Ola Waliczówna - 1 - Preludium pierwszego uczucia

Było to piękne lato 1975 roku. Ola, z dala od miejskiego zgiełku, wypoczywała u swoich dziadków ze strony matki. Urocza starsza parka, jak zwykli powtarzać wszyscy wokół. Melchior i Anna Dyza – tak się właśnie nazywali. Mieszkali w małej chałupce, daleko od innych domów. Otaczał ich las i jedna tylko ścieżka łącząca ten zakątek z sercem wsi. Nie mieli pola, drobiu; żyli ubogo, ale uczciwie. Emerytura starczała. Wystarczyło tylko palić w kominku i przyjmować gości. Ola co rok tu przyjeżdżała z woli matki, choć nawet bez jej rozkazu byłaby skora odwiedzać miłych krewnych. Bardzo kochała dziadków i zupełnie się z tym nie kryła, bo w tamtych czasach była bardzo szczerym i uczciwym dzieckiem. Choć, będąc dokładniejszym, młodą kobietą, gdyż szesnaście lat na karku to już żadne przelewki. Ilekroć ktoś jednak wspomniał to dumne określenie, Ola, kryjąc się za zasłoną niewinności, uparcie powtarzała, że jest jeszcze bardzo młoda i wiele życia przed nią.

Wakacyjne dni wypełniał uśmiech i beztroska, a jedynym prawdziwym obowiązkiem młodej dzierlatki były codzienne rowerowe przejażdżki do okolicznego sklepu oddalonego o kilometr. Dawniej dziadek Melchior był w stanie sam pokonać tę względnie małą odległość, ale starzejące się stawy skutecznie mu to uniemożliwiały. Był to widok dość smutny, ale zgodny z naturą, więc nikt w domu Dyzów specjalnie się tym nie zamartwiał, szczególnie, że Ola była w tamtej chwili pod ręką. Tak więc wyszło na to, że ten prosty, ale bardzo ważny obowiązek spadł na młode, dziewczęce ramiona. Ola, choć za jazdą na rowerze nie przepadała, nie miała zamiaru marudzić. W jej słowniku nie było słowa "nietakt" lub "ignorancja", więc nie mogła sobie pozwolić na to, by odmawiać kochanym starcom. Zresztą i tak nie miała ku temu powodu.

Tak więc pewnego letniego poranka, Ola, niedługo po tym, jak podniosła się z niezbyt wygodnego łóżka usytuowanego nieopodal salonu, wyruszyła w drogę, biorąc ze sobą pieniądze pozostawione poprzedniego dnia na ławie. Wyciągnęła rower z chlewu, otrzepała go z nagromadzonego przez noc pyłu i kurzu (w dachu była dziura, której nie miał kto załatać) i niewiele się zastanawiając wpadła w sidła przyjemnej, porannej rutyny. Z burczącym brzuchem, co babka bardzo krytykowała, przemierzała sosnowy las, kierując się krętą polną drogą, powoli zarastającą, z racji coraz rzadszej eksploatacji. Pogoda była piękna. Praktycznie bezchmurnie; słońce leniwie wznosiło się na błękitnym niebie. Powietrze było przyjemne. Lekki, troszkę zimny wiaterek, delikatnie smagał rozweseloną twarz dziewczyny. Tutaj, z dala od szarej codzienności, czuła się zdecydowanie żywsza, pełna wigoru. Szare, nudne bloki gasiły jej entuzjazm, chęć przeżywania nowych dni. Smród pracy, gaszonych nadziei sprawiał, że często myślała o tym, jak wyrwać się z miasta. Wieś to było wybawienie. Chwilowe, ale bardzo skuteczne. Tam, w ponurym Sosnowcu, zdecydowanie jej czegoś brakowało. Jakiś powiew wiosny, może bratnia dusza, o której zawsze marzyła. Nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiała. Przyjmowała ten stan rzeczy za codzienność, za coś, z czym każdy musi się mierzyć. Jednak w tamtej chwili, tamtego roku, zaczynała powoli rozumieć, że nie może ignorować swoich braków.

Po parunastu minutach Ola dotarła do skrzyżowania, które tak naprawdę stanowiło serce wioski. Na wprost niej była droga prowadząca do miasta, z kapliczką Maryi zaraz przy szosie. W lewą i prawą stronę rozciągała się dalsza część wsi; pojedyncze domki, pola uprawne, sklep i świetlica, a jeszcze dalej domostwo sołtysa. Dziewczyna skręciła w lewo, w stronę monopolowego. Tym razem droga była twardsza; wysypana żwirem, utwardzona przez przejeżdżające wozy i samochody. Jazda więc była przyjemniejsza i znacznie szybsza, także Ola w krótkim czasie była już u celu swojej podróży.

Mały, betonowy sklepik, skutecznie gaszący swoim ciężarem otaczającą go naturę. Postawiony dawno temu, będący centrum spotkań wielu wieśniaków. Powiew nowoczesności w wygrzebującej się z zacofania wsi. Ola zostawiła rower przed wejściem, wstąpiła do środka pewnie, bez wahania.

Zazwyczaj o tej porze było tutaj pusto, dziewczyna zostawała sam na sam z miłą ekspedientką, ale tego jednego razu, zupełnie niespodziewanie, obsługiwała już pierwszego klienta.

— Dziękuję, do widzenia — powiedziała sprzedawczyni, przyjmując pieniądze od młodzieńca.

Ola stała za nim; mogła jedynie dostrzec szerokie plecy zakryte pobrudzoną, starą koszulą. Odwrócił się jednak i ich młodzieńcze spojrzenia się spotkały. Gładka, chłopięca twarz. Piękne, choć potargane czarne włosy. Pełne blasku modre oczy. Tak właśnie wyglądał ten, który mógł być jedynym, pierwszym i ostatnim. On też, podziwiając niewinną, dziewczęcą urodę, mógł tak pomyśleć, choć wcale tego nie zrobił. Patrzyli na siebie jeno chwilę, choć dla nich mogłaby to być wieczność. To nie była jeszcze miłość, oboje byli na to za czyści, zbyt nieświadomi. To był zachwyt. Boski podziw skierowany obustronnie. Apollo i Afrodyta, choć dopiero kiełkujący. Apollo i Afrodyta, choć jeszcze się nie zrodzili na tej ziemi. Ola pierwsza ukryła spojrzenie, przeszła do przodu, do lady, nie zapominała o zakupach. Jej serce zabiło mocniej, ale jeszcze nie wierzyła. On, Endymion, jak się jej później przedstawił, już uwierzył, zawierzył swoje serce nieznajomej.

— Bochenek chleba poproszę — rzekła wyraźnie, ukrywając emocje.

Sprzedaż, zapłata, reszta przyjęta.

— Dziękuję i zapraszam ponownie — usłyszała na pożegnanie.

Młodzieniec cały czas stał, nawet Ola tego nie zauważyła. Obserwował cały jej poranny rytuał, delikatne ruchy, piękny, anielski głos, którego nie mógł usłyszeć w tych okolicach.

— Coś się stało? — zapytała Ola, wpatrując się w jego nieobecną twarz.

— Nie, nie. Ja tylko... — Głos Endymiona wypełniało zakłopotanie. "Dlaczego się tak zachowuję?" — pomyślał szybko.

— Wpatruję się w twoje cudne oblicze? — dokończyła za niego Ola, z łatwością przewidując jego tok myślenia.

— Wiesz, u nas na wsi nie ma takich dziewczyn jak ty — Zboczył z tematu, rozejrzał się trochę. — To normalne. Każdy by się na ciebie tak patrzył.

— Nie każdy z wzajemnością — powiedziała, wyszła ze sklepu.

— Poczekaj — Młodzieniec podążył za Olą. — Mogę się przedstawić? — Kiwnęła głową. — Endymion Pociągał, miło mi.

— Aleksandra Klara Waliczówna — rzekła poważnie, z nienaganną dykcją. — Mi również miło.

— To... — Endymion zastanowił się przez chwilę. — Nie jesteś stąd, prawda? Może cię oprowadzić po okolicy?

— Wybacz — odrzekła, spoglądając na porzucony przy wejściu rower. — Muszę już wracać do domu.

— A może później? Możemy się umówić na jakąś godzinę, na przykład tu.

— Dopiero co mnie poznałeś, a już chcesz się umawiać? — Ola wsiadła na rower, przedreptała w stronę, z której przyjechała.

— Żadne umawiać. To nie randka. Wydałaś mi się miła. Chciałbym po prostu, żebyś lepiej poznała to miejsce — rzekł Endymion, zbliżając się do niej.

— Będę tu o czternastej — odrzekła po chwili. — Lepiej mniej przy sobie rower. Nie będę szła pieszo.

— Jak sobie życzysz, milady — ukłonił się.

— Jejku, nie tak oficjalnie — zaśmiała się Ola. — Po prostu tu bądź, panie dżentelmenie.

— Masz moje słowo — rzekł na pożegnanie.

Po chwili dziewczyna odjechała, zostawiając za sobą szczerą obietnicę. Jechała pod wiatr, który zaczynał się wyraźnie wzmagać. Letnia, niebieska sukienka, lekko falowała, tak samo, jak kołysało się jej serce. Czy to był ten brakujący element? Czy ten przystojny młodzieniec był tym, kogo tak bardzo potrzebowała? Nie mogła powstrzymać swojej ekscytacji. Zaciskała zęby, wyobrażając sobie nadchodzące spotkanie i w głębi duszy żałując, że ustaliła je na tak późną godzinę. Z początku próbowała być nieufna, nie chciała się dać pochłonąć być może złudnemu zachwytowi. Jednakże z każdą sekundą rozumiała, że los nie może tak okrutnie kłamać. Dała się ponieść swojej młodości i to właśnie ona ją teraz pchała do domu, do śniadania, do dziadków, którzy posłużą radą. Ola Waliczówna powoli pojmowała, czym jest prawdziwe szczęście.

 

//planowałem jedno opowiadanko, ale jednak dzielę na rozdziały. Będą 3-4 części.//

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Dobry wieczór!
    Przypominamy o obdarowywaniu zestawami – jutro o godz. 20.00.
    Pozdrawiamy :)
  • Pan Buczybór 26.05.2019
    Będę pamiętał!
  • Pan Buczybór, oto Twój zestaw:
    Postać: Soploręki mutant
    Zdarzenie: Skok w przeszłość

    Gatunek (do wyboru): Fantasy/dark fantasy lub Pamiętnik/dziennik/retrospekcja lub Horror i pochodne
    Czas na pisanie: 9 czerwca (niedziela) godz. 19.00

    Powodzenia :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania