rozniesiemy dowolny pułk... Chyba że chcesz nam powiedzieć panie, że tylko my i Kapitan kochamy naszą Królową, tylko my przysięgaliśmy dać jej szczęście? Że savilorska miniaturka lepiej rozumie pragnienia, potrzeby i uczucia damy niż jej własny ukochany małżonek?

-Jesteś strasznie pyskaty, gwardzisto...

-Uczyłem się pod Burnoggien... od najlepszych.

-Czyli mamy uznać, my, którzy przysięgalismy oddać życie w twej straży, że mamy teraz rację, i nasza Królowa kocha bez wzajemności człowieka bez serca?

-Poprawka. Obaj jesteście potwornie pyskaci. Ale zrozumcie... ja nie mogę...

-Nie możesz dać swej miłości szczęścia?- powiedział cicho Kalion- Czy po prostu nie chcesz? Zaczynasz tracić mój respekt... To ja ratowałem cię przed trucicielem nasłanym przez Gatholiana, a ty nie masz odwagi dać szczęścia damie która cię bardzo kocha, która poświęciła swe życie i marzenia by dać ci następcę? Ratowałem tchórza?

-Jakim trucicielem, mistrzu?

-Mniejsza... Powiedziałem, że będziemy lojalni do upadłego... i oto zacząłem się chwiać w postanowieniu.

-Co byś chciała otrzymać, Kłosku?

-Czułość. Miłość. I... córeczkę...

-Zasada jednego dziecka...

-To tylko tradycja! Tradycja, która pozwala słabym, okrutnym facetom odmawiać swym damom prawa do szczęścia! Ty już dostałeś dziedzica... daj dziedziczkę naszej Królowej!- powiedział wzburzony gwardzista- Albo będziemy zmuszeni zmienić pokolenie na tronie...

-Grozisz mi, gwardzisto?

-Tak, królu! Grożę ci nie tylko ja, ale cała Gwardia! Mamy dość, dość się tu od ciebie nasłuchaliśmy... Albo dasz szczęście naszej Pani, albo...

-Albo zbuntujemy się i my, choć cię szanujemy, panie- powiedział Hevela zimno- Zrozum... królowa pragnie tylko miłości i ciepła, nic więcej... tylko tych dwóch rzeczy... i córeczki, która pozwoliłaby jej czuć się kobietą szczęśliwą i spełnioną... Pozwól nam, magom Młodego Kręgu służyć ci z serca, nie z musu... Błagamy, ulituj się nad swoim sercem... Co cię powstrzymuje?

-Wspomnienie ostatniego połogu- szepnął Król- I jego efektów...

-Teraz masz nas! Elitarną grupę magów najwyższej próby, masz tu medyka, Stworzyciela, pomocnych Wędrowców... masz mnie, panie- jęknął Hevela- Masz nas wszystkich, a jeżeli to cię nie satysfakcjonuje, masz Rosia'the... ona nie pozwoli królowej cierpieć ani umrzeć... a my będziemy wiernie służyć ci z serca... tylko ulituj się nad królową i waszą miłością!

-Pjęknie pofietsiane, wujciu Hewela...Mufiłam, sze ty kohasz najładniej. Nie bądź gupi, kjuju... wiem, sze ty tesz chcesz znuf być tatusiem... nosić w jamionach majutką cójeczkę, pokasyfać jej śfiat... pocałofyfać jej włośki, gdy śpi... patszeć jak jośnie i piknieje...- kusiła umiejętnie mała- hcesz się nią chfalić przet śfiatem, chcesz by była pikna i mądra jak mamusia, i miała serduszko kotne kjujewskiej cójci...

-DOSYĆ!- ryknął król, po czym dodał szeptem- Błagam, dosyć... Muszę to przemyśleć, to nie jest decyzja na moment...

-Decyzja jest prosta- to był, o dziwo, Fail'ess- Serce czy głaz?

-Zdecydowanie serce...

Obecni odetchnęli, a królowa uśmiechnęła się nieśmiało.

-Zrobię dla ciebie wszystko, Kłosku. Cokolwiek zechcesz... A zebranym dziękuję za słowa prawdy. I liczę na słowa mistrza Heveli... że nie pozwolicie, by historia zatoczyła krwawe koło. I gratulacje, panno Safilo, mistrzu Kalionie...

Król wyszedł z uśmiechem, a na Rosia'the, Hevelę, Fail'essa i gwardzistów spłynęły gratulacje i delikatny, dziękujący uśmiech królowej. To była najlepsza nagroda.

Kilka minut później...

-Mistrzowie, biegnijcie w stronę gabinetu mego męża... mam złe przeczucia...

-Ja też- powiedział Kalion.

Król leżał w bocznym korytarzu, trzęsąc się. Pierwszy dobiegł Anorian, zaraz za nim Kalion, za nim Ekeri.

Stworzyciel przeszukał ciało i krew króla, szukając uszkodzeń i trucizn... nie było nic.

Król był okazem zdrowia, więc skąd drgawki? Podszedł do niego biolog Ekeri.

-SZOK PSYCHICZNY.- zawyrokował.-ALE MAŁY.

-Ano, wołaj Wathona.

Trzask.

-Jestem, Kalionie, Ekeri. Co z królem?

-Za kilka godzin będzie zdrów jak dawniej. Transportuj nas przed drzwi jego sypialni.

Skoczyli. Zaskoczona Gwardia złapała za broń.

-Spokojnie, dostarczamy Króla do łoża... Nic mu nie jest, to po prostu efekt nadmiaru wrażeń...

-Zostawcie mistrzów... a mnie nie budźcie z tego prześlicznego snu...- szepnął król, wciąż nie kontaktując do końca.

Położyli Króla do łoża, Ekeri opatulił go kocem.

-Jakie zalecenia, mistrzu?

-Dobrze by było, by jakiś głos, który dobrze zna, mówił do niego. Szybciej wyjdzie z tego, i szybciej poznacie, co myśli, i czego się boi. A widzę, że się boi.

-Czego, mistrzu?

-Że Królowa zniknie, a on się obudzi i znów będzie przeraźliwie sam... On tego nie wytrzyma- powiedział stanowczo młody mag- Wiem, że to legenda wojowników, ale w głębi serca... Król jest człowiekiem, bardzo czułym człowiekiem...

-Leć po kapitana, Riordain. Dziękujemy, mistrzowie.

Trzej magowie wrócili do kwater. Królowa była blada i zaniepokojona.

-Wszystko w porządku, pani. Król wpadł w mały szok, ale Maugrim go z tego szybko i sprawnie wyciągnie. Twój ukochany jest żywy, zdrowy i cały.

-Dziękuję... Pojutrze są przełożone Mirtunalia, i ja...

-Tak, Pani?

-Ja byłabym dumna, gdybyście założyli białe stroje z waszymi oznakami.

-Czyli z szarfami... Co by to znaczyło?- zapytał Greaff.

-Greaff, Jej Wysokość chce, byśmy stali się jej zaufanymi.- oświecił go Hevela.

-Wyczepisty zaszczyt... To co, Ekeri? Ty decydujesz.

-DECYDUJEMY WSZYSCY.

Nikt nie był przeciwny.

 

Tymczasem kapitan Maugrim wyprowadzał swego Króla z szoku, jak wiele razy robił to z gwardzistami, zwłaszcza po zaśnięciu Bogini.

-Wiesz, Isengrim... Marzy mi się, żebyśmy któregoś dnia wzięli wędki i poszli nad zamkowe stawy na ryby, tylko my dwaj, jak dawniej... Kiedyś uwielbiałeś wędkować, nawet z pokładów najcięższych pancerników zrzucałeś linkę z haczykiem i przynętą... Od ciebie wzięła się tradycja wędkowania we Flocie... Chcę, żebyś do mnie wrócił, chcę byś wrócił do mojej Bogini...

-To moja królowa... bogini mojego serca, mój sen... Przy niej czuję się piękny i młody- szepnął Król- Dla niej zrobiłbym wszystko, nawet zginął... ale boję się... tak bardzo...

-Czego się boisz, Isengrim?- zapytał łagodnie kapitan.

-Boję się, że któregoś dnia się obudzę, i przekonam się, że to był tylko piękny sen... Że gdy podejdę do jej drzwi, tam znów będzie stało tylko dwóch gwardzistów... boję się huku okuć w nocy, bo to by znaczyło, że to wszystko mi się tylko przyśniło, a Gwardia... moja wierna Gwardia wciąż jest bez Królowej... Wiesz, co mi się dzisiaj przyśniło?

-Nie, Isengrim. Opowiedz mi proszę.

-Byłem w skrzydle magów. Byli prawie wszyscy, poza tym Wędrowcem, Sorim. Mój Kłoseczek leżał na sofie, zarumieniony, a Biała Straż była tak pyskata... Nawet nie wiedziałem, że mam tak dobrych mówców... We śnie słyszałem, jak moja Idit nieśmiało prosi mnie o coś, o czym marzyłem od lat...

-Tak?

-O córeczkę... Widzisz, ja zareagowałem negatywnie, we śnie nie chciałem by po przebudzenu serce bolało jeszcze bardziej... ale mistrzowie, gwardziści i ta malutka zaczęli mnie przekonywać. Ta mała czyta w duszy... Więc powiedziałem, że zrobię dla mojego Kłoseczka wszystko... ale co ja robię w łożu o tak późnej porze?

-Byłeś u magów, panie. Później wpadłeś w szok psychiczny, a mistrzowie Ekeri, Kalion i Wathon przenieśli cię przed drzwi twej sypialni. Tak twierdzi Gwardia, a oni nie kłamią jeżeli nie mają rozkazu. Nikt im takiego rozkazu nie wydał.

-Skoro to nie był sen... To trzeba ich nagrodzić! Wiem jak, ale nie wiem, czy ten dumny szlachcic, mistrz Hevela, ich dyplomata to przyjmie...

-Co chcesz zrobić?

-Nadać im razem tytuł Królewskiego Młodego Kręgu Magów, uprawnienia doradców, i te znaczki, które leżą w moim biurku od zaśnięcia Idit... tylko skoro Idit żyje, powinienem ją zapytać o zdanie. Nie mogę... Nie chcę robić tego bez zgody Kłoseczka.

 

Królowa, gdy już wróciła do siebie (zaniesiona przez Ekeriego), zgodziła się na propozycję męża.

I w ten oto sposób kapitan Maugrim został wyprawiony do Skrzydła Magów z trzynastoma niewielkimi, płaskimi pudełeczkami i królewskim dekretem.

Hevela nie wahał się długo, szybko wezwał na naradę Kaliona i Ekeriego, wyjaśnił im promień zaszczytu, jaki im na głowy spaść może. Kalion ufał słowom kolegi, ale czekał na werdykt Ekeriego.

-BIERZEMY TEN TOWAR.

 

Od tej pory, gdy mag zakładał błękitną szarfę, zakładał też lilijkę w koronie, znak zaufanych Króla, i białą szatę, symbol Gwardii Królowej.

Bal...

 

Valiante zasnęła spokojnym snem,a na rozkaz Królowej pilnowało go czterech Białych Gwardzistów, więc nawet Sori założył białą szatę, przerzucił szarfę i przypiął lilijkę.

Do tronu długo podchodzili królowie i wielmoże, którzy znali już historię powrotu swej Królowej. Kłaniali się, życzyli szczęścia i zdrowia, itede, itepe. Po wstępnej audiencji pojawili się...

-Starzy Magowie Ostatniego Konwentu!

Ich obłuda zirytowała Króla, i prawie doprowadziła do łez Królową. Kapitan Maugrim wysłał jednego z gwardzistów na poszukiwania...

-Królewski Młody Krąg Magów wraz z partnerkami!

Weszli szóstkami. W środku Ekeri z Jalie, po jego prawej Kalion z Safilą, po lewej Fail'ess z Shya'ro. Dwa kroki za nimi idącego z Dimandą Soriego otaczali Hevela, Greaff, Wathon i Fogen,. Byli ubrani w piękne, galowe szaty w kolorze białym, przez pierś biegły im pendenty w kolorze błękitnym, a na sercu wisiały lilijki doradców. Safila, Jalie i Shya'ro zrobiły sobie z nich ładne naszyjniki.

Gdy Starzy ich zobaczyli, zamarli.

-Wasza Królewska Mość, to szarlatani, dezerterzy i odstępcy!

-Mylicie się- powiedział spokojnie Król- To moi szczerzy przyjaciele, mądrzy doradcy... i słudzy mojej królowej.

-Ależ Królu... to zdrajcy!

Na pierwszą linię wysunął się Hevela.

-Bacz kogo nazywasz zdrajcą, ty tępa, okrutna miernoto...- powiedział.

-Proszę, proszę... Hevela, wyrodny syn Arcymistrza Konwentu... ty przewodzisz tej hołocie?

-Wiedziałem- mruknął Maugrim.

-Nie ja! Ja jestem tylko dyplomatą.

-I naszym serdecznym przyjacielem- powiedział Kalion- Znikajcie stąd, nim was zabijemy tu i teraz, na oczach Króla za wszystko, co robiliście. Za tortury, bicie, prześladowania... Za nasze damy! Mało wam było Bitwy w Katowni? Chcecie powtórkę z Wideł? Czy może chcecie skończyć jak Tohai'de?

-O jakich torturach mówisz, mistrzu Kalionie?- zapytał wściekły Król.

-Ci tu, co tak stoją w tych klasycznych szatach... torturowali osobiście nasze damy i naszych przyjaciół. Torturowali damy na oczach ich rozbrojonych, spętanych i bezsilnych partnerów.. Bali się jedynie mistrza Heveli, i nie docenili Soriego... To, ze torturowali mnie to rybka, ale torturowali moją Safilę tak, że prawie poroniła, i tego nie daruję... Tylko słowo wobec Króla trzyma mój talent na wodzy.

Król dobył miecza i przystawił go przywódcy Starych do gardła.

-Przybywasz do mojego zamku, wchodzisz bez pukania, ledwo zaanonsowany, prawie wyciskasz łzy z mojej królowej, torturowałeś moich osobistych magów i ich damy... Broń!

Starych Magów otoczył krąg kling.

-Ja, król Wichrowego Tronu niniejszym odbieram talenty magiczne wszystkim, którzy kiedykolwiek użyli talentu na zgubę człowieka poza regułami honoru i samoobroną.

-Hańbisz nas! Hańbisz Konwent!

-Jak zasłużyliście... to wasz problem. Usunąć ich z sali, niech gra muzyka, niech rozpocznie się zabawa.

Palakini wywlekli byłych magów z sali balowej. Zagrała muzyka, ale nikt nie śmiał zatańczyć nim Król nie rozpocznie. Wszyscy stali ze swymi partnerkami, albo kto sam, ten sam. Isengrim schował broń, i ukląkł u stóp żony.

-Zaszczycisz mnie tym tańcem, moja królowo?

-A...ale ja nie pamiętam...

-Uwierz mi Kłosku...- uśmiechnął się łagodnie król- Tego się nie zapomina.

Królowa wstała, wszystkie głowy skłoniły się. Zeszli na parkiet, magowie rozstąpili się.

Para królewska rozpoczęła tańce od lekkiej, spokojnej melodii. Patrzyli sobie w oczy jak nowozakochani, królowa rumieniła się jak nastolatka, król się radośnie uśmiechał.

Oboje wyglądali jeszcze młodziej.

Po nich posypały się inne pary jak z worka. Samotni magowie odeszli na bok, by nie zawadzać. Dołączyli do stojącego na posterunku Maugrima.

-Co ci, Maugrim?

-Moja odzyskana żona jest na sali... a ja nie mogę jej zabrać na parkiet, bo jestem na służbie...

-Gdzie twój porucznik?

-Tam stoi. Co chcesz zrobić, Greaff?

-Mąż powinien tańczyć z żoną...

-Żartujesz? Jestem dla niej za stary...

-A chceś f tsiup?- powtórzyli mantrę magowie.

-Panowie, co wam? Już nawet wy przeciwko mnie...

-Wręcz przeciwnie, za tobą. Chcemy, byś był szczęśliwy- powiedział Hevela.

Znikąd pojawiła się zapłakana Rosia'the.

-Ja jeśtem fajna i dobja, kty wskszeszam judzi, a kty jeśt pikny bal, to źiośtaję jak źieć... A ty, Małgłim, nie bondź jusz gupi. Pociałowywuj jom, odmłotniejesz jak Kjuj odmłodniał pszes miłość. A jak jej siem piejsie pocałofyfanie nie spodoba, to popjafisz efekt djugim.

Nagle podeszła do nich młoda dama.

-Fitaj, Fi!- powiedziała już weselej mała

-Witaj, pani. Szlachetni mistrzowie, pozwolicie mi porozmawiać z kapitanem w cztery oczy?

-Fat'ess ei selian, Maugrim- Magowie odeszli na dystans, gotowi bronić przyjaciela.

Nagle zobaczyli, jak Maugrim całuje kobietę, łapiąc ją delikatnie pod uszka. I młodnieje o około dwie dekady.

Hevela gwizdnął.

-Niezły jest... Kurczę, ciasteczko! Niejedna by go schrupała.

-Ale on widzi tylko jedną- powiedział fachowo Greaff.

 

Jakieś pół godziny później...

Greaff właśnie uwolnił się od panienki o lepkich łapkach, Król zaprosił Maugrima z żoną na parkiet, tylko porucznik Gwardii stał smutny. Gdy Maugrim zszedł z parkietu z żoną, Jalie poprosiła Kaliona, by jej pozwolił zatańczyć z porucznikiem, na co ten się zgodził.

I tak oto porucznik Gwardii Króla został zaproszony na parkiet przez uroczą Savilorankę. Widział jednak, że jej partner bacznie go obserwuje. To był mag z kasty Stworzycieli, władców materii... Porucznik bardzo nie chciał mu podpaść. Safila zauważyła to.

-Spokojnie, panie poruczniku, pan nic złego nie robi, tylko sobie tańczymy...

-Dziękuję, panno Safilo.

-Czemu wy wszyscy nazywacie mnie panną? Mam partnera i córeczkę...

-Ale nie nosisz obrączki, pani.

W tym momencie na korytarzu rozległ się dziewczęcy krzyk:

-Zostawcie mnie! Przepuśćcie!

-Maugrim, ktokolwiek to jest, rozbroić i do sali biegiem!

-Proszę, nie dotykajcie mnie...- jęk.

Maugrim wypadł z sali, by po chwili wrócić na czele trzech Gwardzistów wiodących Savilorankę.

-Szuka mistrza Heveli. Mówi, że nazywa się Clari'ssa.

Przyjaciele zerknęli na ich Płomienistego. Ten stał jak wkopany, niezdolny do słowa, blady.

-Puśćcie mnie, błagam, to mnie boli...- zapłakała dziewczyna. To ocuciło Hevelę.

-Łapy precz!- warknął, a temperatura w całej ogromnej sali podniosła się o parę stopni.

-Wasza Królewska Mość?

-Mistrz powiedział, łapy precz!

Odskoczyli od dziewczyny, która osunęła się na posadzkę. Nim uderzyła w nią głową, Mistrz Hevela klęczał przy niej i trzymał ją pod głowę.

-Clari'sso... tak strasznie cię przepraszam... tak strasznie tęskniłem...

Te słowa z ust potężnego, chłodnego jak lód Mistrza Płomienistego zadziwiły wszystkich poza Ekerim i Kalionem.

-Hevi... zostawiłeś mnie bez słowa... nie powiedziałeś, dokąd idziesz... że mnie opuszczasz... Zostawiłeś mnie w piekle...

-Więc dlaczego tu jesteś?- zapytał załamany Hevela, nie bacząc na publikę.

-Bo cię kocham mimo wszystko, głuptasie... chcę być z tobą, Płomyczku... masz piękne serce.. chcę umrzeć tu, u twego boku...

Mistrz dopiero teraz zauważył krew wylewającą się z bucików Clari'ssy...

-Założyłam je dopiero w Maliboen... od dawna jestem w drodze z Twierdzy Na Wodzie... śnieg, deszcz, skwar... to potrafię kontrolować, ale nie podłoże... Ja umrę, Płomyczku, czuję jak opuszczają mnie siły, jak się wykrwawiam... ale chciałam... ostatni raz, znaleźć się w twych ramionach, usłyszeć po raz ostatni te piękne słowa... i odejść w pokoju...

-Ekeri, Kalion... nigdy o nic nie prosiłem, wszystkie wasze rozkazy i prośby wykonywałem bez szemrania... Proszę po raz pierwszy. Uratujcie ją... będę służył jak pies, ale nie pozwólcie mi stracić serca...

Dwaj mistrzowie zabrali się do uzupełniania tkanek na żywca.

-TO MOŻE ZABOLEĆ.

Hevela przytulił zabiedzoną dziewczynę do swej nieskazitelnej, białej szaty, nie bacząc, że ta straci biel. Ale gdy padły słowa, wszyscy się zdumieli jeszcze bardziej.

-Kocham cię, Clari'sso, zawsze kochałem i zawsze będę. Jeżeli zechcesz, na krok cię nie opuszczę, będę twoim małym pieseczkiem, twoim niewolnikiem, bez jęku. Pozwolę ci na wszystko, zrobię co tylko zapragniesz, zginę gdy każesz... Tylko zostań ze mną, nie odchodź... Proszę, Clarisko, nie zostawiaj mnie samego w tym wielkim, okrutnym świecie...

Takie słowa z ust tego dumnego mężczyzny oszołomiły jego przyjaciół, poza pracującymi na otwartej skórze Ekerim i Kalionem.

-To straszna łamigłówka... Krwotok zaleczony, ale musimy operować na otwartej kości, pod usypiaczem...- rzucił przerażony Kalion. Całą szatę miał we krwi dziewczyny, tylko szarfa i lilia były czyste.

-Mistrzu Sori.

-Tak?

-Zabierze pan tę pannę i przyjaciół do Wieży Alchemicznej, tam mistrz medyk Xeno ma swą pracownię. To jest dla niego rozkaz: ma pomagać mistrzom.

-Rozkaz, Wasza Wysokość.

-Mistrzu Hevela, kim jest ta panna?

-To mój świat...

Sori złapał przyjaciół i skoczył, przepraszając Dimandę wzrokiem. Po chwili wrócił.

-Mistrz Xeno przyjął rozkaz.

-Co z tą krwią?- zapytal majordom.

Król wiedział, że jeżeli każe zmyć ją z marmuru, obrazi magów. Zostawić jej też nie mógł.

-Zebrać do fiolek. Jakby coś... dla nas to niewiele kosztuje, a dla Mistrza Heveli to relikwia.

Wróćmy do zabawy.

 

-Masz serce tańczyć, Greaff?- zapytał kolegę Wathon.

-Nie. Jak widzisz, nikt z nas nie tańczy, tylko Rosia'the w ramionach Safili. Są takie podobne... Kalion to szczęściarz!

-Ty też możesz, Greaff.

-Nie, ja już nie chcę... Pamiętasz, co powiedziała mała. Miała absolutną rację.

-Twoje prawo, Greaff.- Wathon szanował wolę przyjaciela.

 

Tymczasem w wieży...

-Dobrze, że dała się uśpić... bo na żywca... oszalałaby.

-ZAUFAŁA NAM. NIE ZAWIEDZIEMY, KALION.

-Hevela, my zabieramy się za jej stópki, a ty mów, kim ona jest, jak się poznaliście...

-Zabijecie mnie jak powiem...

-Słowo maga, że nie.

-SŁOWO MAGA, PRZYJACIELU.

-Trzymam was za słowo. Widzicie, gdy byłem naładowanym hormonami, samolubnym nastolatkiem, nim mnie zmieniliście, ojciec powiedział mi, że w mojej komnacie czeka prezent, i dał mi kluczyk. Myślałem, że do skrzyni... Podziękowałem zdawkowo i wróciłem do siebie. Zamarłem. Na podłodze koło łoża, leżała skuta w kij... naga dziewczyna. Najcudowniejsza, jaką w życiu widziałem. Podszedłem bliżej, i zacząłem się nią... bawić... Nie reagowała, w oczach miała pustkę, a na twarzy perfekcyjną nicość... Nagle, uroniła łzę. A na zewnątrz, z pięknego, czerwcowego nieba rąbnął piorun kulisty. Zrozumiałem, że to kobieta-Pani Pogody. Cofnąłem się jak oparzony. Potraktowałem jak dziwkę... maga. Szybko ją rozkułem i przeniosłem na łoże... położyłem się na najtwardszym kawałku podłogi, jaki znalazłem, by nie zasnąć. Myślałem intensywnie pół nocy. A o północy zerwałem się jak szaleniec i wybiegłem z pałacyku, kierując się ku waszym kwaterom. Ruszyłem prosto do ciebie, Kalion, licząc na szybką śmierć. Ty, jak sądziłem, nienawidziłeś mnie najmocniej. A ty wpuściłeś mnie na kwaterę, porozmawiałeś jak ojciec i przytulieś mnie, rozhisteryzowanego szczeniaka, jak brat. Tego ci nie zapomnę nigdy. Pamiętasz, co obiecałem?

-Że zginiesz za mnie. Odparłem, że nie chcę takich przysiąg... Ekeri, daj wyżej formę kości motylkowej, odtwarzamy stopę młodej damy, nie młodej małpy.

-ROBI SIĘ, ALE TO CHWILKĘ ZAJMIE.

-Ty tu jesteś Kształcicielem... Mów dalej, Hevela.

-Miałem stać się jej hodowcą, a to ona zahodowała mnie. Nauczyła mnie jak być mężczyzną godnym kobiety... Nauczyła mnie kochać, pokazała mi jak pięknie jest być kochanym... Ujęła mnie delikatnym spojrzeniem, zatrzymała czystym sercem. Kochałem ją do szaleństwa. Kocham ją do szaleństwa do dziś. Gdy pojawił się u mnie Sori, w pierwszym odruchu chciałem go wyrzucić, i zostać z Clari'ssą... potem zapytał mnie, czy dam umrzeć Safili, Kalionowi i Ekeriemu... Opamiętałem się w sekundę, w pięć byłem gotów. Safilę znałem, bardzo się już lubiliśmy. Ekeri... byłeś i jesteś naszym przywódcą i przyjacielem... a ty, Kalion, jesteś dla mnie wzorem... Gdy po bitwie Mysz nas uratował, chciałem go zabić. Chciałem zabić nieprzytomnego przyjaciela, bo nie dał mi szansy zabrania niczego poza bronią, nie dał mi szansy na zabranie właścicielki mojego serca... Ty, Kalion, dałeś mi wszystko. Od strzał, po żywność i książki. Dałeś mi moją małą księżniczkę, za którą oddałbym życie. Pokazałeś mi, że inni mnie potrzebują, gdy wpadłem w stupor. Kazałeś mi pomagać talentem Ekeriemu, bo nie mieliśmy statywu medycznego. Postanowiłem milczeć.

Ale tęskniłem.

-Hevela, możesz tu spojrzeć. Gotowe.

Dwie piękne, kształtne stópki o białej jak śnieg skórze.

-Podgrzej je.

-INACZEJ WRACAJĄCA KREW ROZSADZI ŻYŁKI, I CAŁA ROBOTA NA NIC.

 

Pięć minut później, do zmęczonej tańcem pary królewskiej podszedł puszysty mistrz... Anorian.

-Moja pani, królu... Mistrzowie Kalion i Ekeri przepraszają, ale są zmęczeni, a mistrz Hevela kazał się nisko ukłonić Królowej, i powiedzieć, że niestety nie będzie mógł się cieszyć przebywając w jej obecności, gdyż czasem serce ma pewne priorytety.

-Rozumiemy. Co u tej młodej damy?

-Koledzy odbudowali jej zniszczone do głębokiej kości stopy. Xeno był pomocny, panie.

-Proszę przekaż wyrazy zrozumienia Mistrzom, a mistrzowi Heveli życzenia szczęścia. Wiem, że Mówcy to potrafią.

-Oczywiście, Wasza Królewska Mość.

Gdy odchodził, para królewska usłyszała jego szept:

-I chłopaki muszą usunąć krew ze strojów...

Tej nocy, Hevela nie zmrużył oczu. Czuwał nad nieprzytomną Clari'ssą jak nad skarbem.

 

Ranek zastał go wciąż czuwającego. Płomieniści mieli to do siebie, że jako wojownicze talenty, potrzebowali bardzo mało snu. Ocknął się z marazmu, gdy usłyszał wymiot. Clari'ssa miała pełne usta płynu i nie wiedziała, co zrobić. Wciąż była nieprzytomna.

Hevela przekrzywił jej głowę i otworzył kciukiem usta. Na jego dłoń wypłynęła woda, usypiacz i kilka kropli krwi. Mistrz odparował ciecz.

Clari'ssa odkaszlnęła resztki płynu i ocknęła się. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była broda. A pierwszą rzeczą, jaką poczuła , był pocałunek w czoło. Taki ciepły, delikatny...

Hevela cofnął usta...

-Witaj, Clarisko.

-Witaj, Płomyczku. Jak się czujesz?

-To nieważne, jak Ty się czujesz?

-Jestem osłabiona i głodna, kręci mi się w głowie i coś mnie łaskocze w stopy.

Mistrz Iskier odsłonił przykrycie ze stóp Clari'ssy.

-Przestało... Ojej, jakie ładne... Nigdy nie miałam takich ładnych stópek...

-Teraz masz, moja jedyna. Mistrzowie Ekeri i Kalion zniszczyli ci stópki, i stworzyli nowe, atom po atomie.

-Są przyjaźnie czy wrogo nastawieni?

-Bardzo przyjaźnie. Poszlibyśmy za siebie w ogień ciężkich walk i na pewną śmierć.

-Nie chcę, byś zginął...

-Teraz też tego nie chcę... bo jesteś, bo jesteś tutaj, i bo jesteś ze mną. I bo cię kocham jak nic na świecie.

-Piękne słowa... Ojoj, nie pachnę najładniej...

-To tylko aromat stęchlizny po wymiocinach, kwiatuszku. Zwróciłaś stabilizator, usypiacz i kilka kropelek krwi, ale wysuszyłem to.

-Dziękuję, Płomyczku... Mógłbyś mnie czymś nakarmić?

-A na co masz ochotę?

-Może na gotowaną rybkę? I troszkę chleba...

Do komnaty mistrza Płomienistego zapukał ktoś w systemie 3-3-1. To był kod Anoriana.

-Wejdź, przyjacielu.

Wszedł swobodnie ubrany, puszysty mistrz.

-Mogę się jakoś przydać?

-Tak, Ano. Daj proszę zamówienie Greaffowi: gotowana ryba. Chleb został ze śniadania?

-Nie było chleba, zjedliśmy trzy bochenki zamkowego. Ciasto przygotował sam Kalion, czeka na podgrzanie, jeżeli jesteś na siłach.

-Podgrzałbym... ale nie opuszczę Clari'ssy.

-Zrozumiałem. WATHON!

-Co jest, Anorian?

-Przerzuć tu stół z ciastem chlebowym!

Stuknęło drewno o drewno, i na wolnej przestrzeni pojawił się pokryty stalową blachą i przyprószony mąką stół z gotowymi do pieczenia bochenkami. Mistrz Hevela zaczął je piec wcale na nie nie patrząc. Wpatrywał się w oczy Clari'sy. Gdy chleb był gotów, przyszła Rosia'the z talerzykiem.

-Daj kjomećkę, fujciu Hewela, pjosię.

Mistrz odkroił jej trzy cienkie kromeczki, tak by mogła je jeszcze ugryźć. Po kolejnej chwili pojawił się Wathon z talerzem...

-Co to na Miłosierdzie jest?

-No ryba. Ryba na słodko, półmiękka po lengorchiańsku. Greaff twierdzi, że to jeden z najsmaczniejszych przepisów na rybę.

Okazało się, że Clari'ssa nie może chodzić. Hevela poszedł do Kaliona i Ekeriego.

-Koledzy, czemu Clari'ssa nie jest w stanie się oprzeć na swoich nowych stópkach?

-Bo nigdy ich nie używała, i musi się przyzwyczaić. Radzę, by założyła skarpetki, to zwiększy bodźce i szybciej dostosuje jej stopy do nacisku.

-POPIERAM KALIONA, HEVELA. ZROBIĘ MAŚĆ REGENERUJĄCĄ, ALE TO TY BĘDZIESZ JĄ APLIKOWAŁ.

-Z fachowcem się nie zamierzam spierać... Dziękuję, przyjaciele.

-Nasze damy chciałyby porozmawiać z twoją. Shya'ro też.

-Zapraszam.

-Bez ciebie.

-Jeżeli Clari'ssa się zgodzi, to ja zostawię na czas rozmowy.

 

Zgodziła się. Gdy damy dowiedziały się, jak się poznali, chciały rozszarpać Hevelę na strzępy. Clari'ssa je opanowała, i powiedziała, jak miły, czuły i kochający Płomienisty był później. Krótko mówiąc, nawiązały nić przyjaźni. Nić, która miała stać się nierozerwalną liną.

 

Tymczasem książę Lucjusz poprosił swoją partnerkę o bardzo nietypową rzecz.

-Chciałbym zobaczyć twój rodziny dom, najmilsza.

-A...ale mój miły, to chłopska chata...

-Chcę przejść się po podłodze, na której uczyłaś się chodzić. Chcę odetchnąć powietrzem, którym oddychałaś. Chcę zobaczyć twój pokoik, i uhonorować twojego ojca. Masz serce mi tego odmówić?

-Nie... Jedźmy.

Gdy Jej Wysokość Iditaldin Ainel usłyszała pomysł syna, powiedziała stanowczo, że jedzie z nimi. Książę nie miał serca jej odmówić, a Król przydzielił im straż pod dowództwem samego Maugrima. Ten jednak, proszony o wzmocnienie Straży orszaku, poszedł prosto do skrzydła magów.

-Przyjaciele, proszę jednego z was o dołączenie do osłony Królowej. Kogoś kto jest w stanie zabić wroga bez wahania. Może mistrz Sori?

-Sori trwa przy chorej mamie... może Wathon?

-Pojadę, ale tylko z Greaffem albo Anorianem. Tak, żeby ktoś sondował teren.

-Pojadę z tobą, Wathon- powiedział Anorian- Nie wyciągajmy Greaffa z jego kulinarnego raju.

Gdy wyszli na dziedziniec, Wathon zaprotestował.

-Mniej straży, w razie czego nie przerzucę aż 50 z powozem i końmi.

-A ilu?

-30-40.

-Zostaje Biała Straż.

28.

-Dwaj mistrzowie, ja i książę, to 32... Czterech najlepszych Gwardzistów i chorąży.

37.

-O, w sam raz. Ruszamy?

-Ruszajmy!

Ruszyli lekko. Konie niosły bez zmęczenia, a ludzie uskakiwali z drogi, kłaniając się sztandarowi Królowej.

 

Jechali całą noc, niezbyt szybko. Doskonale wyspana Gwardia trzymała się jak skała. Książę, w swej półzbroi bojowej jechał w drugiej linii, za dwoma Gwardzistami i chorążym, ramię w ramię z kapitanem. Po ich dwóch stronach rozciągały się dwie linie uzbrojonych w pałasze i po dwa pistolety lansjerów z Białej Straży, a szyk zamykało 2 gwardzistów z luzakiem Królowej i koniem dla Rozalii. Mistrzów, jadących za karetą, wyróżniały tylko lilie i błękitne szarfy. Do Roganeri dotarli świtem.

-Co to za łąka, moja miła? Czyja?

-Mojego ojczyma, mój miły.

-Popas na łące po prawej! Wystawić straż!- rozkazał kapitan.

Roganeri było ,,cywilizowaną” wioską, z chodnikami i brukiem. Na wzgórzu wznosił się stary zameczek, poniżej wzgórza był kościół i karczma. Na przeciwnym wzgórzu mały młyn.

-Gapie, kapitanie!

-Nie dopuszczać na strzał!

-Rozkaz!

-O, chyba idzie wójt, książę...

-Dopuścić!

Podszedł wójt.

-Witam was, szlachetni, w Roganeri. Co was sprowadza?

-Chciałem odwiedzić dom mojej narzeczonej, i uhonorować jej ojca.- rzucił książę, nie schodząc z konia.

Wójt się zmieszał nieco, ale powiedział:

-Zapraszam.

Zajechali karetą przed dom Rozalii. Jej matka wieszała pościel na sznurze.

-Czego wy tu chceta?

-Zabić, książę?- zapytał Maugrim, dobywając krócicy.

-Krócica do olster, Maugrim, kuli szkoda. A ty, albo grzeczniej, albo baty.

-A tylko tknij moją matkę!- z chaty wyszedł brat Rozalii- Ta kurwa cię przekabaciła!

Książę zeskoczył z siodła i podszedł do chłopaka. Dobył sztyletu i włożył ostrze w otwarte usta chłopaka. Urękawiczoną dłonią złapał za jego język.

-Maugrim, co mówi Prawo? Wyrwać, rozciąć czy uciąć?

-Zależy za co, książę. Za kłamstwo przeciąć, za zdradę odciąć, za bluźnierstwo wyrwać i posypać kwaskiem...

Oczy chłopaka wyrażały lęk absolutny. Z karety dał się słyszeć łagodny głos Królowej.

-Daruj mu, synku. Biedny, rozpuszczony dzieciak nie zna Prawa i nie ma honoru.

Książę cofnął sztylet i wytarł go o chusteczkę.

-Mogę wejść, Rozalio?

-Proszę bardzo. Oprowadzę cię.

Rozalia pokazała Królowej i Lucjuszowi cały dom, a na końcu swój pokoik.

-Co to za krew?

-Mój ojczym mnie bił...

-Ach, on wciąż siedzi żywy w lochu...- mruknął Maugrim.

-Uwierz mi Maugrim, długo tam nie posiedzi.

 

Następnie cała trójka ruszyła w stronę cmentarza. Damy karetą, książę konno. I pod eskortą.

Gdy Rozalia ujrzała zapuszczony grób ojca, zapłakała.

-Nie dbają tu o niego...- powiedział cicho Lucjusz- Inne groby są zadbane, ale nie jego...

-Trzeba coś z tym zrobić!- rzucił Maugrim.

Wathon i Anorian zerknęli na siebie i zaczęli nucić. Pieśń ze słowa na słowo nabierała mocy i głośności, aż wreszcie Mistrzowie wyskandowali:

-NA WODĘ I WIATR, NA OGIEŃ I ZIEMIĘ, NA MOC MIŁOŚCI I POTĘGĘ NIEZNANEGO, ERENTHAI'YEPE!

Ziemia grobu rozerwała się, i ,,wyskoczyła” z niej mała trumienka z litego, czarnego kryształu.

-Łap ją ktoś!- zawołał Anorian.

Kapitan dobył miecza, to samo zrobił Lucjusz i dwaj Strażnicy. Trumienka spoczęła na krzyżu kling.

-Niezły refleks, książę.

-Dziękuję, mistrzu Wathonie.

Opuścili cmentarz, trumienka wylądowała w karecie. W drodze powrotnej książę dał znak ,,stop!”

Cały orszak stanął, a książę zeskoczył z konia. To było to miejsce...

-Pamiętasz, moja miła? Tu leżałem nieprzytomny, wykrwawiałem się... Nie znałaś mnie, a uratowałaś mi życie.

-To nic takiego...

-Pozwól, że się nie zgodzę...

 

Wrócili do zamku w Maliboen. Król już czekał.

-Oddajesz wszystkich, Maugrim?

-Co do włoska.

-Co to za ogromny czarny kryształ? Jest wart miliony- szepnął król do oficera.\

-Jest bez ceny. To trumienka zawierająca szczątki ojca panny Rozalii. Gdzie może go pochować?

-Sądzę, że w Alei Honorowej? Obrazisz się Maugrim, że cywil spocznie wśród Gwardzistów?

-Nie obrażę się, i chłopcy też nie.

Trumienkę pochowano z honorami i półmaterialną, magiczną oprawą w małym grobiku w Alei Honoru, gdzie grzebano ciała zasłużonych albo poległych na służbie Gwardzistów.

 

Wieczorem Mistrzów z marazmu codzienności wyrwał nieziemski ryk. Dobrze znali ten głos, ale nie w tej tonacji.

Mistrz Płomienisty Hevela.

Szybko wpadli do jego komnaty. Mistrz siedział przy Clari'ssie, dwie dłonie wyciągnął nad jej twarzą, i coś złotego do nich od tej twarzy leciało.

Wszyscy wiedzieli, że Płomienisty studzi swą damę.

-Ekeri, zbijacz temperatury! Błagam!- ryknął Hevela.

-NIE MAM KORY...

-Błagam... Ona ma ponad 20 powyżej normy!

-NIE MAM KORY, HEVELA...

-OBIECAŁA! OBIECAŁA ZAPAS KORY NA CITO, I NIE DOTRZYMAŁA SŁOWA! JAK CLARISKA PRZEZ NIĄ ZGINIE, TO I JĄ WPĘDZĘ DO PIEKIEŁ!

-Sori, skacz do Liman'oru! Tam mają najlepszą korę! Wathon, ty szukaj mleka! Śpieszcie się!

-Wathon, w kuchni za stalowymi drzwiami jest kadź z magicznie zakonserwowanym mlekiem- podrzucił Greaff.

Mistrz Fogen został wysłany do Królowej.

 

-Jesteśmy mocno zawiedzeni, królowo. Myśleliśmy, że słowo królowej Wichrowego Tronu coś znaczy, ale zawiedliśmy się. A mistrz Hevela nawet bardzo.

W oczach królowej pojawiły się łzy.

-Mistrzu... o czym zapomniałam?- szepnęła- Moje słowo dla mnie bardzo dużo znaczy, wy też... Co zrobiłam źle?

-Kora brozowa, pani. Mistrz Hevela traci siły, słabnie próbując uratować Clarissę... a my jesteśmy bezradni... Kora nie może być syntetyczna, czyli Stworzycielska...

-Przecież... dziś po powrocie zameldowano mi o jej dostarczeniu do magazynów, kazałam ją przekazać mistrzowi Ekeriemu... nie wiem, czemu tego rozkazu nie wykonano...- królowa była zdziwiona, i załamana... Rozpłakała się.- Przez niedopełnienie rozkazu straciłam jedną z najcenniejszych rzeczy... sojuszników, przyjaciół z Młodego Kręgu...

Początkowo nastawiony jak pika na kawalerzystę Fogen stracił ostrość, gdy zobaczył jak ta piękna, miła kobieta zwija się w kuleczkę na swym fotelu i zanosi się szczerym płaczem.

Najchętniej by ją pocieszył, ale... czy mógł?

Hevela, przydałbyś mi się tu... jesteś obryty z dyplomacji...Co ona winna? Tak rozpacza...

Postanowił zachować się jak człowiek. Upadł na kolana koło fotela królowej i ujął jej dłoń w swoje. Delikatnie gładząc, cichutko nucił pieśń uspokajającą. Nagle poczuł na plecach ostrza halabard.

-Puść naszą Panią!

-Zabijcie mnie, ale nie puszczę.

 

Wędrowcy wrócili tymczasem. Mistrz Sori dźwigał osiem długich na metr a szerokich na pół płatów kory, a Wathon wrócił z całą kadzią.

-W DRZAZGI TO, KALION! DZIĘKUJĘ, SORI, WATHON.

Stworzyciel ustawił wielką misę, i uderzeniem mocy rozkruszył w pył korę. Wathon zalał to mlekiem.

-Do...zobaczenia tam... przyjaciele- to był szept Heveli- Żyć u... waszego boku... to był... zaszczyt...

Rzucili się do ich Płomienistego. Mistrz Hevela osunął się na podłogę, ale nim uderzył o nią, przyjaciele go podtrzymali.

-Zawiodłem... moje serce...- powiedział, po czym stracił świadomość i blask w oczach. Był wyczerpany jak nigdy, może martwy.

Kalion napoił Clari'ssę wywarem, pilnując by ten błyskawicznie się wchłaniał.

-Fogen potrzebuje pomocy! Jest u królowej!- rzucił Anorian.

Sori skoczył bez wahania.

 

Na miejscu przerzucił halabardników o dwa metry, i powiedział:

-Pierwszego który tknie broni, rozwalę. Resztę zdekapituję.

-Zginiemy za Królową!- odparli.

-Co jej grozi?- zapytał mistrz Sori.

-Mistrz Fogen ją obraził, wycisnął z naszej Pani łzy!

-Łzy, nie krew!

Wpadł kapitan.

-Maugrim, tknij broni a odetnę ci obie ręce... Nie bądź głupi...- powiedział cicho Sori.- Jesteś przyjacielem, ale przyjaciele nie dobywają broni na przyjaciół...

-Pani, co robić?

-Rzućcie broń, albo schowajcie ją! Zawiodłam Mistrzów, mają prawo mi to zakomunikować.

-Do nogi broń!- rozkazał Maugrim.

Wykonali. Sytuacja się stabilizowała. Stopniowo pojawiali się Gwardziści.

-Hevela być może nie żyje, a na pewno jest ledwo na siłach. Clari'ssa walczy o życie. Byłem zmuszony kraść i źle się z tym czuję. Wiesz, królowo, jak to jest słyszeć z ust swojego idola odmowy pomocy, gdyż nie ma jak pomóc? Słyszałaś kiedyś ostateczne pożegnanie przyjaciela, który odchodził być może do Dalekiej Krainy?!? Ja słyszałem! Obiecałaś! Obiecałaś!- mistrz Sori również się rozpłakał.

Maugrim nie wiedział, o co chodzi. Nie wiedział, jaki rozkaz wydać.

-Moja pani?

-Maugrim... od teraz, jak tylko mistrzowie będą coś potrzebowali, to choćbym miała oddać ostatnią suknię, dostaną to. Na mój koszt. I mają prawo myszkować po magazynach.

-Nie trzeba aż tak, Pani- szepnął Fogen.

-Trzeba, mistrzu Fogen. Jestem kobietą, która popełniła błąd, który być może kosztował was życie przyjaciela. Nie wiem, jak przepraszać...

Znikąd pojawił się Wathon.

-Mysz, Promień żyje. Ale ledwo żyje. Jest słaby jak niemowlę, i nawet nie jest w stanie małej iskierki odpalić. Kamyk kazał wybaczyć królowej, a tego magazyniera... tego szczura magazynowego, który nie wykonał rozkazu, ukarał Śpiewak. Jeszcze nigdy nie widziałem, by Promień był taki łagodny, milutki i spolegliwy.

-Promień... zachował talent?

-Tak, ale jest za słaby, by go używać. Kamyk każe wam wracać.

Klasnęło zamykające się powietrze.

-Pani, co to miało znaczyć?

-Obiecałam Mistrzom korę brzozową do wywaru zbijającego gorączkę. Dałam rozkaz, magazynier Morholt go nie wykonał. To było nieporozumienie- powiedziała Iditaldin ocierając łzy.- A to prawie kosztowało życie dwa kochające się serca. Nigdy więcej, Maugrim.

-Rozumiem, Pani. Co mamy robić?

-Wróćcie do pracy, dziękuję wam. A magazyniera... dać mu ostatnią szansę.

-Rozkaz, moja Pani. Do służby, w tył zwrot!

 

Następnego dnia rano, do Mistrzów przyszedł sam Król. Boso, w skromnej szacie, bez straży i nawet diademu czy sygnetu. Nie upadł na kolana, jak Maugrim.

On padł na twarz. Władca Wichrowego Tronu i pan Siedmiu Królestw padł na twarz jak pokutnik przed egzekucją.

-Mistrzowie czcigodni, błagam... wybaczcie królowej... ją to zamęczy... Od wczoraj nie je, nie wychodzi z komnaty, tylko płacze... nawet krwią. My wszyscy jesteśmy bezradni... w wasze ręce składam swe losy, i losy dynastii Vanirionów... Proszę, wybaczcie jej, ona nie chciała... Jeżeli zechcecie, będę waszą marionetką na tronie, jeżeli chcecie, abdykuję i zamieszkam gdzieś daleko... tylko pozwólcie Idit by żyła i odzyskała szacunek do siebie...

Nie proponuję wam bogactwa, bo macie Stworzyciela w swym gronie, ani kobiet, bo jesteście ludźmi honoru... Nie chcę was kupić, ale błagam o miłosierdzie jak pokutnik... i to nawet nie dla siebie, a dla Idit... dla mojego Kłoseczka...

Mistrzowie spojrzeli na siebie. Jeżeli to o stanie psychiki Królowej było prawdą, to oni popełnili niewyobrażalną zbrodnię... Wszyscy zwrócili się w stronę swego przywódcy, mistrza Ekeriego.

Ten dał gest ,,podnieść go” i król został podniesiony. Dał gest ,,baczność” i stanęli na baczność.

-WYBACZAMY. ZA DARMO. TO MY PRZESADZILIŚMY.- i ukłonił się głęboko.

Reszta poszła w jego ślady, nawet mała Rosia'the dygnęła dziecinnie.

-Co robimy, Ekeri?

-IDZIEMY DO KRÓLOWEJ. WSZYSCY. ZOSTAJĄ SORI I HEVELA. SZYKOWAĆ SIĘ. SKROMNIE, ŻADNYCH SZARF CZY BIŻUTERII POZA PIERŚCIENIEM KALIONA. JEŻELI KAŻE, ODDAMY LILIJKI I ODEJDZIEMY GDY NASI CHORZY ZGINĄ LUB WYZDROWIEJĄ...

Komunikaty były szybko wykonywane. Dwie minuty później klęczeli już przy drzwiach Królowej, a Ekeri wewnątrz.

-Przyszliście mnie dobić?- zapytała cichym, słabym głosem Królowa.

-Przyszliśmy powiedzieć, że wybaczamy. I prosić... nie, błagac o wybaczenie- powiedział Ekeri- Jesteśmy tu wszyscy, poza śpiącym z osłabienia Hevelą i opiekującym się mamą Sorim.

-Wy... wybaczacie mi?- powiedziała cicho, jakby nie wierząc, Królowa Iditaldin.

-Tak, pani. Rzeknij słowo, a znikniemy jak sen... odejdziemy, i już o nas nie usłyszysz.

-Wtedy mój sen zmieni się w koszmar... Zostańcie, bądźcie mi przyjaciółmi, i pozwólcie mi być waszą przyjaciółką.

-To dla nas zaszczyt, pani.

-Czy wasze damy... mogłyby ze mną zostać? Nie czułabym się taka samotna...

Zostały, a mistrzowie wrócili.

-Wiecie, cośmy zrobili? Złamaliśmy, prawie zamęczyliśmy królową Wichrowego Tronu!

-TO SIĘ POWTÓRZYĆ NIE MOŻE.

-Póki żyjemy!

 

Po przełamaniu pierwszych lodów, damy zaczęły szczerze rozmawiać. Ciekawa Safila zapytała królową o narodziny Lucjusza.

-Bloczki. I liny, trzymające w pionie.

-Rodziłaś na bloczkach, Pani? I Król pozwolił na takie tortury?

-Nie ma innej metody...

-Są co najmniej dwie! Cięcie Burona i specjalne łóżko! Król pozwolił, byś rodziła na bloczkach? Przecież to potwornie boli!

-Bolało, ale cieszyłam się... Lucjusz urodził się zdrowy. A o jakim łóżku mowa?

-Jest... dość specyficzne- tu Safila opisała królowej ów mebel.- Pozwala na przyjęcie porodu w naturalnej pozycji, i ogranicza ból. Jeżeli położna lub położnik ma wiedzę, bólu nie ma.

-A jak to było w przypadku Rosia'the?

-Wcale nie bolało. Rodziłam na łóżku, dostałam minimalną dawkę wyciągu z pomrocznika, tak tylko pro forma, a poród przyjmował mistrz Ekeri.

-Mężczyzna?!?

-No i Shya'ro, ale to Kamyk nadzorował wszystko. Poza tym, mój futrzaczek siedział przy mnie, trzymał moją dłoń... emocjonalne ciepło i obkuty położnik... to było niezapomniane, i baardzo pozytywne przeżycie. Kamyczek się strasznie bał, to była jego pierwsza praktyka w tym temacie, ale po pierwsze profesjonalnie nie dał tego po sobie poznać, a po drugie, zachował się jak wzorowy, zawodowy położnik. Gdy podał mi moją córeczkę... myślałam, że teraz już umrę... byłam w bardzo złym stanie, ale Kamyczek uratował mi życie, podał mi niezwykle silny stabilizator, a potem wraz z moim futrzaczkiem zabrali się za odnowę moich tkanek. To tak łaskotało, że nie mogłam przestać chichotać...

-Dlaczego byłaś w złym stanie? Przyjaciele nie dbali o Ciebie?

-Dbali, kazali Kamyczkowi skoncentrować się na mnie, a siebie zostawić na później, choć zwłoka mogła kosztować ich zdrowie. Postawili moje potrzeby przed swoimi, i jestem im za to dogłębnie wdzięczna. Ale to Kamyczek uratował moje życie, i życie mojej córeczki...

-Co was tak sponiewierało?

-Wiąże mi język przysięga krwi, pani, i słowo honoru damy. Ale mogę powiedzieć, że walka i tortury. Przepraszam, Pani, ale wolę żyć dla moich dzieci, niż moja krew miałaby zmienić się w ogień.

-Rozumiem. Byłoby miło, gdyby Ataelek był wtedy ze mną... może by nie bolało aż tak, może byłabym mniej samotna...

-Powiem jedno, Pani. Jeżeli jeszcze raz ktoś zaproponuje ci poród na bloczkach, każ go ściąć, i wezwij mojego futrzaczka z Kamyczkiem. Ten duet nie da ci cierpieć ani umrzeć.

-Nie wezwę ich, nie jestem godna ich pomocy...

-Jesteś. Nie bądź głupia! Przeprosiłaś, oni przeprosili i kwita, czysta karta! Można znów wzmacniać pozytywne relacje!

Wszedł pokojowiec.

-Król i książę. Wpuścić?

-Tak.

Weszli.

-Wszystko w porządku?- zapytał z troską król.

-Tak, Ataelku. Rozmawiamy sobie.

-Można wiedzieć o czym?

-O narodzinach Lucjusza. Dowiedziałam się, że nie musiałam aż tak cierpieć.

-Belamonia zapewniła mnie, że to jedyna metoda...

-To wybrałeś albo niedouczoną, albo wrogą, albo sadystyczną położną, królu- powiedziała Safila- Cięcie Burona wymyślono ponad siedem wieków temu, łoże narodzin około czterech. Bloczki są zakazane na terenie Saviloru i sześciu z Siedmiu Królestw od stu lat, tylko Wichrowy Tron jest oporny. Tutejsze kobiety, by urodzić wyjeżdżają za granicę. Zwłaszcza szlachcianki i żony kupców oraz innych bogatszych obywateli... Chłopek nie stać...

-A o tym nie wiedziałem... Z ochotą dowiem się, co jest źle, dowiem się, jak powinno to przebiegać prawidłowo i zedytuję prawo.

-To każę Futrzaczkowi do ciebie przyjść i cię doinformować, królu.

-Jakiemu futrzaczkowi?

-Zapewne mistrzowi Kalionowi, ojcze.

-Dla was mistrz Kalion, dla kapitana i Kręgu Kalion, dla mnie futrzaczek, dla Rosia'the Tatuś.

-Co z mistrzem Hevelą?

 

Mistrz Hevela leżał w łóżku obok Clari'ssy, ale pod oddzielnym przykryciem, i modlił się. Nawet nie o siebie, a o nią. By nic jej nie było, by przeżyła i wyzdrowiała.

Dygotał z wyczerpania. Wiedział, że jeżeli szybko nie odzyska energii, talent go zabije.

Ale zamiast o sen, modlił się o swą miłość.

Powoli wyciągnął dłoń i ujął dłoń dziewczyny. Tak było mu, Płomienistemu, dużo cieplej.

 

Bogowie widzieli go, widzieli jego stan i talent, widzieli jego przeszłość, dziś, i przyszłość.

Widzieli jego serce, i słyszeli jego szeptane modlitwy, oraz ich intencję.

Naradzali się.

 

Następnego dnia, kuchnia zamkowa...

Greaff jak zwykle stawił się do kuchni, założył fartuch i umył ręce. Dziś mieli znów szykować przepisy z Recepturaliusza, co niezmiennie fascynowało maga.

Gdy tak siedział i rozmyślał, wpadł mu do głowy pomysł. Martwił go stan trójki chorych. Byli wyczerpani. Pomyślał, że wie, jak im pomóc.

Zmieszał wiórki czekoladowe z tłuczonymi orzechami, stopił do konsystencji płynu w dużym garnku. Powstał miękki, półpłynny krem.

Wezwał Wathona.

-Wat, podawać rozcieńczone ciepłym mlekiem.

-Ale po co?

-Zaufaj mi, to powinno pomóc całej trójce. Doda im energii, wiem co mówię.

-Ufam ci, Greaff. Cały Krąg ci ufa.

-Nie zawiodę. Potrzebujecie czegoś?

-Panna Dimanda prosi o coś dla Soriego, bo Myszaty zaczaił się ze szkicami sukien dla Królowej. Nie śpi już czwarty dzień, tylko siedzi przy łóżku matki i skrobie.

-Wróć za dziesięć minut, będę miał kotleciki z kurczaka w gęstym sosie pomidorowym. Wiesz, że Mysz je ubóstwia.

Wathon zniknął trzymając wielką tacę.

-Hej, kuchciku! Długo mam czekać na te orzechy w polewie?

To była jakaś służka. Greaff poczuł się obrażony.

-Tak długo, jak długo nie przeprosisz, służko. Kto jest twoją panią?

-Panna Vardaliena!

-Z tobą nie będę rozmawiał, niech ona sama się tu pofatyguje! Takie orzeszki to nie tak raz-raz!

-Powiem Królowi, on każe cię wychłostać!

-Nie każe.

Po ośmiu minutach Greaff grzał ,,zupę” pomidorową z kotlecikami, a do kuchni weszła jakaś piękna, około 19letnia dziewczyna. A za nią służąca.

-To ten, panno Vardalieno. Ten nad garem pomidorów.

-Podobno obraziłeś moją służkę.

-To ona obraziła mnie najpierw. Jestem kucharzem, nie cudotwórcą. Od tego mam innych.

Pojawił się Wathon.

-Zupa gotowa?

-Prawie, Wat. Musi się chwilkę pogotować, wtedy ją przyprawię, zamieszam i przeleję do wazy. Jak tam moja popitka?

-Uwierzysz, że Hevela poprosił, żeby ci bardzo ciepło podziękować? Jego talent go powoli dobijał! O, a to co za dziewczyna?

-To Vardaliena, córka Maugrima. Jej służąca mnie obraziła.

-Znasz mojego ojca, kucharzu? Na tyle, że mówisz po imieniu?

-Nie jestem zwykłym kucharzem.

-A kim?

-To mój przyjaciel, mistrz Obserwator imieniem Greaff.

-Jest pan magiem?

-Obaj jesteśmy. Widzisz tą błękitną szarfę?

-Przepraszam... To może ja sobie pójdę...

-Zaraz zabiorę się za orzeszki, proszę zostać. Dobra, Wat, doprawiam i przelewamy.

Po chwili Wathon zniknął z wazą zupy.

-Życzysz sobie czekoladową czy czekoladowo-jakąś?

-Jeżeli byłby pan taki miły, to czekoladowo-truskawkową. Wiem, że to potrwa.

-Pani, nie powinnaś siedzieć w kuchni wśród służby!

-Jakiej służby? W tej kuchni widzę tylko mistrza magii Greaffa.

Greaff zabrał się za mieszanie polewy kakaowo-truskawkowo-miodowej.

-Jakie orzechy? Mózgi, nerkowce, kulki?

-Najchetniej zwykłe mózgi...

Greaff po pięciu minutach wyłożył na blachę połówki ,,mózgowców” i zalał je sosem.

Pojawiła się mała Rosia'the.

-Fujciu Gjaff, dośtałabym tjośkę tego mjećka ź ozieśkami i ciekoladą?

-Panno Vardalieno, podałaby mi pani kubeczek małej?

-Oczywiście, mistrzu.

Graff zalał kubek do 3/5 czekoladą i dopełnił ciepłym mlekiem o 1/5.

-Wymieszaj sobie w Skrzydle. Co u wujcia Soriego?

-Otłoszył objaźki dla Iti i fcina, asz mu się uszki tszęsą. Tsienkuję, fujciu Gjaff.

-Nie ma za co, mała- Graff zdjął blachę z kuchni, i zaczął studzić.

-Za pięć minut, no, góra siedem, dadzą się jeść.

-Dziękuję, mistrzu. Wydawało mi się, że mistrzowie są inni.

-Dumni, zimni i wyniośli?

-Tak, mistrzu.

-Otóż nie. Też kochamy, też lubimy, też czujemy ból i też umieramy. Jedyną różnica są talenty i cena za nie. Ja na przykład jestem Obserwatorem, odnajduję ludzi i komunikuję się z ich umysłami. Też mam swoje pasje, jak na przykład gotowanie. Mistrz Hevela jest łucznikiem, Kalion kowalem, specjalistą od broni i zbroi, Ekeri- nasz przywódca- lekarzem i biologiem, Sori specem od szat, Fail'ess pisarzem i poetą, każdy się czymś interesuje, no, poza Rosia'the, bo jeszcze nie wiemy, co ona lubi. Jako magowie jesteśmy długowieczni, ale mamy świadomość śmierci. Ciągłą. Dlatego, gdy na przykład kochamy, robimy wszystko by kochać bez przeszkód i granic. Weźmy takiego Myszatego. W ciągu trzech dni zakochał się i zdobył serce wybranki. Nie ma półśrodków, gdy liczy się serce. Gdy dochodzi do głosu serce i namiętność, nie ma dla nas przeszkód i granic, jest tylko sacrum i profanum, są tylko świętości i drogi do hańby.

Vardaliena słuchała zafascynowana.

Greaff spróbował orzeszków łyżką.

-Można je już wykruszać.

 

Pół godziny później Vardaliena stanęła pod drzwiami gabinetu ojca. Warta miała wysunięte halabardy, czyli kapitan był w środku.

-Wpuścicie mnie?

-Oczywiście, panno Vardalieno.

Weszła. Kapitan obecnie siedział przy biurku i coś pisał.

-Znajdziesz dla mnie chwilę?

-Tak, Vardi. Co cię do mnie sprowadza?

-Zakochałam się.

-O, to brzmi poważnie. Usiądź proszę. Chcesz może coś do picia?

-Soku poproszę.

Gdy pojawił się dzbanek z sokiem i dwa kielichy...

-Opowiedz mi proszę, jak to się stało.

-Byłam głodna, miałam ochotę na orzeszki w polewie. Wysłałam więc służkę do kuchni. Wróciła po pięciu minutach, czerwona z wściekłości, i powiedziała, że jakiś bezczelny kuchcik kazał mi się samej pofatygować. Byłam ciekawa, kto to, kto ma taki ciekawy temperament. Zeszłam do kuchni osobiście.

-Do głównej?

-Do kuchni zapasowej. Był tam tylko jeden kuchcik, w ubrudzonym fartuchu, gotujący coś, co wyglądało na zupę pomidorową. Służka powiedziała, że to ten. Zdążyłam tylko zapytać, czy to on obraził moja służkę. Odparł, że ona zaczęła. W chwilę później znikąd pojawił się Savilorczyk, pytając czy zupa gotowa. Myślałam, że przyszedł po zamówienie, ale zaczęli sobie mówić po imieniu. Wiesz, kim był ten ubrudzony kuchcik?

-Podejrzewam, że to mistrz Greaff, Obserwator. On lubi kuchnię.

-Nie mylisz się. Chciałam odejść, by mnie nie ukarał za nieuprzejmość, ale poprosił bym została. Zrobił mi orzeszki, po drodze pojawiła się też znikąd mała Saviloranka...

-Rosia'the?

-Tak. Nazwała mistrza ,,fujciem”... To było takie słodkie... Dostała jakiejś płynnej czekolady z orzeszkami i mlekiem do kubka, i zniknęła podziękowawszy.

-Natrafiłaś na najpotężniejszą z nich. Malutka Rosia'the to legendarna Pani Czasoprzestrzeni, to jej zawdzięczam powrót mojej Królowej i mojej ukochanej Filiarai.

-Taka malutka ściągnęła zmarłych?

-Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko niepraktyczne. I mała żałuje, że w czasie nie można się bawić, bo chciałaby zobaczyć ,,wjejkie śmoki”.

Śmiech.

-Może się bawić czasem jak piaskiem w piaskownicy, ale nie w nim. Ona jest i największym zagrożeniem, i może się stać największym błogosławieństwem wszechpotężnego Losu. Wszystko zależy od tego, jak się ją traktuje, i jak się traktuje jej bliskich. Nauczyłem się tego.

-Zakochałam się, tatusiu. Zakochałam się w mistrzu Greaffie. W jego delikatnych dłoniach, głębokich oczach, wrażliwym sercu i bystrym umyśle. To, jak traktuje dzieci to tylko plus, i ta jego niezachwiana lojalność wobec tych, którzy są mu drodzy... Może i ja dołączę kiedyś do tego grona chociaż jako przyjaciółka?

-Nie liczyłbym na wiele.

-Dlaczego? Nie chcesz, bym była szczęśliwa?

-Bardzo chcę... ale mistrz Greaff... nie mogę tego powiedzieć. To tajemnica krwi. Zaufał mi, powiedział, nie zawiodę zaufania, choć chciałbym ci powiedzieć.

-Czy on nie może mieć dzieci?

-Vardi! To nie tak... ale nie powiem, jak. Dałem moje słowo, słowo honoru...

-Rozumiem, tatusiu. Sama spróbuję się dowiedzieć.

-Na Miłosierdzie Losu, tylko ich nie naciskaj! Zamkną się w sobie, i nic się nie dowiesz. Nie próbuj też przez Dimandę i Crystalię, bo składały Słowo wraz ze mną. Ale nawet ja nie znam ich głównej tajemnicy. To znają tylko oni, tylko Savilorczycy, a i to nie wszyscy... Matka mistrza Soriego nie wie, i panna Clari'ssa też nie... Najłatwiej i zarazem najmniej możesz dowiedzieć się od małej Rosia'the. Tylko ostrożnie.

-Dziękuję. Mama powiedziała, że na kolację będzie twoja ulubiona zupa marchewkowa.

-Wspaniale!

 

Gdy Vardaliena szła korytarzem, nagle stanęła obok niej mała Rosia'the.

-On się boji. Bajdźio się boji.

-Ale czego? Czy ja jestem aż taka groźna?

-Boji siem nie ciebie, ale źie ciebie, a on.

Mała zniknęła bez wyjaśnienia swych słów. Vardaliena zamyślona wróciła do domu.

Wieczorem usłyszała od mamy:

-Widzę że masz problem. Rozpisz go sobie, co o nim wiesz, czego się domyślasz, co jest logiczne. Tak będzie ci łatwiej. Pamiętaj, cokolwiek by się nie działo, ja i tatuś zawsze ci pomożemy, bo cię kochamy.

-Dziękuję, mamusiu.

I usiadła nad kartką.

-Nie boi się ciebie, ale że ciebie, a on... Mistrz Greaff się mnie nie boi. To pierwsze. Boi się że mnie, i boi się że on. Czy to jest łączne, czy rozłączne?- spróbowała logiki rozłącznej z domysłami na pół arkusza- A teraz łącznie. Boi się, ze mnie coś, albo że coś mnie... to jest to samo... a on coś. Nie... boi się, że mi coś lub ktoś, a on coś...

Zamyśliła się, i włączyła pismo nieświadome.

Mistrz Greaff nie boi się mnie, ale boi się że ktoś mnie coś, i że on coś zrobi albo nie zrobi.

W tym momencie spostrzegła, że pisze. Zerknęła i zamarła. To miało sens... Poprawiła.

Mistrz Greaff boi się, że ktoś mi coś zrobi, a on czegoś nie zrobi.

-To już lepiej.

Mistrz Greaff...

Greaff...

Greaffik boi się że ktoś mnie skrzywdzi, a on nie wytrzyma.

-Tak wygląda i ładnie, i prawdziwie. Greaffik... to brzmi ładnie. Ale dlaczego zakłada, że ktoś mnie skrzywdzi?

Ktoś ściga lub ścigał lub krzywdził Greaffika lub kogoś, kto jest mu bliski.

-Straszliwa tajemnica, strzeżona absolutorium honoru... Podczas balu wspomnienie o torturach dam... Matko! On się boi, bo widział jak te Saviloranki były torturowane i nie chce tego dla jego partnerki!- zrozumiała Vardaliena.

Usłyszała kroki za plecami, sięgnęła po ukrytą krócicę i zerwała się. Wycelowała w ukrytą w półmroku twarz.

-Widzę, że zrozumiałaś. Jesteś tak mądra, jak twoja mama- to był głos jej ojca, kapitana Maugrima- Opuść krócicę, gratuluję refleksu, ale nie skrzywdzę cię.

Odłożyła krócicę.

-Czy to właśnie jest ów chroniony słowem honoru sekret mistrza Greaffa?

-Tak. Rozgryzłaś go bezbłędnie. Ale nie do końca. Nie wiesz jednego.

-Czego? Teraz już możesz mi zdradzić ostatni szczegół.

-On boi się pokochać kogokolwiek. Oto koniec podstawowego sekretu mistrza Greaffa.

-Jest ich więcej?

-Ci ludzie to chodzące sekrety. Nie wiem, z jakich rodzin pochodzą, kim byli lub są ich rodzice... znam tylko ze słyszenia ojca mistrza Heveli... to Arcymistrz Ostatniego Konwentu, Cordin Da Reo, Wiatr Na Szczycie. Strasznie wysoka krew. I znam matkę mistrza Soriego, a przynajmniej wiem, jak wygląda. Oraz znam rodziców malutkiej. Nie wiemy o nich nic... są tajemniczy, skryci, honorowi i zabójczo lojalni wobec tych, którzy są im drodzy. Ale Greaff panicznie boi się pokochać. Boi się, że jak pokocha, ktoś się pojawi i będzie torturował jego ukochaną na jego oczach do jej śmierci lub szaleństwa, a on tego nie wytrzyma, lub go to wyniszczy. Ale ty jesteś moją córeczką, Vardalieno. Jeżeli wciąż jesteś zakochana w mistrzu Greaffie, masz moje pozwolenie na walkę o niego. Sam walczyłem o twoją mamusię. Tak, pozwalam, mimo potencjalnego zagrożenia i tajemnic jakie kryje Greaff. Ale musi się jeszcze zgodzić twoja mamusia.

-Dziękuję!

Filiarai zgodziła się zaraz po pytaniu, ale poprosiła Vardalienę o ostrożność.

 

Tegoż dnia mała Rosia'the wybrała się na mały spacer po Zamku. Była w kuchni, trafiła na odwach, zobaczyła konie w stajniach, zajrzała do zbrojowni... Wreszcie stanęła przed Świętym Świętych. ,,Śfiecącyh” było tu dużo, tylu co wujciów! To było największe stałe skupisko w całym zamku. Wartownicy stali jak skały, nie zwracali na nią większej uwagi. Spróbowała podejść do drzwi, żaden nie mrugnął. Zobaczyła, że jeden ma opaskę na oku i nie ma rączki. Był to Edorain, o czym nie wiedziała. Podeszła do niego i pociągnęła za nogawkę. Tatuś zawsze reagował...

Edorain zerknął w dół, mała zerknęła w górę. I tak patrzyli sobie w oczy. Po chwili mała zapytała:

-Cio s tfoją łapcią i oćkiem?

-Straciłem w walce, w obronie Rodziny.

-Jodziny? Cyji Iti, kjuja i Jucjuśa?

-Dokładnie.

-A ciałbyś jom odżiśkać?

-Byłoby miło...

W ten sposób dowódca Białej Straży odzyskał rękę i oko, a mała odeszła by pospacerować gdzie indziej.

 

Nagle prosto z pięknego, letniego nieba huknął piorun. Bogowie zdecydowali o losie trójki chorych. Pozwolili im odzyskać siły i życie.

 

Następnego dnia z samego rana Królowa założyła leciutką sukienkę, miękkie buciki i wymknęła się do wewnętrznego ogrodu, odprowadzana uśmieszkami swej Straży.

Gdy tylko znalazła się na środku usłyszała gromkie ,,PADNIJ!”, poczuła porażający ból brzuszka i uda, po czym poczuła, że ktoś ją przygniata. Napastnik pachniał lawendą i mokrym futrem, i był dziwnie puchowy... Nie mogła powstrzymać krzyku. Ból był równy paleniu żywcem.

Zbiegła się straż... i momentalnie pojawili się magowie oraz zaalarmowany Król. Gdy zobaczył górę futra leżącą na środkowym placyku, zaniepokoił się, zwłaszcza że spod futra wystawały dwie delikatne stópki, a z futra...

-Trzy pociski do arbaletu...- jęknął.

Gwardziści chcieli przerzucić futro, którym był mistrz Kalion, jak górę mięsa, ale momentalnie naokoło mistrza wykwitł krąg kolców.

Mistrz Ekeri przebiegł przez kolce jak przez dym.

-Zabiłem arbaletnika... jest na trzecim od południa... mnie zostaw, ją ratuj, Ekeri... powiedz tylko moim damom, że je kochałem... i kochać będę...- mistrz zamknął oczy i uśmiechnął się.

-XENO!-ryknął Król.

Pojawił się mag-medyk.

-Każ mnie ściąć, panie, ale jestem bezsilny... Na arbalet nie poradzę...

-Znikaj! Idź do swojej Wieży i czekaj na rozkazy!

-Tak jest!

Ekeri i Wathon podnieśli przyjaciela, po czym Wathon skoczył z nim do ,,pracowni” Ekeriego.

Król podbiegł do rannej królowej... i padł na kolana.

-Proszę, tylko nie znowu... Nie zostawiaj mnie, Kłoseczku... nie przeżyję tego drugi raz... Proszę, zrobię co zechcesz, ale mnie nie zostawiaj!

Wathon przeniósł do pracowni również Ekeriego, królową i króla.

Ekeri natychmiast zabrał się za robotę. Rozdarł suknię królowej i podał Safili buteleczkę zielonego płynu.

-GDY WYRWĘ GROTY, ZALEJESZ TYM RANY. BĘDZIE GO BOLAŁO, ALE PRZEŻYJE. Z KRÓLOWĄ NIE BĘDZIE TAK ŁATWO. SHI, BIEGIEM TUTAJ!

Wpadła młoda Saviloranka.

-Potrzebny mi twój talent Stworzycielki. Ja uformuję tkanki, ty je połączysz.

I Ekeri bez pardonu wyrwał grot z uda. Po chwili po ranie nie było śladu. Królowa płakała z bólu, ale nawet nie jęknęła. Następnie Ekeri powoli wyjął, manewrując, grot z brzuszka. Tym razem Królowa zawyła z bólu. Po pół minuty krwawienia, rana była zabliźniona.

-Nie wiem, czy mam cię zabić, czy nagrodzić, mistrzu Ekeri.

-ZABIJ, A ONA NIE PRZEŻYJE NAWET DNIA. I ONA TU ZOSTAJE. MUSZĘ JĄ MIEĆ NA OKU. WYSTAW TĘ SWOJĄ STRAŻ, ALE ONA TU ZOSTAJE.

Kalion ocknął się koło obiadu ku radości Safili i Rosia'the, i stwierdził, że jest głodny. Królowa leżała i wpatrywała się w sufit, bez słowa. Król nie odchodził od niej na krok, trzymał delikatnie jej dłoń, ale również milczał.

 

-Byłeś przy mnie, gdy cierpiałam, byłeś przy narodzinach Rosia'the... nie odejdę na krok, dopóki nie wstaniesz.

-Dziękuję, Safilko. Miło mi, gdy trzymasz tę wielką, futrzastą łapę swoją małą dłonią..

-Lubię to twoje futerko... i kocham cię, mój ty odważny futrzaczku.

 

Królowa odezwała się po południu.

-Ati? Ati, jesteś tu?

-Jestem, Kłoseczku. Jak się czujesz?

-Bardzo łaskocze mnie brzuszek... i pali udo.

-Zaraz zawołam mistrza Ekeriego...

-Nie trzeba... to nic...

-Pozwól, że się nie zgodzę.

Ekeri przyszedł sam. Gdy usłyszał, co jest, dał królowej do wypicia jakiś błękitny, smakujący jagodami płyn.

-Będzie dobrze, Mistrzu?

-Powinno... Grot minął i tętnicę, i macicę, ale przeciął mięsień. Dogłębnie.

-Nie wiem, co bym bez was zrobił... skoro Xeno okazał się za słaby... wolę nie myśleć, jak to mogłoby się skończyć, gdyby nie wy... I co ja mam zrobić z Xenonem?

-Mistrz Xeno jest już stary... a w Aretuzie, na wyspie Garstang jest Akademia Magii Uzdrowicielskiej. Poszukałbym absolwenta. A Xeno... za zasługi dla Korony zostawiłbym go na terenie zamku, dałbym mu jakieś duże lokum, i niech spokojnie eksperymentuje. Może wpaść na coś genialnego.

-Dobry pomysł, Mistrzu Kształcicielu. Tak zrobię. Jakie zalecenia dla mojej Idit?

-Zero przemęczania się, biegania, skoków i innych tego typu. Przez tydzień maści i wyciągi wspomagające. Ograniczyć tłuszcze, bo uleczone komórki ciała się osłabią.

-A czekolada, mistrzu?

-Może być, ale najlepiej niewiele. A jak pitna, to rozcieńczona mlekiem. Rzecz jasna, możesz Wasza Wysokość zignorować rady prostego Mistrza Magii, ale wtedy królowa umrze, wykrwawiwszy się wewnętrznie. Nie skrzywdzimy jej, ale ona się wykrwawi.

 

Ośmiu wartowników stanęło przed swym Kapitanem z bronią schowaną, ale odpiętą od pasa.

Jak na komendę wyciągnęli ją w stronę Maugrima. Ten już miał ich wyrzucić ze służby, ale zobaczył łzy w oczach i drżące wargi, jakby strażnicy mieli się za chwilkę zapłakać na śmierć. Zrobiło mu się ich żal.

-Jesteście zawieszeni. Królowa zdecyduje co z wami. Wstawię się w waszej intencji, bo mi was żal, chłopcy. Ale jeżeli was Królowa przywróci... nie odstępujcie jej na krok podczas spacerów, choćbyście mieli zostawić tylko 2 na warcie przy drzwiach. Rozumiecie?

-Tak jest- odparli.

 

-Rozalio, moja najmilsza... nie chowaj się. Nie skrzywdzę cię. Ale chciałbym się dowiedzieć, co też przywiozłaś z Roganeri i kryjesz przede mną od tej pory... Proszę, powiedz albo pokaż...

-Lucjuszu, ja... ja wiem, że nie powinnam nic bez twojej zgody...

-Spokojnie, najmilsza. Pokażesz?

Rozalia ze łzami w oczach wyciągnęła spod poduszki włóczkową lalkę z oczami z guzików i lnianą sukieneczką z koralikami.

-Och Rosalie... mogłem nie naciskać...

-Nie... to twój zamek, masz prawo wiedzieć... tą lalkę Tatuś dał mi, gdy miałam 3 latka... tuliłam się do niej jako dziecko, i później, gdy nie mogłam spać... teraz tulę się do niej, bo nie mam do kogo... bo ty nie chcesz mnie przytulić...

-Chcę... ale nie wiedziałem, że ty chcesz...

-Przytulisz?

Lucjusz złamał wszelkie konwenanse, tuląc do siebie dziewczynę.

 

Minęły trzy dni. Królowa wyzdrowiała, Kalion też. Król stawił się u Ekeriego i Kaliona na rozmowę o metodach porodu, i został uświadomiony. Trzeciego dnia Kalion ni z tego, ni z owego postanowił wybrać się na targ. Wszyscy podejrzewali, że to kwestia jakiegoś przeczucia. Ekeri został przy trójce pozostałych chorych, ale Sori postanowił wybrać się ze Stworzycielem.

,,Nos” Stworzyciela zaprowadził ich na targ różności. I do namiotu handlarza antykami.

Przeglądali towar, szukając czegoś szczególnego. Nagle koło sterty przedmiotów Kalion zatrzymał się nie jak wryty, a jak wkopany.

-Sori, wyczuwam bardzo potężny, wręcz potwornie potężny artefakt. Savilorański.

-Też czuję niepokój...

Stworzyciel wrył się w stos jak kret. Nagle to zobaczył.

Czubek pochwy jakiegoś wąskoklingowego miecza. Przekopał się do rękojeści i zamarł.

Wiedział, co to, ale nie wierzył, że trzyma to w rękach.

Podszedł do nich kupiec.

-Widzę, że zainteresował was ten savilorański rupieć? Jest do niczego, ale po wyczyszczeniu będzie ładnie wyglądał na ścianie.

-Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty- syknął Sori.

-Pyskujesz, dzieciaku? Won z namiotu!

-Poprosić nas o wyjście może tylko sam Król Wichrowego Tronu!- odparł hardo Wędrowiec -Nie widzisz błękitnych szarf?

-Co z tego, że błękitne? Każdy może taką założyć.

-Taak, zwłaszcza z lilijką w koronie.

Kupiec zerknął na pierś Soriego i zamarł.

-Jesteście, szlachetni, zaufanymi Króla?

-I służymy Królowej. Ile lat ma ta klinga?

-Nie wiem...

-Dla kogo ją wykonano?

-Też nie wiem...

-To cię oświecę. Ta klinga ma ponad 700 lat. Wykonał ją dla siebie Buron Gromowładny, Mistrz Stworzyciel Pierwszego Konwentu. Nasycił ją miłością jaką darzył swą zmarłą żonę, i nienawiścią, jaką żywił wobec jej oprawców. Później, gdy Buron dokonał zemsty, przekazał klingę swemu najlepszemu uczniowi, ten przekazał ją swojemu, i tak dalej aż do bitwy pod Barlatodis, wojny o Canedai, gdzie klinga zaginęła w dniu Rozproszenia... Skąd ją masz, kupcze?

-Od jakiegoś żebraka... Chciał za nią 50 srebrnych smoków, dostał 50, ale kijów... Obecnie gdzieś żebrze, pewnie tam, gdzie go spotkałem...

-Czyli?

-Pod mostem do Zamku, na Drodze Obwodowej.

-Powiedzmy, że oddasz nam klingę, a ja nie urwę ci jaj i głowy.

-Każę wezwać Straż Miejską!

-Podniosą rękę na magów?

-Albo na zaufanych Króla?

-Nie...

-Słuchaj, teraz ci darujemy życie. Ale jeżeli jeszcze raz znajdę u ciebie artefakt o takiej mocy, staniesz przed Królem. Bez prawa obrony. Zawiń ładnie klingę w materiał- może być len- i my znikamy.

Zawinął i pokornie wręczył ją Kalionowi.

-Więc Sori, skacz pod most.

Skoczył. Był to zapuszczony fragment miasta, z domami publicznymi i dziewkami lekkich obyczajów. Kilka przyczepiło się do Mistrzów.

-No, przystojniaczki, może mała orgietka?

-Nie, mamy partnerki.

-Ale one się nie dowiedzą!

-Ale my będziemy wiedzieć, i to wystarczy. Widziałyście może żebraka z tym?- odwinął rękojeść Kalion.

-A tak, Gwyn Wariat, śpi gdzieś tam.

Ruszyli we wskazanym kierunku do jednej z bud dla biedoty.

-Szukamy człowieka imieniem Gwyn, zwanego Wariatem.

-Leży w łaźni, nie podnosi się. Ktoś kazał go zatłuc kijami, ledwo się tu przywlókł.

-Dostaniecie po złotym smoku, gdy ktoś wskaże go nam. Nie chcemy go skrzywdzić, ani was.

Ponad 30 rąk wskazało na drzwi w głębi. Kalion wypłacił obiecane pieniądze.

W łaźni śmierdziało potem i uryna. W kałuży, pod ścianą leżał stary mężczyzna.

-To tamten- powiedziała jedna z kobiet, trzymająca malutkie dziecko.

Mistrzowie podeszli do mężczyzny.

-Gwyn zwany Wariatem?

-Proszę, nie bijcie mnie... Powiem wszystko, ale nie bijcie...

-Dałeś kupcowi starą, zaśniedziałą klingę. Skąd ją masz?

-To pamiątka z przeszłości... gdy jeszcze mieszkałem w Savilorze, gdy byłem kimś więcej, coś sobą reprezentowałem...

-Jak się nazywasz? Tak naprawdę?

-Gwyn'bleidd...

-Mistrz Stworzyciel Gwyn'bleidd? Zwany Rumakiem?

-Dawno temu... A wy? Kim jesteście, szlachetni?

-Mistrz Stworzyciel Kalion.

-Mistrz Wędrowiec Sori.

-Z Królewskiego Młodego Kręgu Magów.

-Co chcecie wiedzieć o Oddechu Burzy?

-Gdzie był po bitwie?

-W mojej rodzinie... Ukrywaliśmy go podczas Zawieruchy...jestem ostatni, a teraz, ów miecz zamiast dać mi pieniądze na jedzenie, skazał mnie na powolną śmierć...

-Nie możesz się uleczyć?

-Jestem wygłodzony... od 3 miesięcy nic nie miałem w ustach...

-Sori, skrzydło.

Skoczył. Gdy wylądowali nagle na środku korytarza, Ekeri sięgnął do miecza.

-KTO TO, KALION?

-Twój pacjent, Ekeri. Jego historia? Potem.

Ekeri oczyścił rany starca, a Kalion stworzył mu ciemnozielone szaty i usunął brud z ciała nowego mieszkańca. Ten zasnął na stole medycznym, a Ekeri przykrył go narzutką.

Kalion opowiedział całą historię i pokazał klingę. Rozległ się chóralny jęk.

-Oddech Burzy!

-Tak, to Oddech Burzy. Wystarczy wyczyścić, i będzie jak nowy.

-Chrzanić i posolić ten miecz!- warknął z zaskoczenia Sori- Pamiętasz co widzieliśmy, Kalion? Tą nędzę, biedę i głód? Nie mogę odpoczywać w komnatach, gdy ludzie cierpią!

-CO PROPONUJESZ, SORI?

-Pomóżmy im! Zasłużmy na tytuły doradców pomagając tym, którym nikt nie pomaga! Mamy dwóch błękitnych Stworzycieli, błękitnego Kształciciela-medyka, dwóch Wędrowców w błękicie, mamy chwilowo nieużywalnego błękitnego Płomienistego, błękitnego Mistrza Obserwatora-kucharza, biały Filar, i Panią Czasoprzestrzeni! I siedzimy na dupie w zamku! Mam dość! Kij z Królem, nie zgodzi się to będę działał za jego plecami! Jesteśmy MAGAMI, nie zimnymi skurwielami! Kto ze mną?

Nikt nie widział jeszcze Soriego z wypisaną na twarzy taką namiętną pasją.

I to pociągnęło za nim przyjaciół. Poza wciąż osłabionym Hevelą i nieprzytomnym Gwyn'bleiddem, wszyscy się zgłosili, nawet malutka Rosia'the.

-Zakładać ciemne szaty, szarfy i lilie- rozkazał Sori- Idziemy w teren. Shi, uśpij Gwyn'bleidda. Żeby jego stan się nie pogarszał. Kalion, zjedz czekoladę, czeka cię robota.

-Robi się, mistrzu Sori.

Gdy wychodzili w luźnym szyku, drogę przeciął im Maugrim.

-Dokąd idziecie?

-Na Drogę Obwodową.

-Po co?

-Chćiemy pomuć tym, ktujym nikt nie pomaka- powiedziała Rosia'the.

-Dam znać Królowi. Potrzebujecie czegoś?

-Tak. Myślących i wrażliwych ludzi na stanowisko zarządcy, kwatermistrza i magazyniera.

-Co do Drogi Obwodowej... król podpisał to dziś rano.- Maugrim wyjął spod szaty kopertę.

-Nakaz wyburzenia domów publicznych i gospód przy Drodze Obwodowej... zrobię to z przyjemnością.

Ruszyli dalej, przez most. Wyglądało to nieziemsko. Tyraliera wysokich Savilorańczyków i Saviloranek, a z przodu mała dziewczynka. Również Saviloranka.

Zeszli po kamiennych schodach na Drogę Obwodową.

-Ewakuujemy te zarobaczone nory. Do dzieła!- nakazał Sori.

Po pięciu minutach wyniesiono nawet chorych i starych. Sori zaczął inkantację.

-Na Gromu blask, na Niebios błękit, na Potępionych wycie, na kwiatów woń...

-ERENTHAI'YEPE!- zawołali magowie chórem. (Pękaj w cholerę!)

Budy pękły w drobne kawałeczki, a Sori umieścił owe kawałki na dnie oceanu.

-Co z nami będzie?- zapytała mała dziewczynka podchodząc ostrożnie do Fail'essa- Zabraliście nam domki, gdzie teraz będziemy żyć?

-Spokojnie, malutka. Domki zaraz dostaniecie. Mistrzu Ekeri?

W miejscu dawnych bud pojawiła się gęsta, murowana zabudowa z oknami i kominami na dachach.

-Mało miejsca, co nie, Ekeri?

-MAŁO. USUŃ TE LUPANARY, ALE PAMIĘTAJ, ŻE NIE KAŻDA ZAJMUJE SIĘ TYM BO CHCE.

Po dwóch minutach po dawnej zabudowie tej części Drogi Obwodowej nie było śladu. Mistrz Ekeri rozwinął iluzyjną formę na całą długość, a Kalion zaczął ją wypełniać odpowiednią materią. Budynki były rozstawione jeden przy drugim na 780 m.

Nadbiegł Greaff.

-Przepraszam, chłopaki, dopiero się dowiedziałem... Jest robota?

-Kalion zaraz uformuje ci kotły, i zaczniesz pichcić żywność. Jesteśmy do twojej dyspozycji.

-Zrozumiałem. Kto rządzi? Ty, Ekeri?

-NIE JA. SORI.

-Dobra, Sori. Potrzebna będzie woda. Dużo wody.

-Dasz naczynie to i woda się znajdzie. Czyściutka, przeczyszczona talentem Wędrowca.

Kalion skończył, i otarł kropelkę potu z czoła.

-Teraz najgorsza wichura tego nie rozwali...

-Dzięki Kalion. Kotły na żarcie.

Wzdłuż drogi pojawiło się osiem ogromnych, pięćsetlitrowych kotłów.

-Mięso, kasza, warzywa. Do każdego, co nie Greaff?

-Do ostatniego tylko liście herbaty. Popitka musi być.

-Przepraszam, szlachetni... Chcecie dać nam jeść? A co w zamian?

-Nic. Jesteśmy doradcami Króla, magami w służbie Królowej, nie hienami.

-Kalion, zacznij odpalanie. Sori, woda.

-Jest woda!- nad każdym, napełnionym do 3'4 żywnością kotłem pojawiła się kula wody.

-Zalewać?

-Tak, ale uważaj, żebyś nie wyrzucił ani uncji żarcia z kotłów.

Sori powoli wlał wodę do kotłów.

-Jeszcze przyprawy... sól i pieprz. Duużo.

Dostał, dosypał.

-Talerze, Kalion- powiedział Sori- Głębokie. Dużo. I łyżki. Też dużo.

Dziesięć minut później...

-Dobra Kalion, zgaś ogień.

-Nie jestem tak dobry w ogniu jak Hevela, ale staram się. Już gaszę, Greaff.

-Proszę, ustawcie się w kolejkę do kotłów! W siedmiu jest żywność, w ósmym popitka na później! Oddzielne kolejki, starczy dla wszystkich, kobiety i dzieci na początek!

Wathon i Sori mieli zamknięte oczy, koncentrowali się na sprawiedliwym dzieleniu żywności do talerzy i rozdawnictwie łyżek. Kalion z Ekerim pilnowali porządku, Fogen zapamiętywał talentem jaźnie podchodzących by nie było szwindlu na porcjach, Greaff stał z boku i odpoczywał, Anorian szukał choć iskierek talentów magicznych, Fail'ess i damy krążyli między jedzącymi, łamiąc lody i uśmierzając strach.

Kto by się bał miłego młodego mężczyzny i pięciu dam?

 

Kolejki się skończyły.

-Koledzy, Zasłona.

-Z czym powiążesz Zasłonę, Sori?

-Tu pod spodem jest niezłe źródło energii...

Zainkantowali Zasłonę Puryfikacji, coś co blokowało przeciwnika przed wdostaniem się na chroniony obszar.

-Słuchajcie mnie! Słuchajcie!- Kalion wszedł na stojący obok stary wóz- Tu, wzdłuż tej ściany Zamku jesteście bezpieczni. Żaden wróg się tu nie dostanie, ani żaden z was nie stanie się wrogiem. Nikt nikogo nie będzie w stanie skrzywdzić. Będziemy tu codziennie, by sprawdzić jak wam się żyje. Poza tym, będzie tu zarządca, kwatermistrz i magazynier. Jeżeli będą was źle traktować, ja, Kalion mistrz Stworzyciel, ukarzę delikwenta surowo od razu. Proszę, jak zjecie, idźcie się umyć, łaźnie są na parterze. Czekają na was łóżka, czysta odzież i prawdziwa pościel. Mistrz Ekeri, ten kruczowłosy, zaraz zajmie się chorymi i rannymi, a ja mu pomogę. Zrozumieliście?

Wyszedł młody chłopak.

-Szlachetni mistrzowie... czy możemy tu zaprosić innych biednych z miasta? Oni też są głodni.

-OCZYWIŚCIE. TO DLA WAS, I DLA INNYCH NIEZAMOŻNYCH OSÓB. POMOŻEMY WAM ZNALEŹĆ GODNĄ PRACĘ, ALE MUSICIE CHCIEĆ. KALION, DO SELEKCJI PRZYSTĄP.

-Zdrowi na prawo, chorzy na lewo, leżący zostają.

Chorych było sporo.

-BEZ STANOWISKA I ZAPASÓW NIE DAM RADY. ZAPASY MAM W MAGAZYNKU NA ZAMKU, SĄ PODPISANE JAKO 1A.

-Sori?

Wędrowiec skoczył, by wrócić lewitując trzy potężne skrzynie, a Kalion stworzył w ciągu sekundy wzorowe stanowisko medyczno-opatrunkowe.

Przechodzili jedni, przychodzili kolejni. Ekeri i Kalion zwijali się jak w ukropie, Shi i pozostałe damy pomagały im, choćby przez bandażowanie lnianymi bandażami. Mała Rosia'the używała swojej mocy, by leczyć co cięższe przypadki.

W pewnym momencie podeszła do Ekeriego młoda kobieta z dzieckiem na ręku. Maluszek ledwo oddychał. Mistrz nie dał jej dojść do słowa, tylko zabrał maleństwo na stół i przejrzał stan organizmu.

-ZATOKI I PŁUCKA PEŁNE FLEGMY, KALION.

-Dasz radę?

-MUSZĘ! NIE DAM TAKIEJ KRUSZYNCE ZGINĄĆ.

I dał radę. Przy wdechu wkropił mikrusowi trzy krople wyciągu z ,,ciernistej wiśni”, po czym wkropił po jednej do obu dziurek noska. Płucka i zatoki po minucie były czyste, a maluszek zagaworzył wesoło, odetchnął... i zasnął spokojnie. Ekeri oddał go matce.

-Bogowie, nie mistrzowie...- szepnęła kobieta- Dziękuję.

-Nie ma za co.

Wreszcie kolejka się skończyła, a Kalion i Ekeri zdjęli fartuchy z szat.

-Przydałby się Płomienisty. Trzeba spalić ich rzeczy, i nasze. W bardzo gorącym ogniu.

-Da się załatwić... Olej ziemny.

Ci, którzy już się wykąpali, wyszli ze starymi ubraniami na zewnątrz. Chorzy i leżący tez zostali oczyszczeni przez Kaliona, a ich ubrania zmienione.

-Co z naszymi łachami, szlachetni?

-Żebyście się nie pochorowali, musimy je spalić. Na stos!- rozkazał Sori.

-Sori, skocz do kuchni po pochodnię, najlepiej zapaloną.

Kalion pokrył stos łachmanów naftą, a po chwili Sori podłożył ogień.

-WSZYSCY MAJĄCY KONTAKT DOTYKOWY Z KIMKOLWIEK SPOŚRÓD NASZYCH NOWYCH PRZYJACIÓŁ, DO MNIE!

Pojawili się wszyscy.

-Kalion, misa z najczystszym możliwym alkoholem. Trzeba wyczyścić ręce, a gdy wrócimy do Zamku... kąpiel-sauna-kąpiel-czyste rzeczy.

Wymoczyli dłonie, nawet Rosia'the zanurzyła swoje.

-Bandaziowałam nóźkę jednego majuśka.

-Rozumiem.

Nadjechało dziesięciu konnych w barwach Gwardii Królewskiej oraz 3 cywilów.

-Chciał pan wrażliwych i mądrych, oto najlepsi.- powiedział Maugrim.

-Dobrze. Jedno słowo, jedna skarga na was jako kadrę... a wrócimy tu jako anioły zemsty. Poza tym, jak coś będzie potrzebne, powiedzcie. Rozumiemy się?

-Tak, mistrzu- powiedzieli chórem trzej konni cywile.

-Co jest w kotłach?

-W siedmiu kasza z warzywami i mięsem, w ósmym herbata. Warząchwie stoją tam, na balkonie.

-Dacie sobie radę?- zapytał Kalion cywilów- Będzie więcej mieszkańców.

-Zatrudnimy część z tu obecnych do pracy, i damy radę.-

-To my wracamy na Zamek.

-Moment, moment!- pisnął jakiś głosik.

Z tylnego rzędu wybiegła mała dziewczynka z bukietem pospolitych kwiatków. Każdy z mistrzów dostał po jednym, a damy po dwa.

-MIŁY GEST... DZIĘKUJEMY.

Wzajemny ukłon.

 

Wrócili do zamku.

-Sori, masz u mnie przysługę- powiedział Greaff- Gdyby nie ty, nie dostrzegłbym biedy, choć miałem ją pod nosem.

-Dzięki, Greaff. Po prostu czułem, że inaczej się nie wyyyśpię.- ziewnął.

-To idź spać, sporo zrobiłeś.

-Dobra... iidę.

I zasnął w pionie. Byłby upadł, ale Kalion przewidział to, i złapał go przed kolizją.

 

-Daliśmy im nadzieję, nie możemy jej zabrać.

-Co masz na myśli, Shi?

-Oni nie mają pieniędzy na nic. Nie mają nic poza tym, co im daliśmy dzisiaj, ale ufają nam, wierzą że ich nie zostawimy.

-Nie zostawimy ich, Shi. Ekeri?

-WRACAMY DO PROCEDERU Z TWIERDZY, KALION.

-Jakiego procederu?- nie rozumiała Shi.

-W Twierdzy Starych wraz z Ekerim produkowaliśmy najróżniejsze przedmioty. On robił najwymyślniejsze formy, ja wypełniałem je materią. Tutejsi bogacze dużo dadzą za naszą robotę, a koszt energii jest niewielki.

 

Sori obudził się następnego ranka bladym świtem.

-Skończyłem projekty, mistrzu Ekeri, Kalionie. Przedstawimy je królowej?

-Po śniadaniu.

-DOKŁADNIE.

I poszli do Królowej. Sori niósł zapełniony szkicownik. Warta przepuściła ich bez wahania... nie było rozkazu, by zatrzymywać.

Królowa siedziała przy toaletce i obecnie poprawiała rzęsy. Nie spostrzegła trójki Mistrzów.

-Przepraszamy, pani. Mamy przyjść kiedy indziej?

Królowa wystraszyła się, a gdy dotarło do niej, co robi, zarumieniła zawstydzona.

-TAK PIĘKNA DAMA NIE POTRZEBUJE OZDÓB, PANI.

-Dziękuję, mistrzu Ekeri. Czemu zawdzięczam tę wizytę?

-Powiedziałaś Pani, że w twoich obecnych sukniach wiązania cię duszą, a fiszbiny zostawiają ślady na żebrach. Mistrzu Sori?

-Ja... Pani, ja nie wiem, czy moje rysunki zasłużą na uwagę Królowej Wichrowego Tronu...- zawstydził się Wędrowiec- Ale pominąłem obowiązującą modę, jako że rysowałem dla osoby, której stroje ową modę powinny wyznaczać. Pominąłem fiszbiny i mocne wiązania. Oparłem wszystko na moim wynalazku, suwaku zębatkowym i wynalazku mistrza Kaliona, mereżkowaniu przesuwnym tkanin. Na pierwszej stronie tego szkicownika jest ów suwak narysowany i opisane jest jego działanie. Zilustrowałem to bardzo dokładnie. Proszę, Pani. Oto efekt pięciu dni szkicowania i poprawek. Jeżeli któryś z projektów ci się spodoba, Pani, daj znać. Jeżeli chciałabyś jakieś korekty, równiż daj znać. Co do suwaka, to każdy krawiec dysponujący odrobiną czasu i zręcznymi palcami, gdy dostanie części jest w stanie go wykonać.

Królowa zaczęła przeglądać szkicownik z uwagą.

-Usiądźcie na sofie, mistrzowie- powiedziała z noskiem nad kartami.

Usiedli, Sori jak na szpilkach.

-Mamusiu...- szepnęła królowa- To jest boskie! Proste, eleganckie, piękne!

-Nie jesteś Pani zła?- zapytał niepewnie skromny Wędrowiec.

-Zła? Nie, mistrzu nad mistrzami! Jestem zachwycona! Te szkice są warte fortunę, a wykonane według nich suknie przyniosłyby panu drugi powód wiekopomnej sławy!

-Czyli się podoba?

-Są boskie!

Przejrzenie całego szkicownika, 60 kart, zajęło królowej 3 godziny. Kilkanaście kart odłożyła na bok.

-Mistrzowie, te karty, które odłożyłam, to suknie które według mnie najlepiej do mnie pasują. Poproszę moje krawcowe...

-Nie, Pani. Po to są tu mistrzowie Kalion i Ekeri. Wykonają suknie na miejscu.

-Mogę zostac w haleczce?

-Oczywiście, Pani. Ty decydujesz.

Po pół godzinie przymiarek i korekt 22 suknie wisiały w powietrzu, a 23 Królowa miała na sobie. Zadzwoniła dzwoneczkiem, pojawiły się jej służki.

-Co z innymi sukniami, Pani?

-Zostawcie tylko te bez fiszbinów i wiązań ścisłych.

-Jak sobie życzysz, Pani.

-Dziękuję, mistrzowie. Bardzo dziękuję, mistrzu Sori.

-To przyjemność była, Pani.

 

Magowie wrócili do siebie, a królowa wyszła z komnaty. Strażnicy ruszyli wraz z nią, zostawiając tylko 2 halabardników przy drzwiach.

Idit poszła prosto do gabinetu Króla. Zabroniła się anonsować, gestem poprosiła gwardię, by zaczekała na korytarzu. Zapukała do drzwi.

-Wejść!- powiedział król Isengrim, podpisując pewien dekret.

I wtedy podniósł wzrok. Zamarł.

Królowa miała na sobie niezaprzeczalnie piękną, lekko rozkloszowaną suknię z zakładkami, dokładnie przylegającą do korpusu, i podkreślającą skromnie jej zakryty biust.

-Ładnie wyglądam, Ataelku?- zapytała ,,niepewnie” królowa.

-Wyglądasz jak bogini... Co to za suknia? Nigdy jej nie widziałem. Dość...nietypowa.

-To efekt współpracy z naszymi młodymi magami. Poskarżyłam się na wiązania i fiszbiny, i proszę- królowa okręciła się powoli- Ani jednej ściskającej tasiemki, ani fiszbinka. Te tasiemki na plecach to czysta dekoracja.

Król zaniemówił. Z tego, co słyszał o sukniach, wychodziło że fiszbiny i wiązania są konieczne, by podtrzymać suknię w eleganckim stanie. Znów był niedoinformowany.

-A co to za ciemny paseczek na plecach?

-Mistrz Sori nazywa to ,,suwakiem zębatkowym”, to on trzyma całą suknię. A wiesz, jak łatwo się ją zakłada? Będę mogła te suknie sama zakładać!

-Ile mistrz chce za tą suknię?

-To bardzo mili młodzieńcy, za projekt, wizualizację i wykonanie zażądali dostępu do czekolady. Tak by uzupełnić energię, tak się tłumaczyli.

-Którzy to tacy specjaliści?

-Mistrz Sori narysował projekt, mistrz Ekeri zwizualizował gotową suknię, a mistrz Kalion, zwany Futrzaczkiem, wykonał bez mrugnięcia okiem.

-Co z nimi zrobić, Idit? Co zrobić?- król w desperacji złapał się za głowę- Albo oni nam, albo my im sprawiamy zgrzyty... Poza tym, to ich absolutorium... nawet Maugrima, którego uważają za przyjaciela, nie dopuścili do tej swojej tajemnicy... Są bezczelni, działają bez pardonu, robią co chcą...

-Robią co uważają za słuszne, i rzadko się mylą, Ataelku. Są młodzi, pełni wiary w idee, które powinny być drogie każdemu człowiekowi. Słyszałam od Maugrima, że oni chcą tylko żyć, pracować, kochać i być kochanymi. Za wyjątkiem mistrza Greaffa, który się ewidentnie boi pokochać, i stawiam swój ulubiony diademik przeciwko miedziakom, że to ma coś wspólnego z ich tajemnicą. Nie są wrogo nastawieni, choć przyznam, są śmiertelnie groźni, nawet ten miły Sori.

-Gdybyś zobaczyła mistrza Soriego w walce, Kłoseczku... nie uwierzyłabyś, że to ten nieśmiały na co dzień mag o twarzyczce rasowego aniołka. To czysta śmierć. Bezlitosna.

-Oni mają litość, Ataelku. Dużo litości. Patrzyłam przez moje okna, jak wczoraj przebudowali część Drogi Obwodowej, jak karmili i leczyli najbiedniejszych. To powinnam być ja. To ja powinnam dbać o tych, którzy są słabi, chorzy, albo zwyczajnie biedni. A oni ruszyli bez wahania. Ten gest ujął mnie za serce...

-Masz piękne serduszko, Kłoseczku. Czułe, łagodne, kochające. Jestem zaszczycony, że jestes przy moim boku.

-Dziękuję, Ataelku. Co do ich tajemnicy, choćby byli z najniższych kręgów społecznych, zasługują na traktowanie godne książąt krwi. Nie tytuł definiuje człowieka, a człowiek tytuł.

-Zgadzam się. Dostałem i ja prezent od nich... jesteś ciekawa, Kłosku?

-Tak, Ati.

Król pokazał jej miecz.

-Piękny... Jak lśni!

-Ta klinga lśni w ciemności, Kłoseczku. Nie wiem, jak oni to zrobili, ale tak jest. Próbowałem. A ten grawerunek... Przeczytaj, proszę...

-Królowej ludzkich serc... czyje to takie ładne słowa?

-Chciałbym powiedzieć, że moje, ale pewien ktoś mnie ubiegł.

-Lucjusz?

-Maugrim. Poza tym, wiadomo już co z tym arbaletnikiem. To kapitan straży wojewody.

-A czemu strzelał?

-On obwiniał mnie za uwięzienie wojewody Gatholiana.

-Gatholian jest w lochu? Wypuść go, proszę...

-Wtedy wywołam wyścig między dwoma strasznymi ludźmi. Wyścig do jego skóry.

-Kto z kim, Ataelku?

-Kapitan gwardii Maugrim z mistrzem Wędrowcem Sorim.

-Maugrim i ten miły chłopczyk chcą współzawodniczyć w zabijaniu?

-Mistrz Sori ma 19...

-Wygląda na 12...

-To cena talentu. Nie wiem, za co mistrz jest tak cięty na Gatholiana, ale na jego miejscu nie wyściubiałbym nosa z lochu.

 

Magowie wrócili do siebie. Gdy zabrali się za szykowanie obiadu, ogień pod kociołkiem sam zapłonął.

W drzwiach stał ich przyjaciel, Mistrz Płomienistych Hevela.

-Witajcie- powiedział niepewnie- Przepraszam za wszystko. Szczególnie ciebie, mistrzu Ekeri, że się na ciebie wydarłem.

Spojrzeli na niego jakby koniec świata nastał, i nikt ich nie poinformował.

-Pofinieneś leszeć, fujciu Hefela.

-Dziękuję, że się o mnie troszczysz, Rosia'the, ale mam dość bezczynności. Mój talent się odbudował, mógłbym spalić górę i zrobić na jej miejscu zmrożone jezioro, i nawet się nie zmęczyć.

-Aha. A pomoszesz Kjęgofi pszy jetsonku?

-Dobra. Kto rządzi?

-Greaff siedzi w kuchni i pichci deser dla Królowej, więc szefują Safila i Jalie.

-Grzej zupę, Hevela, później podpichcisz rybkę. Wathon, skocz do kuchni po coś do picia. Dużo.

Mistrz Wathon wrócił z dwoma beczkami 50l soku, jedną wiśniowego, drugą jabłkowego.

Hevela upichcił zupę i upiekł rybę. Gdy wszyscy zasiedli do stołu, odezwała się Safila.

-Smacznego wszystkim. Co z Clari'ssą, Hevela?

-Nieprzytomna, ale oddycha i ma normalną temperaturę. Zjem i wracam do niej.

Zjedli, rozmawiając swobodnie, jak jedna wielka rodzina. Po obiedzie nawet Greaff wyciągnął się w swojej komnacie.

 

Po południu królowa wybrała się do sali audiencyjnej, gdzie król Isengrim przyjmował petentów. Widząc wyłaniające się zza rogu srebrne kirysy, majordomus wszedł do sali i głośno obwieścił:

-Jej Wysokość Królowa Wichrowego Tronu, Iditaldin Ainel Tossa-Vanirion!

Król wstał z tronu, wszyscy się pokłonili. Królowa doszła do męża, dygnęła lekko, on się ukłonił, i zajęła miejsce na przynależnym jej tronie.

-Wiwat Królowa Wichrowego Tronu!- zawołał majordom, gdyż była to pierwsza audiencja, na której Królowa była obecna po powrocie.

-Wiwat!- podchwycili okrzyk zebrani.

-Wojewoda darlioański Fergain!

-Niech wejdzie.

Wszedł wysoki rudowłosy mężczyzna z mieczem przy pasie, z torsem przykrytym kirysem.

-Pozdrowienie i szacunek mojemu Królowi i mojej Królowej -wojewoda zasalutował.

-Pozdrowienie, Fergainie. O co chodzi? Co cię trapi?

-Wasza Wysokość, na miejscu starosty maliboeeńskiego jest vacat. Ta królewszczyzna się marnuje, byle zarządca wsi mieni się sobiepanem. Maliboen, Trelian i Kantodai są ostatnimi miastami w królestwie, które nie wspierają ubogich. Pieniądze dla ubogich zabierał w lwiej części aparat administracyjny i sam Gatholian. Potrzeba człowieka młodego, silnego duchem, nieprzekupnego i mądrego, by sprzątnął ten bajzel.

-Masz nieaktualne dane, Ferganie. W Maliboen wsparcie biednych szybko się rozkręca

-A to nie wiedziałem. Kto je rozkręca?

-Mistrzowie Młodego Kręgu Magów. Moi doradcy i przyjaciele.

-Sądzę, że jest jeden człowiek, który jest w stanie posprzątać.

-Kto? Nikt z rodzin obecnych wojewodów.

-Książę Lucjusz. To weteran, mądry, silny i stateczny. Poza tym, księcia tronu nie da się przekupić. Odpowiednio wsparty, zaprowadzi porządek w tym chaosie.

-Kapitanie Maugrim?

-Już posłałem po księcia, mój królu.

Po chwili przyszedł Lucjusz.

-Tak, ojcze?

-Czas, byś się wdrożył w rządzenie w praktyce. Obejmiesz stanowisko interwojewody maliboeńskiego, z prawami księcia tronu. Bierz kogo chcesz do pomocy, ale chcę, by Maliboen było wzorem dla innych miast.

-Jak sobie życzysz, ojcze. Od kiedy zaczynam?

-A kiedy byłbys gotów?

-Choćby jutro. Chciałbym do pomocy jednego z twoich doradców, mistrza Fogena.

-To już z nimi rozmowa.

-Tak jest, ojcze.

-Mieszkać i pracować będziesz w zamku. Zmieni się tylko twój zakres obowiązków na powazniejszy. Rozumiemy się?

-Tak, ojcze.

-Jesteś wolny. Jesteś zadowolony, Ferganie?

-Jak najbardziej. Dziękuję Waszej Królewskiej Mości.

-Też dziękuję, że mi przypomniałeś.

-Odmeldowuję się.

-Jestes wolny. Kto dalej?

-Książę Moribahi z żoną, księżną Graisą.

-Zapraszam.

-Pozdrowienie i szacunek mym władcom.

-Pozdrowienie, książę, księżno. Co cię sprowadza, Moribahi?

-Niepokoją mnie zawirowania społeczne. Podobno twoi doradcy bratają się z plebsem, królu.

-Robią to z własnej woli, książę.

-Ale jako doradcy, teoretycznie stoją wyżej od wszystkich, na równi z książętami krwi. To po co hańbią symbol lilii w koronie?

-Nie hańbią. Dzięki swojemu honorowi, wrażliwości, odwadze i miłosierdziu przynoszą chlubę temu symbolowi i statusowi. Czy coś jeszcze, Moribahi?

-Od dawna nie było defilady, syn mi psioczy że jego regiment się nudzi.

-Coś powinno dać się z tym zrobić.

Audiencje trwały i trwały. W pewnym momencie Królowa prawie osunęła się na posadzkę, ale podtrzymał ją niezawodny Maugrim.

-Zasnęła. Po prostu śpi.

-Masz moje pozwolenie, Maugrim.

Kapitan przekazał obowiązki porucznikowi, i przeniósł swą królową do jej sypialni, otoczony przez Białą Straż.

-Śpi. I niech śpi.

-Oczywiście, sir.

Gdy król wstawał z tronu po zakończeniu audiencji, poczuł, że ma w rękawie kartkę.

Proszę, obiecałeś mi coś, Ataelku. Dotrzymasz słowa? Pjosię.

Twoja Idit.

Król zamrugał, przeczytał jeszcze raz. I westchnął. Wiedział, o co chodzi, ale nie wiedział, czy tak wcześnie po postrzale... nie skrzywdziłby Jej. Pod żadnym pozorem.

-Czas porozmawiać z mistrzem Ekerim... Maugrim, gdzie mistrz Ekeri i reszta?

-Mistrz Ekeri wybył, sir, wraz z całym Kręgiem. Pozostał tylko mistrz Hevela.

-Gdy tylko wrócą, daj mi znać.

-Czemu do nich nie dołączysz, panie? Są niedaleko, z okien ich widać, a muru tym bardziej.

-Nie wiem, czy mnie tam chcą...

-Panie, jesteś królem Wichrowego Tronu, panem Siedmiu Królestw. Jestem twym kapitanem gwardii, doradcą i obywatelem. Byłbym dumny, że mój Król nie boi się grona przyjaznych magów i pewnej ilości ubogich, których ci magowie kontrolują.

-Siodłać konia, założę tylko coś mniej galowego i ruszamy!

I pojechali. Kapitan u boku swego Króla, dookoła Gwardia Królewska w liczbie 28. Gdy zajechali na Drogę Obwodową, stanęła na drodze mała Rosia'the.

-Śtop!

Wszystkie konie zatrzymały się delikatnie w miejscu.

-Ź konikuf, kjuju. Ty teź, Małgłim, i tfoi hłopcy. Psiestjasicie majuśki.

-Z koni!- rozkazał król i sam zeskoczył na utwardzoną drogę. Złapał swego ogiera za uzdę i ruszył w stronę koniowiązu.

-Poidło wyczyszczone, woda świeża, mogą pić bez groźby nosacizny- powiedział ten Bestiar, Fail'ess.

-Konie przywiązać, broń w pogotowiu.

-Spokojnie, rzucilismy zaklęcie przeciwko wrogom. To strefa zdemilitaryzowana i odwrogowana.

-Odwołuje pogotowie- powiedział Maugrim do przywiązujących konie Gwardzistów.

Król przeszedł się wzdłuż nowych budynków, zajrzał do kotła, gdzie pichcił się obiad, przyjrzał się twarzom dookoła.

-Kraj to nie tylko arystokracja i dworzanie, kupcy i oficerowie, żołnierze i mieszczanie, Wasza Wysokość. To też ci najbiedniejsi. Chłopi, wyrobnicy, ubożsi mieszkańcy miast.

-W jaki sposób tu trafiliście, Mistrzowie?

-To długa historia...- Kalion opowiedział historię Oddechu Burzy i Gwyn'bleidda Stworzyciela, oraz opowiedział o postawie Soriego.- Tak oto tu trafiliśmy.

-Obiad! Do kolejek!

-Wasza Królewska Mość chciałby może pomóc?

-Jak?- Isengrim zakasał rękawy- Pomogę, ale jak?

-Nalewając z Safilą ciepłego soku do tamtych glinianych kubków. Odkręca się żeliwno-drewniany kranik i leci sok.

-Idę, mistrzu Sori. Maugrim, ufam magom. Pomagajcie jak możecie.

-Maugrim, jak twoi chcą pomóc, to niech zaniosą żywność chorym do środka, i nakarmią tych, którzy nie mogą się ruszyć z łóżek. Zaprowadź ich Fogen.

-Jasne, Sori!

Gwardziści ustawili się na czele kolejki, odebrali każdy po 2 miski i ruszyli do budynku.

Nagle Król zauważył siedzącą pod murem młodą kobietę z niemowlaczkiem.

-Da pani sobie radę sama?

-Sama nie, królu, ale z pomocą kapitana...

-Maugrim, zastąp mnie.

-Tak jest, mój Panie.

Król podszedł do kobiety.

-Co się dzieje? Dlaczego płaczesz?

-Jestem głodna... Nie mam pokarmu dla małej, bo nic nie jadłam... Boję się ją tu zostawić.

-Mam pomysł. Dasz ją mnie, ja ją potrzymam. Pójdę z tobą, odbierzesz jedzenie, zjesz, napijesz się i wtedy oddam ci małą w nienaruszonym stanie.

-Zrobiłbyś to, Wasza Królewska Mość?

-Z ochotą.

-To proszę- kobieta podała królowi dziecko. Ten ruszył za nią.

-Mufiłam, kjuju, ty chcieś być tatusiem jas jeście. Popats, jak ciule tsymas to majeńśtfo, jakie łatne ma oćka... jakie małe łapki, któjymi chcie ciem źłapać źia noś...

Król uśmiechnął się czule do tych niebieskich oczek. Mała też się uśmiechnęła bezzębnie.

-Ten nasz Król to porządny człowiek- powiedział jeden z mężczyzn do drugiego, idąc już z talerzem i kubkiem soku.

-Masz rację, to dobry człowiek, choć arystokrata. Gdyby tak jeszcze częściej wychodził na dwór, nie byłby taki blady.

A król to słyszał...

 

Dwie minuty później siedział koło kobiety na ławce pod ścianą budynku, trzymając maleństwo na kolanach. Od słowa do słowa, lody zostały przełamane i zaczęła się rozmowa. Pierwsza rozmowa z obcą, ubogą kobietą w życiu Króla.

-Czyje to śliczne maleństwo? Gdzie jego ojciec?

-Wojewoda Gatholian kazał go zaćwiczyć na moich oczach...

-Co krok, to nowa zbrodnia tego łotra... Kto wykonał?

-Sam Gatholian i kilku jego siepaczy. Tłukli Esterada, aż wszystkie kosteczki połamali... a mi kazali patrzeć...- kobieta prawie upuściła talerz. Król przytrzymał go wolną ręką.

-Przykro mi za tego zbrodniarza... Ale on się nie wywinie, siedzi w lochu... i nie wyjdzie z niego żywy. Jak nazwałaś małą?

-Ona nie ma imienia, panie. Nie miała inicjacji.

-Czemu?

-Bo nie stac mnie na przekupienie kapłana... Musiałabym być... dziewką lekkich obyczajów... a staram się szanować. Tylko żebrałam, aż usłyszałam że tu savilorscy magowie z kaprysu stworzyli bezpieczną enklawę z jedzeniem, łaźnią i pościelonym łóżkiem... Zgłosiłam się do zarządcy, nawet nie chciał pieniędzy... Kazał umyć siebie i małą, kazał kobietom dać nowe ubranie... Dał mi mały pokoik z łóżkiem dla mnie i łóżeczkiem dla małej, dwie suknie, trochę innych ubrań... Nawet wygodne, miękkie buty z grubej tkaniny na porządnej, niedrącej skóry podeszwie... Skromne, ale czyste i własne. Mamy tu pralnię, oddzielne łaźnie, kuchnię wewnątrz, kotły na zewnątrz, ogrzewanie... To jest raj, panie... Nie chcę go nigdy opuszczać.

Król uśmiechnął się smutno. Jakże niewiele było potrzeba tym ludziom! Zastanowił się, czy tego, co on ma, potrzebuje. Na przykład, ze sprzedaży darów na urodziny z ostatnich wielu lat uzbierałaby się ładna sumka... Albo z przesunięcia nadmiaru urzędników na posady czeladnicze... Albo ze współpracy jego osobistego skarbnika z savilorańczykami...

Kobieta skończyła porcję.

-Mogłabym iść po dokładkę?

-To już pytanie do mistrza Soriego, o tego tam, przy pierwszym kotle.

Poszła, zapytała. Mistrz Sori wszedł na schodki i powiedział głośno:

-Kto chce dokładkę, stawiać się w kolejkach! Po pół warząchwi, żeby nie było wyrzucania.

-Jasne Sori!- poleciało od innych kotłów.

-Sori, mamy tu mnóstwo soku.

-A więc po dolewkę też można się stawić tam, gdzie kapitan.

-Powiedz mi, jak masz na imię?

-Kamian.

-Ja jestem Isengrim.

-Słyszałam to kiedyś, panie.

-A więc Kamian, który kapłan żąda opłaty za introitus?

-Ten, który mieni się kapłanem najbiedniejszych, Filadorius ze świątyni Miłosiernego Losu. Wszyscy inni przeprowadzają ten obrządek tylko wobec mieszczan i klas wyższych. A na Filadoriusa stać tych, którzy pracują... a ja mogłabym pracować tylko w jeden sposób, i bardzo tego nie chcę.

-Załatwię sprawę.

Podszedł kapitan.

-Sok rozlany jako dolewka, panie.

-Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Dziękuję, że zastąpiłeś, dając szansę na porozumienie z ludem.

-To była przyjemność, mój królu. Jakie rozkazy?

-Pomagać, jeżeli chcecie, możecie i macie siły. Ty zaś, Maugrim, porozmawiaj z naszymi przyjaciółmi z Saviloru na temat wsparcia finansowego tego miejsca, bo nie wątpię, że to oni tu rządzą.

-Rozkaz, mój panie.

-Maugrim... jeszcze jedno.

-Tak?

-Gdy nie jesteśmy ubrani oficjalnie, ani w oficjalnej sytuacji, mów mi jak dawniej.

-Jak chcesz, Isengrim.

 

Król pobył wśród ludu do około piątej wieczór, potem wrócił do Zamku pożegnawszy Kamian, i pocałowawszy małą w czółko. Zagaworzyła uroczo.

,,Chciałbym mieć taką kruszynkę... tyle mógłbym jej pokazać, nauczyć ją tylu rzeczy...”

Król odjeżdżał ze szczerymi łzami w oczach.

-Jeżeli zechcesz, to tu wrócisz, panie. Jesteś królem, kto ci podskoczy?

-Masz rację, Maugrim. Jestem królem, a to mój lud... moja odpowiedzialność. Ta mała była fajna, co nie?

-Fajna była, to prawda. Czy ty... Czy ty, panie, sugerujesz że chcesz złamać regułę jednego dziecka?

-To okrutna reguła, która pozwala słabym, okrutnym facetom odmawiać swym damom prawa do szczęścia. Wiesz, kto mnie tego nauczył?

-Nie?

-Jeden z twoich gwardzistów. Taki wysoki, niebieskooki pyskaty rudzielec w bieli i srebrze.

-Stafan... Mówisz, że to dobrze?

-Tak. To bardzo dobrze, otworzył mi oczy.

-To go nagrodzę przepustką i butelką dobrego wina. Będą mieli co osuszać po służbie.

Po powrocie Ekeri i król mieli konkretną rozmowę, jak mężczyzna z medykiem.

Wieczorem Isengrim odwiedził swojego Kłoska. Odwiedził i został.

 

Poranek następnego dnia dotykiem słonecznych promieni odnalazł go w znajomej komnacie. Król rozejrzał się, nie czując koło siebie swego Kłoska. Zerwał się do siadu.

-Spokojnie, Ataelku, tu jestem i nie zamierzam ni znikać, ni uciekać. Byłeś doskonały... taki miły, czuły...

-Bo trafiłem na odpowiednią damę, która przy okazji wygłaskała sobie drogę do mojego serca.

Królowa po chwili namysłu przeciągnęła tylko lekko kredką do oczu, i zamknęła szkatułkę z przyrządami do makijażu.

-Nie nakładam więcej. Nie muszę, a po tych kosmetykach pali mnie skóra.

-Muszę odejść, nim ktoś się dowie...

-Ati, jestesmy małżeństwem... od wielu lat, z przerwą co prawda, ale od wielu lat. To normalne i zdrowe, że spędzamy razem noce. Wiesz, kto mnie tego nauczył?

-Ktoś z Savilorańczyków?- wyraził przypuszczenie król.

Królowa zachichotała.

-Nie, żaden z nich... Aż tak odważni by insynuować na temat naszego życia miłosnego to oni nie są... no, może Rosia'the... ale to słowa człowieka, którego znamy i ufamy mu oboje.

-Maugrim?- strzelił król.

-Nie... Xeno.

-Tego się po nim nie spodziewałem...

-Ati, chcę zobaczyć to, co jest za fosą. Chcę zobaczyć tę wyremontowaną część Drogi Obwodowej... z bliska. Czemu mnie wczoraj nie obudziłeś?

-Wyglądałaś tak słodko, że nie miałem serca cię budzić. Kazałem Maugrimowi przenieść cię tutaj nie budząc.

-I nie obudził.

Król założył wewnętrzną szatę, zewnętrzną przewiesił przez przedramię i wyszedł na korytarz. Strażnicy sprezentowali broń.

-I co tam, chłopcy? Wyspani?

-Za chwilę zmiana warty, sir. Idziemy na wartownię, a tam czeka cała butelka białego, wytrawnego trivijskiego... Przepraszam, sir.

Król Isengrim zachichotał.

-To podeślę wam drugą, wypijcie i moje zdrowie. Ale dopiero po zdrowiu Królowej.

-Dziękujemy, Wasza Królewska Mość.

Pięć minut później kapitan Maugrim usłyszał:

-Ktoś się nie bał i zaje**ł całą butelkę białego, wytrawnego trivijskiego od kapitana!

-Ale zaraz będzie druga od Króla...- pocieszył wkurzonego kolegę inny wartownik.

-Tak, ale jedna na ośmiu szybko wyjdzie!

-Przepraszam, panowie z Białej Straży? Król kazał przytaszczyć wam to.

-Mamo... pięciolitrówka! Riordain, szykuj antałki, zostawimy na później. Ale tak skitramy, żeby nie wyczaili...

I w ten sposób skitrano 2 antałki po litrze każdy.

W chwilę po tych słowach do drzwi Maugrima zapukał Wathon.

-Wejdź, Wathon. Co cię sprowadza w tak odległe zakątki Zamku?

-Ty. A dokładniej ktoś z twojej rodziny.

-Usiądź, weź sobie ciastko i mów.

-Widzisz, Maugrim, jeden z nas jest na skraju samobójstwa.

-Kto i dlaczego?

-Raczej kto i przez kogo. Greaff, przez twoją córeczkę Vardalienę. Wszyscy ją lubimy, to miły, elokwentny mały tajfun, ale Greaff... ty znasz sekret Greaffa, wiesz co jest na rzeczy. On się boi, a jego sny... Anorian mówi, że główną rolę odgrywa w nich Vardaliena.

-Jak rozumiem, nie są to zbyt miłe sny?

-Bardzo niemiłe. Od tortur, po śmierć w męce. Greaff budzi się zlany potem, zapłakany... To jest Przekleństwo Obserwatorów. Ich sny są jakby subrealne, to znaczy, jeżeli ktoś zrani Greaffa we śnie w nogę, to to miejsce będzie go bolało jak rzeczywista rana, gdy się obudzi. Zastanawia się nawet nad Wiatrem Skellige, ale nie włamie się do zapasów Ekeriego ani Kaliona, przez zwykły szacunek... na razie, bo jak nie będzie mógł tego znieść...

-Czym jest Wiatr Skellige?

-Wyciąg z nadbrzeżnych grzybków ze Skellige, silny dopalacz. Pozwala czuć się jak bóg, zgodnie z wolą biorącego. Ale powoli otępia zmysły, uzależnia... aż w końcu, zabija. Przedawkowany, zabija od razu. Mówią o nim zabójca pamięci. Jeżeli Greaff weźmie za dużo... będziemy mieli pogrzeb. Miej litość, każ córeczce odpuścić choć na tydzień! Spróbujemy przekonać Greaffa, że to, co było, nie musi być tym, co będzie, ale daj nam spokojny okres... nie chcemy stracić przyjaciela i duchowego brata. Nawet Rosia'the boi się ,,źie fujcio Gjaff siem źiabije”.

-Każę Vardi odpuścić na tydzień to polowanie. Ale dłużej jej nie utrzymam na smyczy.

-Dziękuję choć za tyle, dwa dni damy Greaffowi luzu, żeby się uspokoił, a potem stopniowo...

Gdy Wathon zniknął, kapitan wezwał do siebie dowódcę wart z dziedzińca wjazdowego.

-Gdy pojawi się Vardalienka, każ jej przyjść do mnie. I to kategorycznie.

-Czym sobie zawiniło to słodkie stworzonko?

-Muszę z nią porozmawiać, to wszystko. (Przekabaciła wszystkich moich ludzi!)

-Tak jest, kapitanie.

 

Pół godziny później...

-Tatusiu, co ja zrobiłam?

-Usiądź, Vardalienko. Nie skrzywdzę cię.

-Proszę, powiedz... Ja się boję takich słów...

-Chodzi o Greaffa.

-Staram się podchodzić do tego tematu subtelnie i z najwyższą ostrożnością.

-Był u mnie mistrz Wathon, Wędrowiec. Młody Krąg się martwi. Bardzo martwi.

-O Greaffa?

-Tak. Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale główna... aktorka... jego snów zyskała tożsamość. Twoją tożsamość. A on jest... cytuję, bliski samobójstwa. Woli zginąć, niż dać się ponieść a potem cierpieć. Greaff budzi się zlany potem, zapłakany... To jest Przekleństwo Obserwatorów, tak mi to nazwano. Ich sny są jakby subrealne, to znaczy, jeżeli ktoś zrani Greaffa we śnie w nogę, to to miejsce będzie go bolało jak rzeczywista rana, gdy się obudzi. Zastanawia się nawet nad Wiatrem Skellige, a zapewne ty wiesz, co to.

-Greaff miałby brać Wiatr? Po co?

-Żeby nie spać.

-Przecież on się zabije! Albo wpadnie w katatonię...

-Woli to, niż ty miałabyś cierpieć. A to martwi Krąg, a szczególnie malutką Rosia'the. Dotarłaś do jego serca, ale to mu tylko przysparza bólu. Przepraszam, Vardalienko, ale nie wiem jak ci w tej sytuacji pomóc. Jestem oficerem, nie Bogiem.

-Bogiem... to jasne, człowiek nic nie poradzi, za to Bogowie już więcej...

-Obiecałem mistrzowi Wathonowi, że odpuścisz na tydzień, a w zamian otrzymałem obietnicę, że postarają się przestawić mistrza Greaffa.

-Dotrzymam obietnicy, papciu, i mam nadzieję, że im się uda.

-Jesteś wolna, weź sobie ciasteczko. Greaff sam robił.

Wgryzła się... i zapłakała.

-Ja go kocham, tatusiu... a on mnie nie chce. Ale jest mężczyzną, magiem, ma prawo mnie unieszczęśliwiać.

-Rozumiem, córeczko, że go bardzo kochasz. Wiem, że płaczesz nocami. Ale nikt, a szczególnie mężczyzna, nie ma prawa unieszczęśliwiać damy. To nieprawda, że on cię nie chce. On się po prostu boi, by kogoś, kogo on pokocha, nie spotkało coś bardzo złego.

 

Tymczasem Król wezwał do siebie Elzechiasza, Biskupa Wichrowego Tronu.

-Witaj, Elzechiaszu.

-Witam Waszą Wysokość. Chodzi o partyjkę szachów?

-Nie tym razem, przyjacielu. Słyszałeś o pewnym kapłanie od Miłosiernego Losu? O Filadoriusie?

-Pełni posługę wśród najbiedniejszych, panie. Nie bierze ani miedziaka.

-Mylisz się, przyjacielu. Wczoraj dowiedziałem się, że bierze i to sporo...

-Ode mnie też ma sporą jałmużnę... Kto to powiedział?

-Ktoś, kto nie może pracować i jest bardzo biedny. A nie może pracować, bo opiekuje się niemowlaczkiem, taką słodką niebieskooką kruszynką...

-Wasza Królewska Mość, dowiem się co się naprawdę dzieje, a jeżeli twe słowa okażą się realne... wyrzucę go z duchowieństwa i rzucę ci pod nogi, byś zrobił, co uważasz za słuszne.

-Zajmij się tym osobiście, bo lojalni poinformują go o wizycie, a twojego wizytatora przekupi.

-Zgodnie z twą wolą, panie, zajmę się tym jak tylko się przebiorę w zwykłe, świeckie ubranie. Zagram biedaka, a pod ubranie schowam oracist. Gdy się okaże, co i jak, ewentualnie dam znać moim strażnikom... których ubiorę jak mieszczan.

-Dobra myśl. Wiedziałem, że jesteś człowiekiem honoru, na którym mogę polegać. Nie zepsuj tego.

-Przyjaźń królewska i dobra opinia u Króla to niezwykle cenne rzeczy...

 

Godzinę później przed Króla dwaj biskupi strażnicy rzucili skutego, opasłego mężczyznę.

-Niskie ukłony od Biskupa, Wasza Wysokość. Zgodnie z umową, biskup przekazuje ex-kapłana Filadoriusa w ręce twej sprawiedliwości, panie.

-Maugrim?

-Tak, panie?

-Co byś radził?

-Przede wszystkim, kierat. Niech zgubi ten spasiony ostatnimi pieniędzmi uczciwych ludzi brzuch. Potem, kazałbym go ściąć... a przynajmniej jedną rękę, by musiał żyć jak ci, których wyzyskiwał.

-Ściąć rękę? To za okrutne, Maugrim. Wiesz, jak zareagowałby Kłosek.

-To przynajmniej wysłać do jakiejś królewszczyzny, niech pracuje uczciwie jako chłop folwarczny. Nauczy się szacunku do ludzi.

-A wiesz, że to mi się podoba? Tylko ten kierat... nie lepiej od razu do królewszczyzny? Niech się wprawia?

-Tak, ale w takiej sytuacji będzie do niczego, z tym opasłym brzuszyskiem... Musi je zgubić. Zalecam, panie.

-Niech będzie. Do kieratu kuźni zamkowej... niech się wprawia w pracy. Karmić jak przeciętnego robotnika, a jak się dowiem o specjalnym traktowaniu, to traktujący lepiej pożałuje.

-Rozkaz, Wasza Wysokość.- powiedzieli strażnicy biskupa i zabrali grubasa.

-Maugrim, masz ochotę na szachy?

 

Na 2 godziny przed porą obiadową...

-Maugrim, dzisiaj skoczymy z Mistrzami, dołączycie na miejscu. 28 i ty, jak ostatnio. Ale na ochotnika.

-Rozkaz, panie.

Gdy para królewska wraz z mistrzami dotarła do wyremontowanej części Drogi Obwodowej, przywitały ich przyjazne uśmiechy i ciepłe spojrzenia. Mężczyźni byli gotowi do akcji, ręce umyte, rękawy zakasane.

-Mistrzowie, zapewne poradzicie sobie na razie sami?

-Tak, Wasza Królewska Mość. Kalion, składniki... Greaff, co dzisiaj?

-Kasza była, i jaglana i gryczana... Może gotowana wołowinka w stylu Kadwin?

-Ty jesteś szefem kuchni. Kalion?

Nad kotłami pojawiły się składniki, w tym bardzo dużo mięsa.

-Wrzucaj.

Wrzucił powoli.

-Pse pana- jakiś mały chłopczyk podszedł do Kaliona- Skąd pan bierze to mięsko?

-Z powietrza. Zagęszczam powietrze, i jest mięsko. Ale to magia.

-Aha. A dostałbym kawałek?

-Jak się ugotuje, wszyscy dostaną.

-Ale ja nie dla siebie, a dla Falki.

-Co za Falka?

Spod ławy stojącej pod ścianą wyszedł piesek, taki do pół łydki. Kundelek.

-To jest Falka, pse pana.

Kalion podał chłopcu miskę z posiekanym, surowym kotletem.

-Dziękuję panu.

Król tymczasem wraz z Iditaldin spacerowali wśród ludzi. Król zagadywał wesoło, czasem pożartował... tu, wśród tej biedoty, czuł się wolny. Tu nikt mu nie kazał trzymać się etykiety. Tu mógł być sobą... Ataelkiem, jak nazywała tą twarz królowa. Nagle dostrzegł siedzącą na znajomej ławce Kamian i jej maluszka.

-Witam, Wasza Wysokość.

-Witaj, Kamian. Pozwól, że ci przedstawię... Iditaldin, moja ładniejsza połówka i królowa Wichrowego Tronu. Kłoseczku, to jest Kamian. Z jej pomocą Maugrim zdarł mi klapki z oczu.

-Witaj, Kamian.

-Witaj, pani. Proszę, tu jest dużo miejsca.

Usiedli. Królowa zagadnęła Kamian.

-Wydajesz się szczęśliwa tutaj.

-Tak, Pani. Mam co jeść, mam gdzie spać, mam się w co ubrać, i mam wszystko, co potrzebuje mała. Nie ma bicia, wyzwisk i robactwa. Mój mały raj... I malutka ma się dobrze... wczoraj wieczorem ją nakarmiłam, dziś rano też... i śpi sobie, mój aniołeczek...

Mała się obudziła, i dalejże przecierać oczka piąsteczkami.

-Jest taka słodka...- powiedziała rozczulona królowa- Kamian, czy ja... Czy ja bym mogła...

-Tak?

-Potrzymać twoją córeczkę?- wypaliła rumieniąc się królowa.

-Proszę, mała chyba nie ma obiekcji.

Mała wtuliła się w skromną szatę królowej i dalejże ssać kciuk.

-Taka malutka i leciutka... Nie jest aby chora? Taka leciutka...

-Była nieco głodna, ale mistrz Ekeri powiedział, że regularnie karmiona wyjdzie z tego bez śladu. Chciałabym móc pracować... kiedyś byłam hafciarką, robiłam koronki dla żon wielmożów... teraz nie mam jak, nie mam narzędzi...

-A gdybym dała ci narzędzia?

-To zaczęłabym robić koronki. Mamy tu cztery byłe krawcowe, dwie hafciarki, jedną koronczarkę- mnie- i kilka tkaczek. Brakuje nam tylko narzedzi, bo nawet miejsce by się znalazło.

-Dostaniecie narzędzia... masz moje słowo, Kamian.

-Dziękuję pani.

 

Po pół godzinie mistrz Greaff szpikulcem wyłowił malutki kotlet i nadgryzł go.

-I jak, Greaff?

-W porządku, Sori.

-Kalion, gaś. Na miejsca!

Mistrzowie chwycili za wielkie szpikulcołyżki, i szykowali się do nakładania.

-Każdy z miską idzie do kolejki! Gwardia biorąca dla chorych, kobiety i dzieci mają pierwszeństwo! Kapitanie, Safilo, szykujcie sok. Co dzisiaj, Kalion?

-Jeżyna, Sori. Jeżyna z dziką jagodą.

Kilku staruszków stało z boku i patrzyło tęsknie na kotły.

-O co chodzi, panowie?- zagadnął Kalion.

-Nie mamy zębów... Nie pogryziemy.

-Stańcie do kolejki za kobietami i dziećmi, potem wróćcie do mnie.

-Tak jest!

Wrócili. Kalion mocą rozbił kotlety na drobne, i powtórzył to z ziemniakami.

-Zostało wymieszać i zjeść. Na przyszłość będziemy o was pamiętali, panowie.

-Dajcie Bogowie ci dobre zdrowie!

-I wam, panowie,dajcie Bogowie- odparł formułką Stworzyciel.

-Savilorski mag, a gada jak człowiek... Jak nasz!

-Miły jest... i miło, że miły.

 

I tak mijały dni. Miesiąc później do głównej kuchni wpadła Biała Straż. Wściekła.

-Kto szykował śniadanie królowej?

-Mistrz Greaff.

-Jak nie chcesz wisieć, gadaj czego dodałeś!

-Stałem obok i patrzyłem mistrzowi na ręce- powiedział kuchmistrz- Nie dodał nic, czego ja sam bym nie dał, a ubóstwiam naszą dobrą Królową i nie otrułbym jej nawet za całe złoto Siedmiu Królestw. Dajcie spokój mistrzowi... A co się stało?

-Królowa po pierwszym ugryzieniu zwymiotowała.

-Ach... to nie do mnie problem, ale do winowajcy i medyka.

-Jakiego winowajcy?

-Króla, a kogo? Królowa się szanuje.

-Sugeruje pan, mistrzu, że nasza Pani jest... w stanie błogosławionym?

-Nie sugeruję. Tylko podejrzewam, potwierdzić to może mistrz Ekeri. Ale dajcie mu czas na zjedzenie śniadania, zgarnijcie go za jakiś kwadrans. O, Wathon...

-Greaff, skończyłeś pichcić dla Królowej?

-Tak, i sam jestem głodny.

-To łap się.

Greaff powiesił na haku swój fartuch, i złapał Wędrowca za nadgarstek.

Zniknęli.

 

Pół godziny później.

-POTWIERDZAM, PANI. BĘDZIESZ MIAŁA DZIECIĄTKO. POINFORMOWAĆ KRÓLA?

-Dziękuję mistrzu, sama mu powiem.

-JAK SOBIE PANI ŻYCZYSZ.

 

Królowa wstała, założyła najładniejszą, modrą sukienkę ze srebrnymi zdobieniami, i ruszyła do Króla. Ten jak zwykle... wróć. Wyjątkowo zamiast siedzieć przy biurku, spoglądał przez okno na park, w którym bawiły się dzieci gwardii i służby.

-Ataelku?

-O, witaj, Kłoseczku. Jak się czujesz?

-Bardzo dobrze... Wręcz wyśmienicie się czujemy.

-My?

-Jest nas dwoje. Z tobą, troje.

-Czy ty...

-Tak, Ataelku. Znów będziesz tatą dla maluszka. A będziesz dobrym tatą?

-Jak najlepszym zdołam...- szepnął Król w zachwycie- Mówiłem ci, że jesteś piękna, Kłosku?

-Tak. Ale lubię to słyszeć. Pozwól, że się położę. Chcę dziś odwiedzić Kamian i Messalinę.

-Ależ naturalnie, odpoczywaj. Proszę, jeżeli tylko będziesz zmęczona, podczas uroczystości, audiencji czy choćby rozmowy, powiedz, a natychmiast będziesz mogła wrócić do siebie.

-To słodkie, Ataelku- królowa pocałowała Isengrima w policzek i odeszła, a on wciąż stał przy oknie. W tej sytuacji zastał go kapitan jego Gwardii.

-Mój królu, co się stało?

-Wasza Wysokość?

-Isengrim?

-Isen, otrząśnij się i gadaj!

Król otrząsnął się dosłownie.

-Idit jest w stanie błogosławionym. Będę ojcem po raz drugi... ale tego nie spartaczę, tak jak spartaczyłem dzieciństwo Lucjusza. O nie. Ten maluszek będzie miał tatę gdy tylko będzie chciał. Będzie miał pieska, kotka, cokolwiek zechce. Żadnej wymuszonej nauki, i na Los, żadnych wysokich koni do 11 roku życia!

-Będziesz... ojcem, Isengrim? To wspaniale! Za chwilę pójdę do kwatery Gwardii, i ogłoszę nowinę. Wejdzie procedura szczególnej ochrony, wejdą srebrzystobiałe szarfy na halabardy, i założymy świeżutkie osłony. Chłopaki będą w niebie!

-Idź, Maugrim, niech zapanuje radość.

 

Kapitan do kwater Gwardii praktycznie biegł, nie bacząc na powagę urzędu. Wpadł do środka.

-Kielichy wyciągać, po kielichu dla wszystkich! Białego!

-Co to za okazja?

-Edorain, wyciągnij z komody Białą Księgę... i od dziś do odwołania, procedura szczególnej ochrony! Co do szczegółu!

-Żartujesz?

-Kpiłbym z Białej Księgi Procedur? Kpiłbym z mojej Królowej?

-WINA! WIWAT KRÓLOWA!

-WIWAT!

-Chłopaki, białe wstążki na halabardy, nowe głuszyciele na okucia, nowiutkie wełniane osłony! I na Skrzydle Domowym żadnych ostróg!

-ROZKAZ!

-No właśnie Rozkaz, królewski zresztą... Niech zapanuje radość!

-Do dna!

 

Na całym zamku, poza lochami, była tylko jedna osoba, której żal zaćmiewał radość.

Kapitanówna Vardaliena.

Przerwa w ,,polowaniu na Mistrza Greaffa” miała trwać tydzień, a trwała miesiąc. Parę razy przyłapała się na tęsknych spojrzeniach w stronę krócic. A jej ojciec zapomniał...

Zapomniał, że ona też czuje i cierpi.

Wreszcie wpadła do jego gabinetu jak tajfun.

-Witaj, córciu. Co u ciebie?

-To miało trwać tydzień. A trwa miesiąc. Ja już nie mam siły... Kocham go tak, że to aż boli, on znów zaczął mnie lubić, ale nie mogę pójść o krok naprzód... bo trzyma mnie dane słowo.

-O matko... na śmierć zapomniałem... Zwalniam cię ze słowa, córeczko. Jak mogę ci wynagrodzić to nadplanowe oczekiwanie?

-Przytul mnie. Po prostu mnie przytul, powiedz, że nie chciałeś, a wybaczę.

Kapitan wykonał. I zostało mu wybaczone.

 

Tymczasem Greaff rozmawiał z pozostałą 11 z pierwszej ekipy.

-Szanowni koledzy, drogie damy... Postanowiłem wreszcie wziąć swoje życie i szczęście w ręce, i zaryzykować.

-To dobrze, Greaff- rzucił Kalion- Ale po co nas wezwałeś tu wszystkich, tych ze starego grona? Chcesz dla kogoś wyjątku od roty krwi?

-W jednym przypadku.

-Kto?

-Vardaliena.

-Jak wtajemniczamy partnerki, to wszystkie, a nie wybiórczo- zaperzył się mistrz Sori- Inaczej wetuję.

-Zgadzam się z Myszatym, jak wszystkie to wszystkie.- powiedział Hevela.

-Ekeri, wodzu, co sądzisz o tym?

-JEST JESZCZE JEDEN CZŁOWIEK, KTÓRY ZASŁUŻYŁ BY WIEDZIEĆ, I DOWIÓDŁ, ŻE NIE ZDRADZI. MAUGRIM. JAK JEST ZGODA NA MAUGRIMA, MACIE MOJĄ ZGODĘ.

Ostatecznie postanowiono wciągnąć pod absolutorium Maugrima, Króla, Vardalienę, Clari'ssę, Crystalię i Dimandę. Królowej postanowili nie wciągać z troski o maleństwo. Zawetował ją sam Ekeri.

Jeszcze przed wybyciem na Aleję Magów, jak nazywali dawną Drogę Obwodową zwykli maliboeńczycy, wybrani przysięgli absolutorium i zostali wtajemniczeni.

Panny się rozpłakały, a Król i Maugrim... w desperacji zburzyli fryzury. Porządnie zburzyli.

 

-Widzi pani, panno Vardalieno... teraz sama pani rozumie, czemu stronię od emocji względem kobiet. Szanuję panią, i nie chcę, by pani przeze mnie cierpiała.

-Jako przyjaciel, mistrzu Greaff, jestem w stanie zrozumieć pański opór.- wciął się Maugrim- Ale jako ojciec musiałbym zaptyać, w który policzek wolisz oberwać. Vardi jest nieszczęśliwa, smutna, płacze. Kocha pana, Greaff, a pan nie chce dać jej nawet malutkiej szansy. Nawet takiej tyci, tyci, jaką daje się ułaskawionym prawie-straceńcom.

-Tatusiu...

-Nie, Vardi. Do tego konkretnego Savilorczyka trzeba stanowczo. Skoro nie chce dać sobie szansy na miłość i szczęście, to albo jest masochistą, albo tchórzem... Według mnie, lepiej zaryzykować i zaznać szczęścia, niż spędzić życie samotnie. Greaff... tchórz czy masochista?

-Dajcie pomyśleć w spokoju... Nie mówcie do mnie przez pół dnia, może coś wymyślę.

 

Gdy pozostali skoczyli na Aleję Magów, Greaff wyciągnął się na łóżku i oddał rozmyślaniom.

-Czy to, co mam, na pewno jest tym, co chcę?

Nie.

-A czego chcę?

Miłości, ciepła, rodziny. Chcę się opiekować moją rodziną.

-To czemu odmawiam pannie Vardalienie?

Bo się boję powtórki z Katowni, z nami w rolach głównych.

-A czemu sądzę, że tu, pod egidą Króla Wichrowego Tronu, pana Siedmiu Królestw coś nam grozi?

Bo jestem przewrażliwiony, zbyt skoncentrowany na tym, co było, niż nad tym, co jest. Po prostu jestem głupi.

-Naprawdę jestem głupi?

W kwestii miłości tak. Boisz się nieznanego.

-Dać jej szansę czy nie?

To zobowiązanie. Dwustronna umowa. Czy masz na tyle odwagi, by podjąć jak mężczyzna tę rękawicę rzuconą przez Los? Czy masz w sobie na tyle siły, by żyć bez ciągłego lęku?

-Mam!

To daj tej oficerskiej córce szansę! Nie bądź głupi! Odrzucić jej serce mógłbyś tylko, gdybyś był zimnym sukinsynem... jesteś zimnym sukinsynem?

-Nie!

TO DO DZIEŁA!

Greaff zerwał się z miejsca, założył przewieszoną przez krzesło szarfę i wybiegł ze skrzydła jak ścigany. Kierował się prosto na jaźń panny Vardalieny, obecną gdzieś w Skrzydle Gwardii.

Gdy dotarł do drzwi Skrzydła Gwardii, wartownik zacukał się. Nie było rozkazu wpuszczać, ale nie było też rozkazu zatrzymywać.

-Wpuścisz mnie, gwardzisto?

-Nie wiem, czy mi wolno... Nie było ani rozkazu by zatrzymywać, ani by wpuszczać.

-A mógłbyś poprosić tutaj pannę kapitanównę Vardalienę?

-Po co?- strażnik zjeżył się.

-Chciałem po prostu z nią porozmawiać. Nie skrzywdzę jej.

Gwardzista zastukał w drzwi. Wyłonił się z nich inny gwardzista.

-Peliar, przekaż pannie Vardalienie że savilorski mistrz prosi o rozmowę.

Po chwili od zniknięcia drugiego gwardzisty, pojawiła się Vardaliena.

-Mistrz Greaff... chciał pan podobno porozmawiać.

-Tak, panno Vardalieno. Może mały spacer?

Młoda dama przygryzła wargę.

-Słowo honoru savilorskiego maga, iż nic ci nie grozi z mojej strony.

Zgodziła się.

-O czym chciał pan porozmawiać, mistrzu?

-Widzi pani, panno Vardalieno, miałem dziś trochę czasu na zastanowienie. I przemyślałem sprawę raz jeszcze.

-Co pan postanowił?

-Najpierw chciałbym wiedzieć, jakie są twoje oczekiwania.

-Jestem jeszcze młoda... chciałabym kochać z wzajemnością, chciałabym założyć rodzinę, mieć męża i dzieci. Takie małe, szare marzenia...

-A więc... dobrze. Oboje zmierzamy w tym samym kierunku. Jestem gotów podjąć ryzyko... choć jest ono potworne. Mam tylko pytanie... po savilorsku czy w stylu Wichrowego Tronu? Jak chciałabyś być traktowana?

-Najpierw w tym drugim stylu, potem... kto wie?

Mistrz Greaff uśmiechnął się szczerze.

 

Dwie godziny później do piszącego coś Maugrima przyszedł pokojowiec.

-Panie kapitanie, Królowa czeka w Świętym Świętych.

-Już idę.

Kapitan poprawił mundur, poprawił świeżo zyskaną ,,klingę przyjaźni”, którą Król pozwolił mu nosić na co dzień (,,bo tak będzie lepiej w walce”), i ruszył się stawić.

Gdy stanął przed Salą Królowej, jeden z pałaszników zaanonsował go.

-Proszę wejdź, kapitanie.

Oficer wszedł, ukłonił się i stanął w postawie zasadniczej.

-Na rozkazy, moja Pani.

-Wrócił pan do barwy, kapitanie, Gwardia również. Cieszę się z tego. Sądzę zatem, iż coś powinno do ciebie wrócić... Maugrim.

-Co takiego, moja Pani?

Królowa podeszła do oficera, trzymając coś za plecami. Stanęła pół metra od niego, i wyciągnęła zza pleców błękitny kapelusz z piórem...

-Pamiętam, jak znalazł się na podłodze tej komnaty, pamiętam okoliczności. I jestem ci bardzo wdzięczna, kapitanie... Czy jest coś, co chciałbyś otrzymać?

-Sama pamięć Waszej Wysokości jest dla mnie zaszczytem, a prawo służby jeszcze większym.

-Kapitanie... Maugrim, znasz mnie od lat. Służysz mi od lat. Czy jest coś, co chciałbyś otrzymać? Proszę, powiedz...

-Mam wszystko, czego potrzebuję... Nie wiem, czego mógłbym pragnąć ponadto, co już mam. Nie pragnę ani zaszczytów, gdyż piastuję już najwyższe jakie chciałem piastować. Nie pragnę pieniędzy, gdyż jestem samowystarczalny. Choć... jest coś.

-Cóż to takiego?

-Chciałbym prosić o pewien przywilej...

-Jaki, Maugrim?

-Chciałbym na Introitusie maluszka iść jako pierwszy za Waszą Wysokością. Zazwyczaj tę godność piastują książęta...

-Rozumiem. A więc dobrze, pójdziesz pierwszy. Miło mi, że poprosiłeś akurat o to.

 

Tymczasem do skrzydła magów zapukał gwardzista.

-Jest może mistrz Kalion Stworzyciel?

-Jestem- Kalion wyłonił się z ,,kuchni”- O co chodzi?

-Mistrzu, jeden z kupców przyszedł do zamku. Taszczy jakiś wór.

-A co ja mam z tym wspólnego?

-Powiedział, że nie chce stawać przed Trybunałem, a ,,taki jeden masywny, ale wysoki savilorski mistrz” powiedział, że go przed trybunał postawi, jak ten ,,zatai choć jeden artefakt”.

-Myszaty, nasz kupiec przyszedł. Pójdziesz ze mną?

-Idę, tylko buty założę!

Po pięciu minutach stali już na dziedzińcu. Znajomy kupiec stał na środku, skórzany wór leżał u jego stóp.

-Mistrzowie, nie jestem pewien, czy to artefakty, ale mam podejrzenia, więc przynoszę.

Stworzyciel zerknął na kupca ,,specjalnie”, ale nie znalazł ukrytej broni. Kiwnął głową Soriemu, i obaj podeszli.

-Wyciągaj, co tam masz?

-Najpierw ta księga.

Solidne tomiszcze w dębowej oprawie.

-Mówił pan, Mistrzu, o jakimś Buronie, a tu na pierwszej stronie są dwa ciągi znaków saviloranu: ,,Buron” i „Stworzyciel”.

-Zerknijmy... Na bogów... dziennik Burona! Skąd to masz?

-Z kiemaszu w Kantodai. Naprawdę.

-Ile chcesz? To nie artefakt, więc zapłacę.

-Dałem nędzne 40 talarów...

-Dostaniesz 60, kupiec musi mieć zysk. Co następne?

Było kilka przedmiotów, które wyglądały podejrzanie, ale okazały się niegroźne i poza obszarem zainteresowań Mistrzów, ale gdy z worka został wyciągnięty stary sztylet o zdobionej w motyw płomieni rękojeści...

-Daj to. Szybko. Sori, wiesz co to?

-Podejrzewam, że to Smoczy Kieł. Sztylet żony Burona.

-Dokładnie.

Poza tym sztyletem, był jeszcze naszyjnik z Saviloru, znany jako ,,kolia Arcymistrzyni” i pas z diamentami, czyli bardzo rzadki, bo jeden z dziesięciu wytworzonych, Pas Wędrowca. Nie licząc bransoletki, która po opłukaniu w fontannie okazała się Płomienistą Dłonią, artefaktem wzmacniającym moc mistrzów ognia.

Kupiec, odchodząc z setką talarów w sakiewce, powiedział:

-Gdybyście czegoś szukali, potrzebowali lub chociaż zechcieli, mój dom i namiot stoją otworem. Każdemu z Mistrzów gwarantuję 20 od sta zniżki.

 

Wieczorem Sori i Dimanda wybrali się na spacer po murach. Z uwagi na zasady maliboeńskiej etykiety, trzymali dystans od siebie.

-Piękny wieczór, nieprawdaż?

-Piękny. I nawet ciepły.- odparła Dimanda szeptem.

-Panno Dimando, czy mogę... zadać dość osobiste pytanie?

-Ależ naturalnie... mistrzu.

-Czy efekty... działania... Vielerada wciąż ci dokuczają?

Dimanda spuściła głowę.

-Tak- szepnęła.

-Widzisz, jest szansa na pozbycie się tychże niepożądanych efektów metodą nieinwazyjną. Czyli poprzez ziołowy wyciąg.

-Jest taka szansa?

-Mistrz Ekeri zająłby się tym... przygotowywaniem wyciągów, znaczy się.

-So-sori?

-Tak?

-Czy... czy mógłbyś porozmawiać o tym z mistrzem Ekerim?

-Ależ naturalnie... Dimandko.

 

Następnego dnia rano, po śniadaniu Sori poprosił mistrza Ekeriego o rozmowę w cztery oczy.

Ten, zgodził się bez wahania. Gdy dowiedział się, o co chodzi, momentalnie zaoferował pomoc. Zabrał się od razu za ,,warzenie” wyciągu o odpowiednim działaniu.

 

Gdy Fail'ess szedł po korytarzu, usłyszał płacz. Poszedł w jego kierunku, wyszły mu drzwi.

Wyjrzał. Znajomy gwardzista stał na warcie, ale nie wykazywał oznak płaczu. Z racji, że płacz ustał, Fail'ess się cofnął.

Ledwo odszedł dwa kroki od drzwi, a tu znów. Tym razem na twarzy gwardzisty zobaczył łezkę.

-Co się dzieje, mości gwardzisto?

-Nic, mistrzu. Cicha, spokojna warta.

Fail'ess znów wrócił. Tym razem przeszedł trzy metry. I znów.

-Gwardzisto, zaczynasz mnie irytować... Albo powiesz, co jest, albo mistrz Anorian wyjmie ci tą informację z głowy! Ano, chodź tu!

-Idę, Fail'ess!- puszysty Mówca wyłonił się zza drzwi z kielichem soku w ręku.

-A więc, panie gwardzisto, sam powiesz, czy Ano ma poszperać?

-Mistrzu Bestiarze, chodzi... o moją córeczkę.

-Ooo... Co z nią?

-Wczoraj wróciła z podwórka ciężko pobita, jest nieprzytomna... Może umrzeć, a ja muszę stać tu na warcie...

-Co powiedział medyk?

-Nie powiedział nic, tylko wziął 120 talarów za wizytę, pożegnał się i odszedł.

-A to skur... Ano, co radzisz?

-Ekeri obecnie jest dość zajęty, ale sądzę, że Wathon z Kalionem będą chętni by spróbować pomóc.

 

Byli chętni by pomóc. Założyli ciemniejsze szaty z szarfami i lilijkami, Kalion przypiął broń i skoczyli, kierowani myślą gwardzisty. Znaleźli się przed kamienicą, na wybrukowanym ,,kocimi łbami” chodniku. Bez wahania zapukali do drzwi. Po chwili zza drzwi rozległ się wystraszony żeński głos:

-Pana nie ma...

-Wiemy, że go nie ma.

-Kim jesteście?

-Mistrzowie Wathon i Kalion z Królewskiego Młodego Kręgu Magów.

-Czego chcecie?

-Nie będziemy mówić na ulicy, otwórz drzwi albo sami je otworzymy!

-A jak?

Kalion ,,rozpuścił” skobel i pchnął drzwi. Stała za nimi niemłoda kobieta.

-A tak. Gdzie jest pani i panienka?

-Nie mogę....

Kalion sięgnął jej do mózgu.

-Wathon, piętro wyżej, przerzuć nas pod prawe drzwi- powiedział na głos, ale poruszył lewym ramieniem.

Wędrowiec odczytał sygnał bezbłędnie, i przerzucił obu pod lewe. Stała w nich młoda kobieta w długiej sukni. Ręce rozpostarła w futrynie, broniąc dostępu do zamkniętych drzwi.

-Nie dość wam tego, co już jej zrobiliście? By ją dobić, musicie mnie zabić!- rzuciła rozpaczliwie.

Kalion uśmiechnął się łagodnie.

-Pani Evandrio, my nie przyszliśmy, by skrzywdzić Hevi. Przyszliśmy, by jej pomóc.

-Skąd... Skąd znacie nasze imiona?

-Od pani męża, Evarota.

-Żyje?

-Żyje, i ma się względnie dobrze. Nikt go nie skrzywdzi, ani nie krzywdzi. Możemy wejść?

Spojrzenie drugiego maga powiedziało Evandrii, że wejdą tak czy inaczej. Nagle dostrzegła błysk na błękitnej szarfie.

Lilijka w koronie, znak Kręgu Doradców Króla.

Otworzyła drzwi, magowie weszli. Wewnątrz pachniało krwią i lawendą, a na małym, skromnym łóżku leżała może siedmioletnia dziewczynka. Była bardzo blada, i rzeczywiście nieprzytomna.

-Kalion, ona się dusi...

-Tnij!

Wathon przeciął szatę dziewczynki, ukazując mnóstwo siniaków.

-Kalion, ja też się... krztuszę...

-Lawenda, mirt i wilcza jagoda... Gaszę to.

Stworzyciel wolą zgasił kadzidełko.

-Wathon, aper'tae wad'i.

Mistrz Wędrowiec wymienił powietrze i otworzył okno.

-Od razu lepiej. Zabierzmy się za obserwację...

Po chwili Kalion syknął.

-To jest cholerna układanka! Wat, skocz do Ekeriego po komplet wyciągów operacyjnych.

Wathon skoczył, by po chwili wrócić z pasem fiolek i dozymetrem.

-Ile mała ma lat?

-Sześć i osiem miesięcy.

-Ile waży?

-Około 3,3.

-Leciutka. Wzrost?

-1,5. Czemu służą te pytania?

-Spokojnie, nic złego. Musze podać środek przeciwbólowy, nim zabiorę się za leczenie kosteczek.

-To bezpieczne?

-O ile nie pomylę się w dawce, to tak.

-A...

-Stworzyciel się nie myli. Od pomyłek są felczerzy.

Kalion po chwili skalkulował i nabrał dawkę, po czym stopniowo wpuścił ją do półotwartych ust małej, nakłaniając jej ciałko talentem do przyjęcia płynu.

-Czemu ona...

-Śpi? Wyciąg z winifery uśpi każdego. Za wyjątkiem magów, na magów jest inna substancja. Dobrze, Wat. Zabieram się za robotę, ale skombinuj mi miskę z wodą. A panią, pani Evandrio, muszę prosić o opuszczenie pomieszczenia. To nie będzie miły widok.

-Nie opuszczę córeczki!

-Ostatnia szansa.

-A da mi pan słowo, panie magu, że Hevi przeżyje?

-Nawet Stworzyciel nie może dac słowa, gdy pacjentka jest w tym stanie.

-Mistrzu... Proszę, miej litość...

Stworzyciel był miłosierny do tego stopnia, że uśpił i matkę, talentem. Następnie zabrał się za te małą łamigłówko-układankę. Pracował niekiedy na otwartym ciele, a Wathon asystował, podając konkretne wyciągi. Wreszcie skończyli. Stworzyciel oczyścił pomieszczenie z krwi, szaty też, i zamienił zniszczoną, bawełnianą sukienkę małej na jedwabną, delikatną. Dopiero po tej machlojce wybudził matkę.

-Gdzie ja jestem?

-W swoim domu, pani Evandrio. Hevi wyzdrowieje.

-Naprawdę?

-Jestem Stworzycielem, nie lichwiarzem. Nie kłamię.

-Dziękuję... Bardzo dziękuję, mistrzowie... Zaraz... To nie jest sukienka Hevi...

-Nie. Tą sukienkę stworzyłem, bo ta stara na razie zadziałałaby na skórkę małej jak pumeks. Przez tydzień niech ją nosi, a potem powoli można spróbować zakładać zwykłe sukienki.

-Dziękuję... Zastosuję się.

Kalion naprawił zamek w drzwiach i obaj wyszli.

-Chce ci się skakać, Wathon?

-Nie, Kalion. Wrócimy piechotą?

-Wrócimy piechotą.

W pewnym momencie zatrzymał ich patrol straży magistrackiej.

-Coście za jedni?- zapytał strażnik-prowodyr.

-Grzeczniej, bo będzie z wami źle...- ostrzegł spokojnie Kalion

-Was dwóch, nas siedmiu.

-Siedem trupów albo kalek kontra dwaj doradcy króla. Powodzenia.

-Haris, ci dwaj noszą lilijki...

-Że co?

-Lilijki doradców Króla...

-Ale urwał... Łapy do góry i pod mur!

-Ech, Wathon, nici ze spaceru. Wohl'get.

Wędrowiec skoczył, ale przedtem Stworzyciel zerwał z szyi prowodyra numerowany ryngraf.

 

W zamku...

 

-Hevi żyje, i żyć będzie, Evar. Dzisiaj i jutro będzie nieprzytomna, ale pojutrze się obudzi. Miej mleko z miodem w pogotowiu.

-Dziękuję, mistrzowie.

-Wat, idziemy do Maugrima. Będzie wiedział, jak nauczyć tego pachołka magistrackiego rozsądku.

 

Chwilę później, pokój mistrza Heveli...

Właściciel trzyma za ręce Clari'ssę i powoli chodzą po parkiecie. Znaczy Clari'ssa powoli puszcza dłonie Iskry, by spróbować sama. Od prawie miesiąca trenuje, obciąża swoje nowe stópki by nakłonić je do pracy. W pewnym momencie idzie sama.

-Brawo, Clarisko.

-Dziękuję, że mi pomagasz, Promyczku.

-Cała przyjemność po mojej stronie. To zaszczyt, Clarisko... To dla mnie prawdziwy zaszczyt.

-Milutki jesteś, Promyczku. Pamiętasz, co powiedziałeś wtedy, w sali balowej, gdy się odnaleźliśmy?

-Byłbym ostatnim chamem, gdybym zapomniał... Powiedziałem to, co tłamsiłem w sobie od lat... powiedziałem, że cię kocham, Clari'sso... Poprosiłem, byś mnie nie zostawiała...

-I... coś obiecałeś.

-I dotrzymam słowa, jakem Płomienisty. Obiecałem, że cię nie opuszczę, że będę twym niewolnikiem jeżeli zechcesz, sługą... Że nawet nie jęknę, że zginę, gdy każesz....

-I jeszcze jedną rzecz.

-Jaką? Ach... pamiętam. Co chciałabyś otrzymać?

-Nie wiem, czy mogę powiedzieć „co”, nie wiem, jak to powiedzieć, bo zapewne się zezłościsz... Nie chcę cię denerwować, Promyczku.

-Masz moje słowo, Clarisko, słowo maga, że cię nie skrzywdzę, ani nie będę zły.

-Przytul...

Mistrz Hevela przytulił swą damę do piersi.

-Daj mi dzieciątko, Promyczku...- szepnęła Clari'ssa.

Iskra zesztywniał.

-Proszę, powtórz.

-Daj mi dzieciątko, Promyczku. Taką malutką kruszynkę... chciałabym zostać matką...

Gdy Clari'ssa usnęła, Hevela wyplątał się łagodnie z jej ramion, i wyszedł na korytarz, z determinacją na twarzy. Zapukał do pokoju Kaliona.

-Mistrzu Kalionie- zaczął oficjalnie- Czy znalazłbyś chwilę na rozmowę w sześcioro oczu?

-Kto trzeci, Mistrzu Hevelo?

-Mistrz Ekeri.

-Zaproś jeszcze Ekeriego, ja naleję soku. Porozmawiamy, korzystając z faktu, że moje damy są w ogrodzie.

Po chwili mistrz Ekeri przyszedł, zdejmując rękawice robocze.

KALION, RĘKAWICE MI SIĘ KOŃCZĄ.

-Nie ma sprawy, Ekeri. Na wieczór dostaniesz świeżą porcję.

W tym momencie Hevela zachwiał się. Został posadzony w fotelu.

-A więc, Hevela... o co chodzi?

-Jestem przerażony... To zarazem wspaniałe, jak i straszne.

-Co takiego?- zapytał łagodnie Kalion.

Całej trójce przypomniała się rozmowa sprzed lat, gdy Hevela przyszedł do Kaliona, a ten zaprosił Ekeriego w srodku nocy.

-Pamiętacie, co obiecałem Clari'ssie wtedy, w sali audiencyjnej?

-Było tego trochę...

-Obiecałem jej, że dam jej wszystko, czego zażąda.

-Co chcesz, byśmy stworzyli?

-Gdyby to było takie proste...

-?

-?

-Dziś Clariska poprosiła... o spłatę obietnicy. A mnie to przeraziło.

-Hevela, o co chodzi?

-Clari'ssa chce być matką.

-To raczej dobra wiadomość- powiedział ostrożnie Ekeri- Jak rozumiem, ty miałbyś być ojcem?

-Tak... Zrozumcie, ja... Ja jeszcze nigdy...

-Wiem- westchnął Stworzyciel- Wiem o tym, to widać. Postanowiłeś więc porozmawiać z nami... ze mną- rozumiem, mam rodzinę, ale czemu Ekeri?

-Mistrz Ekeri nie bez powodu jest liderem naszej małej grupki. Ma... wiedzę i wyczucie.

-Dziękuję za słowa uznania. Czego oczekujesz?

-Boję się, że ją skrzywdzę...

-Hevela, pierwszy raz jest kłopotliwy... Jak się choć uda, będzie dobrze. Pamiętaj o jednym... delikatnie i powoli, a wszystko się ułoży- powiedział nieco zawstydzony Kalion.

Hevela był czerwony jak, nie przymierzając, zamkowa cegła.

 

Mistrz Wathon, korzystając z zachmurzenia wziął swój szkicownik i wyszedł na zewnątrz, do ogrodu. Przysiadł na ławce w pawilonie ogrodowym, i zaczął szkicować fantastyczne stworzenie, mianowicie lecącego pegaza. W pewnym momencie usłyszał:

-Jak ci na imię, młodzieńcze?

Podniósł głowę. Po drugiej stronie niewielkiej fontanny stała starsza dama w długiej sukni, z wachlarzem w dłoniach.

-Jestem Wathon. Z kim mam przyjemność?

-Jestem Moireann, księżna Kantodai i Trelianu. Widzę, że coś szkicujesz, chłopcze. Pokaż.

Mistrzowi nie spodobał się imperatyw w głosie kobiety.

-Babciu!- rozległ się dziewczęcy głos- Gdzie jesteś?

-W pawilonie, Visenno.

Po chwili pojawiła się elegancka młoda dama.

-Znów zaczepiasz gości Króla, babciu?

-Gości Króla? Kazałam tylko temu młodzieńcowi, by pokazał mi co rysuje.

-Popełniłaś błąd, babciu... Ów młodzieniec, jak widzę, jest savilorskim Mistrzem z Królewskiego Młodego Kręgu Magów...

-A to przepraszam. Nie zauważyłam, zresztą oczy już nie te, co dawniej...

Starsza z dam wyszła. Młodsza pozostała w pawilonie.

-Bardzo przepraszam za moją babcię, mistrzu. Nie widzi już najlepiej, a przywykła, że jako księżnej słuchają się jej wszyscy poza rodziną królewską.

-Ależ nic się nie stało. Szacowna starsza pani.

 

Następnego dnia, pora śniadania...

-Ale z nas banda takich synów!- syknął Kalion

-O co chodzi?- zagadnął go ostrożnie Hevela

-Odratowaliśmy jedną, bo jest spokrewniona, ale o reszcie to już nie łaska pamiętać!

-Jak rozumiem, mówisz o... towarzyszkach niedoli Valiante?

-A o kim innym!?!

-Upuść nieco pary, Kalion, ja ci nie wróg.

-Przepraszam, Ekeri.

-Rozumiem ratowanie dzieci, ale ratowanie takich kobiet jest poniżej jakiegokolwiek poziomu moralnego.

-Coś mówiłeś, Gwyn'bleidd?

-Tak. Nie ma sensu ratować kurew.

Sori zerwał się od stołu.

-O kim mówisz?

-A choćby o tej całej Valiante...

Klap!

Gwyn'bleidd nie zdążył dokończyć, gdy zniknął.

-Gdzie go umieściłeś, Sori?

-Na dnie Cieśniny Zirith. Jeżeli jeszcze ktoś powie, że moja mama JEST osobą lekkich obyczajów... będzie musiał ze mną walczyć, albo dołączy do Gwyn'bleidda!

-Spokojnie Myszaty, słowa Gwyn'bleidda to było voto sepatatis.- powiedział ostrożnie Ekeri.

To była kolejna lekcja z cyklu ,, nie denerwuj Wędrowca”.

Mistrzowie postanowili pomóc tym spośród ofiar Gatholiana, które chciałyby wyjść na prostą.

 

Mniej więcej godzinę później, do pokoju zajmowanego przez Valiante wdreptała Rosia'the.

-Mas niecinny bsusek.- zawyrokowała.

-Wiem... Niestety, wiem...

-A ciałapyś mieć cinny?

-Chciałabym, ale to niemożliwe...

-Dja mnie nie ma źieći niemożjifych, siom tyjko niepjaktyćne. Tfuj bsusek jest pjaktyćny.

Mała ,,naprawiła” organy Valiante do takiego stanu, jak wcześniej te same organy Shi, i po prostu wyszła. Valiante długo spoglądała na drzwi, zastanawiając się czy, a jeżeli tak, to czy skutecznie. I jak podziękować.

 

-Dzie muj miś?- zapytała Rosia'the mamę.

-Tam, na komodzie. Ten miś od Króla?

-Tak, ten ot Kjuja. Taki faajny, mięciutki...

Rosia'the zwinęła przestrzeń między sobą i pluszakiem, a po odzyskaniu go wróciła do łóżeczka.

 

Z uwagi na kolejny pochmurny dzień, mistrz Wathon wyszedł na spacer. Taki był oficjalny cel opuszczenia kwater bez towarzystwa kolegów.

A tak naprawdę mistrz chciał zaszyć się w jakimś kąciku i spokojnie popłakać.

Gdy patrzył na szczęście przyjaciół, nie zazdrościł im. Ale gdy widział objawy miłości, coś kłuło go w piersi. Sam pragnął miłości. Wolałby zginąć, niż dalej żyć samotnie. Był samotny, i strasznie go to gryzło. A gryzło go szczególnie wtedy, gdy widział zakochane pary. Nawet mimo całej sztywnej maliboeńskiej etykiety, podczas wieczornych spacerów widywał przytulające się, niekiedy nawet całujące się pary. I to gryzło go najbardziej.

Wathon wyszedł do ogrodu, i poszukał wzrokiem jakiegoś ustronnego miejsca. O tej porze spotkanie jakiejś naginającej etykietę pary było mało możliwe. Dostrzegł altankę wciśniętą między załomy bryły zamku. Skierował się w jej stronę. Panował tam półmrok, ale talent Wędrowca ostrzegał, że skok do altany jest ryzykowny z uwagi na żywą osobę przebywającą w owej altanie. Wathon podszedł ostrożnie, talentem przesyłając dźwięk swoich kroków wiele metrów dalej. Gdy dostrzegł siedzącą na ławce, cicho popłakującą postać, podszedł do niej i ukląkł na ziemi przed nią.

-Kim... Kim jesteś?

-Jestem przyjacielem. Nie chcę cię skrzywdzić. Chcę ci pomóc, ale nie wiem, jak...

-Nikt nie może mi pomóc...

Wathon zidentyfikował głos. Była to panna Visenna, wnuczka owej stanowczej księżnej.

-Może jednak jest jakiś sposób?

-Nie... Widzisz, moja babcia za zgodą mojego ojca wybrała mi męża... a Król ma dziś wydać decyzję... a dokładniej kancelaria Króla... są przekupieni, nakłonią Jego Wysokość do zgody...

-Dlaczego tak bardzo nie chcesz wychodzić za mąż? Miłość to wspaniałe uczucie.

-Miłość? Pokochać starszego o 40 lat grubego, okrutnego mężczyznę? On miał już trzy żony, żadna nie żyła dłużej niż dwa lata... Nikt nie badał okoliczności ich śmierci... ale tajemnicą poliszynela jest, że były bardzo wyniszczone, gdy kremowano ciała... Ja jestem jeszcze młoda... Wiem, że miłość to piękne uczucie, ale ja chcę żyć... Chcę pokochać kogoś zbliżonego wiekiem, kogoś, kto by mnie szanował, kogoś, kto by mnie nie chciał skrzywdzić... Ale to i tak na nic. Wszystko jest już ustawione, a ja jestem tylko marionetką... towarem, który trzeba dobrze sprzedać. Wszystko przez to, że jestem wysokiej krwi, a moja babka chce poprzez to małżeństwo zyskać sojusz z innym wysokim rodem...

-Może da się coś zrobić. Nie wolno pozwolić młodej damie cierpieć.

-Co ktokolwiek może poradzić? Nikt nie może wpłynąć na Króla, poza przekupionym mistrzem jego kancelarii i nieświadomymi niczego doradcami... Zresztą, żaden z doradców by mi nie pomógł... to osoby wysokiej krwi, zapatrzone w sojusze, mariaże, alianse, animozje i starcia władzy. Nie będą chcieli mi pomóc... moja babka jest bardzo wpływowa.

-Wydaje mi się, że nie doceniłaś Doradców Króla... Istnieje szczególna grupka szczególnie faworowanych Doradców... Królewski Młody Krąg Magów...

-Są młodzi, ale nie będą chcieli zaryzykować swojej pozycji dla kogoś, kogo nie znają... Wiem, że za siebie nawzajem i za swoje damy poszliby w ogień i na śmierć, ale za obcą osobę?

-Sądzę, że jednak będą skłonni pomóc. Nie jest im obce uczucie współczucia czy miłosierdzia. Są sprawiedliwi i odważni, niekiedy aż za bardzo.

-Mówisz tak, jakbyś ich dobrze znał... przyjacielu. Czy mogę poznać twoje imię?

-Jestem Wathon, Mistrz Wędrowiec Młodego Kręgu.

-Mistrzu, ja... ja przepraszam, nie wiedziałam...

-Ależ nic się nie stało, panno Visenno. Masz moje słowo, że zrobię wszystko, by Król nie zgodził się na to małżeństwo.

-Dziękuję, mistrzu... Jak ja się odpłacę?

-Nijak. Ufaj i miej nadzieję, a ja dam z siebie wszystko.

 

Wathon skoczył prosto do swojego pokoju i zamyślił się nieco. Pomyślał, że Król niczego nie odmówi swojej Królowej, a ona niczego nie odmówi... właściwie wszystkim Mistrzom, gdyż dała słowo. Wathon przebrał się w galowy, biały strój, założył szarfę i lilijkę, po czym wyszedł ze skrzydła magów. Zapytał gwardzistę, gdzie znajdzie Królową Wichrowego Tronu.

-Bogini jest zapewne w Sali Królowej lub u Króla.

-Dziękuję.

Wathon skoczył za róg korytarza, tuż koło Sali Królowej. Poprawił strój i wyszedł zza rogu. Biała Straż sprezentowała broń, ale po cichu. Wathon poprosił by go zaanonsować.

Jeden z pałaszników zapukał w drzwi.

-Wasza Wysokość, mistrz Wathon prosi o audiencję.

-Zapraszam mistrza.

Wathon wszedł.

-Pozdrowieni i szacunek Najjaśniejszej Pani.

-Pozdrowienie i szacunek, mistrzu. Jak mogę pomóc?

-Przede wszystkim chciałbym zapytać o samopoczucie Waszej Wysokości, jeżeli można.

-Można, mistrzu. Nie czuję się najlepiej, rano znów... znów byłam niedysponowana.

-Proszę mi wybaczyć szczerość... Torsje?

-Niestety.

-Czy Wasza Wysokość życzy sobie, bym poinformował naszych mistrzów-medyków?

-Gdyby mistrz mógł, mistrzu Wathonie...

-Ależ to żaden problem. Czy mogę jakoś pomóc Waszej Wysokości?

-Mam pewien dylemat...

-Tak, Wasza Wysokość? Jestem do usług.

-Mam tu kilka bel jedwabiu w różnych kolorach, i zastanawiam się, z której uszyć pościel dla mojego maluszka.

-Proszę wybaczyć pytanie, w jakim kolorze była pościel księcia Lucjusza?

-Białe poszewki na poduszeczkę, dwa kocyki: zielony i czerwony, i białe prześcieradełka. Te ostatnie są prawie nieużywane, używane były tylko raz...

-Moim skromnym zdaniem, Wasza Wysokość, najładniejsze byłyby kocyki w kolorze kremowym i jasnoniebieskim, oraz białe poszewki.

-Mówił ktoś panu, że ma pan gust, mistrzu?

-Nie, Wasza Wysokość. Taka opinia z ust Waszej Wysokości jest dla mnie bardzo cenna.

-A mówiłam już kiedyś, że wspaniale pan wygląda? Nie mówię tylko o stroju i prezencji, lecz o pańskich rysach twarzy. Przypomina mi pan Atiego, gdy był jeszcze młodszy...

-Dziękuję Waszej Wysokości.

-A teraz, mistrzu, co pana naprawdę do mnie sprowadza?

Wathon poczuł się jak jeleń na celowniku doborowego łucznika. Opisał sytuację.

-Kancelaria jest przekupiona?

-Moja rozmówczyni jest tego pewna.

-Zgodnie z maliboeńskim prawem, gdy Królowa Wichrowego Tronu neguje wniosek złożony ,,do berła”, musi ją otwarcie poprzeć Doradca Króla, ale wystarczy jeden. Jest pan gotów poprzeć mój sprzeciw? Sprzeciwię się, jeżeli mnie pan poprze.

-Poparłbym ten wniosek nawet, gdybym miał przypłacić to życiem. Nie pozwolę tak wyjątkowej młodej damie jak panna Visenna cierpieć.

 

Królowa wyszła ze swej sypialni, mistrz Wathon za nią. Udali się w eskorcie Białej Straży do sali tronowej. Po drodze napatoczyli się Ekeri, Kalion i Sori, wracający z ogrodu. Wathon ich wtajemniczył pobieżnie, ale to wystarczyło...

-Poprzemy cię, Wathon!

Gdy zbliżali się do Sali Tronowej, maiordom ogłosił:

-Jej Wysokość Iditaldin, Królowa Wichrowego Tronu i pani Siedmiu Królestw, wraz z mistrzami Królewskiego Młodego Kręgu Magów.

Weszli. Królowa wyglądała majestatycznie w długiej, błękitnozłotej sukni, a mistrzowie prezentowali się również nienagannie. Trzej z nich byli uzbrojeni w ,,klingi przyjaźni”.

Król wstał, królowa podeszła do niego. Isengrim ucałował jej dłoń, i poczekał aż usiądzie na przynależnym jej tronie. Mistrzowie skłonili się elegancko, i zajęli miejsca stojące po bokach tronów.

-Wasza Królewska Mość, przybyła Lady Moireann, księżna Kantodai i Trelianu.

-Czy jest jakaś konkretna sprawa?

-Księżna złożyła wniosek o zezwolenie na mariaż jej wnuczki, panny Visenny, z księciem Magorem Traisem.

-Omówiliśmy już tę sprawę w gronie doradców, udzielam zgody. Czy ktoś chce zaprotestować?

-Składam oficjalną negację zgody- powiedziała delikatnie Królowa ku zdziwieniu zebranych.

-Czy ktokolwiek z tu obecnych popiera negację złożoną przez Jej Wysokość?

Chwila ciszy.

-Niestety, na sali nie ma nikogo, kto mógłby poprzeć negację Królowej. Więc...

-Więc popieram ją ja, Mistrz Wędrowiec Wathon, Doradca Króla i sojusznik Królowej.

Księżna Moireann zbladła...

-Więc popieram ją ja, Mistrz Stworzyciel Kalion, Doradca Króla i sojusznik Królowej.

-WIĘC POPIERAM JĄ JA, MISTRZ KSZTAŁCICIEL EKERI, DORADCA KRÓLA I SOJUSZNIK KRÓLOWEJ.

-Więc popieram ją ja, Mistrz Sori, doradca Króla i sojusznik Królowej.

-Kto jest przeciw?- zapytał król.

-Wasza Wysokość, jako twoi zaufani zausznicy zalecamy zignorowanie negacji...

-Król niekiedy stoi ponad Prawem, niekiedy je kształtuje, lecz w tej sytuacji... przyjmuję negację Królowej Iditaldin, popartą przez czterech spośród moich zaufanych doradców, i odmawiam wydania zezwolenia. Każdy dokument w tej konkretnej sprawie, zawierający moją zgodę, będzie fałszywy i jego twórca zostanie ukarany śmiercią przez spalenie żywcem, zgodnie z Prawem.

 

Gdy audiencje się skończyły, a Król, Królowa i mistrzowie znaleźli się w prywantnym skrzydle Zamku, król nagle zatrzymał się i obrócił do reszty.

-A teraz, Kłoseczku, szanowni mistrzowie... Po co była ta szopka?

-To może ja opowiem, Wasza Królewska Wysokość- powiedział Wathon.

I opisał sprawę.

-I ja miałem być sędzią i katem tej panny?- oburzył się Król- Na przyszłość, wystarczy słowo szeptem, odmów, i odmówię bez wahania. Wystarczy mi słowo, a ufam, że tego słowa nie nadużyjecie.

-Oczywiście że nie, Wasza Wysokość.

 

Wathon został przyjacielem i powiernikiem Visenny. Spotykali się początkowo często, potem coraz rzadziej.

Miesiąc od pamiętnej audiencji...

-Wiesz, mistrzu, moja babcia pozwoliła mi poślubić kogoś młodszego i dużo przystojniejszego.

-Tak?

-Zostanę żoną księcia Fliana Valoria, i zrobię to z prawdziwą rozkoszą. Jest taki elokwentny, miły i przystojny...

W tym momencie Wathon się po prostu wyłączył. Odpowiadał jak automat.

 

Godzinę później, audiencja z kolejnym wnioskiem księżnej Moireann... Obecna była i księżna, i jej syn, i Visenna... I Wathon, stojący obok tronu króla. Była również Jej Wysokość.

Królowa zerknęła na mistrza Wathona, gdy ten doradzał zgodę Królowi. Na jego twarzy odbił się taki żal i taka porażająca rozpacz... Królowa miała wrażenie, jakby widziała człowieka umierającego od trucizny przy szafce z odtrutkami. Ale ten wyraz twarzy mistrza trwał tylko chwilę. Gdy król się zgodził, mistrz Wathon ukłonił mu się i zniknął.

 

Sześć dni później, dzień przed ślubem...

-Mistrzu, jestem ci bardzo wdzięczna, że zaopiniowałeś pozytywnie wniosek mojej babci.

-Ależ... to była przyjemność...- wydusił przez zaciśnięte zęby Wathon.

-Chciałabym cię prosić, mistrzu, o jeszcze jedno...

-Zamieniam się w słuch.

-Proszę, bądź moim prowadzącym przed ceremonią...

Prowadzącym nazywano kogoś, kto prowadził pannę młodą do ołtarza, i później uczestniczył w ceremonii jako świadek. Wathon wiedział, ile go to będzie kosztować nerwów, ale...

-Dobrze. Dla ciebie wszystko, panno Visenno. Zrobię, co każesz, i zginę, gdy... gdy każesz.

Wathon wiedział, że dla niego rozkazem śmierci będzie przysięga małżeńska Visenny...

Kochał ją, ale pragnął jej szczęścia, więc milczał.

 

Następnego dnia...

Wszyscy Mistrzowie założyli galowe szaty, gdyż otrzymali zaproszenia dla siebie i swoich dam na ślub, który miał się odbyć w Pałacu Zaślubin na terenie Zamku w Maliboen.

Wathon od rana chodził jak struty. W pewnym momencie...

-Ej, fujciu Fathonie, ja tu śtoję! Pjosię mnie nie teptać!

-Przepraszam, Rosia'the. Wyglądasz wspaniale. Ta sukienka... zapewne projekt wujcia Soriego?

-Tak... Taka łatna, i spećjajnie dja mnie... Tatuś źjobił, a fujcio Soji źiapjojektofał. Ciemu jeśteś taki śmutny i bjady, fujciu?

-Denerwuję się. Pełnię ważną rolę.

-Psiepjasiam, fujciu, aje nie osiukaś mnie. Ty jom kohasz. Ty kohasz tom damę, cio ma iść do śjubu.

-Rozgryzłaś mnie, Rosia'the. Nie mów tego nikomu, dobrze?

-Nie pofiem. Śłofo.

-Dziękuję ci. Kocham ją. Kocham pannę Visennę, ale chcę jej szczęścia, a skoro będzie szczęśliwa u boku innego... Jakoś przeżyję tę ceremonię.

Wathon odszedł.

Podczas ceremonii sprawił się znakomicie, ale gdy przyszła kolej na przysięgę małżeńską, osunął się nieprzytomny na ziemię. Mistrz Ekeri momentalnie do niego przypadł.

-Kalion, mamy atak serca.

 

Mistrz Kalion podbiegł do nieprzytomnego przyjaciela, i przystąpił do przywracania czynności życiowych.

-Co się dzieje? Nie rozumiem.- powiedział pan młody.

-Atak serca...- powiedziała cicho Visenna- W tym momencie...

-Czy ktoś jest w stanie mi wytłumaczyć, co tu się dzieje?- zapytał biskup.

Na przód wysunęła się Rosia'the.

-Ofsiem. Ja potjafię.

-Kalion?- zapytał Sori.

-Robię co mogę! Ale on... on nie chce wrócić, trzyma się śmierci jak matki!

Rosia'the podeszła do Biskupa, on się pochylił. Po chwili wyprostował się.

-Nie mogę udzielić ślubu w tej sytuacji. Prawo kanoniczne nie pozwala.

-Pięknie, ten tu zepsuł mi noc poślubną...- warknął pan młody.

Wszyscy poza Visenną zamarli, niektórzy z oszołomienia, inni, jak rodzina królewska czy mistrzowie poza Ekerim i Kalionem, z gniewu.

-Ano, zerknij do jego głębokich myśli i czytaj na głos.

-On... on chce umrzeć. ,,Nie ratujcie mi życia, przyjaciele. Niech się skończy fizycznie, tak jak wczoraj skończyło się psychicznie, gdy umarła nadzieja, że to wszystko jest tylko złym snem. Ja nie chcę przeżyć tej ceremonii, bo świat po niej będzie dla mnie tylko koszmarem. Nie ratujcie mnie. Nie opłakujcie mnie. Żegnaj Vi... żegnajcie przyjaciele.” Tyle. Więcej nie ma.

-Wczoraj umarła nadzieja, że to wszystko jest złym snem? Co jest tym złym snem?- pytała siebie Visenna.

-Jeśteś pikna, aje głupjutka.- stwierdziła Rosia'the- Nje fitsisz, co mu zjopiłaś? Psiecieś on hćie umsieć, po ty kohaś inneko! A on koha ciepie bajdziej, niś ciokojfiek! Ja nie hćiem śtjacić fuuujcia...- Rosia'the rozpłakała się.

Safila podeszła szybko i objęła ją.

-Ty cały ten czas czekałeś... ale czemu nic nie powiedziałeś?

-Słuchaj, bo nie powtórzę!- syknęła klęcząca przy córeczce Safila- Wathon to obłędnie honorowy mężczyzna, który woli asystować przy szczęściu tych, na których mu zależy, niż zakłócić to szczęście i spróbować sięgnąć po własne! A na tobie zależy mu absolutnie!

-O nie, Wathon... Tak łatwo to ty mi tu nie umrzesz- warknął Kalion- Nie ma kurwa mowy...

-Słownictwo!

-Nie hamuj mnie za słownictwo, kancelisto... Mój talent jest wielodzielny... Shi, powtórka z Wideł!

Błysnęło, i Wathon wziął drżący oddech. Kalion wyglądał na wykończonego, ale się uśmiechał.

-No, mówiłem że mi tu nie umrzesz...

Wathon niechętnie odzyskał przytomność. Pierwszą rzeczą, którą zrobił po otwarciu oczu, było sięgnięcie talentem do szarfy którą przewiązane były dłonie Visenny i pana młodego.

Szarfa wylądowała gdzieś daleko, na górnej gałęzi najwyższego drzewa w najbardziej nieprzebytym zakątku najdzikszej puszczy.

-Non possumus...

-A co ty masz do gadania, Savilorczyku? Małżeństwo zawarte, Visenna jest już moją własnością, więc zdychaj!- wrzasnął pan młody, po czym zdał sobie sprawę co powiedział i przy kim.

Isengrim Staellon Vanirion zwrócił się do syna, księcia Lucjusza w te słowa.

-Synu, jestem nieco zmęczony... zajmij się tą sprawą. Po raz kolejny coś umknęło mojej uwadze.

-Co takiego, ojcze?

-Fakt, że savilorscy mistrzowie też mogą kochać. Ale tym razem to zapamiętam.

-Ależ...- zaczęła Moireann- Wasza Wysokość dał zgodę na ślub, ceremonia jest prawie skończona, czemu ją przerywać przez jednego Savilorczyka?

-Ponieważ w tej sytuacji prawo kanoniczne zabrania jakiemukolwiek kapłanowi, ze mną włącznie, dokończenia ceremonii. Ślub nie może być powodem zgonu.

-Ale on jest przytomny i żywy!

-Ledwo żywy, i mało przytomny. Mistrzu Kalionie, jaki jest stan mistrza Wathona?

-Jest bardzo osłabiony i ,,zakleszczony” we własnych myślach. Wyciągniemy go z tego w tydzień, może nieco szybciej, Wasza Książęca Mość.

-Maugrim, niech twoi ludzie aresztują...pana młodego. Dwa tygodnie dolnej wieży.

-Jak sobie życzysz, książę- Maugrim dał znak swoim gwardzistom, i pan młody został skuty.

Drugi znak, i wywleczony.

Ceremonię przerwano raz na zawsze.

 

W Skrzydle Magów...

-Kalion, Hevela, Greaff, Fail'ess, Sori... zapraszam na rozmowę. W tuzin oczu.

-Idziemy, Ekeri.

Zamknęli się w biblioteczce.

-O co chodzi, Ekeri?

-Wpadłem na pomysł, byśmy my też wzięli ślub z naszymi partnerkami.

Kalion zrobił wielkie oczy.

-Ekeri, mówisz poważnie?

-Jak najbardziej, Kalion. Spójrz na to, co masz. Partnerkę, córeczkę, będziesz miał synka... Nie sądzisz, że czas się ożenić?

-Niegłupie...

-Hevela?

-Jak Kalion się żeni, to ja też spróbuję.

-Greaff?

-Musiałbym najpierw porozmawiać z Maugrimem i jego żoną... a to nie będzie bezpieczne.

-Daj spokój, Maugrim może wydaje się straszny, ale dla przyjaciół to pluszowy tygrys. A najpierw porozmawiaj z panną Vardalieną, żeby nie było przymusu.

-Dziękuję za radę, Ekeri, tak zrobię.

-Fail'ess?

-Jeżeli Shi mnie zechce, to ja z ochotą.

-Sori? A jak ty widzisz tę sprawę, Myszaty?

-Ja... cóż, ja... Ja sądzę, że powinniśmy się ożenić WSZYSCY tego samego dnia.

-Co rozumiesz przez wszyscy?

-Nasza szóstka, plus Wathon, Anorian i Fogen.

-Wathon to nie problem, ale Ano i Fogen... to może być ciężki zgryz.

-Trzeba z nimo ostrożnie porozmawiać. Zawołać ich?

-Jakbyś mógł, Kalion.

Po chwili do otwartej biblioteczki weszli Anorian i Fogen.

-O co chodzi, przyjaciele?

Ekeri wyjaśnił sprawę.

-Chciałbym, ale kto zechce takiego tłuściocha jak ja? Wypadam, Ekeri.- rzucił Ano.

-A ja... cóż, też chciałbym, ale już za późno...

-A to czemu?- zdziwił się Kalion.

Fogen wyjął spod koszuli galowej wisiorek w formie obrączki na srebrnym łańcuszku.

Pozostali, poza Ekerim, zrobili wielkie oczy.

-Tak myślałem- powiedział Ekeri- Kto?

-Ma na imię Joanna. Jest przyboczną panny Rozalii.

-Czemu nic nie mówiłeś? Zrobilibyśmy ci wesele stulecia!

-Dlatego nie powiedziałem ani słowa. Chciałem czegoś małego i skromnego, Jo też. Udało nam się wziąć ślub bez rozgłosu, w pięknej kaplicy w sanktuarium Wielkiej Matki w puszczy treliańskiej.

-Przecież ani razu nie zniknąłeś!

-Nie za dnia. Czas się przyznać, Sori.

-Fogen poprosił mnie któregoś dnia, bym dał mu kamień skoku na 2 osoby, wte i wewte. Nie wiedziałem, że się ożeni... Przepraszam, mistrzu Ekeri, mistrzu Kalionie.

-Nie zrobiłeś nic złego, Myszaty. A na ciebie, Fogen, też nie jesteśmy źli, co nie?

-Ni chu-chu.

-W takim bądź razie, Fogen, jesteś pierwszym żonatym w naszym gronie. Nie myślałeś, żeby zaprosić swoją żonę by z tobą zamieszkała?

-Nikt nie wie o tym, że ona jest moją żoną... Tylko wy.

-To zaproś ją chociaż w odwiedziny. Nie damy nawet znaku, że wiemy, dopóki ty nie pozwolisz, Fogi.

-To jest myśl...

 

I Joanna przyszła, ale w towarzystwie panny Rozalii. Trzymała się skromnie na uboczu.

-Szanowni mistrzowie...miałabym małą prośbę.- powiedziała nieśmiało Rozalia.

-Cokolwiek zechcesz, Pani. Jak możemy pomóc?

-Za miesiąc... za miesiąc zostanę mężatką.

-To wspaniała wiadomość, gratulacje! A jak możemy pomóc?

-Tuż przy Południowym Murze, o tam, stoi duży zamknięty budynek- Rozalia wskazała przez okno- Jest to królewska kaplica weselna. Jest już w bardzo złym stanie, ma już blisko 300 lat... Król przydzielił inżyniera, by ją zburzyć i odbudować na nowo, ale to zabytek... Jest pomnikiem tradycji, i bardzo bym nie chciała, by runęła.

-Mamy nakłonić Króla by zmienił zdanie? Żaden problem.

-Nie chodzi tylko o to... Chciałabym, byście to Wy zajęli się remontem kaplicy. Wiem, że to dużo, ale wiem też, że jeżeli pojedyńczo jesteście niesamowici, to razem tworzycie byt o boskiej mocy. Troszkę poczytałam o Waszych talentach... i tak skromnie sądzę, że bylibyście w stanie stworzyć niesamowite dzieło.

-Jak mamy coś robić, to sami. Inżynier królewski może być tylko doradcą. To jest nasz warunek.

-Czyli nic z tego... Król się nie zgodzi.

-Oj, Król zgodzi się na pewno...

-Dziękuję. Mistrzu Fogenie, ja wiem.

-O czym, Pani?

-Pan wie, o czym wiem.

-Ach, o tym... Ja też wiem.

-O czym?- zapytała miękko Jalie.

-Jestem szczęśliwy... i nie jestem sam. Możecie się nie kryć, przyjaciele.

-Ekerku, o co chodzi?

-Fogen się ożenił.

-Co?

-To co słyszałaś, Jalie. Fogen jest pierwszym żonatym w naszym gronie... ale nie ostatnim.

-Jak mam to rozumieć?

-Zobaczysz...

-Ekeri, Hevela, idziemy do Króla. Pełna gala.

-Jak chcesz, Kalion.

 

U Króla...

-Więc, mistrzowie, chcecie zająć się osobiście przebudową kaplicy weselnej mego rodu? To nie tak, że was nie doceniam, lecz czy aby na pewno dacie radę? Myślałem, że pan, mistrzu Ekeri, jest medykiem, pan, mistrzu Hevelo, dyplomatą, a pan, mistrzu Kalionie, przetwórcą materii? Mylę się?

-Wasza Wysokość nas nieco nie docenia. Stworzyciel włada materią na wszelkie sposoby, Kształciciel formuje rzeczywistość, a Płomienisty włada temperaturą. Może mały pokaz?

-Jestem ciekaw, co jesteście w stanie stworzyć tak na szybko...

-Ekeri-sakio, faliar'e.

-Vaisti- odparł mistrz Ekeri, a przed nim pojawiła się forma perfekcyjnie doszczegółowionego żaglowca. Kalion wypełnił materię formą, a Hevela stopił precyzyjnie krawędzie.

Okręt był wykonany ze szkła, wewnątrz było widać szczegółowo oddane kajuty i pokłady artylerii, z małymi figurkami marynarzy pełniących służbę. Żagle były z biało-złotego jedwabiu, liny z plecionego lnu, maszty z dębiny. I to wszystko powstało i wystygło w dziesięć sekund. Król oparł się ciężko o biurko.

-Bogowie...

-Nie, Wasza Wysokość, zaledwie savilorscy mistrzowie.

-Macie moją zgodę. Inżyniera oddaję pod wasze rozkazy.

Pół godziny później mistrzowie weszli do kaplicy.

-Matko Świata... to jest idealne miejsce na projekty Wathona!- powiedział Hevela.

-Te kapitele zrobi się z diamentu, kolumny z zagęszczonego kwarcem szkła, ławki z pierwszorzędnej dębiny... Widzicie tamten kamień? To legendarna Skała Przysięg. Jej ruszyć nie możemy, stalli też nie... Ale cała reszta do odnowienia... Hevela, poliżesz kolumny ogniem?

-Z prawdziwą przyjemnością. Przydałby się Wathon...

-Trzeba go oszczędzać, ale rzeczywiście przydałby się Wathon.

 

Tydzień później, ta sama kaplica...

-Sori, przetnij ten kawałek, o w tym miejscu, gdzie jest nacięcie. Tam wejdzie klin pod podparcie chóru. O, dobrze... I teraz ten z lewej w oznaczonym miejscu...

-Zrobione, Wathon.

-To co, mogę opierać sklepienie przedsionka?- zapytał Kalion Wathona.

-Masz już gotowe punkty wspomagające, a widziałeś projekt. Stawiaj.

-W jakim ma być kolorze?

-Chciałem tam umieścić fresk...

-Jaki?

-Ekhm... „Apoteozę Dariaesa”

Imię Dariaes było imieniem legendarnego założyciela Wichrowego Tronu, który awansował do poziomu prawej ręki Zrodzonego Z Kamienia, czyli stał się nieśmiertelnym półbogiem.

-Dobra myśl. A co na ścianach bocznych?

-Dwa faltiony.

-Z czyimi twarzami?

-Król i książę Lucjusz chyba się nie obrażą, jak użyjemy rys twarzy Królowej i panny Rozalii?

-Ryzykowne.

-Co jest takie ryzykowne, Mistrzu Hevelo?

-Wasza Wysokość tutaj?

-Chciałem zobaczyć, jak wam idzie, po tym jak mój inżynier odmówił współpracy.

-Zapraszam do wejścia.

-Dziękuję, mistrzu Kalionie. Nic mi na głowę nie zleci?

-Poza szkicującym punkty na suficie Fogenem, nic nie ma prawa zlecieć. Fogen, a ty się nie wybierasz?

-Nie, Kalion. Kończę trzeciego pająka.

-Jakiego znów pająka?- król zmarszczył brwi i wszedł do środka- Na miłosierdzie!

-Czyli się podoba?

-Jest lepiej, niż śmiałem śnić... Ale skąd macie tak wielkie diamenty?

-Stworzyłem je. Obawiam się, że w kącie fosy ma Wasza Wysokość kopalnię piasku. Ale to się wyrówna.

-Kto formował te kolumny?

-Mistrz Ekeri. A mistrz Hevela wyrównywał powierzchnie ogniem o temperaturze płynu basylejskiego.

-I sufit to wytrzymał?

-Sufit wymieniliśmy, wszystko zachowało formę, ale zmieniło materię. No, poza ołtarzem.

-Ruszyliście Skałę Przysięg?

-Skądże! Wejdż za kotarę, Wasza Wysokość.

-Nowa obudowa kamienia, odnowione stalle, ołtarz z... złota i kamieni szlachetnych? Skąd tyle złota? To też wynik kopania piasku?

-Też.

-Puściłem was na żywioł...

-Wasza Wysokość każe, a wszystko wróci do poprzedniego stanu. Nawet dodamy żywe pająki w pajęczynach.

-Nie, nie chcę powrotu. Kontynuujcie wasze dzieło, mistrzowie.

-Wasza Wysokość miał nie wiedzieć, co się tu dzieje. I musimy wymagać królewskiego słowa honoru, że nikt się od Waszej Wysokości nie dowie o niczym, co Wasza Wysokość tu zobaczył, usłyszał, dostrzegł, domyślił się etc.

-Macie moje słowo, choć daję je z żalem. Wszystko tu jest takie piękne, ale nie przeładowane nadmiarem ostentacji...

Tegoż wieczora, w różnych miejscach, wszyscy Mistrzowie poza Anorianem, Wathonem i Fogenem oświadczyli się. Żaden nie usłyszał ,,nie”.

 

Nazajutrz rano rozległ się alarm w zamku. Mistrzowie zerwali się z posłań, szybko się ubrali i pobiegli w stronę bramy, skąd dobiegał dźwięk dzwonu alarmowego. Cały mur nad bramą zastawiony był Gwardzistami, mierzącymi z broni palnej do czegoś na moście.

Mistrzowie wbiegli na mur.

„Tak się tu wita gości? Cieplej witali mnie rolnicy, gdy lądowałem awaryjnie na ich polach”

-POŻERACZ CHMUR!!!- rozległo się wołanie mistrzów.

-Ekeri, znasz tego smoka?- zapytał Maugrim.

-Tak, to mój stary przyjaciel z dzieciństwa, nosi imię Sahorradei Caegwjopi, czyli na ludzki Pożeracz Chmur.

-Ręczycie za niego?

-Dam się ściąć bez walki, jak on coś bardzo złego zrobi. To jeszcze szczeniak, pamiętam go jako jajko.- powiedział Kalion- Zresztą, to on ,,spinał” Ekeriego z Jalie, dzięki niemu istnieje ta magiczna więź między nimi, dzięki niemu Ekeri słyszy. To pozytywny morf.

-Pożeracz, jak chcesz wejść, musisz się mieścić. Zmniejsz się.

„A rzucicie mi ubranie, czy znów mam być psem?”

-Sori, skocz po zapasową tunikę, która została po Gwyn'bleiddzie.

Po chwili Sori wrócił z białą tuniką, spodniami, bielizną i pasem.

-Otworzyć bramę, wpuścić smoka na dziedziniec frontowy!

-Tak jest, kapitanie!

Bramę otwarto, smok niefrasobliwie wtruchtał na dziedziniec, a Sori podszedł do niego z ubraniem.

-Tylko transformuj się w powietrzu- powiedział cicho- Nie psuj sobie relacji z tutejszym władcą.

„Jasne.”

Błysnęło, i po chwili na miejscu smoka stał drugi Kalion, tylko że w białej tunice i bez butów. Mistrzowie zbiegli, by go przywitać. Zaczęły się uściski.

Po schodach na dziedziniec powoli zszedł Maugrim i podszedł do smoka.

-Witam, jestem Maugrim. Kapitan Straży Króla Wichrowego Tronu.

-I nasz serdeczny przyjaciel- dodał prawdziwy Kalion.

-Miło- powiedział chropowatym głosem fałszywy, czyli smok- Jak przyjaciel moich przyjaciół, to i mój.

Smok podszedł do Maugrima i stuknął nosem w jego nos. Maugrim niewiele myśląc oddał gest, rozumiejąc że to smoczy sposób powitania.

Na krużganek wyszedł Isengrim Vanirion z synem, obaj w półpancerzach i z bronią.

-Maugrim, masz coś do zaraportowania?

-Odwołuję pogotowie, gość jest przyjaźnie nastawiony. To smok.

-Gdzie masz tego smoka?

-Stoi obok mnie.

-Widze tylko naszych savilorskich przyjaciół. Zaraz... nie wiedziałem, że Mistrz Kalion ma brata- bliźniaka...

-Ten bliźniak w białej tunice to smok.

-Zapraszam go do gabinetu, jeżeli ma pokojowe zamiary.

Gdy król i książę zniknęli, smok zapytał:

-Co to ten gabinet i jak tam dotrzeć?

 

Gdy Pożeracz Chmur stanął przed Królem, nie ukłonił się, a zaledwie zamknął na chwilę oczy.

-Coś mało znasz ludzkie maniery, mości smoku.

-A jak sobie wyobrażasz smoka robiącego wasze wygibasy w locie? Smok zamyka oczy z szacunku, daje starszemu lub ważniejszemu szansę na atak.

-Więc to jest smocza etykieta...

-Tak. Jest jeszcze kilka... Kalion, przyjaciele czy wrogowie?

-Przyjaciele, Pożeraczu.

-To może się przywitam?

-Lepiej nie. To byłoby źle widziane.

-Myślałem, że jak człowiek widzi przyjaciela to się z nim wita...

-Tak, ale to jest Król...

-Nie łapię waszych ludzkich tytułów. Co to oznacza po smoczemu?

-Safarradaoi.

-A, to rozumiem, i przepraszam. Chociaż, mój ojciec też był przywódcą klanu...

-Jesteś synem władcy smoków, mości smoku?

-Męczy mnie tłumaczenie. Smoki nie mają władców. Przywódcą zostaje najmądrzejszy, a wodzem walki najsilniejszy w klanie. Ale tak, mój ojciec pełnił funkcję przywódcy.

-A jak się witacie?

-Trącamy się nosami. Smok nie poda przecież łapy innemu smokowi.

-Z ochotą dodam do swoich doświadczeń życiowych powitanie ze smokiem- powiedział nagle milczący król.

Pożeracz Chmur podszedł do niego i miękko musnął jego nos swoim.

-Spróbuj, synu. To nie boli.

Lucjusz również przywitał się ze smokiem.

-Jest tu dla mnie jakieś zajęcie?

-Na razie nie, Pożeraczu- powiedział Ekeri- Ale wkrótce będzie.

-Pożeracz? To twoje imię?- zapytał król.

-To imię w waszym tłumaczeniu. Mogę dostać trochę mięsa? Zgłodniałem.

To było całkowite pogwałcenie maliboeńskiej etykiety. Hevela myślał, że wybuchnie walka, ale król tylko zachichotał.

-Mistrzu Greaff?

-Tak, Wasza Wysokość?

-Nakarmcie naszego nowego gościa.

-Tak jest, Wasza Wysokość.

Gdy szli do kwater magów, Kalion zapytał sobowtóra:

-I co myślisz o Królu, Pożeraczu?

-On ma złe zamiary. Nie przedstawił mi swojej samicy.

-Pożeraczu, wiem, że wasi przywódcy każdemu nowemu przyjacielowi przedstawiają swoją partnerkę, ale tu panują nieco inne reguły.

-Aha. Czyli on ma dobre zamiary, a to kwestia tutejszych reguł?

-Tak.

-Co z moim mięsem?

 

Gdy Pożeracz przywitał się już z damami, zabrał się za jedzenie mięsa. W samotności, bo maniery ludzi musiał sobie dopiero przypomnieć. Gdy skończył solidny potransformacyjny posiłek, umył naczynia i wyszedł na korytarz.

-Pożeracz... Chciałbym, żebyś zmienił wzorzec.

-Nie ma sprawy. Na jaki?

-Też na człowieka, ale kogoś, kto mieszka daleko stąd.

-Widziałem, jak wilki zagryzły mnicha-pustelnika. Co prawda, ja potem zagryzłem wilki, ale mam wzorzec z krwi mnicha. Był młody i silny oraz zdrowy.

-Zmieniłbyś formę?

-Już zmieniam.

Znów błysnęło. Po chwili do drzwi Skrzydła ktoś zapukał. Biały Gwardzista.

-Jego Wysokość pragnie poprawić niedopatrzenie. Zaprasza smoka przed swoje oblicze.

-Już idę. Gdzie jest Jego Wysokość?

-W Świętym Świętych.

-Nie mam pojęcia, gdzie to jest. Nie znam jeszcze tej jaskini.

-Nie szkodzi, zaprowadzę.- odparł gwardzista.

Pożeracz poszedł za gwardzistą, a mistrzowie udali się do ,,pracy” w kaplicy.

 

Przed drzwiami Świętego Świętych stało ośmiu Białych Gwardzistów, a naprzeciw czterech Gwardzistów Króla.

-Chwilę poproszę- powiedział Pożeracz i jakby nigdy nic zaczął się przeglądać w napierśniku jednego z Białych Gwardzistów- Oj, futro mi się zmechaciło- rzeczywiście, włosy smoka nie wyglądały schludnie- ale raz się żyje. Dobrze, jak mogę to wejdę.

Gwardziści otworzyli drzwi.

-Smok Pożeracz Chmur, Wasze Wysokości.- zaanonsował jeden z nich.

Pożeracz wszedł i oniemiał. Tak ładnej ludzkiej samicy jeszcze nie widział. Momentalnie zamknął oczy, by po naprawdę długiej chwili je otworzyć.

-Słyszałem, że uznaleś mosci smoku, że mam złe zamiary, bo przywitałem się z tobą, ale nie przedstawiłem ci swojej partnerki. Chcę naprawić ten błąd. Oto królowa Iditaldin Ainel Tossa-Vanirion, czyli mój kochany Kłosek. Moja partnerka, żona, jeżeli wiesz, co to znaczy.

-Ja przepraszam, że myślałem, że masz złe zamiary, przywódco- powiedział strapionym, ale już jedwabistym tonem smok- Ale tak mnie wyszkolono. Miło mi poznać partnerkę przyjaciela moich przyjaciół, czyli mojego przyjaciela.- smok znów zamknął oczy.

-Oni się tak witają ze swoją starszyzną- szepnął król do królowej- Zamykają oczy.

Gdy je otworzył, przyjrzał się dokładnie królowej. Po chwili powietrze zaczęło iskrzyć.

Po serii drobnych błysków, w powietrzu pojawił się przepiękny naszyjnik z lśniących kamieni. Ani król, ani królowa nie rozpoznawali ani jednego z nich, ale każdy z kamyków był mistrzowsko dopasowany do innych, i obrobiony z największą precyzją.

-Chciałbym ofiarować ten drobny prezencik najpiękniejszej ludzkiej samicy, jaką spotkałem w całym piętnastoletnim istnieniu.

-Bardzo dziękuję- królowa dygnęła lekko- Ataelku, mogę?

-Możesz, Kłosku.

-Jak go założyć?

-Po prostu dotknąć i pomyśleć, że ma być na szyi. -odpowiedział bez form grzecznościowych smok.

Po chwili naszyjnik wisiał już na szyi królowej.

-Czuję się dużo lepiej...

-To efekt uboczny. Jakby teraz ktoś chciał cię zabić czymś ostrym, to to coś ostrego pękłoby w drzazgi. Za wyjątkiem smoczych pazurów, rzecz jasna.

-Czy jesteś najedzony, mości smoku?

-Tak. Dostałem dobre mięso, i bardzo dobrą wodę. Na potrzeby tak małego ciała starczy aż nadto. Czy mogę zadać pytanie?

-Proszę bardzo- powiedział król.

-Nazwałeś, przywódco, tamtego samca synem, a jest on niewiele młodszy od ciebie. Nie podejrzewam, żebyś mógł mieć dzieci w wieku, jaki was różni, a twoja partnerka nie jest od ciebie starsza. Więc jak?

-Sam tego do końca nie rozumiem- przyznał Król- Ale byłem starszy, lecz zostałem jakimś cudem odmłodzony, moja partnerka również. Nasz syn jest młody, i jako taki nie wymagał odmładzania.

-To zapewne dzieło Małej Przywódczyni Czasu? Spotkałem ją w gnieździe moich przyjaciół. Taka mała, tak wyjątkowa, tak potężna...

-Tak, to jej dzieło.

-Z tego co pamiętam z waszej ludzkiej etykiety, nie należy witać się z partnerkami przywódców. A szkoda.

-Czemu nie? -zdziwiła się Idit.

-Bo my na powitanie trącamy się nosami, a zbliżyć się do obcej, ludzkiej samicy to jak samemu wkładać szyję w zęby wroga. A już zwłaszcza nie należy witać się z zajętymi samicami, bo ich partnerzy będą źli.- przedstawił smoczą logikę Pożeracz Chmur.

-Ati?

-Jeżeli chcesz, Kłosku...

-Chciałabym.

-Więc spróbuj.

Królowa podeszła do smoka i delikatnie trąciła swoim noskiem jego nos. On ostrożnie oddał gest.

-To by zabawnie wyglądało, gdybym był w smoczej skórze...

-Czemu?

-Taki mały nosek kontra nos na pół ludzkiego kroku. To byłoby zabawne.

-Owszem, to byłoby zabawne.

-Jeżeli mogę odejść lub jakoś pomóc, proszę o informację.

-Nie możesz już pomóc, Pożeraczu Chmur. Miło było cię poznać.

-Wzajemnie.

Gdy smok wychodził, para królewska usłyszała jego szept:

-Trzeba wyuczyć się na nowo ludzkich zwyczajów...

Gdy odszedł...

-Nie wiem jak on to robi, ale w jego oddechu nie wyczułam nic.

-Może one tak mają...

 

Tymczasem savilorscy mistrzowie kontynuowali pracę w Kaplicy.

-Zostału już tylko detale i wykończenia...- powiedział Wathon.

-Wiesz co, Wathon... Może by dodać na posadzce mozaikę?

-A co na mozaice?

-No nie wiem, siatka symetryczna?

-Jak zaplanujesz, Fogen, to ja ją wykonam- powiedział Kalion.- A tymczasem zajmijmy się zdobieniami za ołtarzem...

 

Trzy dni później Jej Wysokość spacerując po ogrodach usłyszała dźwięk wbijania łopaty w ziemię.

Skierowała wzrok w tamtą stronę. Mężczyzna..., tfu, smok w ludzkim wcieleniu kopał dołki na jej ulubionym odcinku alejki! Bez pozwolenia!

Iditaldin ruszyła szybkim krokiem w jego kierunku. Smok ewidentnie wychwycił jej kroki, gdyż spojrzał w jej stronę.

-Co robisz na moim ulubionym odcinku alejki, mości smoku?

-Sadzę- odparł krótko Pożeracz.

-A co sadzisz?

-A tam leżą sadzonki.- smok wskazał na leżące na uboczu dziwne drzewka.

Królowa podeszła bliżej. Drzewka wyglądały, jakby były... z metalu?

-Co to za drzewka?

-Jeszcze nie nadałem im nazwy. Wczoraj przez przypadek posadziłem jedno przy tamtej dużej wodorzutni- wskazał na centralną fontannę- I pomyślałem, że tu też będą ładnie wyglądać.

-One... będą rosły?

-Przecież to drzewka. One od tego są, żeby rosnąć.- nie rozumiał sensu pytania smok.

-Z czego one są zrobione?

-Z metali i kamieni. Wiem, że wasze drzewa są z drewna, ale drewno nie błyszczy. A chodziło mi o błyszczące drzewka na ten szeroki kawałek drogi. Sadzę je co pięć kroków, by wyrosły duże i mocne.

-Niesamowite... Żywy metal.

-To jeszcze nic. Kiedyś zrobiłem żywą wiewiórkę z odciążonych rubinów. Była taka fajna, ale się stłukła. Od tamtej pory nie robię żywych organizmów z materiałów wrażliwych. Dobra, dołki wykopane. Te wasze pazury na kiju mają tak tragicznie małą efektywność, że to aż śmieszne. Sadzimy drzewka...

Błysnęło, i leżące na trawniku drzewka zmieniły pozycje i postawę z horyzontalnej na pionową.

-Wczoraj zapomniałem zapytać... Może się na coś przydam? Coś, co wydaje się niepotrzebne, ale byłoby miło to mieć?

-Nie ma nic takiego, mości smoku... chociaż...

-Tak?

-Mam problem z jedną z moich ulubionych sukni... koronka się podarła, i koronczarki mówią, że nie da się jej naprawić.

-Koronczarki? A, takie samice od pajęczyn do strojów?

-Dokładnie.

-Uwielbiam robić pajęczynki! Pajęczynki są takie śmieszne... Zawsze dziwiło mnie, że każda istota chodzi bez pokrowca, tylko człowiek się wyrodził... Macie takie dziwne pokrowce... chociaż twój pokrowiec jest bardzo ładny. Czemu człowiek nie chodzi bez pokrowca- tego nie rozumiem. Pies, kot, małpa, wąż, ptak, ryba, smok- chodzą bez pokrowca i dobrze nam z tym, a człowiek wymyśla coraz to nowe pokrowce.

-Cóż... takie są nasze zwyczaje.- królowa zarumieniła się na myśl, że miałaby chodzić ,,bez pokrowca” przy innych.- Człowiek bez pokrowca jest uznawany za niegrzecznego.

-Ach, więc to tak... Wasze ludzkie zasady też są dziwne, ale rozumiem. Drzewka posadzone, teraz będą sobie rosły, a ja może zajmę się tą pajęczynką?

Pożeracz Chmur naprawił koronkę, wzmocnił ją, a Idit udała się do męża.

-Ten smok jest niesamowity.

-Czemu tak sądzisz, Kłosku?

-Posadził drzewa z żywego metalu, naprawił koronkę przed którą skapitulowała moja koronczarka, poza tym jest równocześnie bezczelny, niewychowany, pozbawiony ogłady jak i milutki oraz bardzo przyjaźnie nastawiony. Zapytał... czemu ludzie chodzą w... pokrowcach... skoro nie robią tego inne istoty.

-W zasadzie dobre pytanie. Chociaż ja osobiście uważam, że to kwestia wytrzymałości nerwowej. Wyobraź sobie, że nagle wychodzisz na korytarz przed sypialnią... cóż, bez pokrowca. Czy Biała Straż by wytrzymała tak oszałamiąjący prospekt?

Królowa znów się zarumieniła.

-Dlatego zawsze chodzę „w pokrowcu”, Ataelku.

-Nie zawsze- wyszczerzył się Jego Wysokość.

Iditaldin Ainel Tossa-Vanirion, Królowa Wichrowego Tronu zaniemówiła.

Isengrim z nią otwarcie flirtował!

 

Wieczorem tegoż dnia...

-Dzieło skończone, Wasza Wysokość. Kaplica ślubna rodu Vanirionów odnowiona. Jest bogato wykończona, ale z zachowaniem pełni dobrego smaku.- powiedział mistrz Kalion, popijając sok z kielicha zaoferowanego przez Króla.

-Tak ją odstawiliśmy, że mucha nie siada. Fail'ess, powiedz: mucha siada, czy nie siada?

-A ma usiąść? Jak ma usiąść, to jestem w stanie to załatwić.

-A bez nakłaniania?

-Mucha nie siada.

-Sam słyszysz, Wasza Wysokość. Mucha nie siada.

-Rozumiem. I dziękuję wam, mistrzowie. Chciałbym też podziękować tobie, Pożeraczu Chmur, za twój wykład o pokrowcach.

Mistrzowie jak na komendę ukryli twarze w dłoniach.

-Pożeracz, powiedz że nie wygłosiłeś swojej tezy o ludziach i pokrowcach do jakiejś ludzkiej damy? Prooszę?

-Muszę pana zmartwić, mistrzu Hevelo. Wykład o pokrowcach usłyszała moja ukochana żona.

-Pożeracz, ja cię zaraz upichcę i zjem! Coś ty narobił!

-No co? To nieprawda że wszyscy chodzą bez pokrowca, tylko człowiek w pokrowcu?

-To prawda, ale tego się nie mówi...

-A to czemu? Zresztą to partnerka przywódcy zaczęła dyskusję o pokrowcach od słów o zniszczonej pajęczynce...

-Pożeracz, a tyle razy ci mówiliśmy... uważaj co mówisz do samic, a szczególnie ważnych...

-Dobrze, nie powiem już ani słowa do żadnej samicy.

-Proszę się nie obrażać, mości smoku. Ani ja, ani moja Idit nie jesteśmy na ciebie źli, obrażeni czy nic.

-Naprawdę?- zapytał smok.

-Naprawdę. Tak ze swojego punktu widzenia powiem, że ten wykład o pokrowcach mi się... przyda. Wprawił Idit w stan zastanowienia, co oznacza... to co oznacza.

Ekeri wiedział, że musi to powiedzieć, choć wiedział, że może go to kosztować królewską niełaskę. Ale życie było ważniejsze niż łaska królewska, nawet w wykonaniu Króla Wichrowego Tronu.

-Odradzam, Wasza Królewska Mość.

-Słucham?- Król był zdziwiony tym non sequitur.

-Przy obecnym stanie Jej Wysokości... działania tego typu są... ryzykowne.

-Rozumiem, mistrzu Ekeri. Lecz nie docenił mnie pan. Jestem świadom, że, jak to pan elegancko ujął, ,,działania tego typu” są wyjątkowo ryzykowne. A ja nie chcę ryzykować.

-Wasza Wysokość, mi osobiście nic do tego, ale sądzę, że Rosia'the i inne damy wolałyby...

-Dość. Rozumiem.- powiedział ostrzej król. Ekeri zamilkł posłusznie- Mości Pożeraczu Chmur, opowiedzcie jeszcze raz wasz wykład o pokrowcach.

Mistrzowie jęknęli zgodnie.

 

Następnego dnia wczesnym rankiem Królowa wybrała się do ogrodu, rzecz jasna w towarzystwie Białych Gwardzistów. Nagle zauważyła w trawie... białego kociaka z czarnymi skarpetkami. Podeszła bliżej, kociak zerknął na nią, jakby niepewnie, ale podszedł bliżej.

W ten sposób się spotkali. Kociak został wzięty na ręce i przytulony. Jeden z Gwardzistów zaczął coś podejrzewać, gdyż kot rozszerzył oczy, jakby ze zdziwienia.

-”Myślałem, że do cudzych, obcych samic nie należy się przytulać?”

-Kto to powiedział?- zapytała królowa, rozglądając się wokoło.

-”No ja. Trzymasz mnie.”

-Gadający kociak?

-”Jaki tam kociak, tylko chwilowo jestem kociakiem. Mam się przemienić? Auu, za co na ziemię w tak brutalny sposób?”

Królowa upuściła kociaka. Ten usiadł na ziemi i zaczął lizać łapę.

-”To nie było miłe.”

-Przepraszam, nie wiedziałam że to ty, Pożeraczu Chmur. Myślałam, że jesteś albo smokiem, albo człowiekiem...

-”Człowiekiem, smokiem, psem, myszą, ptakiem, wężem... Dysponuję dość bogatym zbiorem wzorców, więc gdybym Cię ugryzł- co byłoby nieuprzejme- mógłbym być tobą.”

-Matko... Jesteś nie do rozpoznania!

-”Wręcz przeciwnie, jestem łatwy do rozpoznania. Mam złote oczy z czarną, pionową źrenicą. Zawsze.”

-Nie wiedziałam. Co tu robisz?

- „Trenuję łowiectwo, żeby nie zczłowieczeć na amen”

 

Gdy Idit wróciła do swojej kwatery, Pożeracz zamienił się w ptaka i wleciał przez okno do pokoju, który zajmował po Gwyn'bleiddzie. Gdy się przemienił w człowieka i ubrał, wyszedł na korytarz.

-Zapomniałem, że ludzkie samice są takie miękkie.- powiedział ot, tak sobie.

Wszyscy zamarli, nawet Rosia'the.

-A kto ci to przypomniał?

-Przewodniczka miejscowego stada. Rzecz jasna, nie wiedziała, że to ja. Polowałem sobie na krety, wypróbowywałem wzorzec kota, aż tu nagle przyszła i wzięła mnie na łapy.

-Pożeracz, ja ci chyba obrożę założę i zacznę prowadzać na smyczy...

-No co znowu?- smok prawie się popłakał- To ona mnie wzięła na łapy i przytuliła, nie ja ją! Do niej obiekcje! To nie moja wina! Jako ludź chodzę grzecznie w pokrowcu, nie oblizuję łap, nie ostrzę pazurów, zachowuję się jak najlepiej umiem, a ty grozisz mi smyczą? Mi, smokowi? Nawet nauczyłem się waszego ludzkiego języka, a nawet kilku! Mam dość, czegokolwiek bym nie zrobił jest źle... To może ja wrócę w Góry Złote? Tam nie ma ludzkich samic... a więc nie ma problemów, bo są same smoki.

-Przepraszam, Pożeraczu- kajał się Hevela- Zbytnio się przejmuję naszą ludzką etykietą, ale może byłoby lepiej, gdybyś trzymał dystans od ludzkich samic?

-Jak duży? Jeden ogon, dwa ogony? A może jedne skrzydła?

-Nie, nie aż taki wielki... mniejszy. Jedna lub trzy-czwarte szyi.

-To spowoduje, że nie będzie problemów z samicami?- ożywił się smok.

-Sądzę, że to zapobiegnie kłopotom z odpowiednim dystansem. Ale przydałoby się gdybyś pilnował tego, co mówisz.

-Co, że za dużo?

-Nie, że nie zawsze właściwie. Najlepiej unikaj tematów, które prowadzą do tego co wiesz o łamaniu ludzkich zwyczajów.

-Uważać co mówię, trzymać dystans... Widzę mały problem. Poszerzcie korytarz.

-A to czemu?

-Skoro dystans od samic ma być od ¾ szyi wzwyż, to ten korytarz jest za wąski.

-Pożeraczu, to jest sytuacja musowa. W takiej sytuacji musisz zmniejszyć dystans, ale nie za bardzo, na tyle, na ile wymaga tego sytuacja.

-Rozumiem. A co z udawaniem przedmiotów?

-Już zapomniałem, że to potrafisz...- mruknął Hevela- Nikt się nie obrazi, jak zachowasz... umiar. Czyli żadnego zmieniania się w gąbkę czy lustro.

-A szkoda, ludzkie samice mają taką fajną, miękką skórę...

-I wracamy do pilnowania tego, co mówisz. Dla człowieka temat pokrowca i jego braku jest zamknięty. Nie mówi się na ten temat.

-Ale Samiec-Przewodnik nie był zły przecież?

-Rozgrywka... intymna między nim a Jej Wysokością to ich prywatna sprawa i kolejny temat, którego się nie porusza. W przypadku żadnej pary się go nie porusza. Byłbyś zadowolony, gdyby ktoś wcinał się w prywatne sprawy twoje i twojej samicy?

-Po pierwsze, smoki nie mają prywatności, bo jesteśmy zbyt wielcy. Po drugie, ja jeszcze nie mam samicy...

-A teoretycznie?

-Zależy, co by to była za samica. Jak mądra, silna i piękna, to byłbym zły. Jak brzydka i głupia, byłoby mi wszystko jedno.

-A czy Samiec-Przewodnik wybrałby samicę pierwszego, czy drugiego typu?

-Raczej pierwszego.

-Właśnie. Teraz rozumiesz?

-A... nie dźaźnić Samca-Przewodnika.

-Ani innych samców. Jak nie znasz, to tym bardziej nie dźaźnij, bo może być scysja z której nie wyjdziesz żywy.

-Nie boję się Ludzi.

-A jak trafisz na smoka w ludzkiej skórze?

-Oj, to może być scysja.

-Sam widzisz.

 

Tego samego dnia znudzony Anorian przeszukiwał Maliboen swoim talentem, ot tak, bo się nudził. Nagle napotkał znajomą jaźń.

-Ekeri, Kalion! Sab'lan sago'e taise Maliboen'e!- zawołał automatycznie.

-Sab'lan jest w Maliboen- przetłumaczył automatycznie Kalion na użytek dam- A gdzieś go zdybał?

-Je obiad gdzieś przy rynku.- odpowiedział przyjacielowi Anorian- Wywołać go?

-Wywołaj go, powiedz że jesteśmy w Maliboen, ale nie mów gdzie- powiedział kategorycznie mistrz Ekeri- Jeżeli jest chętny by się przydać i dołączyć do nas, musi przejść ocenę Króla.

-Już go wywołuję, mistrzu Ekeri... Jest zdziwiony że tu jesteśmy, chce żeby ktoś po niego skoczył, bo się pogubi.

-Wathon, Kalion, skoczcie po niego, a potem na Most. Ja idę przygotować audiencję prywatną u Króla, a Hevela ze mną.- rozkazał Ekeri prawem przywódcy.

 

Dziesięć minut później, gabinet Króla...

-Wasza Wysokość, mistrz Stworzyciel Sab'lan.- zaanonsował pokojowiec.

-Niech wejdzie.

Po dwóch stronach biurka króla stali mistrzowie Młodego Kręgu, kapitan Maugrim i książę Lucjusz, a Kalion i Wathon szli ramię w ramię z błękitnookim, platynowym blondynem o opalonej cerze. Król siedział za biurkiem, wpatrując się w gościa uważnie.

-Wasza Królewska Mość...- blondyn ukłonił się- Za pozwoleniem, jestem Sab'lan, mistrz Stworzyciel.

-Witam, mości Sab'lan. Mistrzowie czcigodni, co możecie mi powiedzieć o obecnym Sab'lanie?

-Sab'lan, Wasza Wysokość, jest Stworzycielem o talencie słabszym od mistrza Kaliona, lecz wystarczająco silnym by tworzyć, przetwarzać i puryfikować materię, ciecze i opary. Jest mistrzem alchemii, tworzy leki działające z ogromną precyzją na konkretne schorzenia. Gdyby współpracował ze mną w duecie, nasza efektywność przekroczyłaby poziom percepcji. Choć, prawdę mówiąc, gdy Sab'lan otrzymuje zamówienie na konkretną substancję lub związek, dostarcza dokładnie to, co zamówiono, bez domieszek czy obcych substancji. Gdybym miał Sab'lana po ostatnim epizodzie w Savilorze, u Starych, doszlibyśmy dużo szybciej do formy. Polecam go z powodu jego umiejętności. Odciążyłby mistrza Kaliona.

-Czy ktoś jeszcze chciałby się podzielić opinią na temat mistrza Sab'lana?- zapytał król.

-Sab'lan na co dzień jest miły, uprzejmy i uczynny, wyszkolono go bardzo dobrze. Gdyby troszkę się podszkolił, mógłby mnie zastąpić jako dyplomata- powiedział z przekonaniem mistrz Hevela.

-Jakie są pańskie oczekiwania, mistrzu Stworzycielu?

-Mały pokoik, zapas materii- może być piasek, czasem coś do zjedzenia, gdy będę zbyt zmęczony by sam stworzyć pożywienie, może jakieś skromne honorarium? Ale naprawdę malutkie.

-Powiedzmy, 5 talarów dziennie może być? O ile pańska praca przysłuży się dobrobytowi mieszkańców zamku, miasta bądź kraju.

-Oczywiście, Wasza Wysokość.

-Sądzę, że... witamy na Zamku Królewskim Wichrowego Tronu!

-Dziękuję Waszej Wysokości.

Mistrzowie dopiero teraz zaczęli witać przyjaciela.

 

Gdy dotarli do Skrzydła Magów, a Sab'lan przywitał się z damami i malutką Rosia'the, zapytał:

-Słyszałem na mieście, że Królowa żyje. To prawda?

-Prawda. Żyje, i spodziewa się dziecka.

-Zapewne, mistrzu Kalionie, podajesz jej suplementy wspomagające?

-Jakie suplementy wpomagające?

Sab'lan wymienił krótką listę substancji chemicznych. O połowie Kalion nawet nie słyszał.

-Zapomniałem, że przez ostatnie circa dwa lata byłeś poza Ciągiem... To nowinki, podawane regularnie wzmocnią, ustabilizują i wspomogą każdą ciążę. W Savilorze są stosowane powszechnie, a dzieci rodzą się żywe, mocne i zdrowe. To może ja zacznę przygotowywać te substancje? Chyba nie chcemy powtórki sprzed 20 lat?

-Sab'lan, oczywiście że nie! Ale jest jeszcze Rosia'the, która regularnie odwiedza Królową... a jest Panią Czasoprzestrzeni.

-Uooo...

-Powiedz lepiej, jak nawiałeś z Saviloru? Starzy trzymali cię pod ścisłą kontrolą!

-Wiesz, Fogen, w pewnym momencie poczułem, że wszyscy moi ciemiężyciele stracili moc. To było bardzo dziwne, ale zaryzykowałem, rozwaliłem trzech najgorszych, a reszta zeszła mi z drogi. Załapałem się na Wędrowca do Trelianu, powóz pocztowy do Maliboen, i w ten oto sposób jestem tu.

-A jak zapłaciłeś za powóz?

-Naprawiłem zniszczony dyszel i ośkę. Dla mnie to jakby nic nie zrobić, a woźnica był wdzięczny. I przywiózł mnie do Maliboen. Potem pojawili się Wathon z Kalionem, i jestem tu, gdzie jestem. Jest tu może Pożeracz? Ostatni raz widziałem skubańca jak mknął nad Zamkiem, rozganiając chmury ogniem.

-Jest, chodzi po zamku. A co?

-Jest mistrz Ekeri, jest mistrz Kalion, jest Pożeracz, jestem ja... Możemy rozkręcać przemysł! Wpadłem na kilka bardzo obiecujących substancji o różnych zastosowaniach, ulepszyłem twój stabilizator przeciwbólowy, mistrzu Ekeri...

-A na kim testowałeś?

-Na sobie. Wszystko mam opisane w pamięci.

-Chcesz to swoje 5 talarów dziennie?

-Na fundusz emerytalny.

-Co to takiego?- zdziwił się Ekeri.

-Wymyśliliśmy to z Hea'sadem. To takie oszczędności na czas, gdy nie ma się już siły by władać talentem, bo jest się trupem. Takie oszczędności na pogrzeb, i na łapówki za Bramą Istnień.

-Aha. Jak chcesz to swoje 5 talarów, to otwórz manufakturę leków. Pokój dostaniesz, mamy jeszcze dwa wolne. Tworzenie leków podpada pod pożyteczność.

-Ano, podpada...

 

Następnego dnia do Skrzydła przyszła Joanna. Na jej widok Sab'lan uśmiechnął się lubieżnie.

-Nawet nie próbuj powtórzyć incydentu jakiego dopuściłeś się wczoraj!- powiedziała przyboczna.

-Jakiego incydentu?- Fogen wyłonił się z pokoju.

-Ten Stworzyciel... nagiął etykietę w sposób wyjątkowo chamski.

-Że niby co? Że chciałem poderwać służącą?

Krew mistrza Fogena sięgnęła temperatury wrzenia.

-Zapamiętaj sobie jedno, Sab'lan... Możesz być Stworzycielem, ale ja jestem Strażnikiem Słów, który wiele wie i wiele pamięta. Mam powiedzieć królowi, dlaczego nie dostałeś rekomendacji od Kaliona? Mam powiedzieć, co to za cukierki systematycznie chrupiesz?

-Fogen, co ja ci zrobiłem?

-Startowałeś nieelegancko do MOJEJ ŻONY, ot, co zrobiłeś...

-Matko Świata... nie wiedziałem...

-Niewielu wie. A jak się wygadasz, pożałujesz.

-Przepraszam bardzo za moje haniebne zachowanie- Sab'lan padł na kolana i ukłonił się do ziemi.

 

-Fogen, co to za cukierki?

-To kalerian.

-Ten narkotyk?

-Tenże sam.

-A czemu Sab'lan go bierze?

-Nie wiem. Może jest uzależniony od efektów w postaci poczucia szczęścia.

-On jest na permanentnym odlocie?

-Na to wygląda, Ano.

 

Jakiś czas później Sab'lan zwiedzał Zamek. W pewnym momencie usłyszał chlipanie. Skręcił w stronę dźwięku, i po kilku metrach znalazł stojącą przy oknie młodą dziewczynę.

-Czemu płaczesz?- zapytał bez ogródek.

-Bo to boli... Tak strasznie boli...

-Co boli?

-Zostałam ukarana...

-Bat?

-Taak...

-Proszę, to powinno pomóc- Sab'lan podał dziewczynie wyjętą z sakiewki fiolkę ,,goiciela” ran. Ona przyjęła ją niepewnie.

-Kim jesteś?- zapytała- Chyba nie służącym?

-Nie, jestem medykiem.

-To dobrze- dziewczyna wypiła zawartość fiolki- Ooj... czuję, jak ślady się goją...

-Jak masz na imię?

-Jestem Visenna.

Rozeszli się. Sab'lan wrócił do kwatery.

-Robiłeś coś ciekawego, Sab'lan?

-Podałem jedną fiolkę uśmierzacza pannie o imieniu Visenna, potraktowano ją batem...

-Co mówisz? Powtórz imię- rozkazał Ekeri.

-Mówię Visenna, a co? To ktoś ważny?

-Dla nas bardzo ważny... Wathon!

-Jestem, mistrzu Ekeri.

-Sab'lan, powtórz.

Sab'lan powtórzył. Wathon wpadł w gniew.

-Zatłukę jak stoję...

Wpadł zdyszany Fail'ess.

-Ekeri-sakio, er'adi sade'ne... Nie będziesz zadowolony...

-Mów, Fail'ess.

-W Zamku jest sakan.

-Na Matkę Świata... Skąd ta informacja?

-Na framudze Świętego Świętych pojawiła się sakańska inskrypcja... Nie ocalicie ich. Verdain Askalon Daronax.

-DARONAX?!?

-Tak, Verdain Askalon do tego.

-Zrobimy tak...

 

Następnego dnia po śniadaniu...

Do Mistrzów przyszła mocno pobita panna Rozalia. Mistrz Ekeri bez pytania podał jej wyciąg gojąco-przeciwbólowy.

-Dziękuję, mistrzu Ekeri... czy bylibyście w stanie, mistrzowie, przenieść mnie gdzieś daleko? Gdzieś, gdzie Lucjusz by mnie nie znalazł?

-Dlaczego chcesz uciec, Pani?

-Bo to Lucjusz mnie pobił...

-Nie wierzę. Kalion, Sab'lan, Sori... księcia Lucjusza na zaraz. Sprawdźcie czy.

-Jak to, to mamy przejebane.

-Słownictwo- zwrócił Sab'lanowi uwagę Ekeri, ale po chwili poprawił się- To słowo to duże wygładzenie.

Po chwili trzej mistrzowie wrócili z księciem.

-A teraz, jak się nazywasz?

-Co to za pytanie?

-Odpowiadaj, albo od razu cię skasujemy.

-Lucjusz Staellon Vanirion, książę Wichrowego Tronu, pan Siedmiu Królestw.

-Jak przywitał się z tobą Ognisty Przybysz?

-Nie przypominam sobie tego imienia. Pożeracz Chmur to jeszcze, trąciliśmy się nosami.

-Podaj trzy Runy Archigryfickie.

-Nie znam żadnych.

-Gdzie u człowieka umiejscowiona jest czakra korony?

-Czakra korony?

-Kim jest dla ciebie kapitan Gwardii Norhen?

-Jaki Norhen? Kapitanem Straży jest Maugrim, i uważam go za świetnego oficera i dobrego druha.

-Greaff?

-Mówi prawdę, nie kombinuje.

-Kalion, Sab'lan, poluzujcie chwyt. Co ostatnio przeskrobałeś, książę, wobec panny Rozalii?

-Nic, poza tym... to nie wasza sprawa- książę był ewidentnie zły.

-Odpowiesz, książę, czy mam cię podsmażyć?- zapytał niewinnie Hevela.

-Nic nie zrobiłem. Bardzo się pilnuję, żeby nie skrzywdzić mojego kochanego kwiatuszka.

-To czemu ją bijesz?

-Ja?!? Zwariowałeś, mistrzu Ekeri?

-A masz brata-bliźniaka?

-Nie...

-Więc czemu?\

-Albo zaraz się dowiem, co się tu dzieje, czemu łamiecie wszelkie reguły jak patyczki, albo będziecie musieli się wynieść w niełasce! O ile przeżyjecie...

-Mistrzu Ekeri, on nie kłamie- zaraportował Greaff- Na delcie mózgowej nie ma ani śladu, ani cienia oszustwa.

-Kalion, Sab'lan, puśćcie księcia.

-Co tu się wyprawia?- do Skrzydła Magów wpadł Król na czele Gwardzistów.

-Zaraz wyjaśnię. Na terenie Zamku jest sakan. Polimorf-zabójca, niezwykle niebezpieczny zmiennokształtny byt. Pytania kontrolne z których na wszystkie sakan odpowiada wbrew sobie, ale bez wahania, sondowanie umysłu które wykryje każdy fałsz, i kilka testów Stworzycieli wykryją każdego sakana w ludzkiej postaci.

-Sakan? Przecież one wymarły!

-Został jeden... który nienawidzi Vanirionów za Ksenocyd...

-A gdzie on teraz jest?- indagował król.

-O matko... W Świętym Świętych! Gazu!

Pobiegli. Jeden z Gwardzistów dotrzymywał tempa królowi, i w pewnym momencie mistrz Kalion wbił w niego swój miecz. Szybko dołączyły klingi Soriego i Ekeriego.

-Co to ma znaczyć?- zawołał Król

-Sagorai ssae, tahorrai toae...- wysyczał gwardzista, nim Sori zdekapitował go talentem.

Ciało zmieniło się w ciało półczłowieka- półwęża.

-Oto sakan, Wasza Królewska Mość. Wiedzieliśmy, że jest wśród Gwardzistów, lecz nie wiedzieliśmy który to. Gdy ten zwolnił, a Greaff dał znak... zadziałaliśmy od razu. Anorian zablokował go umysłem, a my przebiliśmy go specjalną stalą. Gdy chciał rzucić ostatnią klątwę- potrafią to tylko umierając- Sori go zdekapitował. Koniec afery sakanicznej.

-A czemu tak potraktowaliście mojego syna?

-Sakan... cóż, podszył się pod niego, i w nocy... dość mocno pobił pannę Rozalię.

Na szczęście Rozalia dała sobie wyjaśnić całą sprawę, i nie winiła Lucjusza za pobicie.

 

Nazajutrz rano, po śniadaniu...

Król zatrzymał się w drodze z jadalni do gabinetu, i gestem wezwał do siebie Goriakina.

-Tak, Wasza Wysokość?

-Mistrzów Ekeriego, Kaliona i Hevelę do mojego gabinetu. Bez zwłoki i dyskusji.

-Tak jest, panie. Już idę.

-Nie męcz się, Goriakinie. Masz już swoje lata, należy ci się odpoczynek.

-Dzień zwolnienia ze służby Waszej Wysokości będzie ostatnim dniem mojego życia.

Król usiadł za biurkiem, a po trzech minutach pojawili się wezwani mistrzowie.

-Wasza Królewska Mość, jesteśmy do dyspozycji Waszej Wysokości.

-Siadajcie.

Usiedli.

-Sprawa wygląda następująco: albo mistrz Sab'lan się opanuje i ustatkuje, albo odbiorę mu talent, a następnie odpowie za napaść na tle lubieżnym. Czyli straci klejnoty.

-Wasza Królewska Mość chce powiedzieć, że Sab'lan wciąż się nie poprawił? Ekeri mu mówił, Kalion mu mówił, Fogen mu mówił, damy naciskały, a ten dalej swoje? On będzie musiał się opanować, ale czy jakakolwiek dama go zechce- tego pewny nie jestem.

-Nie każę mu się żenić, ale ma się pilnować. Inaczej pożałuje.

-Tak jest, Wasza Wysokość.

 

Po powrocie do skrzydła magów...

-Sab'lan, na korytarz!- powiedział ostro Kalion- Resztę proszę o wyjście również na korytarz.

Wyszli. Sab'lan był bardzo niepewny.

-O co chodzi?

-Wracamy od Króla, Sab'lan.

-I co?

-Nie jest z ciebie zadowolony. Król Wichrowego Tronu, pan Siedmiu Królestw postawił warunek i kasatę.

-Jaki warunek mam spełnić, i jaka jest kasata?

-Masz się ustatkować, a kasatą jest odebranie talentu i sąd za napaść na tle lubieżnym.

-Nie chcę się żenić. Dobrze mi, tak jak jest.

-Tobie może tak, ale innym to przeszkadza.- powiedział chłodno Ekeri- Jesteś genialnym chemikiem, ale musisz popracować nad sobą, bo przed kasatą talentu nie uciekniesz.

-Ależ oczywiście, że nie ucieknę- rzucił jadowicie Sab'lan- Przecież wam, o szlachetni Mistrzowie, talentu nikt nie zabierze. Wy nie musicie się o nic martwić, gdyż wam Król talentów nie odbierze. Nawet tobie, o świątobliwy Ekeri.

Zebrani wyprostowali się nagle, przechodząc do pozy defensywnej.

-Sam widzisz, o świętojebliwy Ekeri, panie mój i władco. Wystarczy powiedzieć jedno słowo prawdy w twoim kierunku, a już wszyscy są wrogami mówiącego. Jesteś tak świętobliwy, że nawet bogowie są przy tobie niczym, a już na pewno ludzie. A szczególnie... Jalie.

Wybuchła kłótnia, na szczęście nikt nie sięgnął do talentu.

Choć... Kalion był blisko urwania łba Sab'lanowi gdy ten wciągnął Safilę do tematyki w niedwuznaczny sposób sugerując, że jej związek z Mistrzem Stworzycieli jest wynikiem wyrachowania i... skłonności do lekkich obyczajów.

Kłótnię przerwała mała Rosia'the, blokując talent Sab'lana do odwołania.

-Mam dość. Idę się przejść poza zamek, kto ze mną?- rzucił rozwścieczony Hevela.

-Jak nie wyjdę stąd teraz, to wyjdę stąd dopiero zabiwszy Sab'lana- syknął Kalion- Więc idę.

Zgłosili się jeszcze Sori, Greaff, Anorian i Fail'ess. Wszyscy czterej ciężko wściekli, a Sori... wręcz czarnooki.

Przebrali się w zwykłe ubrania mieszczan wyższej klasy, ale po namyśle zarzucili na nie błękitne szarfy z lilijkami.

Gdy już wychodzili, do Skrzydła wszedł Pożeracz Chmur.

-Co wy tacy zdenerwowani? Nic nie zrobiłem!

-Tym razem to nie ty, Pożeraczu. Jesteśmy zdenerwowani, idziemy na miasto by ochłonąć. Idziesz?

Kalion i reszta spojrzeli na Hevelę jakby mu druga głowa urosła.

-A mogę?

-Możesz, jeżeli będziesz się zachowywał.

-Zgodnie z tym, co mówiliście? Jak tak, to będę się tego trzymał.

-A więc chodź.

Cała siódemka ruszyła do bramy wyjazdowej. Po drodze pojawił się Maugrim.

-Maugrim, przekaż proszę Jego Wysokości, że jak Sab'lan się nie opanuje, to my go opanujemy. Doszczętnie.

-Oczywiście, mistrzu Hevelo. Dokąd się udajecie?

-W miasto, ochłonąć.

-Pamiętajcie, że nosząc lilijki...

-Występujemy jako doradcy Króla, wiemy. I mamy się zachowywać.

-Widzę, że się rozumiemy. Miłego spaceru.

-Dzięki, Maugrim.

Wyszli.

-To gdzie idziemy? Na Drogę Obwodową?

-Nie, nie psujmy sobie opinii u dzieci ich lękiem. Chodźmy na rynek.

-A więc, kierunek Rynek w Maliboen.

Ruszyli zwartą grupką w stronę rynku. Po drodze ludzie widząc lilijki kłaniali im się, niektórzy nisko, inni nieco płycej, ale nie było nikogo, kto by się nie ukłonił. Mistrzowie odpowiadali na ukłony uśmiechem.

Gdy wreszcie dotarli na rynek...

-Sori, kupiec był ostatnio?

-Już trzy tygodnie jak się nie pokazał.

-To idziemy na Wysoki Targ, zobaczymy co się dzieje.

Na Wysokim Targu pełno ludzi, spoglądających w jednym kierunku.

-Co się dzieje?

-Straż wojewodzińska dokonuje rekwizycji majątku jednego z kupców, mają go sprzedać za długi, panie.

-Droga dla Doradców Króla!- zawołał Hevela w miejscowym języku.

Tłum rozsunął się jak morze przed Mojżeszem. Mistrzowie ruszyli szpalerem kłaniających się ludzi. Gdy doszli do miejsca akcji, kupiec siedział na ziemi skuty i ciężko pobity.

-Sori, eke't uns'a Man.

-Widzę.

-Kto tu dowodzi?- zapytał Hevela w maliboeńskim narzeczu.

-A co to za chłystek? Pójdziesz w kunę, przestaniesz pyskować!- odezwał się jeden ze strażników.

-Jestem Mistrzem Płomienistych, Hevela aep'i Savihio, doradcą Króla i sojusznikiem Królowej, a więc padaj na pysk i módl się do wszystkich bogów Wschodu i Zachodu, bym nie kazał cię wykastrować albo zdekapitować!

-O kurwa...

-Bene, Hevela.

-Vir'o bene!- potwierdził słowa Kaliona Sori.

-A teraz, skoro już wiecie, kim MY jesteśmy, chcę wiedzieć, kto dowodzi tym bajzlem, co tu się dzieje i na jakiej podstawie?

-Ja tu dowodzę. Porucznik Straży Miejskiej, Dathor. Co się dzieje? Majątek tego kupca jest rekwirowany zgodnie z dekretem numer 3100 Wojewody Gatholiana...

-Milcz, tyle nam starczy. Oddać temu kupcowi wszystko, co zabraliście, rozkuć go i przeprosić, a potem na kolana i modlić się o litość!

-Że niby ty nas do tego zmusisz, chłopcze?

-Mistrzu Kalionie, bądź tak miły i ucisz tego krzywogębego.

-Oczywiście, mistrzu Hevelo.

Usta porucznika zrosły się błyskawicznie.

-Ktoś jeszcze chce się załapać, czy wykonacie rozkazy?

-Już pędzimy, wasza miłość!

Kupiec został rozkuty, towar zwrócono, a cały tuzin strażników ustawił halabardy w kozły i padł na kolana, modląc się w ciszy. Porucznik sięgnął do broni. Ale wyjął tylko jeden cal ostrza. Dalej było wyglansowane jak lustro cięcie. Mistrz Kalion podszedł do oficera, zerwał mu srebrny ryngraf z szyi, i strzelił w twarz, posyłając na bruk.

-Jeszcze raz się dowiemy, że robicie coś na rozkaz Gatholiana, a wierzcie, dowiemy się niechybnie, a będziecie żałować dnia, gdyście się urodzili. Czy to jest jasne?

-Jak słońce, wasza miłość!

-Brać broń i już was tu nie ma! Który z was jest primusem oddziału?

-To ja, wasza miłość.- powiedział jeden z tych, którzy rozkuwali kupca.

-Moje gratulacje- Kalion zawiesił mu ryngraf na pancerzu- Właśnie awansowałeś na dowódcę oddziału w randze porucznika. Ktoś cię zdegraduje, to go wykastruję.

-Dziękuję pokornie, wasza miłość.

-Znikać, mamy tu sprawy do załatwienia.

Strażnicy wstali, wzięli broń, utworzyli wężyk i odeszli w stronę blokhauzu.

Kupiec w ukłonach zaprosił mistrzów do swojego namiotu-sklepu. Gdy weszli, Kalion zapytał:

-Uratowaliśmy ci skórę, bądź wdzięczny i opowiedz całą historię. Jak do tego doszło?

Kupiec zaczął mówić. Dwa tygodnie temu był w Trelianie, gdzie kupił nieco rzadkich towarów w okazyjnej (częściowo) cenie. Gdy wrócił do Maliboen, okazało się, że żona odeszła z jego konkurentem, zostawiając mu pogardliwy liścik, a gdy próbował sprzedać towar, napatoczyła się Straż Miejska, że niby skończyło mu się pozwolenie... Ostatnie dni były ciągiem porażek i koszmarów. Czegokolwiek by nie spróbował, to nie wypaliło. Próbował się ratować legalnie, nic to nie dało. A dzisiaj...

-Gdyby nie wasze przybycie, byłbym już niewolnikiem... Jestem wam wdzięczny, mistrzowie.

-Pokaż te towary sprzed dwóch tygodni.

-Ależ oczywiście.

Sporo błyskotek, trochę ksiąg i... ekstrakty oraz substancje alchemiczne.

-Widzisz ten kamienny flakon z korkiem i lakiem?

-Widzę, Hevela, i wiem, o czym myślisz.

-Co takiego jest w tym flakonie?

-Przyczyna twojej złej passy. Krew sakana.

-Da się to jakoś zutylizować?

-Tylko smoczym ogniem...

-Mogę?- zapytał Pożeracz.

-Ależ oczywiście.

Pożeracz wziął flakon, położył go na bruku na zewnątrz namiotu, i ,,rzygnął” smoczym ogniem. Z flakonu nie zostało nic.

-Chcecie może coś, szlachetni?

-A masz coś ciekawego?

-Rozejrzyjcie się. Cokolwiek wybierzecie, jest wasze za darmo.

Po jakimś czasie...

-Myszaty?

-Co jest, Fail'ess?

-Interesujesz się modą, tak?

-Jak najbardziej.

-Znalazłem Ilustrowaną Historyę Strojów pióra Markantego z Trelianu.

Sori odłożył pieczołowicie oceniany wisiorek z diamentem na poduszkę jubilerską, i podszedł do Fail'essa.

-Chciałbym to wziąć, ale chciałbym też wziąć coś dla panny Dimandy...

-Proszę wziąć obie rzeczy, mistrzu- powiedział kupiec.

Wybrali, i Sori przerzucił rzeczy do pokoju zajmowanego przez Pożeracza, po czym cała grupka magów ruszyła dalej. Na głównym placu występowali kuglarze, a na uboczu stał namiot wróżbity.

Wróżbitą okazał się być Filis'tis (Dębowy) Przewodnik Snów. Dał się zaprosić do grona magów (Kalion omówił to mentalnie z Ekerim), ale powiedział, że przybędzie dopiero rano.

-Słuchajcie, nie byliśmy jeszcze nigdy w dzielnicy rzemieślniczej... Może czas to zmienić?- zagadnął Ano.

-Idziemy, może zobaczymy coś ciekawego.

Na bramie Kwarty Cechowej Maliboen stało dwóch muszkieterów. Gdy błysnęły im lilijki, sprezentowali broń, a ,,celnicy cechowi” otworzyli szlaban. Sześciu Mistrzów plus smok weszło na ,,zamknięty” teren. Tu wszędzie były jakieś warsztaty rzemieślnicze. Niektóre bardzo okazałe, należące do bogatszych rzemieślników, inne skromne, nie rzucające się w oczy. Ale jeden z tych mniej wyeksponowanych, w głębi ulicy, ściągnął uwagę całej siódemki. Wyczuwali tam jakąś formę talentu.

Ruszyli w tamtą stronę. W miarę zbliżania się do kuźni, wrażenie obecności talentu było coraz wyrąźniejsze. Gdy stanęli przed niewielką, ubogą kuźnią, zauważyli wewnątrz podstarzałego mężczyznę kującego coś na kowadle. Po chwili wsadził to coś w ogień paleniska, i znów zaczął kuć gdy się rozżarzyło.

Mistrzowie ze zdziwieniem rozpoznali w kutym przedmiocie... pałasz.

-Aargh!- warknął kowal, gdy klinga pękła na cztery- Jestem do niczego...

-Nie jesteś do niczego, mości kowalu. Po prostu masz pecha tym razem.

-Kim jesteście, panowie?

-Jesteśmy mistrzami Królewskiego Młodego Kręgu Magów. Ja jestem Hevela, a to Kalion, Sori, Fail'ess, Anorian i Greaff. Może możemy jakoś pomóc?

Kowal nie chciał pomocy. Miał jednak córkę, wykazującą talent Kształcicielski na poziomie podmistrzowskim. Ekeri został poinformowany, i postanowił coś z tym zrobić.

Cała siódemka wróciła na Zamek, nienaruszona i spokojna.

 

Nazajutrz rano, Pożeracz Chmur rozmawia z Ekerim i Sorim...

-Wiesz co, Pożeracz... Dostaliśmy zamówienie na suknię dla panny Rozalii. Na suknię ślubną.

-Moment, dajcie pomyśleć... Ślub to ta taka ludzka ceremonia z przysięgą, splataniem łap szarfą i mizianiem?

-Nie używaj więcej tego ostatniego słowa, ale tak. To jest to.

-I co w związku z tym?

-Suknię zrobimy bez trudu, ale panna Rozalia zasługuje na doskonały welon. I tu wkraczasz ty.

-Welon... ta pajęczynka na głowę?

-I znów trafiłeś w sedno. Co ty na takie zadanie?

-Potrzebuję głowę. A dokładniej replikę.

-Dostaniesz. Ale zrób jak najlepszą pajęczynkę umiesz.

-Jupii!!!

 

Gdy suknia była już gotowa, a Pożeracz otrzymał od Kaliona replikę głowy panny Rozalii z włosami, oczami i wszystkim w naturalnych barwach, mistrz Ekeri ruszył wraz z Hevelą i Kalionem do Króla- czyli do sali tronowej. Na miejscu zostali zaanonsowani, i podeszli do tronu jako petenci.

-Wasza Wysokość- Mistrzowie ukłonili się lekko- Nie przychodzimy jako twoi doradcy, a jako petenci. Doszły nas słuchy, że Savilor się wyludnia, gdyż większość młodych magów emigruje. Chcieliśmy poprosić Waszą Królewską Mość o pozwolenie na wezwanie kilku zaufanych Mistrzów, różnych Darów... i otwarcie w Maliboen Akademii Mocy. Takiej, jaką sami ukończyliśmy w Savilorze, lecz już bez minusów, jakim podlegaliśmy, i za jakie się odwdzięczyliśmy... częściowo. Z badań mistrzów Greaffa i Anoriana wynika, że w promieniu czternastu stajań od Maliboen jest około pół sotni osób dysponujących Darami na różnym poziomie. Niektóre talenty nieszkolone... są zabójcze dla właściciela i jego otoczenia.

-Jak widzicie sprawę logistycznie, mistrzowie?

-Pałacyk po Gatholianie jest wolny i duży. Wątpię, żeby Wasza Wysokość chciał powołać nowego wojewodę maliboeńskiego, a ten kompleks się marnuje.

-Macie rację, mistrzowie. Nie powołam nowego wojewody maliboeńskiego. Dziedzina Maliboen od dziś jest królewszczyzną, podlegającą bezpośrednio pod aparat królewski. A co do kompleksu, jest wasz. Nie sądzę, by po ostatnich wydarzeniach ktokolwiek z potomków Gatholiana miał ochotę mieszkać w pałacu, na którym ciąży dziedzictwo łez i krwi. Więc, otwierajcie akademię dla wszystkich obdarzonych, a jeżeli będziecie czegoś potrzebowali, pomogę. Oto moja wola.

-Dziękujemy Waszej Wysokości.

 

Gdy mistrzowie wrócili do Skrzydła, zawołał ich Pożeracz.

-Co jest?

-Pajęczynka gotowa. Mam podpiąć przedłużenie? Tryn czy jakoś tak się to zwie...

-Tren. Pokaż najpierw pajęczynkę.

-Zapraszam.

Gdy trzej mistrzowie ujrzeli welon, zamarli. Był wykonany jak robótka boga krawiectwa, delikatny, misterny jak najdoskonalszy kwiat, a ponadto śmieżnobiały i wytrzymały.

-Co jest? Coś nie tak?- zaniepokoił się smok.

-Pożeracz, przeszedłeś samego siebie. To jest BOSKIE!- stwierdził Kalion.

-A co z tym... trenem?

-A masz gotowy?

-Tylko pół metra...

Hevela jęknął.

-Poprawka, Pożeraczu. Przeszedłeś samego siebie co najmniej dwukrotnie...

-Zaprośmy pannę Rozalię.

Gdy przyszła, pod eskortą swoich przybocznych, zaniemówiła.

-Jest prześliczny...- powiedziała w końcu- Takiego pięknego welonu nie widziałam w życiu...

-Dziękuję, starałem się- powiedział skromnie Pożeracz Chmur- Ile zostało do tego obrzędu?

-Pięć dni...

-A więc dobrze, pięć przemian Ognia i Lodu... a, wy mówicie słońce i księżyc... na projekt specjalny.

-Pożeracz, co ty kombinujesz?

-Zobaczycie...

 

W chwilę później Ekeri udał się za Gwardzistą na Most, by przyjąć Filis'tisa, a pozostali Mistrzowie poza Sab'lanem zaczęli się zastanawiać, co kombinuje Pożeracz. Puścić tego konkretnego młodziutkiego smoka na żywioł... to groziło katastrofą. Ale smok, jako istota złożona z pierwotnej magii silniejszej od całego Kręgu razem wziętego, i siły fizycznej potężniejszej od wiatru i gromu łącznie, był nie do zatrzymania. Trzeba było się przygotować na minimalizowanie strat wizerunkowych i innych...

 

Po południu w przeddzień uroczystości, Pożeracz Chmur udał się do ogrodu, do części gdzie służba rozstawiała ławki dla gości. Spędził tam pół godziny po prostu siedząc i medytując. Powietrze błyszczało i iskrzyło, ale nie było nic widać. Następnie udał się do wielkiej sali uczt, gdzie następni służący rozkładali wszystko do uczty. Tu też pozornie nic nie zrobił, choć powietrze iskrzyło na potęgę, aż niektórzy służący się wycofali. Po zakończeniu tego, czegokolwiek by nie robił, wrócił do Skrzydła Mieszkalnego i zahaczył o gabinet Króla.

-Przywódco, mam pytanie.

-Słucham, mości Pożeraczu Chmur.

-Słyszałem, że jutro będą przedstawiciele waszej ludzkiej władzy ze sprzymierzonych terytoriów. Czy znajdzie się miejsce dla delegacji Gór Złotych?

-Dla twoich pobratymców?

-Tak.

-Jeżeli ktoś z Twojego ludu chce wziąć udział w uroczystości jako człowiek, to z ochotą go powitam. Niestety, smok jako smok nie zmieści się w korytarzu.

-Rozumiem.

 

Późno w nocy, uwagę wartowników zwróciło powietrze. Falując. Po chwili dało się słyszeć łopot wielkich skrzydeł co najmniej jednego smoka.

-Rothren, idź po Kapitana!

Gwardzista popędził po oficera. Po dwóch minutach wrócił z Maugrimem depczącym mu po piętach.

-Kapitanie, chwilę temu usłyszeliśmy łopot skrzydeł. Czy oczekujemy gości?

-Król mówił o delegacji Gór Złotych, ale nie powiedział ile ich będzie... Ilu, przepraszam- Maugrim przypomniał sobie smoczą etykietę.

JEST NAS DWOJE. MOŻEMY LĄDOWAĆ, CZŁOWIEKU?

-Jak nie macie złych zamiarów, to zapraszam- powiedział w noc kapitan Maugrim.

W tym momencie pierwszy ze smoków przyziemił na dziedzińcu wjazdowym. Był wielki, dwa razy większy od Pożeracza Chmur. Błysnęło, i zamienił się w człowieka. W tym momencie mniejszy smok (a może smoczyca?) przyziemił, znów błysnęło i dwójka ludzi stała na dziedzińcu. Kapitan zszedł do nich, a za nim dwóch gwardzistów z lampami.

-Witam na Zamku Królewskim.- powiedział oficer- Jestem dowódcą Gwardii Królewskiej, na imię mi Maugrim. Z kim mam przyjemność?

-Jestem Łowca Gromów.- powiedział mężczyzna, mrużąc oczy.

Maugrim zamknął oczy.

-Przepraszam, ale moja partnerka śpi w moim domu, więc przedstawię ją w późniejszym czasie- powiedział.

-Widzę, że znasz nasze smocze zwyczaje...- smok również zamknął oczy, a gdy je otworzył, rzekł: Oto moja partnerka, Łagodna Błyskawica.

-To zaszczyt poznać- kapitan znów zamknął oczy.

-A znasz smocze powitanie, dowódco?

Maugrim trącił nosem nos Łowcy Gromów, i zawahał się czy powtórzyć to samo ze smoczycą. Przypomniała mu się lekcja u Pożeracza: nie przywitasz się ze smoczycą- uważasz ją za gorszą. A to grozi rozerwaniem gardła...

Kapitan przywitał się zatem i z nią.

-Jesteście może głodni?

-Z ochotą coś bym zjadł, transformacja w mniejsze wymaga dużo energii.

-A więc zapraszam do małej jadalni gościnnej.

 

Nadszedł dzień ceremonii. Do samego ślubu zostało jeszcze kilka godzin, ale już przybywały na zamek poczty z władcami i innymi gośćmi. W pewnym momencie, w Sali Tronowej maiordom obwieścił przybycie...

-Delegacja Gór Złotych!

Do sali wszedł Łowca Gromów, oskrzydlany przez Pożeracza Chmur z lewej i Łagodną Błyskawicę z prawej. Stanął grzecznie w kolejce, i stopniowo zbliżał się do tronu. Gdy był pierwszy, podszedł na miejsce dla petentów, i cała trójka zamknęła oczy.

-Pozdrowienie i szacunek przywódcy Ludzi składa przewodnik stada Łowca Gromów.

-Pozdrowienie i szacunek przywódcy smoków składa król Wichrowego Tronu, pan Siedmiu Królestw Isengrim Staellon Vanirion.

-Długi tytuł. Zapewne nie znasz, królu, mojej partnerki, Łagodnej Błyskawicy... bo tego szczeniaka już zapewne, poznałeś.

-To zaszczyt poznać twoją partnerkę, przewodniku. A oto moja partnerka, moja królowa... Iditaldin Ainel Tossa-Vanirion.

-To zaszczyt poznać twoją piękną partnerkę, królu.

-Pozwolisz, przewodniku, że zadam ci kilka pytań?

-Oczywiście. Przyjaciel nie ma tajemnic przed przyjaciółmi.

-Pożeracz Chmur... to twój potomek?

-To mój pierworodny. Choć jeszcze szczeniak, już jest ważnym członkiem naszej społeczności, poprzez swoje kontakty z Ludźmi.

-Czy podoba się wam w Maliboen... znaczy w zamku?

-Wspaniale urządzona jaskinia. Choć, muszę przyznać, że czuję się tu nieco jak w klatce.

-Dlaczego?

-Wszystkie wyjścia na zewnątrz pozamykane... Wy mówicie na takie wyjścia ,,okna”.

-Czy wiesz, co to będzie za ceremonia?

-Od blisko 300 ludzkich lat obserwuję was. Już na mnie nie polujecie, ale pamiętam różne ludzkie ceremonie. Ta dotyczy bodajże przysięgi samca i samicy dotyczącej życia razem.

-Dokładnie. Od bardzo dawna żaden smok poza twym pierworodnym nie gościł w Maliboen. Mam nadzieję, że będzie wam się podobała ceremonia.

-Czy możemy się jakoś przydać, królu?

-Nie. Chwilowo nie.

-Więc nie przeszkadzamy dłużej, bo już się ogon ustawił... Łagodna, Pożeracz... za mną.

 

Jakiś czas później, mistrzowie szykowali się do uroczystości. Jako doradcy Króla mieli widzieć wszystko nie poprzez opowieści, a wewnątrz, jako ważni goście. Będąc odpowiedzialnymi za remont kaplicy, mieli być w środku, by na nich spadło sklepienie... jakby co.

Wszyscy zakładali najlepsze stroje (dzieło Soriego, Ekeriego i Kaliona), a Rosia'the próbowała założyć buciki. Szło jej to miernie, aż wreszcie się zdenerwowała i zapięła sprzączki wolą.

 

Książę Lucjusz był w swojej garderobie. Zazwyczaj przebierał się w swojej sypialni, lecz dziś... dziś tradycja wymagała, by czas przed ślubem spędził z dala od narzeczonej. Z racji, że sypialnia była bardzo blisko, praktycznie ściana w ścianę, przeniósł się do garderoby wraz z pomocnikami. On się ubierał, a oni mieli przypilnować, czy wszystko wygląda świetnie.

I mieli pilnować, żeby nie uciekł, nie zemdlał z nerwów, ani nie zrobił nic innego, negatywnego.

 

Panna Rozalia natomiast tym razem pozwalała, by ją ubierano. Była przy niej Królowa, była Joanna, była Klaudia i jeszcze trzy inne służące.

-Jak się czujesz?- zapytała Iditaldin- Może chcesz coś na uspokojenie, kochana?

Rozalia była głęboko wdzięczna królowej za matczyne podejście i to emocjonalne ciepło, jakim dama ją otaczała od dawna, ale wiedziała, że jeżeli weźmie coś na nerwy, to będzie tak, jakby oszukiwała Los. Oszukiwała Lucjusza. Oszukiwała zebranych, a co najgorsze, siebie.

-Dziękuję, pani, ale nie.

-Rosalie... zapomniałaś, kochana, że prosiłam byś mówiła mi po imieniu? Jesteśmy przecież rodziną.

-Jeszcze nie. Poza tym, ja jestem zaledwie narzeczoną...

-Mojego syna. Czyli tak jakby, moją przyszywaną córeczką.- Idit uśmiechnęła się ciepło.

 

Kwadrans później Iditaldin zostawiła Rozalię w towarzystwie służących, i idąc do swojego pokoju po kolczyki natknęła się na Isengrima.

-Kłosku, jest problem. Może omówimy go na osobności?

-Oczywiście, Ati.

W gabinecie Króla...

-Więc?

-Znasz tradycję ślubną. Wiesz, co się szykuje jutro wieczorem...

-Chyba żartujesz, Ati! Chcesz być posłuszny temu... barbarzyństwu?

-Inaczej czeka mnie bunt wasali... Ale wiedz, że nie chcę być przy tym.

-Ja też nie. Pamiętam, jak bardzo czułam się upokorzona... wtedy.

-Więc co zrobimy?

-Trzeba zwrócić się o pomoc do naszych młodych przyjaciół... są przecież Doradcami Króla.

-Oni też nie będą chętni...

-A kto powiedział, że ktokolwiek musi tam być?

-Co ty knujesz, Kłosku?

-Zaufaj mi Ati, i wilk będzie syty, i owca cała...

-Ufam ci, Kłoseczku.

 

Tak więc królowa założywszy kolczyki udała się do skrzydła magów.

-Czy mogę was o coś poprosić?

-O cokolwiek, Wasza Wysokość.

-Prosiłabym mistrzów Greaffa i Anoriana o zajrzenie do moich myśli. Tam jest dokładnie opisany problem.

Po chwili...

-Załatwimy sprawę- powiedział Anorian.

-I wilk syty, i owca cała...

Greaff i Ano porozumieli się mentalnie, po czym zabrali mistrza Ekeriego na stronę.

-Mistrzu Ekeri, jest sprawa. Pewna maliboeńska tradycja ciąży na sumieniu królowej.

-Któryś z ceremoniałów?

-Tak, ten najbardziej seksistowski.

-Rozumiem. No to panowie, bierzemy się za knucie intrygi. Wpuśćmy w temat jeszcze dwie osoby... Jalie i Safilę.

Pierwsza reakcja...

-NIE ma mowy!

Po wstępnym wyjaśnieniu Planu...

-Może...

Po szczegółach...

-Wchodzimy w to!

 

Kilka minut później Lucjusz Staellon Vanirion wyłonił się z garderoby. Czarny, skórzany pas z koalicyjką odcinał się mocno od jasnobłękitnego munduru oficera Gwardii Królewskiej ( Lucjusz, jakby nie patrzeć, był nadrzędnym oficerem Błękinej Straży). Na nogach księcia widać było galifetki, wyglansowane jak lustra. Przy pasie książę miał zwykłą, skromną szpadę.

Gdy tylko podszedł do niego jego przyboczny...

-Mistrza Ekeriego... zaproś na dół, do oranżerii.

-Tak jest.

 

Chwilę później.

-Wasza Książęca Mość, Jej Wysokość poinformowała nas o całej sprawie, i zapewniam, że pracujemy nad jej rozwiązaniem. Mamy gotowe rozwiązanie- mistrz Ekeri wyciągnął prawicę jak na powitanie. Lucjusz zauważył jednak, że Savilorczyk coś trzyma pod kciukiem. Była to fiolka krwi. Malutka.

Oczy księcia rozszerzyły się, gdy zrozumiał co knują Mistrzowie.

 

Gdy Mistrzowie zebrali się już przed kaplicą, Kalion złożył raport Maugrimowi.

-Wszystkie piętra zabezpieczone, wszystkie warty zeszły. Nikt się nie włamie bez wiedzy mojej albo Pożeracza.

-Rozumiem. Poruczniku Hergon!

-Na rozkaz, kapitanie.

-Formować szpaler!

-Wedle rozkazu! Gwardia Królewska na moją komendę, formować dwuszereg wzdłuż Alei Ceremoniału!

Sformowali.

-Pierwsza linia, do krawędzi naprzód marsz! W tył...Zwrot! Całość...Tunel...Formuj!

Pałasznicy utworzyli dach z kling, a halabardnicy ściany szpaleru.

Książę Lucjusz czekał przy schodach kaplicy, a panna Rozalia właśnie wyłaniała się z zamku.

Miała na sobie śnieżnobiałą suknię, pasujące rękawiczki bez palców, za to do łokci, a jej głowę ,,osłaniał” welon z krótkim trenem.

Ruszyła szpalerem, eskortowana przez Joannę i Klaudię. Gdy doszła do schodów, książę zaoferował jej ramię. Następnie para królewska pobłogosławiła ten związek... a Pożeracz strzelił palcami, i naokoło wyrosły kwiaty. Metalowe. Trawnik w promieniu 10 metrów od kaplicy stał się ogrodem kwiatowym, nad którym latały iluzje ptaków i motyli. To był pierwszy fragment ,,planu specjalnego” Pożeracza Chmur.

Gdy goście weszli do kaplicy, i zajęli miejsca, zostali oszołomieni wystrojem. Był perfekcyjny, ale nie przeładowany.

Ceremonia przebiegła prawidłowo, a sprawował ją zgodnie z Tradycją, Biskup Wichrowego Tronu Elzechiasz. Gdy przyszła kolej na przysięgę, Biskup sięgnął po stułę, ale zamiast niej odkrył... dokładną replikę wykonaną jakby z czystego światła, zakutego w delikatną formę ,,pajęczynki”. To był drugi krok planu Pożeracza. Mistrzowie siedzieli jak na szpilkach, niepewni, co Biskup zrobi. Wiedzieli, że nikt z Rodziny nie darowałby im rozpirzenia tej konkretnej ceremonii.

Elzechiasz potraktował koronkę jak normalną stułę. Pierwszy przysięgę składał książę. Mówił pewnie, świadom konsekwencji złamania przysięgi (które dla niego, jako męża, były niewielkie). Po nim przysięgę składała Rozalia, i tu kary za potencjalne złamanie były już dużo bardziej surowe.

Gdy przyszła kolej na wino i rozbicie kielicha, Kalion musiał talentem dyskretnie interweniować, gdyż Pożeracz podsunął kielich z molekułami kamienia. Ale gdy książę Lucjusz cisnął kielichem o posadzkę, ten ulegle pękł w drobne kawałki.

Mistrz Ekeri zastanawiał się, czy powinien talentem wzbogacić wystrój i ceremonię, ale postanowił dać sobie wolne, i oszczędzać energię na Wielki Myszmasz, czyli ich intrygę.

Nadszedł moment, gdy to Lucjusz jako pan młody błogosławił zebranym. Wszyscy pochylili głowy, z parą królewską i smokami włącznie.

 

Uczta...

 

Nie ważne, ile razy kucharze i pomocnicy chcieli umieścić jedzenie na stołach, ono zawsze znikało, by pojawić się w kuchni. Natomiast koło każdego talerza była lista potraw.

-Pożeracz, coś ty tu nawywijał?- syknął Hevela.

Smok zignorował go, wziął listę potraw, poczytał chwilę, i powiedział wyraźnie do swojego talerza:

-Filet rybny w ziołach!

I filet się pojawił. Smok ukłonił się siedzącemu u szczytu stołu Lucjuszowi, i zgodnie z ludzką etykietą, poczekał aż pan młody spróbuje jedzenia jako pierwszy.

Książę oddał honory, po czym rzekł do swojego talerza:

-Filet drobiowy w ziołach!

Po pierwszym kęsie pana młodego, rozpoczęła się uczta.

 

W przerwie, gdy Lucjusz zaprosił swą małżonkę na parkiet, mistrzowie zebrali się wokół Pożeracza Chmur.

-Przeszedłeś samego siebie, Pożeracz. I to wielokrotnie.

-No co? Chciałem być miły.

-I świetnie ci to wyszło.

-Zaraz, gdzie jest Wathon?

-Ekhm... Wathon przypuścił atak frontalny.

-Co przez to rozumiesz, Sori?

-Ja? Ja nic. Ale Wathon zaprosił pannę Visennę na parkiet. Trzeba przyznać, potrafi tańczyć.

-Panowie... Na parkiecie jest dużo miejsca, jest orkiestra i okazja. Do szturmu przystąp.

-Jasne, Ekeri.

Wszyscy parzyści zaprosili swoje partnerki na parkiet, a Anorian usiadł z boku i tylko się przyglądał.

W pewnym momencie podeszła do niego para królewska. Zerwał się na równe nogi.

-Wasze Wysokości... jak mogę pomóc?

-Umie pan tańczyć, mistrzu?

-Oczywiście, Wasza Królewska Mość.

-Z racji, że moje stopy protestują, i pójdę zmienić buty, chciałbym by zajął pan na chwilę moje miejsce... jako partnera do tańca królowej. Co pan na to?

-To dla mnie zaszczyt, sir.

-A więc, Kłosku, pozostawiam cię pod opieką mistrza Anoriana.

Gdy Ano i królowa dołączyli do par na parkiecie, wiele szczęk opadło, a Hevela- jako dyplomata Kręgu- pobladł.

Dwadzieścia minut później król wrócił, ale widząc, że mistrz Anorian zachowuuje się profesjonalnie, pozostał poza parkietem.

Około południa orkiestra zrobiła sobie przerwę, a wszyscy zeszli z parkietu. Anorian podziękował królowej, i dołączył do kolegów.

-Jak ci się to udało?- zagadnął Kalion- Hevela prawie zemdlał, jak zobaczył z kim tańczysz.

-Król sam zaproponował, a Jej Wysokość nie miała obiekcji.

-Teraz z kolei Pożeracz zaginął...

 

Uczta trwała do późna. Byli obecni wszyscy książęta z Siedmiu Królestw, ich władcy, ponadto mistrzowie i trzy smoki.

Wieczorem państwo młodzi rozeszli się do swoich- jeszcze oddzielnych- sypialni, a gości zakwaterowano w Skrzydle Gościnnym.

 

Nazajutrz rano wszyscy spotkali się ponownie na dole. Zaczęło się od lekkiego śniadania, potem rozpoczęły się symulowane pojedynki. Taka tradycja.

Rozalia była bardzo... zawstydzona i wystraszona. Zauważył to od razu Lucjusz, zauważyła królowa. Poprosiła Rozalię (królowa poprosiła!) o rozmowę na stronie.

-Moja droga, podejrzewam że wiem, czego się boisz. Ale zapewniam cię, że nie ma czego się bać. Nic się nie stanie. Ja, Ataelek, Lucjusz i mistrzowie już uknuliśmy spisek, by cię ustrzec przed tym... tym czymś. Wiesz, o czym mówię.

-Dziękuję.

 

Około południa uroczystość została nagle zmącona przez zarządcę z Roganeri, który twierdził, że Rozalia nie jest już nietknięta. Wielu książąt poczuło się niepewnie, inni byli oburzeni, a lojaliści nie wierzyli. Mistrzowie, co do jednego, byli maksymalnie oburzeni. Sori próbował się opanować, a Hevela musiał zachować jasność umysłu, by nie usmażyć zarządcy. Ale najbardziej wściekłe były damy. A szczególnie Vardaliena.

-Ten zarzut może zostać sprawdzony tylko w jeden sposób- kontynuował zarządca- Żądam sprawdzenia, bo przyszła królowa nie może być tanią dziwką.

Lucjusz nie wytrzymał. Dobył ,,klingi przyjaźni”.

-Nawet, jak rzucasz taki zarzut, człowieczku, nie masz prawa obrażać oskarżonej. Stawaj!

-To czy stoczę pojedynek, czy nie, nie zmieni sensu zarzutu, jego wagi i innych jego cech. Na twoim miejscu, książę, porzuciłbym tę tanią kur...

Tu zarządca urwał, bo Lucjusz włożył mu szpic klingi do ust.

-Jeszcze słowo, a każę cię łamać kołem...

-Synu...

-Nie, ojcze. Nie mogę mu darować. Albo stanie ze mną do pojedynku, albo będzie łamany kołem.

-A więc, tu i teraz.

Pojedynek był mało efektowny, gdyż książę był dużo lepiej wyszkolony. Pod koniec zarządca musiał odszczekać swe słowa, ale ziarno niepewności zostało zasiane.

O dziwo, do akcji wkroczył Łowca Gromów, otwarcie broniąc Rozalii.

-Legenda nie kłamie...- mruknął do siebie Isengrim- Smoki widzą wszystko...

-Jeżeli ktoś jeszcze będzie próbował insynuować wbrew mojemu, smoczemu świadectwu, zapraszam na dziedziniec. Dam fory, nie transmutuję się, obiecuję.

Nie było głupich...

 

Wieczorem nadszedł czas na Wielki Plan, gdyż doradcy Króla zażądali tzw. nocy poślubnej. A konkretniej świadków.

To miały być 3 kobiety i tyluż mężczyzn.

Zgłosiły się Jalie i Safila, plus Jej Wysokość, a z mężczyzn Maugrim, Ekeri i Hevela.

Wszystko wyglądało świetnie, tylko że nikt nie wiedział, że ,,świadkowie” są iluzjami. Nadmistrzowskimi, ale iluzjami.

 

Dopiero następnego dnia rano miejsce iluzji zastąpiły żywe osoby. Dla Jej Wysokości i pozostałych ,,świadkiń” obserwowanie wtulonych w siebie państwa młodych było ,,słodkie”.

Panowie po prostu zajęli pozycje pod ścianą naprzeciw łoża. Gdy wszedł ,,klucz”, czyli sprawdzający, Hevela podgrzał pomieszczenie, ostrzegając subtelnie.

Była plamka krwi.

Nikt poza spiskowcami nie zdawał sobie sprawy, że krew na materiale jest syntetyczna...

 

-Nie wiem, jak mam dziękować...- powiedziała rumieniąc się Rozalia.

-Nie ma za co dziękować, pani. Taka już nasza natura- jak możemy pomóc, to pomagamy.

-Chylę czoła, mistrzu Ekeri. Przez pół nocy myślałem, że te iluzje to żywi ludzie. Dopiero, gdy się rozmyły na chwilę koło północy, zrozumiałem. Ja również dziękuję.

-POLECAM SIĘ.

Wszedł Pożeracz Chmur z Greaffem.

-To co, kroimy te torty?

 

Minął jakiś czas. Akademia Mocy ruszyła, zarządzana przez, zaaprobowanych przez Młody Krąg Królewski, młodych magów. Nadszedł dzień rozwiązania dla Safili.

Mistrz Kalion był przy niej przez cały poród. Przyjmował go Ekeri, Shya'ro pełniła rolę akuszerki, a Rosia'the anestezjologa. Jej Wysokość była drugą towarzyszącą.

Na świat przyszedł zdrowy chłopczyk. Nie nadano mu jeszcze imienia, wszyscy mówili o nim ,,kruszynek” albo ,,maluszek”. Mały, podany mamie, szybko zaczął pierwszy posiłek w życiu. Safila nie miała nic naprzeciwko.

Od tego dnia wszyscy przebywający w rejonie Skrzydła Magów starali się zachowywać jak najspokojniej, by nie wystraszyć maluszka, ani go nie obudzić. Mały potrzebował snu.

Co nie zmienia faktu, że po drugiej stronie Zamku Gwardia urządzała już Introitus...

 

Nadchodził też czas rozwiązania dla Jej Wysokości. I o ile ona była spokojna, a nawet radosna, to Isengrima złapała nerwica. Bał się, że historia zatoczy koło.

Gdy pojawiła się akuszerka, i próbowała zmusić króla do zachowania „tradycyjnej” metody porodu, czytaj bloczki, Isengrim prawie ją rozszarpał. Przed zabójstwem z trudem powstrzymał go Maugrim.

 

Na Introitusie ,,kruszynka” Królowa większość czasu spędziła siedząc. Maluszek dostał imię Grae'vites, czyli w tłumaczeniu Żywe Srebro.

W dzień po Introitusie w Skrzydle Magów pojawił się Biały Strażnik.

-To już.

Ekeri, Jalie, Shya'ro i Rosia'the skoczyli wraz z Sorim przed Święte Świętych.

Sori został na korytarzu do dyspozycji Ekeriego, a pozostali zabrali się za przyjmowanie nowej obywatelki na świat.

I udało się.

Na świat przyszła piękna, zdrowa dziewczynka o błękitnych oczkach i na razie biszkoptowych włoskach. Ta też wykazała się ,,głodziem” i została nakarmiona.

Królowa była bardzo szczęśliwa, a w oczach Króla widać było czyste uwielbienie.

Mistrz Ekeri ukłonił się i chciał odejść, lecz Król zatrzymał go.

-Mistrzu... dziękuję. Wam wszystkim. Bardzo dziękuję.

-Nie ma za co, Wasza Wysokość.

Gdy informacja o narodzinach córki pary królewskiej dotarła do armii i floty, rozpoczęło się tradycyjne 36 salw. W wykonaniu pancerników brzmiało to strasznie...

Wszyscy się radowali.

 

Było nie było, zbliżała się zima. Całe Maliboen szykowało się do niej. Gromadzono opał, żywność i napoje (niezamarzające), szyto zimowe ubrania. Na Alei Obwodowej najuboźsi szyli sobie ubrania z wełny, grubego lnu i innych nieszczególnie drogich tkanin. Zapasy opału były wystarczające. Od kiedy mistrz Hevela zaprojektował system grzewczy niespotykanego dotychczas typu, było ciepło i miło.

 

W dwa tygodnie od narodzin małej księżniczki, w sali balowej maliboeeńskiego Zamku odbył się Introitus małej. Książęta i władcy stawili się w komplecie, to samo zrobili Mistrzowie Królewskiego Młodego Kręgu Magów. Przyszli jednolicie ubrani, w białych szatach z błękitnymi szarfami i lilijkami Doradców Króla.

Malutka dostała imię Helvetia. Całkiem ładne imię, choć Król do końca nie wiedział jakie imię jej dać. Pomógł mu dopiero głos mistrza Kaliona, sączący mu propozycje ładnych imion wprost do mózgu.

 

Zima wreszcie nadeszła. Gdy spadł pierwszy śnieg, Król ogłosił że za tydzień jest Pierwszy Bal Zimowy. W zamku rozpoczęły się przygotowania do uczty i balu, rozwieszano ozdoby, uszczelniano okna, kończono udrażniać kominy.

Mała Rosia'the spędzała z mamą i „bjaciśkiem” większość czasu. Gdy mały płakał, ona zawsze wiedziała co zrobić, by przestał, i zaczął się uśmiechać. Żywe Srebro ewidentnie lubił swoją większą siostrzyczkę, bo gdy tylko ją widział, uśmiechał się bezzębnie.

 

Trzy dni przed Balem Zimowym do Pożeracza Chmur uśmiechnął się Los.

Smok, spacerując w cienkim ubraniu po ogrodach zamkowych usłyszał spokojny głos:

-Sahorr?

Pożeracz obrócił się w stronę głosu. Na parkowej ławeczce (odśnieżonej do sucha) siedziała młoda, płomiennowłosa dziewczyna z dwoma warkoczykami. Miała na sobie prostą, ale bardzo dobrze dobraną sukienkę do kostek.

-Czy my się znamy?- zagadnął Pożeracz.

-Nie pamiętasz mnie, Sahorr? Nie pamiętasz swojej Mortiffarri?

-Mortif... Myślałem... Myślałem że cię zamordowali!

-Nie udało im się, tylko... tylko mnie skatowali. Poodgryzałam im później głowy, gdy już zaleczyłam rany.

-A co robisz w tej jaskini?

-Nie jesteś mi rad, Sahorr?

-Jestem, Mortif, i zawsze będę, ale się dziwię. Z Gór Złotych tutaj... to daleka droga.

-Przyleciałam do ciebie. Chciałam z tobą zostać, ale jeżeli mnie nie chcesz...

-Chcę, Mortiffarri. Bardzo chcę. Ale nie mam ci nic do zaoferowania. Nie mam gniazda i terytorium. Nic...

-Ale masz szlachetne serce godne przywódcy. Nie mów, że nie. Wiesz, że ja cię znam.

-Nie wiesz o mnie wszystkiego... Ale jeżeli tylko mnie zechcesz, będę twoim partnerem.

-Więc bądź. Wiesz może, gdzie tu można dostać mięso? Niedawno się przemieniłam, i jestem głodna.

-Chodź, Mortif. Pójdziemy do przyjaciół, w sam raz zbliża się pora południowego posiłku.

Pożeracz i Mortif ruszyli pod rękę do tylnej bramy zamku, tzw. bramy ogrodowej. Stojący tam gwardziści trzęśli się z zimna.

-Chodź, Mortif, ogrzejmy ich stanowiska.

I ogrzali, tworząc swą magią dwa kwadraty parującej ziemi.

-Dziękujemy, mości smoku. Kto ci towarzyszy? Przyjaciel czy wróg?

-Przyjaciółka, smoczyca imieniem Mortifarri.

-Dajesz rękojmię, Pożeraczu?

-Słowo honoru smoka.

-Wystarczy. Zapraszamy do środka.

Gdy Pożeracz wraz z Mortif dotarli do Skrzydła Magów, Pożeracz zaprowadził ją do jadalni, gdzie damy szykowały stół.

-Kto z tobą przyszedł, Pożeraczu?- zagadnęła wesoło Jalie.

-To moja, jakby to powiedzieć, lepsza połówka. Ma na imię Mortifarri.

-Miło poznać- Safila podeszła do smoczycy i trąciła nosem jej nos. Mortif nie była dłużna.

-Idę pomóc mistrzom, a ty, Mortif, może pomożesz damom?

-Z ochotą, Sahorr.

Panie wróciły do szykowania stołu, a Pożeracz dołączył do szykujących jedzenie Mistrzów.

 

Posiłek przebiegł spokojnie, Pożeracz przedstawił przyjaciołom swoją partnerkę, i jako taka, Mortifarri otrzymała kredyt zaufania.

-Pożeraczu, wiesz, co powinieneś zrobić. To terytorium przywódcy, dobrze by było gdybyś przedstawił mu nową mieszkankę.

-Masz rację, Hevelo.- powiedział Ekeri.

-Zatem, pozwól ze mną, Mortif. Czas, byś poznała tutejszego przywódcę.

Wyszli za drzwi. Na warcie stał Evarot.

-Mości gwardzisto, gdzie znajdę przywódcę?

-O tej porze, między audiencjami a papierologią? W Świętym Świętych!

-Dziękuję.

-Tylko prosiłbym o ciszę, mości smoku. Księżniczka Helvetia może spać.

-Rozumiem.

 

Przed Świętym Świętych stała dziesięcioosobowa warta Białej Straży: sześciu pałaszników, czterech halabardników.

-Panowie gwardziści, mam sprawę do przywódcy. Jest może w środku?

-Jest- odparł zwięźle jeden z pałaszników.

-A mógłbym wejść?

-Zaraz się dowiemy...

Jeden z pałaszników zapukał delikatnie w drzwi, i wezwany wszedł.

-Smok Pożeracz Chmur i jakaś dama, Wasze Wysokości. Czy możemy ich wpuścić?

-Tak, tylko spokojnie.

-Rozkaz.

Strażnik wyszedł.

-Możesz wejść, mości smoku, ta dama również. Tylko spokojnie.

-Rozumiem.

Smocza para weszła do środka.

Królowa Iditaldin leżała na łóżku, tuląc do siebie malutką Helvetię, a król Isengrim siedział na krześle obok łoża.

Pożeracz podszedł na dwa metry do króla, a Mortif wraz z nim. Zamknęli oczy na długą chwilę.

-Witaj, mości Pożeraczu. Kto ci towarzyszy?

-Widzisz, przywódco, bo Hevela stwierdził, że wypada przedstawić ci nową mieszkankę zamku. To przedstawiam. Przywódco, to jest Mortifarri, smoczyca i moja partnerka. Mortif, ten dostojny człowiek to przywódca przywódców, pan rozległego terytorium, Isengrim Staellan Vanirion.

-To zaszczyt poznać twą partnerkę, Pożeraczu- król zamknął oczy- Panno Mortifarri, pozwól że przedstawię ci moją partnerkę. Ta spoczywająca dama to moja partnerka, moja królowa- Iditaldin Ainel Tossa-Vanirion, moja współwładczyni.

-To zaszczyt poznać twą partnerkę, przywódco... A cóż to za kruszynka?

-To jest moja córeczka, Helvetia.

-Bardzo ładny ludzki szczeniaczek...

-Mówi się: dziecko, Mortif.

-Aha... Przepraszam.

-Nic się nie stało- odpowiedział król.

 

Tymczasem mistrz Sori wraz z Hevelą skoczyli na Aleję Magów. Dzięki efektom ubocznym Zasłony Puryfikacji, było tu zaledwie nieco chłodno. Mieszkańcy właśnie stali w kolejkach do kotłów. Gdy ujrzeli savilorczyków, unieśli dłonie w pozdrowieniu.

Do Heveli podszedł zarządca, pan Galteid.

-Szanowni mistrzowie, jak mogę pomóc?

-Potrzebujecie czegoś?

-Opał jest, żywność jest, ubrania na zimę są, miejsc wolnych jest jeszcze sporo, zapasy medyczne też są... ale mamy problem z kilkoma inwalidami.

-Jaki?

-Nie mogą ani chodzić, ani jeść. Opadają z sił.

-Sori, skocz po Shi.

-Zaraz wracam...

Shi uleczyła przewody pokarmowe owych inwalidów, i Sori pomógł jej wrócić do skrzydła.

W pewnym momencie Sori usłyszał:

-A więc teraz jesteś doradcą Króla, dzieciaku?

Wędrowiec obrócił się na pięcie. To samo zrobił Hevela.

-Który to powiedział?

Kilka rąk wskazało starego mężczyznę jedzącego spokojnie zupę gulaszową.

Sori podszedł do niego.

-My się znamy?

-Znasz mnie bardzo dobrze, dzieciaku. Ale sądzisz, że ja już nie żyję. Otóż żyję i mam się nieźle.

-Mogę poznać twoje imię?

-Oczywiście- prychnął starzec- Morgith.

Sori cofnął się o krok w szoku.

-I masz czelność korzystać z tego, co daliśmy ubogim? Po tym wszystkim, co nam robiłeś? Po szykanach, obelgach, karach? Po Katowni? Kalion jest pewien, że trafił cię w pierś!

-Trafił w pierś, ale nie w serce. A co do tego, że korzystam... nie wiedziałem, że tutaj mają prawo żyć tylko wybrani. Nie mam pieniędzy ani talentu, więc jestem biedny. Jestem biedny, to jestem w potrzebie. Nie przetrwałbym zimy, gdyby nie ta instytucja.

-Mistrzu Wędrowcze- powiedział jeden z siedzących obok mężczyzn- Ten stary jest jak wrzód na d*pie, ale powiedz tylko słowo, a wkrótce go nie będzie. Słyszymy, że sporo zawinił. Powiedz tylko słowo...

-Nie jestem w stanie skazać nikogo na śmierć. Zabić, tak, ale nie skazać na śmierć. Żyj tu, Morgith. Moje rany się już zaleczyły. Co ty na to, Hevela?

-Moje też. Żyj tu, Morgith. Ale Kalion i reszta się dowiedzą, że tu jesteś. Nie próbuj uciekać, bo i tak cię dopadną jakby co. Panowie, panie zarządco... on ma tu żyć. Jak zacznie sprawiać kłopoty, dajcie znać nam.

-Wedle rozkazu, Mistrzu Płomienisty.

Informacja o Morgith'u ex-Obserwatorze wywołała szok w Skrzydle Magów. Oraz czystą furię mistrza Kaliona, u którego ta informacja otworzyła zabliźnione rany w psychice.

Doszło do tego, że Kalion dostał się na Aleję, i ostro ochrzanił Morgitha.

To Morgith torturował Safilę...

 

Kalion wrócił do Skrzydła równocześnie wściekły i zapłakany. To zdziwiło jego przyjaciół... od epizodu z ratowaniem Valiante nikt nie widział łez u tego Mistrza.

-Upewniłem się, że nikogo więcej nie skrzywdzi- powiedział przez łzy Stworzyciel- Żyje, jest w niezłym stanie, ale obłożyłem go Zasłoną. Jak on mógł... Byłem pewien, że go zabiłem całkowicie, a tu nagle pojawia się i jeszcze zwraca na siebie uwagę Soriego... Przepraszam, Safilko. Tak strasznie przepraszam...

-Nie masz za co, mój futrzaczku.

-Oj mam... Powinienem go zabić, za to co robił... Ale... ale to byłoby morderstwo, bo on nie ma jak się bronić... Nie jestem katem i oprawcą jak on...

Safila podeszła do swojego narzeczonego i przytuliła go.

-Już dobrze, Kalion... Już dobrze...

 

Gdy Kalion się opanował, wraz z Ekerim i Sab'lanem ruszyli do Sali Audiencyjnej.

Obaj mistrzowie uznali, że Sab'lana zmienił ten okres ,,odcięcia” od talentu, a mała Rosia'the zostawiła decyzję ,,kjujofi”.

-Mistrzowie Królewskiego Młodego Kręgu Magów, Ekeri i Kalion, wraz z savilorczykiem Sab'lanem, Wasze Wysokości.

Mistrzowie ustawili się w kolejce wysoko urodzonych petentów, a gdy nadeszła ich kolej, podeszli do tronu.

-Wasze Królewskie Mości, przyszliśmy w sprawie Sab'lana. Obserwowaliśmy przez ostatnie miesiące jak się zmieniał, i obydwaj uważamy, że zasłużył na przywrócenie talentu.

-ZGADZAM SIĘ Z MISTRZEM KALIONEM.

-Jak rozumiem, mistrzowie, obecny tu Sab'lan nie jest już zagrożeniem moralnym?

-Poszedł w drugą stronę, wolałbym jednak nie tłumaczyć tego publicznie.

-Rozumiem...- król Isengrim zamyślił się- Co sądzisz, moja królowo?

-Sądzę, mój mężu, że skoro dwaj tak szanowani Mistrzowie jak Ekeri i Kalion stają za zwrotem talentu Sab'lana, to mają ku temu powody, i są przekonani że to słuszne. Ufam ich opinii.- powiedziała Iditaldin.

Isengrim wstał.

-Ja, Isengrim Staellan Vanirion, król Wichrowego Tronu i pan Siedmiu Królestw, przywracam talent Mistrza Stworzyciela na poziomie błękitnym obecnemu tu savilorczykowi Sab'lanowi. Niech ten talent służy pokojowi i dobrobytowi, tak jak jest w Rocie Mistrzowskiej zapisane.

-Dziękuję Waszej Wysokości- Sab'lan ukłonił się.

-Nie dziękuj mi, dziękuj swojej przemianie i przyjaciołom. Czy coś jeszcze, Mistrzowie?

-Nie, Wasza Królewska Mość.

W tym momencie wpadł Biały Strażnik.

-Wasza Wysokość, koniec audiencji. Pędem do Świętego Świętych! Polecam wziąć mistrzów!

-Maiordom, audiencje zawieszone na godzinę.

-Zgodnie z rozkazem.

 

Gdy cała szóstka (Biały Strażnik, para królewska i trzech Mistrzów) dotarła do sypialni królowej, usłyszała cieniutki płacz.

Wewnątrz czterech pałaszników trzymało klingi na gardle... akuszerki, a piąty próbował zabawiać małą księżniczkę.

-Już jestem, Siegerain.

-Co tu się stało?

-Ta tu wsypała coś do gardełka małej księżniczki. Jest ubrana jak opiekunka, nie miała broni, wpuściliśmy ją więc. Znów KURWA zawiedliśmy!

-Chyba złożymy rezygnację...

-A tylko spróbujcie... Co wsypałaś?

Akuszerka uśmiechnęła się zimno.

-Orychalk. Ten bękart nie został urodzony prawidłowo, więc nie ma prawa oddychać. Orychalk sobie z tym problemem poradzi.

-Orychalk? Przecież to skała!

-Pokruszona jest wystarczająco silną TRUCIZNĄ.

-Na korytarz tę babę!- warknął Sab'lan.- Kalion, neutralizujemy!

Mistrzowie skoncentrowali się na płuckach i układzie trawiennym małej księżniczki. Po chwili szperania nie było śladu po orychalku.

-Ekeri, w ręce twoje...

-Kalion, fiolka. Sab'lan, sok marchwiowy i... -Ekeri wymienił kilka substancji.

-Gotowe!

-Co robicie?!?- królowa była przerażona.

Odpowiedział jej sam Ekeri, mieszając perfekcyjnie odmierzone ilości substancji.

-Kalion i Sab'lan zneutralizowali orychalk, teraz trzeba jeszcze odnowić warstwę błony w układzie trawiennym. Słowo Mistrza, że nic się złego nie stanie po podaniu tego lekkiego, wzmocnionego soku. Jak coś- dam się ściąć.

-Ufam panu, mistrzu Ekeri. Ufam wam wszystkim.

-Dziękujemy Waszej Wysokości. Kalion, pilnuj żeby się wchłaniało.

Mała wypiła soczek, pogaworzyła troszkę i zasnęła.

-Panowie gwardziści, jeszcze jedna taka akcja, i się pożegnamy.

-Tak jest, Wasza Królewska Mość! Co z tą babą?

-Ściąć. Definitywnie ściąć, ale z dala od Skrzydła Domowego.

-Rozkaz.

Gdy dwóch gwardzistów zabrało akuszerkę, król zwrócił się do Sab'lana.

-Istotnie jesteś pożyteczny, mistrzu Stworzycielu.

-Zawsze do usług Waszej Wysokości.

Akuszerkę ścięto, a mistrzowie wrócili do Skrzydła.

 

Nazajutrz do Skrzydła Magów wpadł Maugrim.

Przerażony Maugrim.

-Mistrzowie... W Trelianie zaraza! Po całym mieście rozpełza, opanowała już pałac!

-Bogini Matko...

-Vi tam jest!

-Nie skacz, Wathon!- rozkazał Ekeri- Sam nic nie zdziałasz, a jeżeli jest zarażona, przyniesiesz zarazę do Maliboen!

-Ekeri, zrozum... Ja nie mogę siedzieć bezczynnie! Nie w tej sytuacji!

-Masz siedzieć! Shya'ro, Sab'lan, Kalion, Hevela, za mną do roboty!

Zabrali się za szykowanie odtrutki na zarazę, taką jak czasem próbowała wybuchnąć w Savilorze.

 

A Wathon nie posłuchał. Skoczył prosto do komnaty Visenny.

 

Księżniczka leżała na pościeli, bardzo blada, w cienkiej, przepoconej sukience, a w pokoju unosił się aromat stęchlizny.

-Już jestem przy tobie, Visenno.

-Mistrz Wathon... Przecież mieszkasz w bezpiecznym Maliboen... Uciekaj stąd, póki możesz...

-Tylko jeżeli Ty uciekniesz ze mną...

-Nie jestem w stanie uciec... zaraza mnie dopadła... błagam, uciekaj, ratuj się...

-Nie, Vi. Nie zostawię Cię tutaj, chorej i słabej, na śmierć. Nie mogę Cię zostawić. Nie chcę.

Do pomieszczenia wpadł strażnik.

-Precz, człowieku, od panny!

Wathon bez słowa obrócił się twarzą w jego stronę.

-Widzisz szarfę i lilijkę? Spierdalaj!

-Tak jest, Wasza Miłość.

Strażnik się wycofał.

 

Ekeri i Kalion pracowali nad remedium przez dwa tygodnie.

Księżniczka Visenna słabła, aż wreszcie...

 

-Żegnaj... Wat. Tyle chciałam ci powiedzieć, tyle zrobić... chciałam się chociaż przytulić, ale przez mój głupi upór pilnowania etykiety nie odważyłam się. Kocham Cię, Wat. Kocham od kiedy cię poznałam, najpierw jak przyjaciela, potem jak mężczyznę... Dziękuję Losowi, że postawił cię na mojej drodze, ale teraz proszę... dobij...

-Nie ma mowy. Będziesz żyć, wyzdrowiejesz!

Wathon podjął decyzję, nad którą zastanawiał się od wielu dni. Postanowił poświęcić swój talent by Visenna mogła żyć.

Rzucił inkantację. Czuł, jak część jego jaźni zastyga w bezruchu, ale cieszył się, bo Vi nabierała kolorów, jej stan się bardzo szybko polepszał... aż wreszcie wyglądała tak, jak za dawnych dni.

-Co zrobiłeś, Wat?

-Oddałem ci mój talent Wędrowca. Zamienił się w to, co Savilorczycy mają wrodzone: immunitet na choroby. Nie jestem już magiem, ale ty żyjesz, jesteś zdrowa i żyć zdrowa będziesz. Powiedz, Vi... zgodziłabyś się zostać moją żoną?

-O...Oczywiście, Wat. -chlip- To, co zrobiłeś, było bardzo szlachetne... wymagało ogromnej siły woli, by tak po prostu zrezygnować z talentu. Żałujesz tego?

-Pomyślmy... Nie żałuję, bo Ty dzięki temu przeżyłaś.

Znów wszedł gwardzista. Tym razem, za gwardzistą szli Ekeri, Kalion i Sori.

-Tu jesteś, Wathon...

-Jestem tam gdzie moje serce.

-Mamy odtrutkę.

-A już i nie trzeba.

-Przecież...

-Nie jestem już Mistrzem, ale Vi jest żywa i zdrowa, i taka pozostanie.

-Wyraźnie czuję w tobie talent, Wathon.

-Jakim cudem? Przecież...

-Jesteś błękitny, nie czarny. Co prawda, teraz nie użyjesz talentu, bo energia musi się odnowić, ale za jakiś czas znów będziesz Wędrowcem.

Nastąpiła scysja z babką Visenny, ale koniec końców Vi wraz z posagiem ,,skoczyła” na maliboeński zamek, jako narzeczona Wathona.

 

Następnego dnia miał się odbyć przełożony Bal Zimowy. W Skrzydle Magów wrzała praca. Mistrz Sori szykował wzorce strojów, mistrz Ekeri wizualizował, a mistrzowie Kalion i Sab'lan wypełniali wzorce materią. Wreszcie wszystko było gotowe. Mały Grae'vites został uśpiony mocą Shi, a Rosia'the ruszyła do Świętego Świętych by zostać z małą królewną Helvetią.

W tym momencie do Skrzydła Magów wszedł zapukawszy Maugrim.

-Gotowi?

-Gotowi.

-Ich Wysokości życzą sobie, żebyście weszli do sali zaraz za nimi i ich następcami. Dwójkami.

-Nie wszyscy z nas są parzyści, Maugrim. Anorian nie jest. Filis'tis nie jest. Sab'lan nie jest.

-Mistrzu Kalionie?

-Tak, panno Crystalio?

-Ja również jestem nieparzysta. I z ochotą poszłabym z mistrzem Filis'tisem.

-Filis?

-To będzie dla mnie zaszczyt.

-Anorian i Sab'lan, zamkniecie kolumnę.

-Dobrze, Ekeri.

-Jasne, Ekeri.

-A więc Maugrim, gdzie się mamy sformować?

-Zaprowadzę was. Panna Joanna i moja Vardi będą już tam czekać. Gotowi do wymarszu?

-Gotowi!

-Więc idziemy.

 

Maugrim poprowadził kolumnę ze Skrzydła Magów aż do Drzwi Królewskich z boku sali balowej. Po chwili pojawiła się rodzina królewska, więc zebrani mieszkańcy Skrzydła Magów oddali im honory.

-Jesteście wszyscy?

-Tak jest, Wasza Królewska Mość.

-A więc formujmy węża, a ty Maugrim, czyń honory zgodnie z tradycją.

Gdy wąż został sformowany, Gwardziści otworzyli drzwi, a Maugrim przeszedł przez nie i obwieścił przybycie rodziny królewskiej wraz z Młodym Kręgiem.

 

Kwadrans później, wiele par tańczyło, część kawalerów zbierała się na odwagę by uderzyć do panien, dostępu do których broniły matrony. Wszyscy młodzi magowie byli na parkiecie... za wyjątkiem Anoriana rzecz jasna.

Kolejny kwadrans później Mistrzowie zeszli z parkietu w kierunku stołów z napitkami i przekąskami, by trochę odpocząć. W tym momencie maiordom obwieścił przybycie...

-Mistrz Uzdrowiciel Ekerain Da Reo!

To postawiło savilorańskich mistrzów w stan podejrzliwości. Imię, od którego tradycyjnie wywodzi się imię ich przywódcy, mistrza Ekeriego, z ,,członem rodowym” ojca Heveli? Albo przypadek, albo... Woleli być ostrożni.

 

W drzwiach sali balowej pojawił się płowowłosy mężczyzna w eleganckim stroju mistrza Akademii Magii Uzdrowicielskiej Garstang. Wyminął kilka tańczących par, nieświadomy że jest obserwowany. Podszedł do pary królewskiej na dwa metry i ukłonił się.

-Wasze Wysokości, cieszę się widząc Was w dobrym zdrowiu.

-Witaj, Ekerainie. Cóż spowodowało, że opuściłeś Garstang?

-Szukam swojej rodziny. Xeno pisał do mnie niedawno, że na zamku są Savilorczycy. W tym trzy osoby, o których istnieniu dowiedziałem się dawno, częściowo przypadkiem.

-Mówisz o moich doradcach, Ekerainie. O których ci chodzi?

-Ekeri, Holi'an, Hevela.

-A dlaczego akurat na nich?

-To moi synowie i mój bratanek.

-Twoi synowie, powiadasz? A dlaczego interesujesz się nimi dopiero teraz, gdy już przeszli przez piekło i z powrotem?

-O czym Wasza Wysokość mówi?

-Ach, zapomniałem. Ty nic nie wiesz, a mnie trzyma słowo honoru. Powiem ci tak, Ekerainie: ci młodzi ludzie przeszli przez piekło, musieli ranić, zabijać i podejmować decyzje, pod brzemieniem których załamaliby się dorośli weterani. Jeżeli pozwolą ci porozmawiać z mistrzami Ekerim, Sorim i Hevelą, strzeż się, byś nie otrzymał nagle śmierci w prezencie. Zwłaszcza od Mistrza Soriego, jest dość... opiekuńczy względem swej matki.

-Valiante tu jest? To ja się może wycofam...

-Nie ma mowy. Mistrzu Ekeri!

Kształciciel podszedł, a za nim cała reszta Młodego Kręgu.

-Zapomniałem, że czasem poruszacie się kontyngentalnie. Mam zasadniczo sprawę do mistrzów Ekeriego, Soriego i Heveli. Pozostali są wolni.

-Wiem, co za sprawa- powiedział Hevela- Wuj Ekerain postanowił upomnieć się o swoich synów.

-Hevela, kasti sa fagio!- syknął wściekle Sori

-Niestety nie żartuję, Myszaty.

-Ja nie mam ojca.- powiedział zimno Mistrz Wędrowiec- A ty, mistrzu Ekeri?

-Ja również nie. Jako ,,wyhodowani”, nie mamy ojców, a jedynie matki.

-Jesteście braćmi, na miłosierdzie! I przez ojca, i przez matkę!

-Że co?

-Opanuj się, Sori. Na balu nie należy zabijać... choć przyznam, że mnie też to kusi.

-Już się opanowuję, mistrzu Ekeri. A co do ciebie, człowieku... zbliżysz się do mojej mamusi, zginiesz marnie.

-Nie radzę ignorować lub lekceważyć mistrza Soriego, Ekerainie. Ten niepozorny młodzieniec jest bezlitosny wobec wrogów.

-Wasza Wysokość, czy możemy wrócić do tańca?

-Jesteście wolni.

 

Mniej więcej, dwie godziny później mistrzom udało się już ochłonąć. Z jednym wyjątkiem.

Mistrz Wędrowiec Królewskiego Młodego Kręgu Magów Sori wpadł we wściekłość, gdyż ujrzał jak jego kochana i z trudem znaleziona mama jest zmuszona do ucieczki przed mistrzem Ekerainem, który uparcie podąża za nią.

-Ekeri-fagio, seva otei sin'tar!

-Chodż, Sori.

Skoczyli tak, by pojawić się dokładnie między matką Soriego a Ekerainem.

-Co mówiłem? Jak się zbliżysz do mojej mamy, zginiesz. A więc, co wolisz? Ogień, wodę, powietrze czy ziemię?

-Ale ja chciałem tylko porozmawiać...

-Mamo?

-Nie ma o czym...

-Sam słyszysz. Masz ostatnią szansę. Jeszcze raz się dowiem, że naprzykrzasz się mojej mamie, i zginiesz. Teraz będę wspaniałomyślny i dam ci odejść. Won!

Uzdrowiciel wycofał się i odszedł.

-Wszystko w porządku, mamo?

-Tak, synku. Dziękuję że mnie broniliście, synkowie.

-A więc jednak...

-Niestety... ale proszę, pozwólcie mi zebrać siły, nim wam wszystko opowiem.

-Naturalnie.

Bal przeszedł bez dalszych komplikacji.

 

Nazajutrz rano, po śniadaniu Valiante poprosiła mistrzów Ekeriego i Soriego o rozmowę.

I opowiedziała im wszystko. Była to bardzo smutna historia.

Valiante została zabrana z rodzinnego domu jako dziewięcioletnia dziewczynka, biciem i głodzeniem była ,,układana” do ręki magów. W wieku lat 12 była w pierwszej ciąży. Dziecko zmarło. Druga ciąża, czyli Ekeri, wiek lat 14. Trzecia, Sori, 17. Później, wywieziona na wieś, zmuszona do ciężkiej pracy. Następnie wypatrzył ją ,,opiekun” poszukujący kobiet dla... ciemnych spraw Gatholiana. Operację wycięcia przeprowadzał mag wyrzucony z Garstangu. Gdy Valiante straciła świeżość, wylądowała na ulicy jako żebraczka, skatowana w podzięce. W tej sytuacji znaleźli ją Ekeri i Kalion. Koniec historii.

Sori się gotował, ale Ekeri... Ekeri jeszcze mocniej. On, opanowany zawsze jak eker, teraz pałał żądzą zemsty.

Nie trzeba chyba wspominać, że po tej rozmowie Gatholian zginął marnie. To samo spotkało maga z Garstangu. Ekeri dosłownie rozniósł go na strzępy.

 

Minęło kilka miesięcy, było lato. Mistrzowie przestali być kawalerami (wszyscy poza Sab'lanem, Filis'tisem i Anorianem), obecnie tajemnicą poliszynela był fakt, że Clari'ssa i Jalie'na oczekują. Mistrzowie Ekeri i Hevela byli wniebowzięci, natomiast reszta cieszyła się wraz z nimi. Wyjątkiem był Anorian. Tego Mistrza jadła żywcem depresja.

To nie tak, że chciał źle dla przyjaciół, ale po prostu czuł się samotny. Nie opuszczony, ale samotny.

 

Natomiast mistrz Sori został ulubieńcem królowej. Mimo, że Jej Wysokość Iditaldin wiedziała o tym, że wygląd mistrza jest ceną za ogrom jego talentu, to pewna część jej psyche chciała traktować mistrza jak młodzieńca lub dziecko.

I to najbardziej dobijało tego błękitnego Mistrza Wędrowca. Wiedział, że królowa nie chce go obrazić, ale… miał już swoje lata, był dorosły, miał żonę… a królowa mimo wszystko traktowała go jak dziecko.

Subtelnie, nie nachalnie, ale podświadomie dawała mu do zrozumienia, że Sori jest dla niej dzieckiem.

Mistrz powoli kumulował w sobie frustrację, aż wreszcie wybuchł.

 

-Ekeri-fagio, Kalion-fagio… Isi'te nehi foda're amisa, se rodi mares!

Mistrzu Ekeri, mistrzu Kalionie, jeżeli nie znajdziecie sposobu, popełnię samobójstwo!

-Sori, to nie takie proste…

-Jesteście błękitni, jesteście najlepszymi zawodowcami, w połączeniu z wiedzą Sab'lana znajdziecie remedium. Chyba że nie chcecie?

-Chcemy, Sori, ale to może cię kosztować talent…

-Jestem pewien, że coś wymyślicie.

 

Wieczorem tegoż dnia, sypialnia Soriego…

 

Młody Wędrowiec dostrzegł, że leżąca już w łożu Dimanda jest obrócona plecami, i trzęsie się od łez. Sori podszedł do niej i ukląkł obok.

-Dimandko… Co się stało?

-Dlaczego?

-Co dlaczego?

-Dlaczego chcesz się zmienić? Dlaczego nie możesz pozostać mężczyzną, w którym się zakochałam? Moim milutkim, słodziutkim Sorim? Wiem, jestem żoną, nie mam prawa głosu, ale proszę cię, Sori… nie, ja błagam, nie zmieniaj się… Zostań sobą, proszę…

-Di, ja… Nie wiem, co powiedzieć. Chciałbym po prostu wyglądać na starszego, by wszyscy traktowali mnie jak dorosłego, którym jestem, a nie jak dziecko. Jestem rozdarty. Z jednej strony chciałbym wyglądać doroślej, a z drugiej, nie mogę rozedrzeć ci serduszka…

-Proszę, Myszeczko… Wynagrodzę ci to, jakkolwiek będę mogła…

Sori westchnął, i rzekł.

-Dobrze, Di. Dla ciebie.

 

Następnego dnia rano mistrz Sori odwołał wniosek o ,,postarzenie”, a mistrzowie Ekeri, Kalion i Sab'lan odetchnęli w duchu.

Dimanda udała się do Królowej, i wyjaśniła sprawę. Iditaldin Ainel Tossa- Vanirion obiecała traktować Mistrza Wędrowca Soriego jak na to zasługuje- jak dorosłego.

 

Nazajutrz rano, gdy mała Helvetia spała spokojnie w swoim łóżeczku, królowa Iditaldin siedziała spokojnie na szezlongu czytając swoją ulubioną powieść. W pewnym momencie wpadł jej do głowy pomysł, który przyprawiłby o drżenie znawców etykiety.

Królowa postanowiła wyrwać się na spacer po ogrodach, jak za dawnych dni. Wiedziała, że cały teren jest pilnie strzeżony przez podwojoną Gwardię Królewską, więc nic jej nie grozi.

Założyła szybko lekką sukienkę, nawet nie suknię a sukienkę, spięła włosy w kucyk i chwyciła lekkie sandałki.

Gdy otworzyła drzwi na korytarz, zobaczyła standardowo dwa skrzyżowane ostrza halabard.

-Dajcie przejście, chłopcy, proszę…

-Wasza Wysokość…

-Nic nie widzicie, jasne?

Gwardziści wymienili zaniepokojone spojrzenia.

-Wasza Królewska Mość nie powinna…

-Obawiam się, gwardzisto, że jestem tu królową.

-Właśnie, Pani.

-Królową, a nie niewolnicą lub więźniarką.

-Litości, Pani! Kapitan nas wyrzuci ze służby…

-Oj, muszę znowu porozmawiać z Maugrimem… Przejście?

-Nie, Pani. Raz już wypuściliśmy cię samą, i skończyło się to zmulityplikowanym postrzałem z arbaletu. Przepraszam, Pani, ale nie.

Królowa osunęła się na posadzkę, zapłakana. Gwardziści zwątpili w prawidłowość swych decyzji, a po chwili jednomyślnie dołączyli do swej Bogini na podłodze.

-Wybacz, Pani, ale dla nas, dla Białej Straży, twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze. Chromolić nasze życie, chromolić Gwardię, Kapitana, chromolić Króla i księcia… Ty jesteś dla nas najważniejsza, twoje życie i zdrowie jest naszym priorytetem, i dlatego nie możemy Cię puścić samej na spacer, Bogini. To zbyt niebezpieczne.

-Czemu? Czemu nikt mnie nie kocha? Wiem, że nie zasłużyłam, ale chciałabym żeby ktoś mnie chociaż lubił… by ktoś zobaczył we mnie nie tylko Królową Wichrowego Tronu i panią Siedmiu Królestw, ale żeby zobaczył mnie… zobaczył Idit…

-To wolno tylko Jego Królewskiej Mości, my stoimy za nisko w hierarchii…

-Czemu mnie nie lubicie? Co ja wam zawiniłam?

-Bogini… my cię bardzo lubimy, ale dlatego że cię bardzo lubimy, nie możemy znieść myśli, że mogłabyś znów cierpieć lub…

CHLAST!- gwardzista który prowadził rozmowę sam się spoliczkował, by nie zapeszyć.

-Co tu się dzieje?

-O kurczę, Kapitan…

-Co tu się dzieje, pytam? Pani, dlaczego siedzisz na ziemi? I dlaczego… zabiję… który z was doprowadził naszą Boginię do łez?

-Pan, kapitanie- odparł chórek.

-Jak to?

-Wpoił nam pan przywiązanie do i troskę o dobro naszej Bogini, więc nie mogliśmy jej wypuścić na samotny spacer…

-Rozumiem… Ale czemu mnie nie wezwaliście?

-Nie było rozkazu…

-Pani, czy zgodziłabyś się potowarzyszyć mi w spacerze?

-Kapitanie…

-Milczeć, chłopcy. Pani?

-Z ochotą…

 

Mistrz Filis'tis spacerował po ogrodach. Podziwiał drzewka Pożeracza Chmur, przyglądał się gniazdującym w nich ptakom, przyglądał się rosie na źdźbłach trawy…

Jego talent był jego przekleństwem. I to głównie zaprzątało jego myśli. Zawsze wiedział, co się wydarzy, więc wiódł płaskie, nudne życie bez szczypty ekscytacji. Jednak, było to i przekleństwem (dla niego) i błogosławieństwem (dla innych, których mógł ostrzec).

On sam jednak czuł się… nijaki. Nic sobą nie reprezentował, nikt się nim nie interesował, miał tylko grono przyjaciół, i nic więcej.

W pewnym momencie usłyszał kroki. Zdziwił się, bo tego nie przewidział.

Odwrócił się zatem. Około trzy metry za nim szła spokojnie panna Crystalia.

-Panno Crystalio, cóż za miłe spotkanie…

-Dzień dobry, mistrzu Filis'tisie… Piękny poranek, prawda? Pełen nadziei…

-Istotnie. Uwielbiam poranki, choć nie są dla mnie zaskoczeniem. To moje przekleństwo, nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć… choć przyznam się, że dziś mnie pani zaskoczyła, panno Crystalio. Nie spodziewałem się panny.

-To było miłe zaskoczenie, mam nadzieję?

-Bardzo miłe… Dla samotnego człowieka, jakim jestem, każda rozmowa to skarb…

-Nie mogę pana rozgryźć…

-W jakim sensie?

-Dlaczego taki przystojny mężczyzna jest samotny. Nie chcę być nieuprzejma, ale nie daje mi to spokoju.

-To było bardzo miłe pytanie, ale ostrzegam, że odpowiedź nie jest tak miła.

-Odpowie mi pan, mistrzu?

-Odpowiem… Byłem mały, gdy zabrano mnie do Zamku na Wodzie, czyli Walie'n'tharu. Tam poznałem kolegów, poznałem Morgitha Zakałę Obserwatora, on oddał mnie pod opiekę… mistrzyni Sador'istii Przewodniczce Snów… ona jednak każdą lekcję zaczynała i kończyła… cóż, w dość szczególny sposób. Mianowicie… ucząc mnie… postępowania zgodnego z jej wolą i żądzami. To nie było miłe. Od tamtej pory, unikam kontaktów, i z tego co wiem, będę ich unikał do śmierci. Ja nie znajdę sobie partnerki jak Sori, Ekeri, Kalion, Hevela czy Wathon. Pozostanę sam, aż wreszcie umrę. Nawet wiem jak. Ze zgryzoty. Żadna panna mnie nie zechce, pozostanę kawalerem do śmierci.

-Nie, jeżeli będę miała coś do powiedzenia- szepnęła Crystalia.

Po tych słowach podeszła stanowczo do mistrza i pocałowała go, łamiąc wszelakie reguły.

Tak zaczął się ich związek.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • ddf 11.03.2016
    dffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffff

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania