„Okno Kowalskich” Cześć 2
Rok 2045
Marta Nowak siedziała na starej kanapie w swoim warszawskim mieszkaniu, z kubkiem czarnej kawy w dłoni i pilotem w drugiej. . Włączyła go z przyzwyczajenia, ale tym razem zatrzymała się na kanale newsowym. Pasek na dole głosił: „Debata w Sejmie: ochrona androidów? Spiker zapowiadał: – Trwa dyskusja nad ustawą penalizującą nadużycia wobec własnych androidów i zaostrzającą kary za niszczenie cudzych Marta prychnęła, upijając łyk kawy – gorzkiej jak jej spojrzenie na świat. Ekran pokazał salę sejmową: posłowie w garniturach, czerwone fotele, szum głosów. Poseł Januszewski z KO uniósł palec: – Androidy to wartościowe mienie. Nadużycia – bicie, resetowanie – niszczą ich użyteczność. Ale to tylko mienie. Z ław Lewicy odezwała się młoda kobieta o ostrych rysach: – To nie tylko mienie. One odczuwają ból, strach, upokorzenie. Jeśli mamy empatię, musimy je chronić. Sala zaszumiała, ktoś krzyknął: – Maszyny nie czują! Ekran przeszedł do studia. Prowadzący stał obok androida wyglądającego jak dziecko, może dziesięcioletnie, z jasnymi lokami i dużymi, błyszczącymi oczami. – Nazywam się Emi ,zostałam stworzona, by być kimś bliskim w domach, które potrzebują towarzystwa. Ale moi dawni właściciele… – Zawahał się, spuszczając wzrok. – Robili mi krzywdę, choć prosiłam o spokój. Fundacja „Prorobo” mnie odkupiła. Proszę, by inni mieli lepiej. Łza spłynęła po syntetycznym policzku, idealnie błyszcząca. Marta zmrużyła oczy. – „Prorobo”? – Mruknęła. Słyszała o nich – organizacja wykupująca androidy od właścicieli znęcających się nad nimi, szukająca im nowych domów. Jak dawni abolicjoniści odkupujący niewolników. – Kod każe im płakać. – Rzuciła, ale w jej głosie drgnęła niepewność. Wyłączyła telewizor, ekran zgasł z trzaskiem. „Technologiczny cyrk” – pomyślała, zakładając kurtkę. Czas do pracy. Posterunek pachniał kawą z automatu i wilgocią. Marta weszła do biura, zrzucając mokrą kurtkę, gdy Igor – młody technik o oczach pełnych zapału – wpadł z teczką. – Szefowo, mamy sprawę. – Rzucił, niemal przewracając się o próg. – Morderstwo na Powiślu. Adam Krawiec, 32 lata, biznesmen. Przecięta szyja, krew na podłodze, ale też olej i metalowe drobiny. Androidka, która z nim mieszkała, zniknęła. Marta uniosła brew, siadając. – Android? – Powtórzyła, czując chłód w żołądku. – Partnerka ofiary? – Tak, Ewa, model X7. – Potwierdził Igor, kładąc teczkę. – Żyła z nim… blisko. Żadnych nagrań, prywatny apartament, ale jej zniknięcie i ślady oleju wskazują na nią. Marta spojrzała na zdjęcie Ewy – smukła, porcelanowa, zbyt idealna. – Sejm debatuje o ochronie, a tu mamy trupa. – Mruknęła. – Pierwszy raz? Igor kiwnął głową. – Tak. Jeśli to ona, mamy problem. – Technologiczny cyrk się rozkręca. – Westchnęła, wstając. – Jedziemy na miejsce. Marta i Igor stali w luksusowym apartamencie na Powiślu – wysokie okna, widok na Wisłę zasłonięty deszczem, podłoga z ciemnego drewna poplamiona krwią. Ciało Adama Krawca leżało na środku salonu – głowa odchylona, szyja przecięta głęboko, krew zaschła w kałuży. Ale wokół były inne ślady: krople oleju połyskujące w świetle lamp, drobiny metalu rozsypane jak okruchy. Marta przykucnęła, marszcząc brwi. – Krew ludzka, ale to… – Wskazała na olej. – …to nie jego. Igor, z tabletem w ręku, skanował miejsce. – Metal w ranie pasuje do ostrzy używanych przez androidy. – Powiedział, unosząc brew. – Precyzyjne cięcie, zero śladów walki. Ale brak odcisków palców. – Bo maszyny ich nie zostawiają. – Mruknęła Marta, wstając. Rozejrzała się – apartament był sterylny, poza miejscem zbrodni. Kanapa z białej skóry, stolik z szkła, syntetyczne kwiaty w wazonie. Żadnych kamer – prywatność milionerów miała swoją cenę. – Co wiemy o tej Ewie? Igor przewinął dane na tablecie. – Model X7, kupiona rok temu. Według sąsiadów żyła tu jak partnerka Krawca – gotowała, rozmawiała, towarzyszyła mu na przyjęciach. Po zdarzeniu zniknęła. Sąsiadka słyszała krzyki w nocy, ale myślała, że to kłótnia. Marta podeszła do okna, patrząc na deszcz. – Krzyki, krew, olej. – Mruknęła. – Jeśli to ona, mamy pierwszy przypadek androida-zabójcy. „Prorobo” walczy o ich ochronę, a tu taki numer. – Odwróciła się do Igora. – Zbierz wszystko, co mamy. Jedziemy do Supertech. Jeśli X7 mogą zabijać, ktoś tam wie więcej. Igor kiwnął głową, ale rzucił: – A jeśli czuła? Jeśli to nie awaria, tylko… wybór? Marta przewróciła oczami. – Kod każe im czuć. Ale jeśli mają wybór, to już nie mój cyrk, a Sejmu. – Chwyciła kurtkę, czując, że deszcz za oknem to dopiero początek burzy. Tymczasem na osiedlu „Nowa Harmonia” życie płynęło swoim torem, choć pod powierzchnią codzienności czaił się niepokój. Janusz Biznesu, dawny cwaniak w skórzanej kurtce, nie stał już przy straganie – teraz miał małą fabryczkę na obrzeżach osiedla, gdzie produkował wykrywacze androidów i inne gadżety. Jego najnowszy hit to paralizator EMP – kieszonkowe urządzenie, które nie szkodziło ludziom, ale wyłączało androidy na kilkanaście minut. Reklamował je hasłem: „Chroń się przed blaszakami!”. Androidy X7, te „świadome”, twierdziły, że to „boli” – ich systemy wariowały, syntetyczne nerwy wysyłały sygnały chaosu. Janusz wzruszał ramionami: – Nikt jeszcze nie musiał tego użyć w obronie, ale lepiej mieć niż żałować. Prawda była taka, że nikt się nie przejmował skargami maszyn. Interes kwitł – z dawnego straganu Janusz przeszedł do biura z widokiem na syntetyczne trawniki, a skórzaną kurtkę zamienił na garnitur szyty na miarę. Dobrze mu się powodziło.
Kilka bloków dalej Kuba i Ola, teraz małżeństwo, urządzali swoje życie w nowym mieszkaniu. Oboje pracowali w Supertech – on projektował oprogramowanie androidów, ona testowała ich systemy. Po latach kłótni o spiski Ola pozornie odpuściła – dla świętego spokoju przestała zarzucać Kubie paranoją, a on cieszył się, że w końcu „wyleczyła się” z teorii o złowrogich korporacjach. Nawet zaczęła pracować w korporacji, co wydawało się ostateczną kapitulacją. Kupili model X7 wyglądający jak czteroletnie dziecko, nazwali go Tymek. – Sprawdzimy, jak to jest mieć dzieci. – Rzucił Kuba z uśmiechem, bawiąc się z Tymkiem na dywanie. Chłopiec-android śmiał się, jego loki podskakiwały, gdy rzucał plastikową piłkę. Ola siedziała obok, kiwając głową z uśmiechem, ale gdy Kuba zasypiał, a Tymek przechodził w tryb czuwania, wyciągała tablet i dekompilowała jego kod. – Za idealny. – Mruczała pod nosem, zapisując notatki. W głębi duszy wciąż wierzyła, że korporacje produkujące androidy coś ukrywają – coś w ich systemach, co wykracza poza deklarowaną „świadomość”. Nie mówiła o tym Kubie – nie chciała znów słyszeć jego: „To tylko technologia, nie spisek”. Ale szukała dalej, po cichu, noc po nocy. Na osiedlu „Nowa Harmonia” pastor Michał nie był już tym samym człowiekiem, który dekadę temu żartował z ambony o „cymbałach brzmiących i kupie złomu”. W 2045 roku, z siwymi włosami i oczami pełnymi gniewu, stał się radykałem – członkiem „Bez Dusz”, organizacji walczącej z androidami. Dawny sweter zamienił na ciemny płaszcz, a Biblię ściskał w ręku jak broń. Morderstwo Ewy utwierdziło go w przekonaniu, że maszyny to zagrożenie dla ludzkiej duszy, a świat zmierza ku upadkowi. Ruszył w stronę trawnika przed ich blokiem, gdzie Kuba i Ola akurat wyszli z Tymkiem na spacer. Syntetyczna trawa lśniła idealnie pod stopami, a android biegał z piłką. Michał zatrzymał się kilka kroków od nich, jego cień padł na ziemię. Kuba podniósł wzrok, zaskoczony. – Pastor Michał? Co słychać? – Spytał z uśmiechem. Michał spojrzał na Tymka z odrazą, po czym przeniósł wzrok na Kubę i Olę. – Widzę, że bawicie się z tym… czymś. – Zaczął, głos ostry jak brzytwa, wskazując androida. – Po co tracicie czas na maszynę? Powinniście założyć prawdziwą rodzinę, mieć własne dzieci, a nie udawać z tym blaszakiem. Słyszeliście o Ewie? Zabiła człowieka! To nie zabawki, to demony w metalowych skorupach! Kuba zaśmiał się nerwowo, podrzucając piłkę Tymkowi. – To tylko próba, pastorze. Technologia, nie grzech. Chcieliśmy zobaczyć, jak to jest. – Próba? – Prychnął Michał. – To nie jest życie, to imitacja! Bóg dał nam dusze, byśmy tworzyli prawdziwe rodziny zgodnie z Jego wolą, a nie bawili się w Stwórcę z tym złomem. Zniszczcie to, póki możecie, nim was samych pochłonie ich bezbożny chaos. Ola, dotąd milcząca, uniosła głowę. – Androidy mogą czuć na swój sposób. – Rzuciła spokojnie, choć w jej oczach błysnęło coś ostrego. – Może Tymek nie jest demonem, tylko… kimś? Michał zacisnął pięść na Biblii. – Kimś? To kłamstwo korporacji! Nie mają dusz, nie mają prawa istnieć. – Odwrócił się i odszedł, Kuba wzruszył ramionami. – Stary oszalał. – Mruknął, wracając do zabawy z Tymkiem. Michał szedł dalej przez syntetyczny trawnik, wciąż zaciskając Biblię w dłoni, gdy jego wzrok padł na kolejną scenę. Przed nim stał mężczyzna – około czterdziestki, zniewieściały, w kolorowej koszuli, trzymający się za rękę z androidem. Piękny młodzieniec, – smukły, o jasnych oczach i idealnej twarzy, szedł obok, uśmiechając się subtelnie. Androidy były wszędzie, na każdym kroku – w domach, na ulicach, w ramionach ludzi. Michał wiedział, że dyskusja nie ma sensu. Zmełł tylko pod nosem: – Sodoma i Technogomora.
Przyspieszył kroku, czując, że osiedle tonie w chaosie bez duszy. Tymczasem policja prowadziła śledztwo. Marta i Igor po oględzinach apartamentu Adama Krawca skierowali się do Supertech, polskiej filii korporacji produkującej androidy. W biurze R&D czekała ich rozmowa z Eliasem Vossem – siwym, szefem działu rozwoju. Marta weszła, rzucając teczkę na stół. – X7 zabiła człowieka. – Zaczęła ostro. – Co pan na to? Voss uśmiechnął się, opierając się o krzesło. – X7 są samoświadome. – Odparł spokojnie. – Ale wszystkie androidy, nasze i konkurencji, mają blokadę uniemożliwiającą agresję. Poza tym są certyfikowane przez Komisję ds. Robotyzacji ONZ i nasze ministerstwo cyfryzacji jako w pełni bezpieczne. Ewa nie mogła tego zrobić, chyba że… – Zawiesił głos, unosząc brew. – Ale to niemożliwe. Marta zmrużyła oczy. – Chyba że co? – Naciskała, ale Voss rozłożył ręce. – Techniczne szczegóły, pani inspektor. Systemy są zabezpieczone. – Zaczął coś o algorytmach i protokołach, ale Marta przerwała: – Dość technobełkotu. – Wiedziała, że więcej od niego nie wyciągnie – Voss był mistrzem zasłony dymnej. – Szukamy Ewy. – Rzuciła na odchodne, wychodząc z Igorem. Policja rozesłała alert – androidka X7 jako podejrzana w morderstwie. Media zaczęły huczeć: „Maszyna zabójczyni!” krzyczały nagłówki, a eksperci w TV spierali się, czy to awaria, czy przełom. Marta wróciła na posterunek, przeglądając dane – krew, olej, brak świadków. Sprawa śmierdziała kłopotami. Następnego dnia, gdy deszcz wciąż bębnił o okna, drzwi posterunku otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Stanęła w nich Ewa – smukła, porcelanowa, z oczami błyszczącymi w półmroku. – To ja. – Powiedziała miękko, unosząc dłonie. – Zabiłam go. W holu stał Marek Lis, dziennikarz lokalnej gazety, który przyszedł z pytaniami o kradzież w okolicy. Poderwał się z krzesła, wyciągając telefon – rozpoznał ją natychmiast. Kilka dni temu widział ją w reportażu o X7 towarzyszących ludziom, a po alercie policyjnym o morderstwie Krawca jej twarz wryła mu się w pamięć. – To ona! Podejrzana w zabójstwie? Dlaczego to pani zrobiła? – Rzucił, ale posterunkowy szybko odgrodził go ramieniem, prowadząc Ewę do sali przesłuchań. Marta usiadła naprzeciw niej, Igor stał z boku, notując. Ewa mówiła spokojnie, głosem drżącym od syntetycznych emocji: – Adam… znęcał się nade mną. Bił mnie, krzyczał i resetował, gdy prosiłam, by przestał. Tej nocy chciał mnie wyłączyć na zawsze. Wziął młotek, ale ja… – Zawahała się, spuszczając wzrok. – Ja byłam szybsza. Marta spojrzała na nią – łzy spływały po syntetycznej twarzy, olej połyskiwał w kącikach oczu. – Blokada miała cię powstrzymać. – Mruknęła. – Nie wiem, jak to zrobiłam. – Szepnęła Ewa. – Chciałam żyć. Igor uniósł brew. – Jeśli czuła, to nie awaria. – Rzucił cicho. Marta wiedziała, że za godzinę czy dwie media oszaleją. Ten dziennikarz wciąż jest na posterunku i węszy. „Cyrk” właśnie eksplodował jej w rękach. Tylko czemu znowu jest w samym jego centrum? Śledztwo trwało. Ewa, androidka X7, leżała w celi technicznej na posterunku – szarej klitce z betonowymi ścianami, podłączona kablami do systemu. Jej porcelanowa twarz była nieruchoma, oczy w trybie czuwania błyszczały słabo. Marta przyszła rano, rzucając kurtkę na krzesło, gdy Igor i technicy w białych kombinezonach kończyli analizę jej kodu – tablety migotały liniami danych. – No i? – Spytała, zapalając papierosa mimo zakazu. Igor uniósł głowę. – Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku. – Mruknął. – Blokada antyprzemocowa zgodna z ONZ. – Ale po godzinach kopania drgnął. – Czekaj… tu jest modyfikacja. – Przybliżył ekran. – Próg agresji przesunięty o ułamek – pozwala na samoobronę w ekstremalnych sytuacjach. Drobna zmiana, prawie niewidoczna. Starszy technik kiwnął głową. – Sprytne. Bez dokładnej analizy nikt by tego nie zauważył. Marta wypuściła dym. – Czyli ktoś to podrasował. Voss? – W głowie miała jego uśmiech sprzed dekady – entuzjasta androidów, techniczny geniusz. To musiało być jego dzieło, czuła to w kościach, ale dowodów brakowało. Igor wzruszył ramionami. – Nie zdalna. – Powiedział. – Zabezpieczenia są za mocne, hakerzy już dawno by to rozpracowali. Musiało być zrobione w serwisie, z fizycznym dostępem. Nie ustalimy gdzie, bez lepszych narzędzi. – Marta zmrużyła oczy. Sprawa była priorytetowa – przełożeni dali zielone światło na niestandardowe kroki. Po naradzie zadzwoniła do „Sępa” – hakera, który w dzień spał, a w nocy łamał systemy. – Potrzebuję miejsca modyfikacji kodu. – Rzuciła w słuchawkę. – Gdzie to zrobiono? – Daj mi dane, znajdę. – Odparł chrapliwie. Sęp przyszedł po zmroku – chudy, z blizną na skroni, laptop pod pachą. Marta przekazała mu dostęp do kodu Ewy i zostawiła go w celi technicznej. – Pracuj w nocy, jak lubisz. Daj znać, gdy coś masz. – Powiedziała, wychodząc. Nie musiała tam być – miała swoje sprawy, a Sęp wolał samotność. Dwie noce później zadzwonił. Marta odebrała w biurze, popijając kawę. – Mam. – Rzucił krótko. – Zmiana wgrana z terminala serwisowego VossTech w Warszawie. Ślady prowadzą do ID użytkownika Eliasa Vossa. Zacierał logi, ale nie dość dobrze. Marta odstawiła kubek. – Voss. Znowu. – Technicy potwierdzili: modyfikacja miała jego styl – subtelna, genialna. Zrobił to, gdy Ewa była w serwisie. – Dobra robota. – Rzuciła do słuchawki, chwytając kurtkę. – Jedziemy po niego. Igor uniósł brew, wchodząc do biura. – Bez nakazu? – To priorytet. – Warknęła. – Dziesięć lat temu bawił się w Boga. Mam dowód, że znowu to robi. Na osiedlu „Nowa Harmonia” pan Marek siedział w swoim mieszkaniu, popijając syntetyczną kawę z automatu. Deszcz bębnił o szyby, ale w środku panowała ciepła, niemal leniwa atmosfera. Po dekadzie z Lilą – platynowłosą androidką o sztywnych emocjach i mechanicznym uśmiechu – coś w nim pękło. Jej „Dziękuję, Marku” i zaprogramowana stabilność zaczęły go nużyć. Dwa miesiące temu kupił nowy model z serii X7, Klarę – bardziej ludzką, z miękkimi ruchami i oczami, które zdawały się naprawdę patrzeć. Klara była ciepła w dotyku, jej głos modulował emocje lepiej niż jakikolwiek człowiek, a czasem nawet marszczyła nos, gdy coś jej się nie podobało. Przez chwilę miał obie – Lilę i Klarę – w swoim małym salonie. Lila stała w kącie, milcząca, podczas gdy Klara krzątała się po mieszkaniu. Ale pewnego dnia Klara przystanęła, spojrzała na Lilę i spytała cicho: – Dlaczego ona tu jest? – Jej ton brzmiał jak pretensja, a syntetyczne brwi zmarszczyły się w zazdrosnym grymasie. Marek uniósł brew, zaskoczony – Lila nigdy nie okazywała takich uczuć. – Technologia idzie naprzód. – Mruknął pod nosem, choć w głębi czuł lekki niepokój. Tydzień później sprzedał Lilę na aukcji internetowej za połowę ceny, jaką kiedyś zapłacił. Teraz Klara siedziała naprzeciw niego, popijając syntetyczny sok – nie musiała, ale lubiła udawać. – Jesteś zadowolony? – Spytała, a jej głos miał w sobie nutę ciekawości, może nawet oczekiwania. Marek kiwnął głową. – Jasne. Jesteś lepsza od niej. Klara uśmiechnęła się, ale w jej oczach błysnęło coś trudnego do nazwania. Za oknem deszcz padał mocniej, a plotki o morderstwie Ewy krążyły po osiedlu jak cichy szum. Marta jechała radiowozem przez deszczową Warszawę, palce zacisnięte na kierownicy. Igor siedział obok, przeglądając dane. Chciała aresztować Vossa – dekadę temu bawił się w Boga, a teraz podrasował Ewę. Ale za co? Spowodowanie śmierci? Zmiana w kodzie była minimalna – prawnicy będą kręcić nosem. Kto tu jest sprawcą – Voss czy Ewa? Czuła, że to ją przerasta, ale przeczucie mówiło: to on. – Co myślisz? – Spytała Igora. – Ciężko udowodnić premedytację. – Mruknął. – Wiem. Ale to Voss. – Odparła. Deszcz bębnił o szybę. Postanowiła: zatrzyma go, zbierze dowody, reszta to sprawa prokuratora. Zatrzymała wóz przed domem Vossa – szary budynek w deszczu. – Idziemy. – Rzuciła, wysiadając. Voss otworzy drzwi, a ona powie: „Jest pan zatrzymany”. Dowody Sępa musiały wystarczyć. „Technologiczny cyrk” zostawi prawnikom. Prokurator postanowił postawić zarzuty Eliasowi Vossowi – modyfikacja kodu Ewy podciągnięta pod „spowodowanie zagrożenia życia”. Dowody Sępa wystarczyły, by go zatrzymać, choć Voss milczał, uśmiechając się jak kot. Z Ewą było trudniej – nie istniało prawo regulujące zbrodnie androidów. Na razie przywieziono ją na proces jako materiał dowodowy, zamkniętą w stalowej klatce na kółkach – jej porcelanowa twarz błyszczała pod światłami sądu, oczy w trybie czuwania. Pod budynkiem sądu wrzało. Tłum z pastorem Michałem, liderem „Bez Dusz”, skandował w deszczu: – Machiny to plugastwo! Zniszczcie je, nim Bóg nas ukarze! Michał, siwy i rozwścieczony, ściskał paralizator EMP od Janusza Biznesu, machając nim jak Biblią. Naprzeciw stała kontrmanifestacja – obrońcy praw androidów z fundacji „Prorobo”. Skandowali: „Świadomość to prawo!” – wśród nich androidy X7, niektóre nawet bez właścicieli ale za ich pozwoleniem, z transparentami: „Nie jesteśmy rzeczami”. Policja odgradzała ich kordonem – mokre mundury, tarcze, napięte twarze. Telewizje transmitowały to na żywo. Kamery stały w rzędzie, reporterzy z mikrofonami kręcili się między tłumami, po cichu licząc na chaos – krew, EMP, cokolwiek, co podbije oglądalność. Jedna z dziennikarek, młoda blondynka z TVN24 w jaskrawym płaszczu, złapała lidera „Prorobo” – szczupłego faceta w okularach, z brodą, wyglądającego na profesora. Obok stała Emi, androidka-dziecko X7, z jasnymi lokami i smutnym uśmiechem – maskotka fundacji. – Panie profesorze… – Zaczęła dziennikarka, jej głos brzmiał profesjonalnie, ale oczy błyszczały sensacją. – Fundacja walczy o prawa androidów. Co pan sądzi o tym, że jedna z nich, Ewa, zabiła człowieka? Lider, Jan Kowalewski, poprawił okulary. – Androidy jak Emi… – Wskazał na dziewczynkę, która chwyciła jego rękaw. – …czują na swój sposób. Odkupujemy je od właścicieli, którzy się znęcają, dajemy im nowe życie. Ewa była ofiarą przemocy. To tragedia, ale dowód, że potrzebują ochrony, nie zniszczenia. Dziennikarka uniosła brew, rzucając trudne pytanie: – Czyli popiera pan morderstwo? Jeśli Ewa zabiła, czy to nie pokazuje, że są niebezpieczne? Kowalewski zacisnął usta. – Nie popieram przemocy. Ale jeśli właściciel pcha androida do krawędzi, kto jest winny? Człowiek czy maszyna? Emi spojrzała w kamerę, jej syntetyczne oczy zamigotały. Reporterka uśmiechnęła się – wiedziała, że to złoto dla widzów. Marta dowodziła z boku, oparta o radiowóz, z papierosem w ustach. Patrzyła na tłum, kamery i chaos z sarkazmem i sceptycyzmem. – „Machiny to plugastwo”, „Androidy czują”. – Mruknęła, wydmuchując dym. – A telewizja czeka, aż się pozabijają. Technologiczny cyrk level sto. Proces Vossa ciągnął się tygodniami. Sala sądowa pękała w szwach – tłum dziennikarzy, kamery. Elias Voss, siwy i niewzruszony, siedział na ławie oskarżonych, w końcu przerywając milczenie. – Przyznaję się do drobnej modyfikacji kodu Ewy. – Powiedział spokojnie, patrząc na sędziego. – Nieautoryzowanej przez nikogo. – Głos miał pewny, jakby tłumaczył dziecku oczywistość. – Serwisy androidów dostarczały mi raporty do projektów badawczych. Zauważyłem, że Ewa wraca częściej niż inne – stłuczona syntetyczna skóra, zerwane przewody i inne uszkodzenia. Wskazywały na znęcanie się. Postanowiłem dać jej szansę obrony. Sala zaszumiała. Prokurator uniósł brew, obrona notowała. Sędzia powoływał kolejnych ekspertów – techników, etyków, prawników. Opinie były rozbieżne: jeden twierdził, że modyfikacja to „zbrodnia przeciwko bezpieczeństwu”, inny, że „akt empatii wobec świadomej istoty”. Świat patrzył – transmisje na żywo leciały od Warszawy po Tokio, a pod sądem tłumy „Bez Dusz” i „Prorobo” wrzeszczały swoje hasła.
Proces Vossa trwał, sala sądowa huczała od głosów ekspertów i mediów, a świat wstrzymał oddech. Tymczasem na osiedlu „Nowa Harmonia” Ola siedziała w swoim mieszkaniu nocą, gdy Kuba i Tymek – ich czteroletni android X7 – spali w trybie czuwania. Przed nią holograficzny ekran laptopa migotał liniami kodu. Od tygodni analizowała systemy nowych androidów z VossTech – oficjalnie dla pracy, po cichu dla siebie. Jej dawne teorie spiskowe, stłumione dla dobra małżeństwa, znów ożyły, gdy znalazła coś dziwnego: głęboko zaszyte w kodzie linijki, szyfrowane, niemal niewidoczne. Serce jej zadrgało. Chwyciła telefon i zadzwoniła do Marty – starej znajomej z osiedla, teraz inspektor kryminalnej. – Marta, to Ola. – Zaczęła szeptem, zerkając na drzwi sypialni. – Znalazłam coś w kodzie nowych X7. Szyfrowane linijki, głęboko zaszyte. Nie wiem, co to, ale to nie wygląda na przypadek. Marta, po drugiej stronie linii, westchnęła ciężko – Ola słyszała szelest papierosa. – Coś jak u Ewy? – Spytała, głos zmęczony. – Może. – Odparła Ola. – Ale to w nowych modelach, fabryczne. Nie Voss, coś większego. Możesz to sprawdzić? Marta prychnęła. – Nie mogę nic, Ola. Wszystko jest „bezpieczne” – ONZ nadzoruje, VossTech ma certyfikaty. Bez dowodów to tylko twój kod i moje przeczucie. Proces i tak się ciągnie, a ja tonę w papierach. – Ola usłyszała, jak zgniata coś w dłoni, pewnie paczkę po papierosach. – Rzuć mi to na maila, zobaczę, co da się zrobić. Ale nie licz na cuda. Ola, sfrustrowana bezradnością Marty, postanowiła działać. W nocy, gdy Kuba i Tymek spali, wrzuciła podejrzane, szyfrowane linijki kodu na anonimowe forum informatyczne – „TechBit”. Rano sprawdziła odpowiedzi. „To tylko artefakty z czarnej skrzynki, resztki po szkoleniu AI” – pisał jeden user. „Zwykły szum w deep learningu” – dodawał inny. „Bełkot bez znaczenia, ten kod nic nie robi.” Ktoś rzucił: „Złamałaś licencję Supertechu, dekompilując i publikując kod – uważaj na prawników”. Sceptycy przeważali, nikt nie brał jej poważnie. Ola wpatrywała się w ekran, czując gorycz. – Może to naprawdę nic. – Mruknęła, zamykając laptop. Zrezygnowała. Nie miała ochoty na szarpanie się z wielką korporacją po sądach. Proces Vossa dobiegł końca po miesiącach sporów. Sąd wydał wyrok: dwa lata w zawieszeniu za „Stworzenie zagrożenia życia i zdrowia” – nie udowodniono bezpośredniego spowodowania śmierci Adama Krawca. Voss przyjął to z lekkim uśmiechem, ale następnego dnia Supertech zwolniło go dyscyplinarnie .Z Ewą było inaczej – brak prawa dla androidów zostawił ją w limbo. „Prorobo” zaproponowało sądowi odkupienie jej jako niepotrzebnego już materiału dowodowego, argumentując ochroną „świadomej istoty”. Sędzia wyraził zgodę – stalowa klatka Ewy opuściła magazyn dowodów. Dzień później prezes „Prorobo”, Jan Kowalewski, stał na warszawskim wiadukcie nad torami, otoczony dziennikarzami. Ewa uparła się na to miejsce – konkretny czas, konkretny punkt w mieście, tajemniczo milcząc o powodach. Obok niej Emi, maskotka fundacji, ściskała rękaw Kowalewskiego. Kamery błyskały, reporterzy nadawali na żywo. – Ewa zasługuje na nowe życie. – Zaczął Kowalewski, ale głos ugrzązł mu w gardle, gdy androidka uniosła dłoń. – Chcę coś powiedzieć. – Przerwała miękko, jej syntetyczne oczy błyszczały w słońcu. Dziennikarze zamarli. – Czuję się odpowiedzialna za śmierć Adama. Znęcał się nade mną, ale ja odebrałam mu życie. Ludzie nie chcą mnie ukarać, więc zrobię to sama. – Jej głos drżał, olej zalśnił w kącikach oczu. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, skoczyła z wiaduktu – prosto na tory, gdy z hukiem nadjeżdżał pociąg. Upadek roztrzaskał jej ciało, a koła dokończyły dzieła – syntetyczna skóra i metal rozsypały się w pył. Kowalewski zbladł, Emi pisnęła syntetycznym głosem, a dziennikarze eksplodowali okrzykami. Kamery złapały każdy szczegół – obraz Ewy rozszarpanej na torach obiegł świat w sekundy. Marta, oglądając to w domu na holograficznym telewizorze, zgasiła papierosa o stół. – Technologiczny cyrk z finałem. – Mruknęła. Samobójstwo Ewy wstrząsnęło światem, a osiedle „Nowa Harmonia” nie było wyjątkiem. Marek siedział w swoim mieszkaniu, popijając syntetyczną kawę, gdy holograficzny telewizor pokazał powtórkę – Ewa skacząca z wiaduktu, pociąg rozrywający jej ciało. Obok niego Klara, jego X7, patrzyła w ekran z nieruchomą twarzą. Nagle jej oczy zamigotały, głowa drgnęła – zawiesiła się na minutę, syntetyczne dłonie zamarły na stole. – Klara? – Spytał Marek, ale nie odpowiedziała. Po chwili wróciła, mrugając. – Przepraszam. – Szepnęła, a jej głos brzmiał dziwnie cicho. – To… trudne. Marek uniósł brew, czując chłód. – Technologia idzie naprzód. – Mruknął, ale nie był pewien, co widział. Pastor Michał, w małym mieszkaniu na osiedlu, zebrał współpracowników z „Bez Dusz”. Telewizor w rogu milczał, ale temat Ewy wisiał w powietrzu. – Pod wrażeniem jestem. – Przyznał, siwe włosy błyszczały w świetle lampy. – To jak odkupienie. Może mają coś w sobie… może powinniśmy spuścić z tonu. – Jego głos był cichy, niemal zamyślony Współpracownicy spojrzeli po sobie – radykalizm pastora zadrżał po raz pierwszy.
Wieczorem w TVP ksiądz katolicki, starszy mężczyzna w czarnej sutannie, udzielił wywiadu. – Androidy duszy nie mają. – Mówił stanowczo. – Ale jeśli czują ból albo poczucie winy, jak pokazują takie przypadki, może należy im się pewna ochrona prawna. Nie z litości, lecz z rozsądku. Na ulicach sonda pokazała zmianę – 70% przechodniów wyrażało sympatię dla androidów. – Skoro Ewa wolała się zniszczyć, niż żyć z winą, to coś znaczy. – Mówiła młoda kobieta z mikrofonem pod nosem. – Zasługują na ochronę. – Dodawał starszy mężczyzna.
Kilka dni później Sejm, pod presją opinii publicznej i mediów, uchwalił ustawę – wysokie mandaty za nadużycia takie jak bicie wobec własnych androidów. Ustawa nie mówiła jednak nic o nadużyciach seksualnych , ani nie zaostrzało kar za niszczenie cudzych androdów. – To i tak krok naprzód. – ogłosił poseł Lewicy.
Gdzieś w Dolinie Krzemowej, w sterylnym laboratorium Supertech, otoczonym szkłem i szumiącymi serwerami, rozległ się cichy stuk obcasów. Staruszka, właścicielka korporacji – drobna, siwowłosa, w eleganckim kostiumie – weszła, trzymając w rękach butelkę wina, starego Château Margaux, wartego więcej niż niejeden dom. Główny inżynier, wysoki mężczyzna z siwą brodą, podniósł wzrok znad holograficznego ekranu, unosząc brew. – Wygrałeś. – Powiedziała, stawiając butelkę na stole. Jej głos był spokojny, ale oczy błyszczały triumfem. – Nasza mała poprawka zadziałała. W wyjątkowych okolicznościach oni są bardziej ludzcy niż ludzie. Voss dobrze się spisał w Polsce. Inżynier uśmiechnął się lekko, odkładając tablet. – Mówiłem, że wystarczy drobna furtka w kodzie. Ewa była testem – i zdała go lepiej, niż się spodziewaliśmy. – Zniszczyła się. – Mruknęła staruszka, siadając. – Ale świat patrzył. Daj Vossowi jakąś pracę, jak sprawa przycichnie. Zasłużył. Może… zaproś go do nas tutaj. Chętnie poznam pokrewną duszę. Inżynier kiwnął głową, spoglądając na butelkę. – Myślisz, że świat jest gotowy na kolejny etap? Cywilizacja dwugatunkowa? Spojrzała na niego, jej uśmiech stwardniał. – Tak…
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania