ONA

Wczoraj znowu na mnie spojrzała.

Nie pamiętam twarzy,

tylko oczy koloru popiołu.

 

Zawsze wiedziałem o jej istnieniu,

ale było mgliste i odległe

jak obłoki na widnokręgu

 

Od pewnego czasu,

nieśpiesznie ale niewzruszenie,

przypomina mi o powinnościach materii.

Bywa czasem ordynarnie dosłowna:

rozjechana wiewiórka na asfalcie,

znajomy pies, który przestał merdać,

bliski przyjaciel opakowany w drewno.

 

Ale częściej jest subtelna lub aluzyjna:

ten odwieczny pan z gazety, którego nagle zabrakło,

ta pani w radiu śpiewająca, od zawsze do wczoraj,

te kardiologie, onkologie, pacierze, które na nic

i „z głębokim żalem zawiadamiamy...” - a przecież był młodszy.

I wszystkie śrubki mojej fizjologii,

hałaśliwe, luźniejące, rdzewiejące i coraz cięższe.

 

Udaję, że nic się nie stało:

omijam lustra, jadam z poradnikiem,

biegam, bez celu ale z sercem,

rozciągam stawy i wydłużam telomery.

 

Udaję, że się nie boję:

planuję na lata i na długą jesień,

bluźnierczo żartuję z niebytu,

popadam w niedojrzałość.

 

Ale wczoraj znowu na mnie spojrzała.

Nie zapamiętałem jej twarzy,

tylko powietrze ciemniejące wokół.

 

Jaki to będzie dzień:

środa, poniedziałek, piątkowe popołudnie?

Czy może niedziela - dzień odpoczynku?

W listopadzie... w maju... na początku września?

 

I jak to tak:

dzieci idą do szkoły w porannym słońcu,

wróble i wiewiórki robią swoje, na ziemi i w powietrzu,

cicho szemrzą komputery,

rzeźnie ruszają do radosnego trudu,

plastik zwycięża żywioł wszelki,

ktoś gdzieś wydaje pierwszy krzyk

i zło ściera się z dobrem,

a mnie już przy tym nie ma,

mnie to już nie dotyka,

ja już o tym nic nie wiem

na wieczność ?

 

A przecież przyzwyczaiłem się,

zadomowiłem, zżyłem z życiem,

pomimo wszystko.

 

W naszym równaniu musi być błąd,

w tych parametrach jest okrucieństwo,

ta zmienna jest niezmienna

w bólu.

 

Wczoraj znowu na mnie spojrzała

popielatymi oczami.

Odwróciłem wzrok.

 

Budzę się w głębi nocy -

świata jakby nie było,

ale to jeszcze nie czas,

nie teraz.

W ciemnościach słucham swojego serca:

tik-tak tik-tak tik-tak tik

tak miarowo,

zawsze naprzód,

coraz bliżej.

 

A kiedy ostrożnie powracam w sen

widzę go znowu:

ze spuszczonym szarym ogonem,

ze zwieszoną wilczą głową

i niewidzącymi oczyma

krąży po klatce,

biegnie w kółko wydeptanym śladem,

rytmicznie,

niestrudzenie,

pewnie,

jakby dokądś zmierzał.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania