Ogórki zieleniły się nowością

Przeprowadzka. Kolejny etap życia. Wakacje. Te trzy hasła określały zakres myśli Marii Kowalskiej. No, niezupełnie, ale o tym głównie myślała podczas przejazdu przez prawie nieznane miasto. Siedziała z przodu, koło ojca; matki jak zwykle nie było.

— Brzydkie to miasto jak cholera — mruknęła.

Mimo tego nie mogła odkleić się od szyby. Bacznie obserwowała. Szare bloki, kolejne szare bloki, kościół (brzydki, neoklasycystyczny), żabka, zjazd w lewo, zmiana klimatu. Duże zabudowania zaczęły niknąć, ciasnota i duchota ironicznie żywej metropolii ustąpiła spokojnemu klimatowi osiedlowych domków i ogródków. Powywijane abstrakcyjnie bramy i płoty, zaniedbane żywopłoty, koty na chodnikach. Maria poczuła się trochę jak w domu, trochę jak na starej fotografii. Nigdy nie widziane miejsca, ale dziwnie znajome, swojskie. Po namyśle stwierdziła, że nie jest tak źle. Z rynny pod rynnę; bez strat, jakby się zastanowić. Bywała tu oczywiście wcześniej, oglądała nowy dom razem z rodzicami, była przy zakupie, ale odkryła to teraz na nowo podczas tej przejażdżki.

— Już jesteśmy — zakomunikował ojciec.

Wysiedli. Garaż przy domu, powoli zamykająca się brama. Trawnik zaniedbany, do skoszenia. Meble porozstawiane już wcześniej, zostały już tylko drobnostki i ubrania pochowane w walizkach, kartonach. Tata otworzył bagażnik rozgrzanego auta. Maria wzięła duże pudło z ceramikami mamy. Ciężkie, ofoliobąbelkowane.

— Dasz radę? — zapytał, patrząc, jak córka z trudem podnosi ciężar.

— Nie przejmuj się, tata. To rzeczy mamy, nie mogę ci pozwolić ich potłuc.

— Co racja, to racja — przyznał z uśmiechem.

Zbliżał się wieczór. Na kolację zamówili pizzę. Lodówka była pusta.

Nie rozmawiali zbyt dużo, Maria szybko zamknęła się w swoim pokoju. Mama, przynajmniej z tego, co mówiła, powinna być rano. Pewnie kłamała. Jak zawsze.

Pomieszczenie było w większości puste. Nie chciała się zamęczać wypakowywaniem gratów. Na biurku czekał otwarty notatnik, pierwsze słowa nowego wiersza. Stukając w ekran smartfona szukała inspiracji; nie chciała zostawić tego nieskończonego. Przelała trochę uczuć, studnia wyschła. Brakowało nowej wody. Maria nie wiedziała za bardzo, co czuje. Nigdy nie była dobra w nazywaniu uczuć. Nowe miasto, nowe wszystko, nowe życie. Czy nowa ona? Raczej nie. Nie mogła się zmienić pod względem takiego impulsu.

Najbardziej ją przerażała pustka towarzyska. Nikogo nie znała, w wakacje trudno się do kogoś doczepić. Jeszcze to liceum. Kto tam w ogóle idzie? Trudno poznać nieznanych ludzi. Są ich setki, a ona tylko jedna i zagubiona. O tym pisała, o tych wątpliwościach.

Kręciła kosmykiem włosów, przetaczała się po nowym łóżku. Po chwili odłożyła telefon, chciała popatrzeć na gwiazdy przez sufit. Ojciec już pewnie spał, nie sprawdzał nawet, co z nią. Nie potrzebowała tego przecież. Wyrosła z dobranocek. Na śniadaniu, miała nadzieję, spotkają się całą rodziną, choć mama wydawała się bardzo nierealna. Zupełnie jak duch.

Przebrała się, wzięła prysznic, w końcu zasnęła, przeżuwając w głowie te niewygodne myśli. Noc minęła szybko. Szybciej niż mrugnięcie.

— Śpiąca królewno! Pora wstać!

Tata stał przy łóżku. Nie musiał nawet ruszać Marii — miała słaby sen. Podniosła rozczochraną głowę, przetarła oczy, mrugnęła kilka razy by "złapać ostrość". Instynktownie chciała sięgnąć po telefon. Ślepo macała szafkę nocną.

— Gdzie...

— Dostaniesz po śniadaniu — Rodzic skutecznie przewidział zapytanie. — To pierwszy prawdziwy posiłek w tym domu. Skup się.

Wyszedł z pokoju, zostawiając Marię sam na sam z tym pouczeniem. Nie miała zamiaru zachowywać się jak dziecko. Wylazła z łóżka, zbliżyła się do szafy. Ojciec przesadził, ale dla jej dobra. Rozumiała to. Zawsze tak robił.

"Co ubrać, co ubrać..." – Uroczysta okazja, uroczyste odzienie. Miała to w zwyczaju, zawsze chciała dobrze wyglądać na specjalne okazje.

Nie miała w tej chwili zbyt wiele ubrań; nie wszystkie dotarły, nie wszystkie zostały wypakowane. Wybrała letnią, żółtą sukienkę, bo lato i w ogóle. Znaczy, lubiła ją nosić, dobrze jej się kojarzyła, ale na co dzień nie była pierwszego wyboru. Ściągnęła jednak ciuch z wieszaka, rzuciła na łóżko, ruszyła do łazienki.

Gdy zeszła na dół śniadanie było już gotowe – tosty, sałatka pomidorowa i tak dalej. Wyglądało na to, że zapasy zostały uzupełnione. W gruncie rzeczy dobrze – Maria nigdy nie przepadała za robieniem zakupów. Posiłek wyglądał apetycznie i estetycznie. Nic nie zwykłego, biorąc pod uwagę zamiłowanie ojca do kulinariów.

— Mamy nadal nie ma? — zapytała, rozglądając się po kuchni.

— Utknęła w korku. Będzie za godzinkę — odparł tata, siadając do stołu.

Śniadaniowy impas. Chrupanie, siorbanie (bo była herbata), zastój emocji. Kamil Kowalski nie należał do zbyt rozmownych osób. Nawet we własnym domu.

— Nieźle się wystroiłaś — zauważył po kilkunastu sekundowej kontemplacji nad spieczonym tostem.

— Dzięki — wymruczała Maria, mieszając widelcem apetycznie wyglądającą sałatkę.

Prawdopodobnie to śniadanie zakończyłoby się w milczeniu i atmosferze komunikacyjnej bezsilności, gdyby nie... Dzwonek do drzwi.

— Otworzę — oznajmiła Maria, odchodząc od stołu.

Wreszcie się wyrwała z tej duszącej bańki, jak sama pomyślała. Nie czuła się dobrze. Kolejny zawód ze strony matki, kolejny raz ojciec nie potrafił nic zrobić. Okropne błędne koło zagubionych dorosłych. Czemu los skazał ją, niewinne dziecię, na takie potępienie? Nie mogła wiedzieć, nie chciała się nad tym zastanawiać. Unikała zbędnego gniewu.

Błyszcząca klamka od drzwi. Pierwszy gość w dom, jak się nie mówi.

— Dzień dobry, nowa sąsiadko z nie wiadomo kąd!

Uśmiechnięte rude dziewczę z koszykiem łakoci. Kapturek sprzedawany osobno. Zdziwienie Marii — w zestawie gratis.

— Wi... — szybka analiza oglądanego obiektu — tam.

— Ah, proszę to przyjąć — Sąsiadka przekazała Marii koszyk. — Taki skromny podarek od wspólnoty sąsiedzkiej. Zazwyczaj wprowadzają się tutaj biedni ludzie, jedzenie wam się przyda.

— Nie jesteśmy biedni.

— Całe szczęście! — Ruda złapała zaskoczoną dziewczynę za ramię. — Naprawdę, mamy już po dziurki w nosie tych wprowadzających się znikąd Cyganów i Czeczenów. Serio, utrapienie z nimi.

— Potrafię to sobie wyobrazić — Maria spróbowała się uśmiechnąć, szukając nici porozumienia.

To czerwonawe, piegowate indywiduum, które teraz przed nią stało mogło być jednym z największych wyzwań z jakimi przyszło jej się kiedykolwiek mierzyć. Stres level expert.

— Ah, przepraszam — Sąsiadka trochę się ogarnęła, jej ręka opuściła przestrzeń osobistą Marii. — Trochę źle zaczęłam. Przedstawienie, przedstawienie, jak mawia mamusia. Jestem Krysia, miło mi.

— Maria — Podała prawie nieznajomej rękę. — Mi również miło.

— Ojejku, jakie maniery... Widać, że nie jesteście Cyganami.

— Nadal w to wątpiłaś?

— Wiesz... — Krysia wywróciła oczami. — Tacy ludzie potrafią być sprytni.

— Myślę jednak, że jesteś ociupinkę zbyt podejrzliwa...

— Jestem? — Mrug, mrug. — No, może tak być.

— Więc... — Marii już zaczął ciążyć wiklinowy koszyk; umysł szukał ucieczki — mogę w czymś jeszcze pomóc?

Krótka przerwa w transmisji. Mechanizmy myślowe uruchomione. Krysia to prosta dziewczyna z prostej okolicy; na pewno nie przyzwyczajona do niezwyczajnych zachowań. Choć, chwila... To było nawet zbyt proste, zbyt niespodziewane. Imigranci to plaga, co nie? Małomiasteczkowe umysły mogą się zlasować od takich atrakcji, szczególnie jeśli są rude i nieobeznane w życiu.

— Wiesz — zaczęła niepewnie. — mam przydomowy ogródek, taki z warzywami... Kwiaty też tam są! Może byś przyszła, przy...

— Przy?

— Przy-ja-ciółko — Kolejne sylaby z trudem wydobywały się z podekscytowanego gardła. — Przyjaciółko, tak, przyjaciółko — Powtórzyła, jakby jeszcze nie była pewna tego trudnego słowa.

— Co? Tak szybko? — zdziwiła się Maria.

— Ano, tak to się u nas robi — Odpowiedziała zadziornie. — Witamy w mieście, nowicjuszko.

— Eee, strasznie tego dużo...

— Nie przejmuj się. Przyjdź do mnie o czternastej. Dom naprzeciwko — Wskazała palcem. — Pogadamy na spokojnie.

— Póki co tylko ty jesteś niespokojna — zauważyła Maria.

— Jestem? Ah, może. Tak czy siak, do zobaczenia.

I poszła. Dość dziwne spotkanie, ożywszy prysznic na początek niemrawego dnia. Maria nadal była zaskoczona. Poprawiła włosy, już chciała się schować do domu, trochę o tym zapomnieć, ale nie, nie mogła tego tak zostawić. To była jej szansa. Musiała zebrać się na odwagę, powiedzieć coś więcej, wyrwać się z tego kręgu przeprowadzkowego napięcia. Bądź co bądź, przeanalizowała szybko, ta Krzysia nie była wcale taka zła. Być może, przy odrobinie szczęścia, zaprowadzi ją do bardziej interesujących osób, albo, w co już była skłonna uwierzyć biorąc pod uwagę te niecodzienne przywitanie, sama okaże się wystarczająco ciekawa, by zostać pierwszą przyjaciółką w nowym mieście. Biorąc pod uwagę te wszystkie okoliczności Maria zrobiła coś, czego nie robiła od czasów ostatniej zabawy w osiedlowej piaskownicy.

— Poczekaj! — zakrzyknęła w jej stronę. — Przyjdę szybciej, ok?

— Okej! — odkrzyknęła z entuzjazmem. — Będę czekać!

No, i teraz już na pewno poszła.

Maria też. Miała przecież śniadanie do dokończenia.

— Co tam? — zapytał ojciec, nie odchodząc od stołu.

— Nic takiego — odpowiedziała, wznosząc koszyk pełen łakoci do góry. — Prezent od sąsiadów.

— Będzie na obiad.

— Bardzo zabawne.

Dziewczyna przysiadła to stołu. Nie skupiała się za bardzo na jedzeniu. Myślała o tym, co właściwie zrobiła. To było ryzykowne. Bardzo. Ale czasami chyba trzeba. Nawet ona musi od czasu do czasu wziąć życie za rogi. Jakkolwiek niepotrzebne by się to wydawało.

— Wychodzę — zakomunikowała, gdy już było po wszystkim. — Poradzisz sobie?

Szum wody z kranu; ona oczywiście wymigała się od zmywania. Ojciec tylko się uśmiechnął, był skupiony, trochę zamyślony, jak zwykle zresztą.

— Yhm — mruknął, zostawił ją sam na sam ze swoją decyzją.

Oddaliła się. Poszła do przedpokoju, ubrała buty. Wsłuchiwała się przez chwilę w tę domową ciszę, spokój pierwszego poranka pod nowym dachem. "Tak to miało wyglądać?" — zamyśliła się na chwilę.

— Przyjdę przed obiadem! — powiedziała jakby do tych pustych ścian.

Przejście przez ulicę nie było zbytnio skomplikowane. Już po dłuższej chwili rozległ się ten charakterystyczny, wysoki dźwięk dzwonka.

— Proszę! — Wysoki głos zaprosił ją do środka.

Otworzyła delikatnie drzwi, rozejrzała się instynktownie po wnętrzu. Trochę się zdziwiła. O wiele sensowniej i szykowniej niż myślała. Jednak aparycja domowników nie oddaje wyglądu domu. Ogólnie — dębowe deski, ładna, kwiecista tapeta, żyrandol w starym stylu. Trochę nostalgicznie, trochę przyjemnie.

— Dzięki, że przyszłaś — W końcu zjawiła się ruda pani gospodarz. Krzysia, co dziwne, zupełnie inaczej ubrana, wyglądała całkiem zgrabnie — zupełnie inaczej niż przy pierwszym spotkaniu.

Nowo poznane "przyjaciółki" nie traciły zbyt wiele czasu na formalne ceregiele. Maria od razu przeszła na temat wspomnianego wcześniej ogródka, pomijając wszelkie inne niepotrzebne wątki. Krzysia nie była jednak zbyt skora do wyjaśnień, zdecydowała więc, że lepiej będzie jeśli po prostu pokaże ów obiekt szczególnego zainteresowania. Dziewczyny prędko przeszły w głąb domu, by po chwili wyjść tylnymi drzwiami.

Można powiedzieć, że oślepił je blask przedpołudniowego słońca, ale tak naprawdę oczy im się zeszkliły z samego zachwytu. Przynajmniej Marii, ale Krzysia też nie mogła się powstrzymać na widok tych pysznych, dojrzałych ogórów. I cudownych kwiatów oczywiście.

— Łoł — skwitowała Maria, powoli oglądając każdy kąt przydomowego ogródka.

Przypominało to jej niespełnienie marzenie, kiedy każdej wiosny prosiła mamę, by zasadziła jakieś kwiatki, albo warzywka na balkonie. Wiadome było, że w warunkach blokowych trudno było o coś ciekawszego niż kwiaty doniczkowe z supermarketu (biorąc pod uwagę zamożność i położenie rodziny w tamtym czasie), więc tamta mała dziewczynka musiała porzucić swoje ulotne pragnienie, o którym w końcu zapomniała. Jednakże po pierwszym kontakcie wzrokowym z krzysiowym ogrodem energia tamtego odległego snu powróciła i Maria znów poczuła się jak niewinna sześciolatka, która uparcie rysowała róże na zajęciach w przedszkolu. Warto przy okazji dodać, że rzeczywiście było co podziwiać.

Po lewej była część warzywna, gdzie dorodne ogórki gęsto pokrywały żyzną glebę, ustępując jedynie miejsca potężnym liściom sałaty i wznoszącym się ponad wszystko drzewu wiśni. Po prawej zaś rosły kwiaty różnego rodzaju, jednakowo jednak piękne i pachnące. Maria spoglądała na to wszystko co chwilę odkrywając nowe kolory i doznania. Było to dla niej doświadczenie niezwykłe i niespotykane. Całym ciałem i umysłem czerpała z tego widoku. W końcu postawiła pierwszy krok; jej stopa dotknęła delikatnej, jeszcze mokrej trawy – buty zostały w przedpokoju.

— Pięknie tu, prawda? — zagadała Krzysia.

— Tak. Zdecydowanie — tylko tyle mogła powiedzieć.

 

***

 

Minęło trochę czasu, nowe znajome rozgościły się w ogrodzie, usiadły w pobliżu wiśni, na trawie. Maria zebrała w sobie siłę, pierwsza rozpoczęła rozmowę. Dużo mówiła o sobie, o swoich zainteresowaniach. Chciała zaciekawić Krzysię, sprawić by ta postrzegała ją jako ciekawą osobę. Ruda słuchała uważnie co jakiś czas się uśmiechając i odpowiadając równie energicznie, co nieadekwatnie do wypowiedzi, ale Marii to nie przeszkadzało. Uznała nawet, że to całkiem sympatyczne, że pomimo dzielących je różnić są w stanie się tak porozumieć i to po tak krótkim czasie.

— A więc piszesz wiersze, tak? — dopytywała się Krzysia.

— No, mniej więcej — Maria nie chciała się za bardzo przechwalać. — Jeszcze nikomu ich nie pokazywałam.

— To mogę być pierwsza?

— Chyba tak — odpowiedziała. — Następnym razem przyniosę swój notes.

— Eh — Krzysia niespodziewanie wzdychnęła. — Myślałam, że znasz je na pamięć.

— No co ty. Wątpię, że jakikolwiek autor pamięta to, co pisze.

Po części to była prawda, po części nie, ale żadnej z nich to nie obchodziło. W końcu miło spędzały czas, w miłym towarzystwie, w atmosferze kiełkującej przyjaźni. Maria po pewnym czasie podniosła się z ziemi, zbliżyła się do kwiatów. Krzysia zaraz do niej dołączyła i zaczęła recytować kolejne nazwy roślin. Niektóre proste, swojskie... Inne – egzotyczne, nieznane. Zupełnie jak to nowe miasto, które zdawało się być coraz bardziej znane, cieplejsze dla tej troszkę zagubionej dziewczyny. Maria, nawet jeśli tego jeszcze nie zauważyła, gdzieś w głębi duszy zakodowała sobie, że to miejsce to jednak jest dom, wcale nie aż tak odległy.

Potem przeszły na temat liceum, ogrodnictwa, marzeń... Krzysia opowiedziała też o swoich przyjaciółkach; obiecała, że na pewno zapozna je z Marią. Czas mijał, kolejne chmury przelatywały nad ich podekscytowanymi głowami. Zdawało im się, że mają sobie jeszcze tak dużo do powiedzenia, ale w końcu nie mogły tu siedzieć wiecznie. Z umiarem dawkować szczęście – tak zawsze myślała Maria, choć uważała, że jeszcze dla niej za wcześnie i za ponuro, by myśleć o tak wzniosłych rzeczach.

— Będę się zbierać — powiedziała, zerkając na ekran telefonu.

— Zdzwonimy się jakby co — odparła Krzysia, razem z nią przeszła przez tylne drzwi.

Pożegnały się przy furtce, kilkanaście kroków od domu Marii. Koszyk z wcześniej to było dużo, ale nowa sąsiadka musiała wziąć coś jeszcze. Przeszła przez ulicę niosąc w ręku różę — symbol ulotnego dnia.

— Wróciłam — zaanonsowała się Maria.

Jak zwykle odpowiedziała jej cisza. Wiadomo, przynajmniej ojciec był w domu, ale takie przywitanie, a raczej jego brak zawsze wydawały się jej frustrujące. "Przydałby się pies" – pomyślała, zdejmując buty.

Już chciała się udać do pokoju, przejść obojętnie obok salonu, kuchni, ale usłyszała gotującą się wodę i obiadową krzątaninę. "To pewnie tata" – pomyślała, idąc w tamtą stronę. Chciała się przywitać — tak przecież wypadało. Niedbale przekroczyła próg, nawet nie zerknęła kto stoi przy kuchence.

— Cześć — rzuciła, odwracając się na pięcie.

— O, cześć Maria — odpowiedziała jej mama.

Matka. Jednak przyszła. Maria, słysząc jej głos, wyprostowała się, skupiła cały swój wzrok na jej sylwetce.

— Witaj w domu — poprawiła się, nie próbując ukryć wzruszenia.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bożena Joanna 10.08.2019
    Ciekawy tytuł i ładne opowiadanie. Pozdrawiam serdecznie!
  • Pan Buczybór 10.08.2019
    Dzięki za komentarz :)
  • jagodolas 10.08.2019
    Kurcze, niby zwykła historia ale opowiedziana tak, że wciągnęło. Momentami fajne myki. Smutek, ale nie dominujący. Dziwnie ciekawe.
  • Pan Buczybór 10.08.2019
    O to chodziło. Skupiałem się mocno na narracji. Dzięki za komenta

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania