Okno

Promyki słońca przechodziły przez uchylone okno i padały na podłogę. Pulsowały, drżały. Wcześniej przebiły się przez nieszczelną koronę wielkiego dębu, rosnącego tuż za iluminatorem mego pijanego statku, i przeleciały przez firanki. Nie wiedzieć czemu, przypominały mi o samotności i wszelkich troskach. Przypomniały, choć mogły wysłać mnie w kosmos, w inne światy (tak bardzo chciałbym być Marsjaninem), lecz NIE! Pisałem, czytałem, tkwiłem za biurkiem.

Na dumanie nie miałem ostatnio zbyt wiele czasu. Harowałem w jednej z tych firm zagranicznych, które jak macki ośmiornicy oplotły Ziemię i zmieniły na zawsze jej oblicze, zniewoliły mieszkańców, uczyniły z nich pojedyncze, nic nieznaczące atomy. Korporacja Ama, której się zwyczajnie nie ama (ama jak amore mio). Jak to dumnie brzmi to korpo coś tam. Ta nazwa stała się moim życiem i nie sądziłem, by mi kiedykolwiek zobojętniała, by mi odpuściła.

Otworzyłem lodówkę, a tam co? Flaszki. Przywitałem się z flaszkami. Powiedziałem do nich „cześć”, a one mi odpowiedziały „cześć”. I gdy skończyłem, zostały jeszcze dwie. Ale ja nie o tym…

Ulica, przy której mieszkam, jest ruchliwa. Biegną tu aż trzy linie autobusowe i w południe nie daje się otworzyć okna: raz – z uwagi na kurz, dwa – z uwagi na panujący wokół hałas.

Przed budynkiem na jednej, jedynej ławeczce przesiadują zakochani, czule się obściskując. Nie cierpię, kiedy to robią. Ta bliskość splecionych ciał przypominała mi o samotności, jako że od wielu już lat mieszkam z matką jako kawaler i bezdzietny. Nie wiem, dlaczego tak potoczyły się koleje życia. Swoje położenie tłumaczę nieraz tym, że nie każdy nadaje się do żeniaczki, nie każdego pokocha dziewczyna. W istocie chodzi też i o to, że nie jestem w stanie w nikim się zakochać, a obcy (obcy element, jak ja to mówię) to obcy i basta! No bo niby jak zakochać się tak na zawołanie i na zawsze?

Niedawno wyrabiałem nowy paszport. I to mnie bardzo przygnębiło. Każdy taki dokumencik traci ważność po dziesięciu latach. Dekada to dużo. Nie wiem, czy dożyję następnej, czy matka dożyje, choć strasznie bym chciał, by tak właśnie było, bo samotność to rzecz straszna i niepojęta. Czy to tylko i wyłącznie przyzwyczajenie? Czy może miłość do rodzicielki? A może to strach przed pustką? Myślę, że każda matka zasługuje tak w ogóle na miłość ze strony dziecka.

Po lewej przed blokiem rośnie dzika wiśnia. W tym roku zakwitła tylko jedna gałąź. Część pozostała wiśni uschła i już nie widzę dla niej żadnej nadziei, a brak nadziei jest najgorszy, najdotkliwszy. Może i ja jestem takim nic nie znaczącym drzewkiem do wycięcia?

Widok z okna mam zresztą bardzo monotonny i szary: autobusy, samochody i ściana przeciwległego budynku, położona tak blisko, że można by podglądać sąsiadów, co niekiedy zdarza mi się bezwiednie czynić.

W oknie jednego z tych mieszkań znajdujących się po drugiej stronie ulicy siedzi wredny, bo rude to wredne, wiadomo, o czym przekonuje mnie rozpolitykowana matka… siedzi wredny, rudy pies. Siedzi i się gapi na głupio wyglądających, wiecznie gdzieś pędzących ludzi, na motłoch tam na dole. Niestraszna mu ni grudniowa słota, ni lipcowy żar. Jest niewzruszony, milczący jak jakiś sfinks.

Widuję też dwie staruszki wracające o stałej porze z zakupami. Jedna z nich jest niepełnosprawna i te zakupy przewozi w rydwanie inwalidki. Druga jej w tym dopomaga. Aż żal serce ściska, ale co zrobić? Na starość i kalectwo nie ma rady. Starość – nie radość!

Zresztą niepełnosprawnych jest na Brochowie więcej. Kiedyś jeszcze, w dni takie jak ten, obserwowałem sparaliżowanego chłopca, jak przemieszcza się ze swoim podstarzałym ojcem, ale potem dowiedziałem się, że malec umarł, a jego ojciec się załamał i rozchorował i straciłem ochotę do przyglądania się tej – że tak powiem – gorszej stronie ludzkiej egzystencji.

I znów otworzyłem lodówkę, a tam jak zwykle flaszki, flaszeczki. Kulturalnie się z nimi przywitałem i one przywitały się ze mną, mówiąc „cześć”. A kiedy co nieco sobie chlapnąłem, została już tylko jedna. Ale ja nie o tym chciałem…

Od czasu do czasu na Birmańskiej zniszczone swe twarze pokazują palacze, co jak te ryby łakną tlenu. Ich tlenem jest nikotyna. Siedzą w milczeniu i tępo spoglądają w stronę mego okna. Nie widzą mnie jednak. Pewnie parka, bo nieszczęścia chodzą parami, a ich nieszczęściem jest nałóg, i to paskudny, gorszy od mojego.

Z kolei w poniedziałkowe ranki tłuką się śmieciarze. Tylko tłuką, bo pożytek z nich prawie żaden. Śpieszą się i nie mają nawet czasu po sobie posprzątać. Wiem, bo mieszkam bezpośrednio nad zsypem. Kierowcy na nich trąbią, autobusy wściekle warczą, a stacjonujące nieopodal lokomotywy sapią i dyszą, co wzmaga tylko ogólny harmider. Towarzyszy temu smród wprost nie do opisania. A oni się śpieszą, bo śpieszyć się muszą.

Na domiar złego tydzień temu rozbebeszono przed blokiem jezdnię. Jezdnię rozkopano, ale drogi dla ruchu ogólnego nie zamknięto! Gaz – ważna sprawa! Gazem trzeba to teraz robić, bo bez gazu ani rusz! Tak więc na Birmańskiej zrobiło się od razu brudniutko, niefajniutko, czarniutko. Pył! Matka zgarnia zawsze pełną szufelkę po przejechaniu autobusu linii sto dwadzieścia pięć. Może sobie zamiatać i zamiatać. I tak nic to nie daje.

Otwieram lodówę. A tam? Pustka! „A witam pustkę, witam!”. I ona mnie wita. Bo wszystko się kiedyś kończy i zostaje mniej niż zero, jak w tej piosence.

O, nagle zrobiło się czysto, gwar ucichł. Umarłem? Przepracowałem się i odleciałem i już mnie nie ma więcej? Siedzę i podziwiam snopki światła, jak zstępują z nieba i przez okno padają na szklące się efektownie kafle. Pulsują, drżą, grają tak rytmicznie, muzycznie. Wcześniej przebiły się przez nieszczelną koronę starego dębu i przypominały o samotności i wyalienowaniu. Przypomniały, choć mogły wysłać aż na Jowisza. Boże, tak bardzo chciałbym być ufoludkiem – wolnym od trosk mieszkańcem wszechświata! I to już chyba wszystko na dziś, więc pa, więc ciao!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Trzy Cztery 14.09.2021
    Nawet promyki słońca są w tym obrazku, a raczej obrazie - smutne. Poczułam klimat.
  • Narrator 14.09.2021
    Znakomicie opisany epizod z życia wrażliwego, utalentowanego człowieka, który uważa się za nieszczęśliwego. Pozdrawiam.
  • maciekzolnowski 14.09.2021
    Zanim podziękuję... A czytaliście może "Okno" Hłaski?
    https://www.youtube.com/watch?v=Yp9fqw3KTpo
    Jest świetnie napisane i o wiele bardziej dramatyczne. Zresztą ten dramatyzm i pesymistyczne zakończenia są znakiem rozpoznawczym autora "Pierwszego kroku w chmurach". Nie ukrywam, że wzorowałem się na mistrzu, choć mu nie dorównałem i nigdy w tej jego hłaskowatości nie dorównam, bo niby jak. Mimo wszystko dobrze jest czasem oderwać się od fantastyki i horroru i spróbować ponazywać całą tę naszą szarzyznę, która nas osacza (bloki deweloperskie, rozkopane miasta, cywilizacja hałasu, samotni i zagubieni ludzie). Trudne to, ale... A zatem dziękuję wszystkim ciekawym (mego) świata czytelnikom! :)
  • maciekzolnowski 14.09.2021
    Czy zauważyliście literówki tudzież inne babole? W paru miejscach zastanawiałem się nad interpunkcją. Czy macie jakieś swoje sugestie? Dzięki z góry! To dla mnie strasznie ważne. Nie jestem może pedantem, ale niech rzecz zrobiona będzie starannie. :)
  • Narrator 14.09.2021
    maciekzolnowski
    „Okna” chyba nie czytałem. Kiedyś też byłem pod wpływem Hłaski. Dziś jego twórczość uważam za zwichniętą, antytezę komunizmu, pozbawioną równowagi. W jego opowiadaniach każda kobieta to dziwka, facet alkoholik, a w ogóle wszyscy to świnie, złodzieje i donosiciele. Ale pióro to on miał, tylko się wypalił przedwcześnie.

    Literówki i błędy interpunkcyjne jeśli nawet są, to nie rzuciły mi się w oczy. Czyta się gładko i przyjemnie.
  • laura123 14.09.2021
    Przeszkadza mi trochę określenie "swe" i "mego", poza tym dobrze się czyta, chociaż denerwujący ten gość zapatrzony w siebie i z tej jedynie perspektywy oceniający świat wokół siebie.
  • maciekzolnowski 14.09.2021
    Fakt, Narratorze; jest zwichnięta, choć jak pomyślę, że pisał te wszystkie rzeczy, opowiadania (np. właśnie "Okno") mając zaledwie dwadzieścia parę lat... A wiadomo: "błądzi człowiek, póki dąży", jakby to powiedział Goethe.

    Dzięki, Laura; poprawiłem, to znaczy wyrzuciłem: "swe", "mnie" itp.
  • maciekzolnowski 15.09.2021
    Co nieco dopisałem. I oto końcowy efekt.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania