On i Ona.

Ona i on. Mówią do siebie piosenkami, bo inaczej nie potrafią. Mówią do siebie w rytm muzyki, wymachując rękoma i wyrywając przy tym drzewa. Są sobie przyssani, to z pewnością. Są sobie oddani jak szczenięta wilków albo jak i wianek oddany jest rzece. W majowy, upalny dzień, unoszą się na wodzie płonąc, bo kto tego nie próbował, ten jeszcze naprawdę nigdy nie kochał. Z ich słów skapują usta, słoma pali się przesadnie na dachach ich domu. Dymi. To było tak, może zacznę od początku:

 

On dał ogłoszenie w gazecie, że nie wierzy w miłość. Siedział wtedy wygodnie,i to na kanapie, głowę miał podpartą szyją, kiedy to wymyślał, i podszczypywał się w nieznane miejsca na swoim ciele. Bezwiednie to czynił i mocno oddawał temu zajęciu całą duszą. To był chyba wtorek, bo ptaki wtedy śpiewały mocniej, a i z nieba zaczęło prószyć szadzą.

 

Ona to przeczytała w środę, wpadając w zakłopotanie. Bo jak można nie wierzyć w coś, co istnieje? Śmiała się z tego długo i wytrwale, a zęby miała białe jak śnieg, jak każda dziewica. Potem wpadła w rozpacz, bo jak można nie wierzyć w coś, co istnieje? A łzy miała zaokrąglone na końcach i obłe jak bywają tylko dżdżownice. Gdzieś, głęboko pod ziemią tańczyło wtedy trzecie słońce. Napisała do niego list: „Ty głupcze, przez ciebie nie mogę ziewać pełną twarzą, przez ciebie śnią mi się obrazy Picassa. Miłość istnieje, jest okrągła, i toczy się po czymś, co przypomina okrąg.”

 

Kiedy odebrał te zdania z ciepłego jeszcze papieru, szlag go trafił prawie i zamknął jedno oko, i mrugał drugim. Jak to jest możliwe, że ktoś jest tak naiwny? Jak to jest możliwe, że naiwność zna drogę do jego domu. Pisał długo i wytrwale, trzy, a może i sześć miesięcy. Bez snu jedzenia i ssania landrynek. Pisał, co mu kazało serce. A serce miał puste i tak naprawdę, to nic w nim jeszcze wtedy nie mieszkało. Pisał: „Miłość nie istnieje, a jej brak jest kwadratowy. I stoi w miejscu, choć jej nie ma, jak podkreślam.”

 

Kiedy doszły do niej te jego myśli, jak rozlewisko, jak kości słonia, zatopiła się w księżycu na całą jedną noc, a jej łzy przybrały moc leczenia i zagoiły się kratery po wiecznej ospie na twarzy Moona. Wtedy Moon, czyli księżyc, spytał:

- Co mogę dla ciebie dziecko zrobić?

- Zabierz mnie do tego, który nie wierzy w miłość!

- Dobrze, dobrze, dobrze!

 

On siedział wtedy przed telewizorem, bo miał taki zwyczaj, że oglądał w nim tylko to, co było w środku, najchętniej kineskop. Kiedy nagle okno rozdarło się z krzykiem, i po jasnej twarzy Moona weszła do pokoju ona, cała w Kleopatrach i czuć było naleśniki, czuć było roztopiony dżem. Więc odwrócił głowę w stronę, z której dobiegało to światło. Odwrócił się jak perski kot w stronę myszy. I wtedy doznał amoku, bo co tu dużo mówić, a całość dopełniała jeszcze łuna, więc miejscami brakuje słów. Niebem toczyły się dziewicze lasy Amazonii, kiedy stała u progu jego życia. A była piękniejsza niż kwiat paproci, niż bełkot traw i szum morza. Była tak piękna, jak sól i pieprz, lecz on niczego już nie widział poza jednym: jej bursztynowymi kapciami, albowiem bursztynowy to kolor jego życia.

 

- Masz, o pani, bursztynowe kapcie!

- Tak,tak, tak! dostałam je od babci na urodziny!

 

I za-stepowała skoczną historię swojego życia. Stepowała o dzieciństwie bez kawałka chleba, o tym jak wpadła do wszystkich oceanów świata, i o tym, jak meduzy wychowały ją na dobrego człowieka. Pozostała tylko nadal córką swojej matki, ale to już wielka zagadka! Jakież to wrażenie na nim wyczyniło, aż rozjechał mu się przedziałek na głowie. Patrzył na te bursztynowe, babcine kapcie. I wtedy poczuł w sercu, najpierw ciche mrowienie, potem zryw potoków, potem zaprzężenie psów Husky. I oblizał językiem jej twarz, aż ślina wystąpiła z brzegów. I poczuła ona wilgoć jak podczas kąpieli w jakby stawie.

 

- Masz, o panie, taki ciepły język!

- Wiem, wiem, wiem!

 

Potem jednak zmarkotniała, bo jej się przypomniało, że on jest niewierzącym w miłość. I wypomniała mu tę naganę, i obsypała go startym serem, aż pięć przecznic dalej wykoleił się żółty pociąg. Rozmawiali długo i w przeciągu, śniąc o bobrach w pasiastych pidżamach, przekrzykując się wzajemnie, i byli momentami mali jak smerfy, a momentami wielcy jak olbrzymy, bo w nieznane rejony zmierzała ich mowa. Wtedy ona zrozumiała legendę o kapciuszku. Wycedziła mu w twarz, siląc się na obojętność:

 

- Zamknij oczy, a ja pocałuję cię w usta!

 

Kiedy tak zrobił, wsadziła mu do ryja swojego kapcia, po czym szybko go wyciągnęła i założyła na przydługą nogę. Nic nie zauważał, w niczym się nie rozejrzał, i w ogóle przestał na chwilę wyglądać.

 

- Masz, pani, usta słodkie jak maliny!

 

Doprawdy, nikt go tak nigdy nie pocałował. To było, jak gdyby zawaliła się stodoła z nerwową owcą w środku, albo jak gdyby grzyb przykucał przed śniadaniem z dziesięć razy. I jego serce, i jego serce, zaczęło bić w drugą stronę. Cóż to za historia, wielka plaga pustosząca pola uprawne, mimowolne trzęsawisko sutek. Była okropna, dopuściła się podstępu, ale dzięki niej poczuł, co poczuł, stał się, kim się stał.

 

- Miłość jest okrągła – wykrzyknął!

- Tak, tak, tak! - Wtórowała mu ona.

 

Od tej pory trzymali się za ręce ciągle, nawet będąc w dwóch różnych miastach naraz. Od tej pory ona krzyżowała ramiona w okolicach jego piersiowych klatek, wszystkich czterech, wszystkich pięciu, jakie przy sobie przynajmniej nosił. I czuli się dobrze, jak piasek na pustymi, jak pustka w dziurze. Aż urodziły im się czterowymiarowe dzieci, a każde spało w innym łóżku, i miało rzęsy innej jakości. I jadło inną kiełbasę i popijało twardym mlekiem. Dzieci to prawdziwy dar, mówiła ona, gasząc pożary wywołane szczęściem. Nic tu więcej dodać, ani nić ująć. I tylko noga ją bolała od zginania, bo on się domagał częstych pocałunków, bo kochał jej bursztynowe, wełniane zewsząd usta.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Dekaos Dondi 20.12.2020
    Unikat↔Tak inaczej ów tekst napisany. Bardzo ciekawe sformułowania. Czasami jakby ''odwrotne'' i niby nie pasujące do siebie,
    ale jednak całość, zajmująca w czytaniu. Taki nietypowy klimat, ale pozytywnie.
    W każdym razie, mnie się podoba. Lubie takie ''dziwne'' teksty:)↔Pozdrawiam:)↔5
  • Bożena Joanna 20.12.2020
    Trochę bajka, trochę parodia, ale niesamowicie wciągająca. Fantazyjne określenia, szczególnie z serem w temacie. Cudownie się czytało, choć w nieco surrealistycznym klimacie. Piąteczka!
    Pozdrowienia!
  • Unikat 21.12.2020
    Cześć, dzięki Wam za czytanie, opinie i oceny. Pozdrawiam :)
  • Pobóg Welebor dwa lata temu
    O, proza. Zaczyna się wspaniale, ale teraz nie będę czytał całości, chcę zobaczyć co inni piszą pod Twoimi wierszami, żeby odwrócić złe uroki.
    Pozdrawiam ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania