Ogród
Ogród sąsiada stał się obiektem mojej zazdrości.
Od wielu dni obserwowałem jak na kolanach wyrywa chwasty. Jak podcina krzewy i pielęgnuje wzrastające pędy. Jego aktywność nie miała granic. O ile roślinne kompozycje mogły się podobać, tak fontanna położona w centrum ogrodu fascynowała. Stojący w jej wnętrzu amorek obracał się na cokole, sikając na prawo i lewo. Daleki strumień był jednak niczym w porównaniu z wielkością trzymanego „instrumentu”. Nie był to flecik piccolo, ale ogromny obój, który zraszał życiodajnymi kroplami spragnione wody liście.
Sąsiad zawsze wieczorem przechadzał się po ogrodzie. Z fajką w zębach podziwiał wykonaną przez siebie pracę. Kiedy nastawał zmrok, siadał na stopniach werandy i pijąc herbatę czytał
książkę. Przez lornetkę udało mi się podejrzeć tytuł. „Co zrobić, aby twój ogród wzbudzał zazdrość sąsiadów”. Wyraźnie mnie prowokował. Ponieważ od roku przebywałem na wojskowej emeryturze i bezczynność dawała mi się we znaki, postanowiłem utrzeć mu nosa.
Tuż po północy ubrałem strój komandosa, umazałem twarz czarną szminką i pewny nabytych umiejętności przeskoczyłem na „teren wroga”. Z bagnetem w ręku rozpocząłem dzieło
zniszczenia. Ciąłem kwiaty, wyrywałem krzewy, deptałem rośliny. Oczywiście jak przystało na zawodowca, czynności te wykonywałem bezszelestnie.
Zatrzymałem się przed fontanną. Podświetlony strumień mógł mnie zdradzić, dlatego kucnąłem w cieniu miniaturowej jodły. Odczekałem chwilę, by w nagłym wypadzie uderzyć w wystający element figurki. Przetrącony opadł na dno fontanny. Wprawdzie z kikuta wciąż lała się woda, lecz wyglądało to żałośnie. Zadowolony wróciłem do siebie.
Gdy pierwszy brzask oświetlił ściany mojego pokoju, stanąłem za firanką. Byłem ciekawy reakcji sąsiada. Po wielu minutach wyszedł na werandę, przeciągnął się i zdębiał. Widok, który zobaczył zwalił go z nóg. Byłem rozczarowany. Myślałem, że będzie rozpaczał, rwał włosy z głowy, przeklinał, a on po prostu upadł na ziemię. Ponieważ się nie ruszał, wezwałem pogotowie.
********
Wrócił po tygodniu i z miejsca zabrał się do pracy. Pobyt w szpitalu wyraźnie mu służył. Harował w pocie czoła. Nawoził, użyźniał, dopieszczał glebę. Niczym galernik, od rana do wieczora dłubał w ziemi. Wszystko prezentowało się lepiej. Nawet amorek miał większego fiuta. Przy intensywnym wietrze krople wody docierały na moją posesję. Sąsiad wyraźnie mnie olewał, dlatego postanowiłem dać mu kolejną nauczkę. Pewną przeszkodę stanowił przygarnięty przez niego kundel. Biegał po ogrodzie, wpychał nos w nie swoje sprawy i ujadał zaciekle.
********
Po nocnej eskapadzie czułem się świetnie. Nafaszerowana trucizną kiełbasa uciszyła krzykacza, a dzieło spustoszenia było wielkie.
Sąsiad ponownie mnie rozczarował. Myślałem, że padnie jak kawka i będę zmuszony wzywać pogotowie. On jednak podszedł do martwego psa, uklęknął i biorąc go na ręce zniknął w mieszkaniu.
********
Szybko doprowadził ogród do poprzedniego stanu. Trwało to dłużej niż poprzednio, lecz efekt był zaskakujący. Wybujałe rośliny kłuły mnie w oczy, rozrastające się pędy dotykały mojego parkanu, a tryskający z figurki strumień nieustannie zraszał moje podwórko.
Była to jawna prowokacja.
Kiedy nocą wskoczyłem na „teren wroga”, potężny wybuch podrzucił mnie do góry. Ogłuszony zaległem pomiędzy krzakiem róży, a cokołem fontanny. Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Sąsiad zaminował ogród, a ja stary wiarus nie okazałem się dość czujny. Pomimo rozległych obrażeń nie żałowałem niczego. Żywiołem wojownika jest walka, a nie ogród.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania