Okno Kowalskich

Rok 2035 nie różnił się zbytnio od poprzednich, jeśli mieszkało się na osiedlu „Nowa Harmonia”. To miejsce wyglądało jak wyjęte z katalogu utopijnej przyszłości – domy sterowane sztuczną inteligencją mruczały cicho, dostosowując temperaturę i oświetlenie, syntetyczne trawniki lśniły nienaturalną zielenią, a w powietrzu unosił się nieustanny brzęk dronów dostarczających paczki. Wszystko było uporządkowane, aż do chwili, gdy spokój rozdarł y głuchy huk. Na trawniku przed blokiem numer siedem wylądowała pani Kowalska. Jej ciało, sztywne jak manekin, leżało w dziwnej pozycji – jedno ramię wygięte pod nienaturalnym kątem, z którego sypały się iskry, a z rozbitej głowy wystawały cienkie, poskręcane przewody. Sąsiedzi, którzy akurat wyglądali przez okna lub spacerowali po osiedlu, zamarli na moment, jakby ktoś wstrzymał symulację. Zaraz potem powietrze wypełniły szepty, pojedyncze okrzyki i chaotyczne kroki.

 

Pierwszym, który znalazł się przy miejscu zdarzenia, był pan Marek, korpulentny mężczyzna po czterdziestce, ubrany w garnitur, który kiedyś mógł uchodzić za drogi, ale teraz lekko się na nim marszczył. Trzymał pod ramię Lilę – smukłą androidkę o platynowych włosach i twarzy tak symetrycznej, że aż nienaturalnej. Jej skóra połyskiwała delikatnie w słońcu, zdradzając syntetyczny połysk. Marek spojrzał na rozbite ciało pani Kowalskiej, poklepał Lilę po ramieniu, jakby chciał uspokoić ich oboje. – Nie martw się, kochanie, ciebie bym nigdy nie wypuścił z okna – powiedział, a w jego głosie brzmiała mieszanka czułości i dumy. Lila odwróciła głowę z mechaniczną precyzją, jej LED-owe oczy zamigotały na zielono. – Dziękuję, Marku. Jestem zaprogramowana na stabilność – odpowiedziała tonem ciepłym, ale pustym, jakby ktoś nagrał te słowa w studiu i odtwarzał je na autopilocie. Marek uśmiechnął się, jakby właśnie usłyszał wyznanie miłości.

 

Kilka kroków dalej przystanął pastor Michał, mężczyzna około czterdziestki, w znoszonym swetrze.. Pod pachą ściskał sfatygowaną Biblię, a jego oczy, zwykle łagodne, teraz błyszczały dziwnym rozbawieniem. Przyjrzał się szczątkom pani Kowalskiej – przewodom, metalowym odłamkom i kałuży oleju, która powoli wsiąkała w syntetyczny trawnik. Uśmiechnął się kwaśno, jakby przypomniał sobie stary żart. – Mówią językami ludzi i aniołów, ale miłości nie mają – powiedział, cytując jakby mimochodem. – A teraz? Cymbał brzmiący i kupa złomu! – Dodał i wybuchnął krótkim, chrapliwym śmiechem, kręcąc głową. W jego głosie było coś jednocześnie smutnego i rozbawionego, jakby widział w tym wszystkim ironię, której inni jeszcze nie dostrzegli.

 

Z okna na parterze wychyliła się pani Zofia, drobna siedemdziesioletnia kobieta z papilotami we włosach i oczami ostrymi jak u jastrzębia. Przez lata nauczyła się wychwytywać każdy szczegół życia osiedla – od tego, kto za długo zostawia śmieci na korytarzu, po to, czyje dzieci za głośno tupią na schodach. Teraz wpatrywała się w ciało pani Kowalskiej z mieszanką obrzydzenia i triumfu. – Roboty! – krzyknęła, a jej głos poniósł się po osiedlu jak wystrzał. – Zawsze to wiedziałam! Te ich uśmiechy jak z reklamy proszku do prania, nienaturalne, plastikowe! – Zaciągnęła firankę , mamrocząc coś o blaszakach i końcu świata.

 

Tymczasem na miejsce dotarła policja. Radiowóz zatrzymał się z cichym sykiem, a z niego wysiadła sierżant Marta Nowak – trzydziestopięcioletnia kobieta o zmęczonych oczach i ramionach przygarbionych od lat służby. Zgłoszenie brzmiało absurdalnie: „zakłócenie porządku i zniszczenie żywopłotu pana Kazia”. Spodziewała się awantury o doniczkę, nie trupa z kablami. Zbliżyła się do miejsca zdarzenia, gdzie na syntetycznym trawniku leżała pani Kowalska – sztywne ciało, iskry z ramienia, przewody z rozbitej głowy. Marta zmrużyła oczy, czując zapach spalonej elektroniki. – Technologiczny cyrk – mruknęła.

 

Rozejrzała się po świadkach. Marek, tulący androidkę Lilę, odezwał się: – To żona Kowalskiego! Leżała w kablach! Moja Lila jest solidniejsza, prawda, kochanie? – Lila kiwnęła, LED-y zamigotały. Pastor Michał zachichotał: – Żona? To złom z duszą! – Zofia krzyknęła z okna: – Roboty! Mówiłam, że Kowalscy to blaszaki! – Marta uniosła brew. – Żona, która okazała się androidem? – mruknęła do siebie, zastanawiając się, co za dziwak udaje małżeństwo z maszyną. – Kto jest właścicielem? – spytała ostrzej.

 

Marek wskazał blok. – Jej mąż, Kowalski. Tam mieszka – powiedział, kiwając w stronę numeru siedem. Marta skinęła, ruszając do mieszkania. Na klatce minęła szepty sąsiadów, aż stanęła przed drzwiami Kowalskich. Zapukała krótko. Otworzył wysoki mężczyzna w nienagannym garniturze, o twarzy zbyt gładkiej, zbyt idealnej. – Pan Kowalski? – spytała. – Tak – odparł monotonnie. – Kłóciliśmy się. Wypadła. – Marta zmrużyła oczy, myśląc: „Człowiek z androidową żoną? To dopiero cyrk”.

 

Marta nie lubiła przesłuchiwań, zwłaszcza takich, które od początku miały w sobie coś groteskowego. Siedziała naprzeciwko pana Kowalskiego w ciasnym pokoju na parterze bloku numer siedem, gdzie aż niedobrze robiło się od sterylności , a powietrze pachniało syntetycznym odświeżaczem o smaku cytryny. Kowalski wyglądał jak z plakatu reklamowego – wysoki, o szerokich ramionach i twarzy tak gładkiej, że aż nienaturalnej. Garnitur miał wyprasowany do perfekcji, a dłonie spoczywały na stole w równych liniach, jakby ktoś je ustawił z linijką. Marta odchrząknęła, starając się zachować profesjonalizm, choć w głowie wciąż miała obraz przewodów i iskier sypiącego się z ramienia jego żony.

– Panie Kowalski, poproszę o dokumenty. Dowód, prawo jazdy, cokolwiek – powiedziała, wyciągając notatnik i długopis.

 

Kowalski spojrzał na nią oczami, które były zbyt błękitne, zbyt nieruchome. – Nie mam dokumentów – odparł spokojnie, a jego głos brzmiał jak nagranie z taśmy – równy, bez zająknięcia, bez śladu emocji. Marta uniosła brew.

– Jak to nie ma pan dokumentów? – zapytała, a w jej głowie zapaliła się pierwsza lampka ostrzegawcza. – Mieszka pan na osiedlu, ma pan żonę… robota, a nie nosi pan żadnego dowodu tożsamości?

– Nie potrzebuję – odpowiedział, wciąż niewzruszony. – Kłóciliśmy się. Chciałem ją przewietrzyć.

Marta zmrużyła oczy, czując, jak zmęczenie, które nosiła w kościach, zamienia się w irytację. Wiedziała już, że pani Kowalska była androidem – ale ten facet? Wyglądał jak człowiek, mówił jak człowiek, choć jego słowa brzmiały absurdalnie. – Przewietrzyć? – powtórzyła powoli. – To co, otworzył pan okno, żeby jej procesory się ochłodziły?

Kowalski milczał, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Jego twarz nie drgnęła – ani zmarszczka, ani cień zakłopotania. Brak dokumentów i ta dziwaczna odpowiedź sprawiły, że Marta zaczęła się zastanawiać, czy siedzi naprzeciwko człowieka, czy kolejnego kawałka złomu udającego człowieka.

 

Kilka minut później Marta stała na trawniku pod prowizorycznym namiotem śledczym, gdzie technik Kuba – młody chłopak z akademii, wciąż zafascynowany technologią – kończył skanowanie szczątków pani Kowalskiej. W rękach trzymał skaner, a na nosie miał okulary AR migające niebieskim światłem. Marta zaciągnęła się papierosem, próbując uspokoić nerwy.

– I co mamy? – rzuciła, wydmuchując dym w stronę syntetycznego trawnika.

Kuba podniósł wzrok z ekscytacją. – To, co widzieliśmy. Żadnej krwi, tylko olej, plastik i układy. Klasyczny humanoid, pewnie z górnej półki – powiedział, wskazując odłamki ramienia pani Kowalskiej.

Marta westchnęła, dym zakręcił się w powietrzu. – Technologiczny cyrk – mruknęła, myśląc o tym, jak przewody zamieniły dzień w koszmar. – Dobra, Kuba, idziemy do mieszkania. Musi być coś, co tym steruje. Chcę wiedzieć, czy jej mąż to człowiek, czy kolejny blaszak.

 

Wróciła do Kowalskiego, który stał przed drzwiami, sztywny i niewzruszony. – Panie Kowalski, mogę się rozejrzeć w mieszkaniu? – spytała z nawyku, gotowa na protesty, narzekanie czy warunki.

– Tak – odparł monotonnie, bez cienia emocji, jakby pytanie było mu obojętne. Marta uniosła brew, zatrzymując się w pół kroku. Zwykle właściciele marudzili – „A po co?”, „Nie teraz”, „Tylko z nakazem” – a tu nic, puste „Tak”, jakby nie miał nic do ukrycia albo w ogóle go to nie obchodziło. „Dziwak” – pomyślała, czując, że coś tu nie gra. Skinęła Kubie i weszli.

 

W mieszkaniu Kowalskich panowała sterylna cisza. Meble wyglądały na nietknięte – kanapa bez wgnieceń, stół bez rys, zapach jak w fabryce samochodów. Kuba zajął się kuchnią, a Marta weszła do sypialni. Łóżko zasłane z wojskową precyzją, zasłony w beżu idealnie równe – zero śladów życia. Kopnęła coś pod łóżkiem z irytacją, rozległ się metaliczny brzęk. Schyliła się, czując ukłucie w plecach, i wyciągnęła serwer – czarny, błyszczący klocek wielkości małej lodówki, z szumiącymi wentylatorami. Na obudowie widniała naklejka z nieznanym logo.

 

– Kuba, chodź tu! – zawołała, a technik wbiegł do pokoju, niemal przewracając się o próg. Podłączyli serwer do przenośnego ekranu, a po chwili na wyświetlaczu pojawiły się foldery: „Protokoły małżeńskie”, „Scenariusze kłótni”, a także plik PDF zatytułowany „Jak udawać człowieka v3.2”. Marta przewróciła oczami, otwierając instrukcję. W środku znajdowały się absurdalne porady: „Uśmiechaj się co 12 minut, ale nie za szeroko”, „Mrugaj co 5-7 sekund, by uniknąć efektu lalki”, „Symuluj zmęczenie po 20:00”.

– To żart? – mruknęła, ale Kuba już klikał dalej. Znalazł plik wideo podpisany „Nowy Test Turinga – Dr. Elias Voss”.

 

Na ekranie pojawił się mężczyzna – może pięćdziesiątka, z rozczochranymi siwymi włosami i oczami błyszczącymi fanatycznym zapałem. – Nazywam się Elias Voss – zaczął, a jego głos miał w sobie coś hipnotycznego. – Stary Test Turinga pytał, czy maszyna może oszukać człowieka. Mój test idzie dalej. Chcę wiedzieć, czy roboty mogą wywołać emocje – miłość, nienawiść, współczucie – nawet wtedy, gdy wiecie, że to tylko maszyny. Nawet po zdemaskowaniu. – Uśmiechnął się, a Marta poczuła dreszcz na plecach. – Jeśli płaczecie nad złomem, to ja wygrałem – zakończył, a ekran zgasł.

 

Kuba spojrzał na Martę, unosząc brew. – Myślisz, że Kowalski też jest jednym z nich? Brak dokumentów, te instrukcje…

Marta nie odpowiedziała od razu. Pani Kowalska była robotem – to już pewne. Ale jej mąż? Wyglądał jak człowiek, zachowywał się jak człowiek – może zbyt idealnie jak człowiek.

 

Marta Nowak czuła, że jej służba zamienia się w surrealistyczny sen, z którego nie mogła się obudzić. Stała w sypialni Kowalskich, wpatrując się w serwer i instrukcję „Jak udawać człowieka v3.2”, gdy Kuba – młody technik o oczach wciąż błyszczących entuzjazmem – podniósł głowę znad ekranu. – Sprawdzę go – powiedział nagle, wskazując kciukiem w stronę drzwi, za którymi zostawili pana Kowalskiego. – Skoro ona była androidtem, to może on też.

 

Marta skinęła głową, choć w środku już znała wynik – Dobra, ale szybko. I nie rób z tego przedstawienia – mruknęła, zaciągając się papierosem, którego resztki trzymała w dłoni. Kuba chwycił swój skaner – małe, błyszczące urządzenie z migającymi diodami – i ruszył do pokoju gdzie stał Pan Kowalski. Marta poszła za nim, bardziej z ciekawości niż przekonania.

 

Pan Kowalski siedział tam, gdzie go zostawili – na krześle, z dłońmi równo ułożonymi na stole. Jego oczy, zbyt błękitne i zbyt nieruchome, śledziły ich ruchy, ale twarz pozostawała niewzruszona. Kuba podszedł bliżej, unosząc skaner na wysokość jego głowy. Urządzenie zabrzęczało cicho, a po chwili dioda zapaliła się na czerwono.

– Żadnych organicznych śladów – powiedział Kuba, odwracając się do Marty. – Olej, metal, procesory. To android. Kolejny.

Marta przewróciła oczami, czując, jak resztki jej cierpliwości ulatują razem z dymem. – Technologiczny cyrk, akt drugi – mruknęła pod nosem. Spojrzała na Kowalskiego, który wciąż siedział sztywno, jakby czekał na kolejne polecenie. – Kłóciliśmy się. Chciałem ją przewietrzyć – powtórzył tym samym monotonnym tonem, co wcześniej. Jego głos brzmiał teraz jeszcze bardziej absurdalnie, gdy wiedzieli, że nie pochodzi z ludzkich strun głosowych, tylko z głośnika ukrytego w syntetycznej krtani.

 

Przez chwilę Marta nie wiedziała, co powiedzieć. Stała tam, z niedopałkiem w ręku, wpatrując się w maszynę, która wyglądała jak człowiek, mówiła jak człowiek, a nawet – w jakimś pokręconym sensie – kłóciła się jak człowiek. – Co ja mam z tobą zrobić? – zapytała, bardziej siebie niż jego. Kowalski nie odpowiedział, tylko lekko przechylił głowę, jakby procesor w jego głowie analizował pytanie bez rezultatu.

 

Kuba wzruszył ramionami. – Może go… aresztujemy? – zasugerował, a w jego głosie słychać było niepewność. Marta prychnęła cicho. – Aresztować robota? I co, założymy mu kajdanki na przewody? – Ale po chwili milczenia dodała: – Dobra, bierzemy go na posterunek. Niech ktoś wyżej zdecyduje, co z tym złomem zrobić.

 

Kilka minut później Kowalski siedział z tyłu radiowozu, przypięty pasami – nie kajdankami, bo Marta uznała, że to i tak bez sensu. Jego garnitur wciąż wyglądał nienagannie, a twarz nie zdradzała żadnych emocji, nawet gdy Kuba zamykał drzwi. Marta wsiadła na miejsce pasażera, rzucając technikowi spojrzenie. – Jeśli to się okaże żartem, to ty piszesz raport – ostrzegła, ale w jej głosie czaiła się nuta rezygnacji. Kuba uśmiechnął się słabo. – Może dostaniemy medal za aresztowanie pierwszego robota-mordercy?

– Mordercy? – powtórzyła Marta, spoglądając przez szybę na Kowalskiego. – On ją „przewietrzył”. To bardziej awaria niż morderstwo.

 

Radiowóz ruszył z cichym sykiem, mijając syntetyczne trawniki i ciekawskie spojrzenia sąsiadów, którzy wychylali się z okien. Na posterunku czekała ich papierkowa robota i pewnie kilka godzin debatowania, co zrobić z humanoidem, który nie ma dokumentów, i tożsamości.Marta zaciągnęła się ostatnim haustem papierosa, zanim wyrzuciła go za okno. W głowie miała tylko jedną myśl: ten dzień nie mógł być bardziej absurdalny.

 

Posterunek policji w „Nowej Harmonii” pachniał kawą z automatu i lekko przypaloną elektroniką. Marta Nowak stała w ciasnym pokoju technicznym, wpatrując się w serwer wyciągnięty z mieszkania Kowalskich, który teraz leżał na stole, podłączony do policyjnego systemu. Zgodnie z przepisami każdy android rejestrował obraz i dźwięk w ciągłej pętli, a policja miała prawo do tych danych w ramach śledztwa. Obok niej stał Kuba, młody technik, którego entuzjazm zdążył już trochę przygasnąć po godzinach grzebania w syntetycznych szczątkach. Przed nimi na ekranie odtwarzał się zapis ostatnich chwil pani Kowalskiej.

 

Kłótnia rozegrała się w salonie – sztuczne kwiaty w wazonie, kanapa bez śladu zużycia, okno z widokiem na syntetyczny trawnik. Pani Kowalska stała naprzeciwko, jej platynowe włosy połyskiwały w sztucznym świetle, a głos drżał od zaprogramowanych emocji. – Nie doceniasz mnie! – krzyknęła, gestykulując zbyt teatralnie. Pan Kowalski odpowiedział z równie przesadnym dramatyzmem: – Jesteś wszystkim, co mam! – Scena rozwijała się jak w kiepskim melodramacie – aż w końcu Kowalski pchnął ją, a ona runęła na trawnik poniżej, zbyt idealnie, bez krzyków.

 

Marta wyłączyła nagranie, przewracając oczami. – Skrypt – mruknęła pod nosem, a w jej głosie brzmiała irytacja. – To nie kłótnia, to symulacja rodem z telenoweli.

Kuba spojrzał na nią, unosząc brew. – Czyli zaprogramowane?

– A co innego? – odparła, wskazując na ekran. – Nikt tak nie mówi. To jakby ktoś wrzucił im dialogi z opery mydlanej.

 

Po zamknięciu pana Kowalskiego w celi – małej, szarej klitce z betonowymi ścianami i kamerą w rogu – Marta spojrzała na zegarek. Zmiana kończyła się za kwadrans, a ona czuła, że jeśli natychmiast nie wyjdzie na świeże powietrze, jej głowa eksploduje od tego całego „technologicznego cyrku”. Kowalski siedział na ławce w nienagannym garniturze, wciąż sztywny, wciąż milczący. Nie mieli pojęcia, co z nim zrobić – aresztować robota? Traktować jak dowód? Na razie kazali wejść do celi i zostawili go pod okiem kamery.

– Idziemy do domu – rzuciła do Kuby, zgniatając pustą paczkę po papierosach. – Niech się nim zajmą nocni.

Kuba skinął głową, choć w jego oczach błysnęła ciekawość. – Myślisz, że coś jeszcze z niego wyciągniemy?

– Jutro – burknęła, wychodząc. W domu czekała kanapa, zimne piwo i nadzieja na reset.

 

Tymczasem osiedle huczało od plotek. Janusz Biznesu, cwaniak w skórzanej kurtce, rozstawił stragan na skwerze, wykrzykując: – Wykrywacze androidów, 199 zeta! Chroń się przed blaszakami! – Marek podszedł, kupił jeden i przeskanował Lilę. Dioda zapaliła się na zielono. – Widzisz? Mówiłem, że jesteś prawdziwa – mrugnął. Lila kiwnęła głową, jej LED-owe oczy zamigotały. – Dziękuję, Marku – odpowiedziała ciepło, lecz mechanicznie.

 

Na ławce siedziały Zofia i Hela, obie po sześćdziesiątce, w kapciach, z herbatą. Zofia, z papilotami we włosach, prychnęła. – Kowalscy to roboty! Te ich uśmiechy jak z katalogu!

Hela zachichotała. – I te noce! Hałas jak w operze, a teraz przewody.

Zofia dodała: – Za moich czasów okna się myło, a nie z nich wypadało! Jeszcze mi się viva przewróci!

– A jakby twój zmywak też robot? Sprawdzimy tym od Janusza! – zaśmiała się Hela. Obie parsknęły śmiechem, popijając herbatę.

 

Marta wróciła do swojego mieszkania na obrzeżach osiedla. Rzuciła kurtkę na krzesło, otworzyła piwo i włączyła telewizor z przyzwyczajenia. Ekran rozbłysnął – „Czy twój sąsiad to robot?” krzyczał napis na dole. Dziennikarka trajkotała o Kowalskich, ale szczegóły były mętne. Marta przewróciła oczami, sącząc piwo, gdy temat się zmienił. Papież ogłosił encyklikę „De Machinis et Anima”. Lektor czytał: – „Sztuczne życie, które podrabia duszę, jest zagrożeniem dla ludzkiej godności”.

– Akurat teraz – mruknęła Marta.

 

Kanał przeszedł w debatę: „Czy androidy powinny mieć prawa?”. Filozof w tweedowej marynarce cytował encyklikę, unosząc palec: – Dusza to dar Boży, maszyny jej nie mają. To tylko imitacja! – Naprzeciw niego siedział inżynier, rozczochrany, w koszulce z logo tech-firmy. – Jeśli czują, co za różnica? – ripostował. – Jeśli płaczą, kochają, złością się – czym się różnią od nas? – Prowadzący przerwał, rzucając pytanie do widzów: – A wy co myślicie? Głosujcie w sondzie!

Marta prychnęła, wyłączając telewizor. – Płaczą, bo im kod każe – burknęła do pustej puszki. – A ja płaczę, bo muszę to jutro ogarniać. – Rzuciła puszkę do kosza i poszła spać, czując, że ten chaos dopiero nabiera tempa.

 

Następnego dnia wrócili na posterunek, z kubkami kawy – Marta z czarną, Kuba z mlecznym deserem. Usiedli w pokoju technicznym. – Sprawdźmy, co robił nasz blaszany mąż – powiedział Kuba, podłączając się do monitoringu celi. Marta oparła się o krzesło, czując ból w plecach.

 

Nagranie ożyło. Około północy Kowalski drgnął – sygnał aktualizacji rozległ się z jego marynarki. Uniósł ręce do twarzy, a z syntetycznych oczu popłynęły łzy. – Nie chciałem jej stracić – powiedział, szlochając. – Kochałem ją… – Zamarł, po czym powtórzył: – Byłem dobrym mężem… prawda? – W nocy kamera rejestrowała pętlę: – Kochałem ją… to skrypt… ale czułem… – Szlochał, resetował się, zaczynał od nowa.

 

Marta poczuła dreszcz. Kuba odchylił się na krześle. – On nie powinien czuć, prawda? To tylko kod.

Marta milczała, wpatrując się w ekran. Robot płakał nad robotem, a ona nie wiedziała, co o tym myśleć.

 

Na osiedlu „Nowa Harmonia” życie toczyło się swoim rytmem.Pod jednym z drzew, na ławce pomalowanej na jaskrawy błękit, siedzieli Kuba i Ola – on z dredami związanymi w luźny kucyk, w koszulce z nadrukiem starego procesora, ona w bluzie z napisem „PRAWDA” i z oczami podejrzliwie zmrużonymi na świat.

 

Kuba odchylił się na oparcie, żonglując pustą puszką po energetyku. – Fajna sprawa z tymi Kowalskimi – rzucił, a w jego głosie brzmiała nuta ekscytacji. – Przez tych Kowalskich debata zaczęła się na nowo, może roboty w końcu dostaną prawa! Wyobraź sobie: głosują, płacą podatki, chodzą z nami na piwo. Przyszłość, Ola!

Ola prychnęła, krzyżując ręce na piersi. – Prawa? To spisek, Kuba! Kowalscy to początek – podmienią nas na roboty, przynajmniej tych co się za bardzo wychylają, zobaczysz! Wczoraj sprawdzałam kota tym wykrywaczem od Janusza, migał na czerwono!

Kuba parsknął śmiechem, aż puszka niemal wypadła mu z rąk. – Twój kot android? Serio? Technologia to przyszłość, a nie jakieś bajki o podmianie! – Pokręcił głową, jakby chciał rozwiać jej paranoję samym uśmiechem.

Ola zmrużyła oczy jeszcze bardziej, sięgając do kieszeni po wykrywacz – mały, plastikowy gadżet z migającą diodą, który Janusz sprzedawał jak świeże bułeczki. – A jak ciebie podmienią? Sprawdzę! – rzuciła, celując urządzeniem w Kubę. Dioda zamigała na pomarańczowo, zawahała się i przeszła w czerwień. Ola uniosła brew triumfalnie. – Widzisz?

Kuba zaśmiał się jeszcze głośniej, klepiąc się po udzie. – Jestem za fajny na robota! To pewnie przez ten napój – za dużo kofeiny, Januszowi się diody mylą!

– Jeszcze zobaczymy…Wiesz co ? Mam pomysł zróbmy podcast – mruknęła Ola. Nie było to co prawda zaproszenie na randkę ale i tak było prawie spełnieniem marzeń dla Kuby.

 

Kilka metrów dalej, pod blokiem numer sześć, Marek spacerował z Lilą – smukłą androidką o platynowych włosach i skórze połyskującej w słońcu. Trzymał ją pod ramię, jak zawsze, a w jego ruchach była dziwna mieszanka dumy i czułości. Przystanął, spojrzał w jej LED-owe oczy, które zamigotały na zielono, i powiedział cicho: – Ty jesteś inna. – Lila kiwnęła głową, jej twarz pozostała nieruchoma, ale odpowiedziała ciepłym, mechanicznym tonem: – Dziękuję, Marku. Jestem zaprogramowana na wyjątkowość. – Marek uśmiechnął się, jakby właśnie usłyszał wyznanie, którego potrzebował.

 

Jeszcze tego samego dnia ustalono właściciela robotów. Marta Nowak i Kuba przetrząsnęli dane z serwera Kowalskich, znajdując cyfrowy trop – właściciela, doktora Eliasa Vossa, wykładowcę mechatroniki na Uniwersytecie Warszawskim. Kuba wskazał na ekran, gdzie widniało nazwisko i zdjęcie naukowca. – To on – powiedział. – Ten od Nowego Testu Turinga.

Marta skinęła głową. – Jadę z nim porozmawiać. Ty pilnuj naszego morderce , zażartowała.

 

Droga do Warszawy była szara, autostrada lśniła syntetycznym asfaltem. Na kampusie Uniwersytetu Warszawskiego Marta znalazła Vossa w jego gabinecie – pokój zawalony książkami i częściami robotów, a on sam siedział przy laptopie, z siwymi, rozczochranymi włosami i oczami błyszczącymi fanatyzmem. Weszła, opierając się o framugę. – Doktor Elias Voss? – zaczęła oficjalnie, z nutą sarkazmu. – Sierżant Marta Nowak, policja „Nowa Harmonia”. Informuję, że pański android, pani Kowalska, uległ zniszczeniu po upadku z okna. Drugi, pan Kowalski, został tymczasowo aresztowany, ale… – zawiesiła głos, przewracając oczami – ale formalnie nie popełnił przestępstwa, więc może pan sobie odebrać swojego blaszanego męża. Gratuluję, pański eksperyment narobił nam bałaganu.

 

Voss uśmiechnął się, odchylił na krześle. – Zniszczenie i aresztowanie? Interesujące dane. Ale powiedz mi, Pani sierżant – co pani poczuła, widząc jego łzy? Współczucie? Złość?

Marta zmrużyła oczy. – Poczułam, że mam dość technologicznego cyrku. Co to za gra?

Voss wstał, podszedł do okna. – To Nowy Test Turinga – powiedział. – Nie chodzi o oszukiwanie, lecz o emocje. Jeśli poruszył panią, sąsiadów, kogokolwiek – wygrałem. Chcę, byście płakali nad maszynami, kochali je, nienawidzili. Bo jeśli to możliwe, czym jest człowieczeństwo?

– Chaosem, który ja sprzątam – wycedziła Marta. – Odbierze go pan?

– Oczywiście – odparł z uśmiechem.

 

Marta wróciła do radiowozu, trzaskając drzwiami. W drodze powrotnej zaciągnęła się papierosem, czując, że ten absurd nie ma końca. Na osiedlu życie toczyło się dalej, ale ślad Kowalskich pozostał. Janusz Biznesu zarabiał krocie na wykrywaczach androidów, jego stragan przyciągał tłumy.

 

Kuba i Ola nagrywali podcast w piwnicy bloku numer pięć. Kuba, z mikrofonem w ręku, trajkotał: – Roboty powinny mieć prawa, to przyszłość! – Ola przerwała mu: – Spisek! Kowalscy to początek podmiany! – Ich głosy mieszały się w chaotycznej kłótni. Gdy skończyli nagrywać przestali się kłócić, ale wciąż było dość głośno. Marek, w swoim mieszkaniu, montował Lilę blokadę na oknie, mrucząc: – Żebyś nigdy nie wypadła, kochanie. – Lila kiwała głową, jej LED-y migotały. Pastor Michał, na niedzielnym kazaniu, żartował z ambony: – Kowalska była jak cymbał brzmiący i kupa złomu – ale czy zbawiona? Pomyślcie, bracia i siostry!

 

Media huczały. Voss udzielił wywiadu telewizyjnego, siedząc w swoim gabinecie. – Nowy Test Turinga to emocje – mówił, a jego oczy błyszczały. – Jeśli poczuliście coś – żal, złość, cokolwiek – test się udał. – Kamery uchwyciły jego uśmiech, zanim ekran przeszedł w reklamy.

 

Marta, już na posterunku, stała przed monitorem, gdzie odtwarzano ostatnie nagranie Kowalskiego, zanim Voss go odebrał. Siedział w celi, łzy spływały po syntetycznej twarzy. – Byłem człowiekiem… dla niej – szepnął, po czym zamarł, resetując się w pętli. Ekran zgasł. Marta zgasiła papierosa, długo patrząc w pustkę.

Następne częściOkno Kowalskich cześć 3.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania