Okres ochronny

Zaskakująco wczesny śpiew skowronka i wschodzące dziarsko po bezchmurnym niebie słońce, zapowiadały przepiękny dzień, lecz moment przed śniadaniem doszło do awantury.

— Kto stłukł różowy kubek!? — wrzeszczała ciotka na cały dom. — Lepiej wyznajcie bez bicia, bo ja i tak znajdę sprawcę, a wtedy niedoczekanie jego…

Słysząc tę groźbę Gosia struchlała i wybiegła z pokoju.

— To ty! — zawołała za nią ciotka. — Wracaj natychmiast!

Gosia stanęła jak wryta, jakby okrzyk ciotki schwycił ją za gardło. Nie sądziła, że zabawa z kubkiem ujdzie jej na sucho, ale ku jeszcze większemu przerażeniu usłyszała:

— Jurek, nie widziałeś pasa?… Wisiał tutaj na kołku jeszcze chwilę temu…

Ciotki wzrok omiatał wściekle wnętrze izby, jakby jakiś zły duch ją opętał.

— No, Jurek, ruszże nogą…

Ale Jurek stał w miejscu, zadowolony, że ciotka nie zbije jego młodszej siostry grubym, szerokim pasem dziadka, a nawet jeśli ten pas znajdzie, złość w międzyczasie jej minie.

Na tym też stanęło.

Ciotka zatoczyła jeszcze kilka kółek dookoła stołu, rzuciła w stronę trojga dzieci wiązkę niezrozumiałych przekleństw, po czym zmęczona usiadła w krześle i przeszła do zwyczajnego narzekania.

— Co za rozbestwiona gromadka — wysapała pod nosem i utkwiła wzrok w firance, przez którą przyświecały promienie słońca. Widać powracało jej dobre samopoczucie; coś sobie już zaplanowała, bo ożywiona zaczęła wydawać rozkazy, po wojskowemu:

— Jurek biegnij do komórki przynieść brykietów, a ty Januszku nie stój jak ofiara losu, tylko łap za wiadro i nalej wody ze studni.

 

Jurek poszedł bez słowa, ale jego kuzyna ogarnęło poczucie krzywdy. Czemu akurat on ma znowu iść po wodę? Wprawdzie studnia była blisko domu, ale wolałby siedzieć teraz w leżaku z twarzą zwróconą ku słońcu, tak jak śliczna Gosia, do której wzdychali wszyscy chłopcy w szkole. Wczoraj też musiał nosić wodę, na przemian z Jurkiem, a mimo to ciotka pozwala córce leżeć bezczynnie.

— Gosia nie powinna dźwigać nic ciężkiego. Mówiłam wam sto razy.

— A to czemu, ciociu? — wypytywał dociekliwy Januszek. — Przecież jest starsza o rok i silniejsza ode mnie. W zeszłe wakacje robiła wszystko razem z nami…

— Wtedy miała dopiero osiem lat, a teraz… — ciotka zamilkła szukając odpowiedniego słowa — teraz dojrzewa.

— Dojrzewa? Przecież nie jest śliwką na drzewie — wybuchł śmiechem Januszek. — Co to znaczy?

— Zrozumiesz w swoim czasie — odpowiedziała ciotka odwracając głowę.

 

Januszek nie dawał za wygraną i zapytał starszego o trzy lata Jurka. Jurek znał na pamięć rozkład jazdy wszystkich ekspresów, potrafił złapać każdą stację na tranzystorowym radioodbiorniku, ale nawet i on nie wiedział. Przypomniał sobie tylko, że wszystkiemu winien jakiś okres, po którym ciotka zaczęła otaczać jego siostrę specjalną troską i roztaczać wokół niej aurę tajemniczości, co wzbudzało jeszcze większą ciekawość.

— Po mszy pójdę do bezpłatnej czytelni i na pewno znajdę coś w encyklopedii — obiecał Jurek.

Mówiąc to wydał charakterystyczny dźwięk podobny do cmokania, a spowodowany ubytkiem skóry na górnej wardze, na co jednak Januszek nie zwracał uwagi.

 

Msza dopiero w niedzielę, Januszek nie miał cierpliwości czekać tak długo. Wybiegł za oborę na pole pokryte przerośniętą trawą i dzikim rumiankiem. Dziadek z babką pielili grzędy kwitnących na żółto ziemniaków; mógł dostrzec z daleka ich zgięte plecy i kapelusze rzucające cień na gołe ramiona. Januszek pędził dalej rozmyślając, cóż to może być ten okres? Zawrócił w stronę szałasu pod osiką i wyciągnął ze specjalnie skonstruowanej skrytki szpadę. Każdy miewa zmienne okresy: dobry okres, zły okres, a mimo to nie zasługuje na żadne przywileje. Teraz Januszek ma przyjemny okres, bo ostrze szpady wyschło na wiór, błyszczy w słońcu jak prawdziwe żelazo. Zaciął szpadą kilka razy powietrze; odpowiedział mu głęboki świst, następnie zaatakował orszak pokrzyw, sięgających mu do pasa i nie zważając na bąble wyskakujące momentalnie na skórze, machał we wszystkie strony wątłą rączką, wykrzywiając usta, z których dochodził szczęk uderzanego metalu, jęki rannych, rżenie padających koni… Na koniec przeciągnął kciukiem po mokrej od soku pokrzyw klindze i pomyślał z satysfakcją o Jurku: po takim ćwiczeniu na pewno wytrzyma mu minutę, a może i dłużej… Najlepiej gdy już zaraz wyzwie go na pojedynek. Pobiegł do domu, ale Jurka tam nie zastał. Obiegł podwórko, zajrzał do stajni i w środku znalazł Jurka wyciągającego rower: solidny, poniemiecki rower dziadka z wystającą w tylnym kole osią, na której pasażer mógł podczas jazdy opierać stopy, a dla równowagi trzymać za siodełko. Należało tylko zachować baczność, żeby dziadek takiego tandemu nie przyuważył, bo niechybnie wzbudziłoby to jego gniew.

 

Rower był dla dziadka wehikułem wolności; dzięki niemu mógł krążyć długie godziny po rozległej okolicy, odwiedzać odległe miejsca: szosą na Gąski, stamtąd do Będzina lub w przeciwną stronę za Mścice, a nawet do samego Koszalina, bez całej mitręgi wytaczania furmanki i zaprzęgania konia. Bywały dni kiedy dziadek nie schodził z roweru ani na chwilę. Można było uwierzyć, że jest przyrośnięty do siodełka; pochylony nisko nad kierownicą naciska na pedały, a z każdym obrotem koła jest coraz szczęśliwszy i pomyka beztrosko, zasłaniany co jakiś czas pniami sędziwej leszczyny, dopóki nie zniknie za krzyżówką na wzgórzu. Nikomu z obserwujących nie przyszłoby na myśl, że jeszcze kilka lat temu rower leżał w stercie słomy bezużyteczny. Niezupełnie bezużyteczny, gdyż podczas krótkiego urlopu jeździł na nim ojciec Januszka, co widząc, dziadek złorzeczył:

— Zobaczysz, od tej jazdy rozboli cię głowa, nie będziesz mógł zasnąć.

Dopiero po długich namowach i wielu próbach, dziadek nabrał śmiałości i złapał za kierownicę. Chybocząc wciąż kołami na boki, lecz równocześnie coraz pewniej utrzymując balans, zapiał z zachwytu:

— Patrzcie, jadę!

Tyle babka go widziała. Wrócił dopiero późnym wieczorem, zmęczony, lecz radosny, jakim nigdy go nie pamiętano.

 

Jurek skończył pompować koła, przetarł siodełko i ramę wiszącą na belce szmatą, poprawił lusterko i rzekł poważnym tonem:

— Mama kazała kupić chleba i cukru.

— Pojadę z tobą — oświadczył Januszek.

— Nic z tego. Muszę wrócić przed dziesiątą, bo później idziemy na plażę.

— No co ty… zdążymy. Pod górę mogę biec z tyłu.

— Nie ma mowy. — Jurek pokręcił stanowczo głową.

Mówił to z determinacją, jak jego ojciec, może dlatego, że ojciec już nie żył. Kiedy Januszek pomyślał o tym, poczuł żal i więcej nie nalegał.

 

Było dobrze po dziesiątej, a Jurek wciąż nie wracał. Ciotka chodziła po podwórku rozdrażniona, podczas gdy Gosia siedziała na ławce i trzymała na kolanach czarnego kota z białą łatką pod szyją. Wszystkie koty w gospodarstwie były wspólne, ale ten należał wyłącznie do niej, tylko ona miała prawo go głaskać. Czas mijał powoli, tak powoli, że nawet kot miał dosyć Gosinych pieszczot. Wpierw zaburczał cicho, potem syknął ostrzegawczo, a gdy Gosia jeszcze mocniej go przycisnęła, drapnął łapą i zeskoczył z jej kolan. Gosia jęknęła i pokazała czerwone zadrapanie na łokciu, na co jej matka pogroziła uciekającemu kotu pięścią.

— Wpadniesz w moje ręce, to obedrę cię ze skóry!

Tak ją ten kot rozzłościł, iż nawet nie zauważyła Jurka, który ostrożnie oparł rower o płot i chyłkiem zmierzał w stronę otwartych na oścież drzwi.

— Wreszcie jesteś! Co ci zabrało tyle czasu?

Jurek przystanął zakłopotany, a Ciotka zajrzała do trzymanej przez niego torby i wyciągnęła podłużny bochenek chleba.

— A cukier gdzie?

— Nie mieli — odparł Jurek nieśmiało.

— Niemożliwe. — Ciotka patrzyła na niego z niedowierzaniem. — W takim razie oddaj resztę.

Jurek wyciągnął z kieszeni skórzany pulares, otworzył go i podał ciotce dziesięciozłotówkę.

— No dobrze — rzekła ciotka spokojniej. — Może przywiozą cukier po południu, kiedy będziemy wracać z plaży. A teraz, w drogę!

 

Dziadek nadszedł właśnie z pola by ugasić pragnienie kwaterką zsiadłego mleka. Stanął przy żywopłocie i odprowadzał wczasowiczów zamyślonym wzrokiem; patrzył jak odchodzą nierówną drogą, omijając dziury w asfalcie. Jurek z Januszkiem szli na przedzie niosąc w rękach toboły, ciotka kilka kroków za nimi, a Gosia skakała żwawo dookoła całej trójki, wykonując taneczne figury niczym baletnica. „Kto to widział leżeć plackiem na piasku, kiedy w polu jest tyle do zrobienia, a przy tym i słońce opala ze wszystkich stron równomiernie?” — utyskiwał poirytowany. Mieszkał nad morzem przeszło dwadzieścia lat, ale ani razu nie był na plaży; morską toń widywał jedynie przez krótką chwilę z kozła bryczki, jadąc do kościoła lub po węgiel. „Na co komu plaża? — nie mógł zrozumieć — tam przecież nic nie wyrośnie, tylko wiatr hula i podrywa piach, włażący wszędzie”.

 

W tym czasie ciotka w asyście podopiecznych dotarła do wąskiej, piaszczystej dróżki, powywijanej pośród łanów zbóż: złocistych i obramowanych gdzieniegdzie ciemniejszymi kępami dzikiego bzu. Gdyby kontynuowali marsz główną drogą, minęliby po jakimś czasie posiadłość Gomulnickich, dorównującą wielkością dziadkowej, a niedługo potem ujrzeliby po obydwu stronach rząd nienagannie utrzymanych rezydencji zamieszkałych przez Niemców, których jakimś cudem nie wysiedlono po wojnie. Dalej drogę przecinał przejazd kolejowy ze szlabanem i pojedynczym torem prowadzącym do peronu z tablicą: „Kazimierz Pomorski”. Jurek i Januszek często odwiedzali to miejsce na bicyklu dziadka. Porzucali rower w zaroślach przy rowie odwadniającym i siedząc na torfowisku, oczekiwali podekscytowani na następny pociąg, albo włazili na nasyp i stąpali po drewnianych podkładach o zapachu smoły, nasłuchując odgłosu nadjeżdżającej z naprzeciwka lokomotywy. Tak idąc, zwiększali stopniowo dystans do morskiego brzegu, ale tym razem chodziło o to, żeby do brzegu i zasłaniających go wcześniej wydm dotrzeć jak najprędzej, zatem wypadało im skręcić i wejść na łagodne wzniesienie.

 

Dróżka miejscami przybierała uciążliwą dla maszerujących formę wyrzeźbionego pogodą i kołami ciągników traktu: tworzyła wąskie koryto ogrodzone po bokach ostrą skarpą stwardniałego piachu wymieszanego ze żwirem, gdzie indziej znikała zupełnie pod kruchymi łodygami skrzypów polnych i liśćmi podbiału, rosnącymi tutaj w obfitej ilości, wtedy należało patrzeć nieco dalej przed siebie, aby odnaleźć dalszy fragment szlaku naznaczony beżową wstęgą na tle uprawnych zagonów.

 

Byli już blisko asfaltowej szosy oddzielającej ich od kolejnej wstęgi pól, aż po pasmo sosnowego lasu, zza którego dolatywał szum morza, gdy Jurek przyspieszył kroku. Wypatrywał czegoś na ziemi, aż nagle wykrzyknął nienaturalnym głosem:

— Patrzcie, bocian!

— Bociek, gdzie? — zawtórowała wesoło Gosia.

Tylko ciotka nie podzielała radości z odkrycia.

— Gdzie ty tu widzisz bociana?

Zwietrzyła coś i podejrzliwym wzrokiem patrzyła na syna.

— Przestań wybałuszać oczy i nie zatrzymuj nas. Już i bez tych wygłupów straciliśmy przez ciebie wiele czasu.

Jurek postąpił ociężale kilka kroków, a wtedy pod jego nogami coś zachrzęściło i wszyscy ujrzeli biały jak śnieg piasek… Nie, to nie był piasek, to był…

— Cukier… — wyszeptała oniemiała ciotka.

Przykucnęła nisko, pozwalając dopasowanej sukience wyeksponować krągłość pośladków, później dotknęła palcem błyszczących w słońcu kryształków i wzięła je do ust. Chwilę stała bez ruchu na szeroko rozstawionych nogach o śniadych, umięśnionych łydkach i ssała pozostałość po kilogramowej torebce ze sklepu spożywczego. Jurek zwinął ramiona, głowa opadła mu na piersi, ale to jeszcze bardziej ją rozjuszyło.

— Mój cukier… Ty łotrze, ty bachorze!

Ułamała gałąź z przydrożnej wierzby i błyskawicznie sposobiła ją na narzędzie surowej kary.

— Mamusiu, nie! — zawył Jurek. — Ja nie chciałem, to był wypadek!

— Milcz gnoju. Już ja dam ci nauczkę!

Gosia patrzyła na mękę brata z euforią, jednocześnie czuła pewien niedosyt, bo urwała jeszcze grubszą gałąź.

— Mamusiu, weź tę. Zasłużył na tęgie lanie. Przez niego musiałam pić gorzką herbatę.

Ale ciotka nie słuchała.

Wyciągała rękę wysoko do góry i waliła Jurka gdzie popadło. Za to, że był inny, za to, że był brzydki, że ściągał na nią wszelkie nieszczęścia, a najbardziej za to, że w ogóle był. Jurek zaciskał zęby i czekał aż gromy przestaną spadać, aż matka skończy, przyjmował każdy cios jak wyrok boży, chociaż dygotał najmniejszą częścią ciała, a w środku wszystko mu wrzało, kipiało od zadanych ran, a mimo to panował nad bólem i zranioną dumą, bo to był nie pierwszy raz, ani nie ostatni. Januszek podskakiwał zrozpaczony dookoła ciotki, ciągnął ją za sukienkę, aż w końcu nie wytrzymał i odpiął drewnianą szpadę, którą cały czas niósł zawieszoną przy nodze. Wygiął anemiczną sylwetkę w sprężysty łuk i wyciągniętą szpadą zasłonił Jurka.

— Ciociu, za co go bijesz? To tylko kilogram cukru, za który zapłacił ze swoich oszczędności.

Ciotkę zdumiała taka zuchwałość, aż posiniała na twarzy i zapragnęła również Januszka przejechać kijem, lecz w ostatniej chwili coś w niej drgnęło, bo rzuciła spracowany bicz na ziemię i nie patrząc za siebie, odeszła. Stanęła dopiero na skraju szosy w cieniu drzewa, z długimi, czarnymi włosami potarganymi przez wiatr. „Wstrętna wiedźma” — obrzucił ją oskarżającym wzrokiem Janusz. Pomalutku Gosia poszła w tym kierunku i czekała z matką, aż chłopcy pozbierają plażowy ekwipunek i dołączą do nich.

Napływało coraz cieplejsze powietrze, usypany z piasku grajdołek czekał niedaleko, teraz już nic nie stało na przeszkodzie.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Marian 5 miesięcy temu
    No piękne to jest. Jak bym to widział.
  • Narrator 5 miesięcy temu
    Miło mi, że tak uważasz. Dziękuję. 🙏
  • rozwiazanie 5 miesięcy temu
    Plastyczne opisy i dobrze oddany klimat w różnorodności charakterów, zgodnie z metryką. Można zapomnieć się w scenerii i czytać z przyjemnością.5* Pozdrawiam 😊
  • Narrator 5 miesięcy temu
    Piękno polskiego krajobrazu rejestrowałem kiedyś nieświadomie, żeby teraz próbować (nieudolnie) je odtworzyć.

    Fajnie, że zwróciłaś na to uwagę.
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Piękny tekst. Jak zawsze u Ciebie, zachwycają opisy. Raczysz czytelnika szczegółami i indywidualnym rysem postaci, jednocześnie kreśląc kawałek pokoleniowego portretu. Tytułowy okres ochronny fabularnie dotyczy Gosi, ale tak naprawdę można odnieść go do wszystkich młodych bohaterów. Bo choć mieli zapewne silne poczucie niesprawiedliwości — to odcinek życia, w którym jeszcze wiele nie wiedzieli, i w którym największym zagrożeniem była rózga— był okresem ochronnym. Świetnie mi się czytało.
  • Narrator 5 miesięcy temu
    W sumie to już nie mam tematu — w życiu nic złego mnie nie spotkało, wojna mnie ominęła, nie dokonałem żadnego efektownego przestępstwa, nikogo nie zabiłem, a pisać w oparciu o cudze doświadczenia, bądź zmyślać, nie potrafię.

    Dlatego taka banalna historyjka; tym bardziej miło, że coś tam znalazłaś. Dziękuję. 😊
  • Tekst “Okres ochronny” jest próbą opisania sytuacji, w której dziewczynka jest traktowana inaczej niż chłopcy ze względu na to, że dojrzewa. Autor tekstu chce pokazać, że dojrzewanie jest dla dziewczynki czymś tajemniczym, niezrozumiałym i ograniczającym, a dla chłopców czymś ciekawym, fascynującym i wyzwalającym. Jednak tekst ten jest pełen stereotypów, uproszczeń i nierówności, które nie oddają prawdy o dojrzewaniu i płci.

    Po pierwsze, autor tekstu przedstawia dojrzewanie jako coś, co dotyczy tylko dziewczynki, a nie chłopców. Nie wyjaśnia, co to znaczy dojrzewać, ani jakie zmiany zachodzą w organizmie i psychice obu płci. Nie wspomina też o tym, że dojrzewanie nie jest jednorazowym zjawiskiem, ale procesem, który trwa kilka lat i obejmuje różne etapy. Nie zauważa też, że dojrzewanie nie jest tylko kwestią biologiczną, ale także społeczną i kulturową, która zależy od kontekstu, w którym się odbywa.

    Po drugie, autor tekstu przedstawia dojrzewanie jako coś, co wymaga specjalnej ochrony i troski ze strony dorosłych, a zwłaszcza matki. Nie tłumaczy, dlaczego dziewczynka nie powinna dźwigać nic ciężkiego, ani jakie są skutki takiego ograniczenia. Nie pokazuje też, że dziewczynka ma prawo do informacji, edukacji i wsparcia w związku z dojrzewaniem. Nie zwraca też uwagi na to, że ochrona i troska mogą być nadmierne, niewłaściwe lub szkodliwe, jeśli nie uwzględniają potrzeb, uczuć i opinii dziewczynki.

    Po trzecie, autor tekstu przedstawia dojrzewanie jako coś, co wywołuje ciekawość i zazdrość ze strony chłopców, a także konflikt i niezgodę między płciami. Nie pokazuje, że dojrzewanie może być też okazją do dialogu, współpracy i zrozumienia między dziewczynkami i chłopcami. Nie podkreśla też, że dojrzewanie nie jest powodem do dyskryminacji, wykluczenia lub uprzedzeń wobec którejkolwiek płci. Nie wskazuje też, że dojrzewanie nie oznacza utraty dzieciństwa, ale przejścia do nowego etapu życia, który niesie ze sobą nowe możliwości, wyzwania i odpowiedzialności.

    Z tych powodów uważam, że tekst “Okres ochronny” jest nieudanym i niesprawiedliwym sposobem przedstawienia dojrzewania i płci. Tekst ten nie edukuje, nie bawi, ani nie wzrusza, ale dezinformuje, nudzi i irytuje. Tekst ten nie jest godny uwagi, ani pochwały, ale krytyki, poprawy i zapomnienia.
  • Narrator 5 miesięcy temu
    Nic tylko w łeb sobie strzelić, po tak miażdżącej krytyce.😖

    A tak na serio — już za sam fakt, że włożyłeś tyle cennego czasu w pisanie tego komentarza jestem Ci niezmiernie wdzięczny, szkoda tylko, że był to czas stracony, który mógłbyś wykorzystać lepiej.

    Przypuszczam w takim razie, iż czytanie mojej odpowiedzi będzie również stratą czasu, zatem ograniczę się do kilku wyjaśnień.

    Tematem opowiadania nie są problemy dojrzewania młodzieży; od tego są znakomite podręczniki, z którymi nie mam zamiaru polemizować. Opowiadanie to dla mnie rodzaj prozy nie mającej na celu niczego interpretować, wytłumaczyć, nauczyć, choć oczywiście sposób pisania nigdy nie jest całkowicie bezstronny, gdyż pewne zdarzenia uwypukla, inne pomija. Pisząc to nie zamierzam niczego układać, budować, ani wartościować, ponieważ nie wierzę, żeby to było możliwe. Po prostu wyraziłem to co czuję, bez zbytnich wygładzeń i upiększeń, a ponieważ każdy czuje co innego, Twoje rozczarowanie i negatywny odbiór należy zaakceptować.

    Życzę więcej szczęścia w wyborze opowiadania następnym razem.😊
  • Trzy Cztery 5 miesięcy temu
    Zaczęłam czytać, i mimo, że miałam coś pilnego do zrobienia, odłożyłam to na potem, bo nie mogłam się oderwać. Musiałam najpierw przeczytać do końca. Opowiadanie wciąga, a też - zachwyca swoją urodą, wręcz - filmową.
    À propos filmu. Tytuł "Okres ochronny" skojarzył mi się z "Barwami ochronnymi". I nawet znalazłam wspólną nić, która łączy te dwa dzieła - Twoje opowiadanie i film Zanussiego.
    Barwy ochronne w filmie okazały się tak samo wątłe, jak okres ochronny. A ten okres ochronny w Twoim opowiadaniu dotyczy także ciotki - wiedźmy. Jej okres ochronny skończył się, gdy młody chłopak dojrzał, żeby stanąć w obronie niszczonej, poprawnej moralnie osoby - chłopca, krewniaka ze wsi, który był uczciwy, dobry i mądry, a przez ciotkę bity i karany, "za to, że był inny, za to, że był brzydki, że ściągał na nią wszelkie nieszczęścia, a najbardziej za to, że w ogóle był".
    Ciotka Januszka (a matka bitego Jurka) to przedstawicielka "systemu głupoty i niesprawiedliwości".
    Dziadek, ze swoją "praktyczną postawą" ("Po co komu morze? Po co komu wolność, wiatr, bezproduktywny zachwyt przestrzenią, gdy opalać się można przy pieleniu kartofli").

    Morze i plaża są tu jak niebo gwiaździste o którym tak pięknie powiedział Immanuel Kant:

    "Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią, niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie".

    Januszek, który obnażył bezmyślność i niemoralność ciotki, pokonał jej "siłę", zmusił wreszcie do zastanowienia się nad tym, jak krzywdzi Jurka, mógł w zakończeniu tego opowiadania z lekkim sercem powiedzieć:

    "Morze szumiące przede mną i prawo moralne we mnie".

    Okres ochronny ciotki skończył się.
  • Trzy Cztery 5 miesięcy temu
    Taka prosta interpretacja, to oczywiście za mało, żeby dać znak na temat pozostałych refleksji, do których zachęca Twoja opowieść. Jest tu np. wzmianka o tajemniczych eskapadach dziadka, dla którego przejażdżka rowerem była niezwykłym przeżyciem. Być może właśnie zachwyt samą jazdą był ważny. A może dziadek jeździł nad morze?
    To tylko jeden z wątków, które zaciekawiają i domagają się zatrzymania, pomyślenia...
  • Narrator 5 miesięcy temu
    Mam nadzieję, że to, co odłożyłaś na potem, to nie było rozpalone żelazko lub patelnia na gazie.😊

    Twoja interpretacja wykracza daleko poza najśmielsze oczekiwania, co jest zarówno zdumiewające, jak i satysfakcjonujące. Nigdy nie byłbym w stanie analizować zdarzeń oraz uwikłanych w nie postaci tak wnikliwie co Ty, ale miałem też łatwiejsze zadanie — autor jest ostatnią osobą, która powinna oceniać i omawiać własną pracę.

    Wybierając tytuł również pomyślałem o filmie „Barwy ochronne”, który obejrzałem jeszcze w liceum, lecz Ty masz lepszą pamięć, skoro potrafisz wychwycić zbieżne elementy. Wpierw myślałem o tytule „Słodka droga”, później „Słodkie życie”, ale pierwszy brzmiał zbyt trywialnie, drugi to dosłowna kopia tytułu filmu Felliniego.

    Najbardziej mnie cieszy, Twoja wrażliwość na ludzkie sprawy, choćby dotyczyły fikcyjnych postaci.

    Dziękuję za piękny cytat z Kanta, który jak dziadek z opowiadania, spędził całe życie w nadmorskim mieście, lecz ani razu nie był na plaży, a zapytany o przyczynę, wyjaśnił: „Mój umysł jest moim królestwem”.

    Pozdrawiam i życzę miłego dnia. ❄️
  • Narrator 5 miesięcy temu
    Trzy Cztery

    Dziadek to osobna historia — miał trudny charakter, był nieufny, nikomu nie dowierzał, unikał wzroku, mówił za plecami, jakby do drzewa, a ponieważ wtedy nie poruszano tematu aspergera lub autyzmu, więc ludzie tylko wzruszali ramionami.

    Dziękuje za wiele ciekawych uwag i pozdrawiam.😊

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania