Ongiś nad mglistym ruczajem.

Ongiś nad mglistym ruczajem, za polaną i dębiną żyły siostry. Jak raz gdy ojciec zmarł matka popadła w chorobę z żalu. Serce jej sczerniało, a lico przybrało barwę mleka, barwę jaką tylko wdowa, która miłowała swego męża obrać może. Córy kochały tak swą Matkę, jak tylko dziecko ojca kochać może.

Zapragnęły wrócić Matce spokój, więc poczęły się modlić do Welesa - Pana Nawii, brata Swaroga, a Peruna Syna. Ogień rozrzedziwszy obeszły je trzy razy i wrzuciły weź sążeń żyta, a ogień obrócił się zielenią, a potem purpurą. Każda usłyszała głos, lecz nie był to taki głos, jak kochanki do kochanka, lecz głos wewnątrz nich, a był on potworny, straszy, i władczy. Tak władczy, iż same czuły, że to co powiedział musi się stać, gdyż gniew straszny okazać się może, a rzekł On:" A niechaj zawiąż na się chusty skrawek, a skrawek jako ogień mój czerwień, czerwień krwi, ale i czerwień życia. Oczy ukryj za nim, by trafić tam, gdzie tylko serce twe, a i dłoń moja poprowadzić cię może, lecz strzeż się rozwlec chusty z oczy, gdyż przeklnę was i rodziny wasze w trzy pokolenia tych którzy byli, oraz trzy pokolenia tych, którzy będą. Jak jedna pójdzie i przez międzynów nie wróci zawiążcie oczy następnej od nastarszej po najmłodszą. "

Najstarsza i najmężniejsza poszła, a imię jej dawno zapomniane, dalej młodsza, a harda i zimna, która też od nowiu do nowiu nie wróciła, a imię jej spisane na kamieni, lecz czas obrócił kamień w proch. Czas przyszedł na najmłodszą, która była najpiękniejszą spośród trzech, a także najostrożniejszą i najbojaźliwszą. Zawiązała oczy i poszła w las między wołania wilków i zawodzenia wiedźm. Idąc przez las czuła w nosie miły zapach bzu, miodu i agrestu. Słyszała śpiewy ptaków. Czas płynął jej inaczej niż zazwyczaj, bo gdy szła dzień, czuła jakoby szła miesiąc, a niekiedy dzień upływał jej jak chwila.

Jak raz odezwał się do niej Pan zmarłych i bydła, by zdjęła przepaskę. Zobaczyła coś, co znała jedynie z bajań starych kobiet. Zobaczyła wielką grotę ozdobioną ornamentami ze złota i krwi, które pochodziły z czasów przed ludźmi i przed bogami. Zbudziło to w niej wielką trwogę, gdyż zewsząd otaczał ją las, ten głuchy las, a przed nią tylko domena Walesa, boga tego co skryte pod ziemią, tych co odeszli oraz Pana roli i bydła. Czekała. Weszła. Schodziła w dół krępymi ścieżkami czując gorąco bijące ją w twarz dobywające się z ścian pieczary, a im głębiej tym czuła coraz większy gorąc, który wysysał z niej siły, lecz cały czas miała w myślach twarze matki i sióstr, które nie wróciły.

Zobaczyła drzwi. Ostatnie przejście do Nawii, a przed nim Żmija. Skrzydlaty, zielony gad o trzech łbach, wielkości trzech rosłych wołów.

-Zęby szczerzę. Jadem pluję. Lico budzi strach. Mego skarbu tu pilnuję. Śmiałków poślę w piach.

-Dwie moje siostry były tu wcześniej, Lecz z niczym wróciły. Teraz ja pójdę – strach serce ściska.

Żmij straszny, przebrzydły!

-Moja studnia, moja woda. Wszystko moje, moje! I ta również, która wodę weźmie tutaj – moja!

¬-Stwór ten ohydny wodę daruje, lecz muszę przyrzec mu. Być jego żoną – żoną na wieki.

Nieszczęsny losie mój!

-Jeśli będziesz ślubowała, moją wodę będziesz brała. A więc zgoda – bierz do woli wodę, co uzdrawia. Bierz do woli, ale w zamian musisz moją zostać. Dzisiaj ślubu czekaj miła przyjmę swoją postać. Kiedy księżyc wzejdzie w niebo, wszystko skryje ciemność. Ja pod drzwi twoje podejdę. Miej mnie wtedy wpuścić czelność.

Jak przyszła tak wróciła. Czekała przerażona na nadejście Żmija, by nadeszło to, co zostało skreślone przez bogów na pergaminie nieba literami gwiazd i inkaustem mroku nocy. Usłyszała, iż ktoś stoi przed drzwiami i domaga się wejścia. Pociągnęła za mosiężną zasuwę drzwi, a jej oczom ukazał się przecudnej urody paniczyk o zielonych oczach, przepasany płaszczem z białych gronostajów, który okrywał biało czarny wams. Jego oczy skrzyły iskrami, a jego czarne, kręcone włosy kończyły się tam gdzie zaczynała się smukła szyja, która tak jak jego cała skóra była nieskazitelnie czysta, bez skaz o kolorze mgieł. Ujął ją za dłoń i nie powiedziawszy ni słowa wyprowadził z domu i poprowadził ją na pola za kurhany, gdzie pod blaskiem księżyca oboje napawali się swym obliczem. na jedno jego machnięcie ręką dębina rozstępowała się, a kałuże i błota schły pod ich stopami. Swoją ręką zakrył jej oczy, a gdy zbliżał się do niej czuła jego zapach. Najpiękniejsze zapachy lasu. Bzy, konwalie, goździki, miód. Zakrył jej oczy dłonią i szepnął do ucha i usłyszała muzykę. Rozpiął jej suknie, a ona się nie opierała. I tak stali się jednym ciałem.

Leżeli na jednej łące, oboje nadzy obok siebie, aż Córka powiedziała Żmijowi

-Kocham Cię.

Nad ich głowami pojawiła się biała łuna, a Żmij przybrał nasię gadzią postać i stanął w płomieniach.

-Wężową skórę ogień połyka, trawi ją, niszczy, pali. Coś najlepszego mi uczyniła?

O, moja piękna pani! Moje niecne czyny przeszłe jeszcze przez czas jakiś

Miałem co dzień w skórze węża cierpieniem odpłacić. Teraz muszę w świat wyruszyć.

Żegnaj mi na zawsze! Cierpieć będziesz – i ja także.

Nigdy mnie nie znajdziesz!

Córa obudziła się rano w towarzystwie swych sióstr oraz kochanej matki. Zaczęła krzyczeć i wybiegła z chaty szukać Żmijowego Księcia, lecz nigdzie go nie było, a polana na której byli razem zamieniła się w dębinę. Gdy zaczęła płakać zbliżyła dłoń do swego policzka by otrzeć łzy, a zobaczyła wtem znamię w kształcie jaszczura.

Za tydzień Matka i Inne córy znalazły ją w uścisku. Uścisku powrozu czule ściskającego jej szyję, wśród liści dębu.

 

~Gwym , zainspirowane "Żmijem i dziewczyną Percivala"

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania