"Ona"

„Spójrz, spójrz malutki w oczy matki, nie bój się podejdź bliżej.

Patrz uważnie, słuchaj uważnie, słyszysz go ?

On tam jest i Cię widzi…

A jeśli Cię widzi to także może dotknąć…”

 

Nuciła te słowa, bez końca i każdego dnia odkąd trafiła na mój oddział. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, gdy wszedłem do jej pokoju. Nasze spotkania trwały od tygodni ale dużo z niej nie wyciągnąłem. Leki, które jej przepisywałem nie dawały efektu. Przez okno wychodzące na park przed szpitalem wpadało jasne, postrzępione światło, zasłaniane przez żaluzje. Siedziała, skulona na fotelu ze sztucznego materiału w pokoju panował półmrok. Długie ciemne włosy opadały na jej twarz. Nerwowo nuciła wciąż te same słowa bez końca. Ubrana w jasne dżinsy oraz zieloną koszule. Stopy miała bose. Gdy usiadłem naprzeciwko niej na sofie zauważyłem, że palcem wskazującym skubie kciuk prawej ręki. Paznokieć był cały zdarty prawie do krwi. Kiwała głową w przód i w tył. Jej oczy wędrowały raz po raz spoglądając na pokój jakby czekała na coś albo na kogoś.

? Jane, to znowu ja dr Kamil Idczak.- spojrzałem jej prosto w oczy i ujrzałem jej szalony wzrok. To na nic pomyślałem nie dotrę do niej. Leki, tak jak przypuszczałem nie spełniają swojej roli. Wtedy jednak pierwszy raz to zauważyłem. Na jedną sekundę jej wzrok skupił się na mnie. – Jane jesteś tam ? – uśmiechnąłem się do niej lekko. – Spojrzała zaciekawiona odchylając głowę w bok. Palcami bawiła się włosami. – Nie mam na imię Jane, dlaczego tak się do mnie zwracasz. – mocniej skuliła się na fotelu. Nerwowo oglądała pokój w którym oprócz sofy oraz niej znajdował się mały stoliczek oraz szafa po lewej stronie zapełniona książkami. Patrzyłem oniemiały na nią jak się prostuję na fotelu, odgarnia włosy z głowy. Szaleństwo, które było w niej gdzieś zniknęło. Co najdziwniejsze stało się to w jednej chwili. – Jane od Jane Doe, tak się mówi w amerykańskiej terminologii na osobie o nieznanej tożsamości.

? Nie jesteśmy w stanach – odpowiedziała prostując się na fotelu. Za nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć kontynuowała – Jesteśmy w Polsce – Nie mogłem uwierzyć w jak krótkiej chwili z bezosobowej postaci wyrosła przede mną w pełni świadoma kobieta – To zdradzisz mi swoje imię ? – zapytałem z nadzieją iskrzącą się w moich oczach. Spojrzała na obraz a raczej na zdjęcie w formie obrazu na ścianie naprzeciwko niej. Przedstawiał jednego geparda ścigającego antylopę. Jej oczy znowu były bez wyrazu. Wstałem zmęczony i kierowałem się do drzwi. Moja dłoń dotknęła klamki i wtedy przemówiła – Tym razem nie uciekniesz – jej głos był spokojny ale odbił się echem w mojej głowie. Odwróciłem się w jej kierunku, a ona stała tyłem do mnie przeglądając książki znajdujące się na szafie. Pomyślałem, że jest to jedyny sposób aby do niej dotrzeć. Musiałem zagrać w jej grę – Nigdzie nie uciekam, ciągle tu jestem – Wziąłem krzesło i usiadłem się w kącie pomieszczenia. Siadając na nim miałem lepszy obraz kontroli rozmowy.

? Dlaczego uważasz, że mam powody przed czymś uciekać ? - zapytałem z przekonaniem w głosie – Bo ci którzy krzywdzą innych to właśnie robią – jej postawa i głos wskazywały na to, że jest przekonana o prawdziwości swoich słów. Obróciła się w moją stronę, a jej twarz przeraziła mnie. Jej oczy były ciemne jak otchłań głębokiej przepaści. Jej uśmiech przerażał ukazując zęby. Przeraziła mnie aż przeszły przeze mnie ciarki. Jej głowa przechyliła się w nienaturalny sposób. – Ty nie jesteś ? – zapytałem wprost. Zaczęła klaskać i śmiać się na cały pokój. – Bystry chłopak, ona się tak nie nazywa. – A jak ? – zapytałem poważanie. – Kim jesteś ? – Myślałem o różnych chorobach psychicznych, które mogłyby powodować takie zachowanie, a jednak wiele przypadków schizofrenii czy rozdwojenia jaźni nie wykazywało tak szczególnego zachowania. W szczególności, żaden z moich dotychczasowych pacjentów nie uważał, że znamy się od bardzo dawna.

? Nie kłopocz się doktorku. Nie jestem jednym z twoich psychicznych wariatów. – Przeszła wzdłuż pokoju w bezpiecznej odległości ode mnie. Sunęła dłonią po ścianie kierując się w stronę okna. Zatrzymując się na chwilę patrzyła pustym wzrokiem prosto w ostre światło słońca. – Chce rozmawiać z Jane, możesz to dla mnie zrobić ? – zapytałem ją jak najbardziej przyjaźnie. Jednym skokiem pokonała dzielącą nas odległość. Oparła dłonie o oparcie krzesła. Spojrzała na mnie. Jej twarz była wściekła, jej oczy pełne złości. Ciemne jak noc. Powinienem się przestraszyć ale wiedziałem, że pokazując swoje emocje mogłem tylko pogorszyć swoją sytuację. Dotknąłem jej dłoni, to wprawiło ją w szok. – Już dobrze Jane, powiedz mi wszystko. – Starałem się do niej dotrzeć. Jej twarz złagodniała. Puściła krzesło. Spojrzała po pokoju zagubiona. Usiadła na fotelu. Jedna pojedyncza łza pojawiła się na jej gładkim policzku. – Pomóż mi – wyszeptała. Jej oczy błądziły po moim gabinecie przerażone. Usiadłem na przeciwko niej. Musnąłem dłonią jej policzek. – Pomogę Ci. – starałem się brzmieć szczerze i pewnie. Choć sam nie byłem pewien, że jej mogę pomóc, że jestem w stanie ją uleczyć.

? Opowiedz mi wszystko. Jak masz na imię ? – uspokoiła się i wyprostowała na fotelu. – Nie pamiętam … - Spojrzałem na nią z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. Skubała swoje palce, a jej włosy posklejane od potu potwierdzały jej stan. – Może zaczniemy od czegoś prostszego ok. ? – Co pan ma na myśli ? zapytała drżącym głosem – Powiedz mi Jane co pamiętasz przed pobytem w szpitalu ? W ogóle mogę do ciebie tak się zwracać ? – zapytałem niepewny odpowiedzi i przestraszony o kolejny jej niekontrolowany wybuch. – Jane ? – odpowiedziała – Tak Jane może być. – A ja jestem doktor Kamil Idczak. – Skinęła głową a jej wzrok opadł na palce u jej rąk. Widziałem ranę na jej palcu, a jednak nie mogła przestać skubać swojego kciuka. – Co się ze mną dzieję doktorze ? – zapytała nie podnosząc głowy a jej włosy zakryły jej twarz. – Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie – powiedziałem szczerze – Dopiero co się odzyskaliśmy. – powiedziałem. Przerwała mi – Ale na pewno domyśla się pan co może mi dolegać ? – Spojrzałem na nią zza mojego notatnika w tym samym momencie w którym ona zawiesiła swój wzrok na mnie. Było w niej coś czego nie mogłem nazwać. Przestraszyło mnie to – Tak sądzę, że wiem Jane. – A więc ? – zapytała czekając na moją odpowiedz. – Podejrzewam rozdwojenie jaźni. – na jej jasnej twarzy padł cień niepokoju. Uspokajając ją zapewniłem, że to jeszcze nic pewnego. Bardzo prawdopodobne również, że to trauma pozostawiona ze zdarzenia przez, które tu się znalazła spowodowała wybuch agresji. Uwierzyła mi a ja odczułem ulgę. Nie kłamałem to były moje pierwsze przypuszczenia. Jednak bez badań i obserwacji nie mogłem nic więcej powiedzieć. – Musisz zostać tu na obserwacji dla twojego dobra ok. ? – starałem się brzmieć przyjaźnie. Nie chciałem jej zdenerwować aby nie wpadła w kolejny atak. – Wstała podeszła do szafy z książkami. Przez okno do pokoju wpadły promienie słoneczne rozświetlając go na chwile. Promienie opadły na jej ciemno blond włosy. Wodziła dłonią po regale, dotykając kolejnych pozycji. – Zaufaj mi proszę. – cisza była przerażająca jakby jej tam nie było a przecież jeszcze parę minut wcześniej rozmawiała ze mną. Nie obracając się przemówiła.

? Liz też tak mówiłeś ? zaskoczyło mnie to pytanie. Kim do cholery była Lz ? – nie patrząc na mnie ruszyła w stronę okna. Słońce próbowało się przebić przez chmury. W odbiciu szyby zauważyłem jej wzrok, pusty a jej oczy ciemniejsze niż dotychczas. To nie była Jane. – Co doktorku myślałeś, że ci odpuścimy ? – kontynuowała – My nie odpuszczamy i nigdy nie zapominamy Kamilku. – O co ci chodzi czego chcesz od Jane ? – Kim jest Liz ? – zapytałem spokojnie. Czułem, że tylko spokojem mogę nad nią zapanować. – Nie uda Ci się. – powiedziała to bez żadnych większych emocji. Jej twarz była jak posąg. Zsunąłem okulary, zaskoczony skąd ona ? – Znała odpowiedz na pytanie, którego jeszcze nie wypowiedziałem na głos. – Ja wiem wszystko Kamilku. – Ale co ? – Uśmiechnęła się szeroko. Byłem przekonany, że to jakaś sztuczka. Wielokrotnie słyszałem, ba nawet widziałem osoby czytające z ludzi jak z książek tylko odczytując ich mowę ciała. – Naprawdę ? Porównujesz mnie do nich ? – poczułem się jakby była w mojej głowie. Jakbym rozmawiał sam ze sobą. – Problem w tym doktorze, że ja tutaj jestem i ..- przeszła przez pokój okrążając go i usiadła z powrotem na swoim miejscu. Wyprostowała się uśmiechnęła patrząc na mnie prosto w moje oczy, zakładając nogę na nogę. - …i nigdzie się nie wybieram.

 

Przez ułamek sekundy myślałem, że moje serce wyskoczy z mojej klatki piersiowej. Jej oczy były ciężkie i nieustannie spoczywały na mojej osobie. – Mogę porozmawiać z Jane ? – zapytałem z udawanym spokojem w głosie. Stanęła dwa metry przede mną w bezpiecznej odległości, gdybym chciał się na nią rzucić, ale ona o tym wiedziała. Znała każdą moją myśl. Skrzyżowała ręce na piersiach i odpowiedziała – Jane nie będzie z tobą rozmawiać natomiast my jak najbardziej – Jacy my ? – Zapytałem nie rozumiejąc co tutaj do cholery jest grane. Już od pięciu minut powinien pojawić się pielęgniarz aby odprowadzić pacjentkę po skończonej sesji. Spóźniał się to było niepokojące. Z zadumania wyrwał mnie jej silny głos. Nie był głośny ale cichy i mroczny. Jej kroki były tak ciche, ze nie usłyszałem jak zaszła mnie z drugiej strony. Szepnęła mi do ucha – Nikt doktorku po ciebie nie przyjdzie ani nie zapłacze nad twoim odejściem. – Wzdrygnął się na sam dźwięk jej głosu. Dałem parę kroków w tył nie spuszczając jej ze wzroku. Przeszła wolnym krokiem niemal na palcach wyglądało to tak jakby dryfowała parę centymetrów nad podłogą. Wolno usiadła się na miejscu wcześniej zajmowanym przeze mnie i skinęła dłonią abym usiadł naprzeciwko mnie jak zwykły pacjent.

Wyjrzyj przez okno – przemówiła beznamiętnym głosem. – Patrzyłem na nią czując coraz większy niepokój. Wstałem i nie spuszczając z niej wzroku podszedłem do okna. To co zobaczyłem przeraziło mnie za oknem nie było nic tylko podwórze z wypalonymi kawałkami trawy a w oddali widziałem las i drogę. Spojrzałem na nią z przerażeniem wypisanym na twarzy. – Tyle jeśli chodzi o nieokazywanie emocji będąc obok niej. – pomyślałem. Bez słowa wstała i zaczęła obchodzić cały pokój a z każdą sekundą i dotykiem jej dłoni wszystko się zmieniało. Za plecami już nie czułem słońca tylko ciemny cień chmur zakrywający jedyne światło wchodzące do pomieszczenia. Wszystko stawało się takie rzeczywiste. Czułem, że nie jest to sen. – Jak widzisz nie jesteśmy już w szpitalu doktorku…- mówiła powoli a jej głos odbijał się echem od pomieszczenia, które przypominało jakieś kierownicze biuro. Biuro było prawie puste oprócz kanapy krzesła i biurka za którym usiadła Jane, czy kimkolwiek lub czym była ta kobieta. – Co to za miejsce ? – spytałem. – Tutaj kiedyś była dobrze prosperująca fabryka papieru. A zza tego biurka pewien dyrektor uwielbiał pastwić się nad swoimi pracownikami. – Skąd to wiesz po co tutaj jesteśmy ? Dlaczego mnie porwałaś ? – prawie krzyczałem byłem przerażony położeniem w jakim się znalazłem. – Miejsce jest nieistotne dla sprawy choć jego położenie jest bliskie miejsca twojego grzechu. – chciałem jej przerwać i spytać jakiego grzechu ? ale nie pozwoliła mi podniesioną dłonią w moim kierunku na znak abym zamilkł. – To niesamowite jak ludzie łatwo zapominają o swoich uczynkach. Dobre pamiętacie do końca życia a te naprawdę złe próbujecie zamknąć w głębokim sejfie i zrzucić do najgłębszych czeluści swojego umysłu. – Dosyć – wybuchnąłem i stanąłem naprzeciw niej siedzącej za ciemnobrązowym biurkiem, które znało lepsze czasy. Ciekawe zdobienia wyrzeźbione w drewnie dopełniały jego klasy. – Oj, oj co taki drażliwy jesteś ? – spytała zakładając nogę na nogę. Upadłem na kolana, czułem jak łzy spływają po mojej twarzy. Dłońmi zakrywałem wstyd jaki miałem wypisany na twarzy. Nie słyszałem po raz kolejny jak wstała, podeszła do mnie i dotknęła dłonią mojego ramienia. – Choć wychodzi na to, że trzeba Ci będzie odświeżyć trochę pamięć Panie Doktorze. – Nic nie czułem ale gdy otworzyłem oczy byliśmy już gdzieś indziej. Trzymała mnie mocno za ramię, gdy z naprzeciwka nadjeżdżał samochód przekraczając dozwoloną prędkość. Sunął prosto na nas stojących na drodze. Chciałem uciekać, schować się gdzieś ale ona trzymała mnie mocno za moje ramię. Byłem zupełnie sparaliżowany. Samochód z impetem wjechał w nas a właściwie przez nas. Czas jakby zwolnił. – Patrz – powiedziała spokojnie a z każdym słowem biała mgiełka ulatywała z jej ust. Na dworze musiało być naprawdę zimno. I patrzyłem na siebie ! wpadającego w poślizg na zakręcie krzyczącego coś do kobiety, która siedziała obok mnie. To cud, że nie spowodowałem wypadku. Samochód stanął kobieta otworzyła drzwi i oznajmiła, że wraca pieszo. Cały czas kłóciliśmy się ale nie mogłem usłyszeć o co właściwie chodzi. – Przypomnij sobie – szeptał mi do ucha głos tego czegoś co mnie tutaj zaprowadziło. – Coś w mojej głowie przeskoczyło i usłyszałem. To była błahostka byłem zazdrosny o jakiegoś kolesia w restauracji w której byliśmy. Widzę jak robi trzy kroki do tyłu i podchodzi niebezpiecznie do stromego zejścia z drogi. Chce ją ostrzec, krzyknąć ale już jest za późno potyka się i upada w tył. Trwa to parę sekund a my już stoimy nad jej ciałem. Nie wiem czemu ale wiem, że ma przebite płuco i bez mojej pomocy nie przeżyje. Stoję tam i patrzę na nią i nic nie robie, głowa mnie napierdala. A „ja” klęczący nad ciałem mojej żony! Dopiero teraz otrząsnąłem się z szoku i on znaczy ja jej pomagam. – Dosyć – mówi kobieta za mną. Tak nie było ! Ściska mnie za ramię a obrazy zalewają moją głowę. Znowu jestem w biurze, klęcząc zakrywam twarz. – To Ja zabiłem ją..celowo? Przecież byłem w szoku widziałem to…- Owszem –odpowiedziała – Widziałeś ale to ty sobie wymyśliłeś to całą otoczkę aby było Ci lepiej żyć z tą winą doktorku. Popchnąłeś ją celowo przez te pierwsze parę minut nie dzwoniłeś po pomoc ani jako wyspecjalizowany lekarz z sprzętem do udzielania pierwszej pomocy w bagażniku swojego cholernego auta ! – Co nie wierze ? a właściwie co to ma być może to wszystko to tylko jakiś pieprzony sen mam jakieś pierdolone halucynacje. – Wstała przemknęła przez pokój niczym cień złapała za szyję i rąbnęła mną jak kukłą w kąt pokoju. Upadłem na krzesło drewniane łamiąc je na same kawałki. Jeden z nich wbił mi się w ramię. – Przestań udawać Idziak. Bierzesz nas za idiotów. My jesteśmy sądem i katem. My przychodzimy po takich jak ty. Jedyne co cię uratowało to poczucie winy jakie miałeś. Przez ułamek sekundy uwierzyliśmy Ci, że popełniłeś straszny błąd, że mimo zabicia żony masz szanse na odkupienie. – Ja i odkupienie ? – Podniosłem się włosy opadły mi na czoło wyciągłem ułamaną nogę od krzesła tkwiącą w moim ramieniu. – Uśmiechnąłem się do niej – Mądra dziewczynka ale musisz przyznać, że gra na zwłokę nieźle mi poszła. - Obracałem zaostrzoną nogę od krzesła w prawej ręce. Lewa była unieruchomiona. Patrzyła na mnie nie ruchomym wzrokiem – Przemówiła innym głosem, głosem Jane – Panie doktorze proszę mi pomóc. – Już kochanie spokojnie – podchodzę powoli z moim prowizorycznym kołkiem w ręce łapię ją w swoje ramiona przytulam. – Już wszystko będzie dobrze Jane pomogę Ci i sobie nam obojgu. – Odpycham ją i szybkim ruchem wbijam jej kołek w jej prawe płuco. Przebijam je bez trudu uśmiechając się prosto w jej śliczne oczy. Będziesz umierać powoli suko tak jak moja kobitka. Słyszę jak chce coś powiedzieć ale rzucam ją za biurko. Nie mam ochoty słuchać więcej tego chorego pierdolenia tej suki. Tyle czasu czułem poczucie winy z powodu zajścia z moją żoną. Iza była wspaniałą kobietą. Wkurzyłem się tego wieczoru, gdy zepchnąłem ją z drogi. Faktycznie to był wypadek i mówiąc szczerze prawdopodobnie nawet gdybym jej udzielił od razu pomocy i tak by zmarła. Mimo to wiele dni obwiniałem się o to i nawet zgłosiłem się na policję mówiąc, że to ja ją zabiłem. Chociaż była to szczera prawda. Oni byli nie wzruszeni uznali, że to wypadek a moje słowo pochodzi od męża, który obwinia się za śmierć żony. Ale w głębi mnie zaczęło coś się zmieniać. Już nie chciałem popełnić samobójstwa. Mówią, że każdy w sobie ma małego mordercę. Różni nas to od tych morderców tylko jeden fakt, że nasz pozostaję uśpiony przez całe życie . Cóż mój się obudził i nieźle zadomowił. A ta coś co mnie tu porwało i zafundowało te śmieszne halucynacje chyba nie wie, że w przeciągu tych lat zabiłem już parę pacjentek, które były równie zaborcze jak moja droga Izabela. Za biurkiem leżała Jane lub kimkolwiek była. Podszedłem do niej uklęknąłem pocałowałem w czoło na pożegnanie. Chciało mi się śmiać. Czeka mnie pewnie ucieczka przed glinami chyba, ze ta mała nie była na tyle mądra aby ich powiadomić. Na oko to z policji to ona nie była. Otwarłem drzwi od biura za mną miejsce morderstwa przede mną ciemność i nowe życie bez ukrywania swego prawdziwego „Ja”. Zrobiłem krok i… Zacząłem spadać aż poczułem jak moje ciało przeszywa okropny ból łamanych kości rozwalonej czaszki. Spojrzałem w górę jakaś postać stała u drzwi. To nie możliwe ! To ona przecież ją zabiłem ! Zeskoczyła z jakiś 20 metrów w dół. Uklękła obok mnie. – Umierasz ale jeszcze chcieliśmy abyś to usłyszał ode mnie. Od początku cię obserwowaliśmy. Daliśmy szanse Ci na odkupienie ale ją zmarnowałeś. Na naszych barkach spoczywa wina za zabicie tych pięciu kobiet przez ciebie. Izabela, Karina, Klaudia, Joanna i Aleksandra. Na ta ostatnią mówiłeś Liz. Wiedzieliśmy, że nie ma w tobie nic co miałeś przed zabiciem swojej żony. Daliśmy Ci szanse a ty ją zmarnowałeś. Teraz będziesz cierpiał. Śmierć to dopiero początek twojej drogi. – Pieprz się – wychrypiałem plując na nią krwią. Nic nie możesz mi gorszego zrobić ich i tak nie uratujesz. – Naprawdę ? –stanęła z sarkastycznym pytaniem wypisanym na twarzy. – Głupcze a myślisz po co to wszystko było. Twoje życie za ich. – Ale jak ? – zaczęła się śmiać a w mojej głowie szerzył się coraz większy ból czułem, że to ona teraz decyduje, kiedy umrę. – Każdy morderca, każdy psychopata myśli, że nie spotka go kara. Tych, którzy skutecznie uciekają od waszej kary ziemskiej. Czeka nasza. – Co mi zrobisz ? – zapytałem czując się coraz gorzej. Moje ciało krwawiło obficie podłoga była już cała od krwi a mnie stopniowo nachodził prawdziwy ból. – Zjem twoją duszę malutki a twoje perełki, które zabiłeś obudzą się w różnych szpitalach. Jako, że zostały uznane za zaginione i ciał nie odnaleziono a one nic nie będą pamiętać sprawa jest prosta. Kliknęła w dwa place – sprawa załatwiona, no już nic nie mów – czułem jak odpływam – Będziesz smakowitym kąskiem tyle bydlęctwa dawno nie spotkaliśmy. Czułem jak wysysa ze mnie każdą cząstkę życia. Myślałem, że coś poczuję więcej a jednak po prostu umierałem, najpierw potworny ból później już tylko narastająca ciemność. Kątem oka widziałem jak opuszcza moje ciało kończąc swój śmiertelny pocałunek i rzuca mnie na podłogę. Widziałem jak odchodzi ubrana w damski czarny garnitur z kapeluszem na głowie a za nią cała fabryka zaczyna płonąc. Czułem, że ona chce czy oni chcą abym widział jak ta fabryka staję się moim grobem. Na końcu odwróciła się do mnie i puściła oczko ! A mnie ogarnęła ciemność i ból, ból który miał trwać wieczność.

 

Koniec.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • KarolaKorman 17.03.2015
    ,,odgarnia włosy z głowy'', ,,?Jane, to znowu ja '', nie wiedzieć czemu stawiasz znak zapytania przed zdaniem ,, jednego geparda ścigającego antylopę.'', tu wystarczyło napisać geparda ,,usiadłem się w kącie '', usiadłem w kącie. Brakuje znaków interpunkcyjnych, wielkich liter i najważniejsze; dialogi zaczynaj od nowej linii. Wpisane w środek tekstu stwarzają jeden wielki chaos. Teraz z innej beczki. Opowiadanie jest interesujące z polotem, opisy ciekawe. Dzisiaj mogę dać 3, ale chętnie przeczytam coś jeszcze Twojego autorstwa :)
  • PolkaPL 17.03.2015
    Treść wciągająca, jednak bak dobrze odznaczonego dialogu męczy wzrok. Pozatym trudno niektóre sformuowania zrozumieć co nie co męczy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania