Opis osobistego doświadczenia bycia ciałem doskonale czarnym, dokonanego w warunkach domowego laboratorium

Jest niedzielny poranek. Za oknem nic się nie dzieje, nic co można by określić na podstawie obserwacji jako ruch. Oczy nie dostrzegają prężących się źdźbeł trawy, szalejących w ekstazie much i innych obiektów. Oczy są zaspane a z nimi mózg. Jeszcze tylko uszy wyłapują przytłumione dźwięki rozprawiającej kukułki i pokrzykiwania mew, ale to przecież nie ruch, przynajmniej na podstawie wiedzy humanisty, któremu wmówiono trzydzieści pięć lat temu, że nigdy nie zrozumie przedmiotów ścisłych – pięknej geometrii, powszechnej fizyki i naturalnej chemii. Dokonano tej diagnozy na podstawie wyników sprawdzianu z matematyki, czwórka na zawsze zamknęła przede mną świat liczb urojonych.

I oto w ten nic nie znaczący, bo pozbawiony ruchu poranek, Hans wyprowadza swoją właścicielkę na spacer. Idzie dumnie, jak to on, nie rozglądając się na boki. Nie dostrzega mojego stęsknionego wzroku co czyni ze mnie kogoś na kształt nieproszonego gościa albo w ogóle gościa.

Owczarki niemieckie są wyniosłe. Odziedziczyły po swoich przodkach dumę i prężny krok. Dzięki Wszechświatowi Hans jest psem, więc przypadły mu w spadku tylko dobre cechy jego rasy. Wprawdzie jego zapędy autorytarne i odrobina narcyzmu wywołują w ludziach automatyczny lęk, ale błyszczące szczerością oczy równoważą strach zamieniając ów w pełną respektu miłość.

Przez minutę Hans istnieje w moim Wszechświecie, wnosząc weń nonszalancką pewność siebie. Na chwilę przymykam oczy oślepiona słońcem odbijającym się od jego obroży, kiedy je otwieram Hansa już nie ma. Panikuję, bo przez moment to właśnie on był moim osobistym dowodem na istnienie świata w ogóle.

Biorę głęboki oddech w ten sposób wprowadzając w ruch zawieszoną przestrzeń. Rzeczywistość poruszona skromnym wydechem sprowadziła pod moje okno Genevieve. I ona idzie ku nieznanemu najpopularniejszą ścieżką nad morze. W przeciwieństwie do Hansa rozgląda się dookoła szukając wśród ewentualnych obserwatorów swoich wiernych adoratorów. Pełen makijaż mimo wczesnego poranka, fryzura jak z żurnala- to tylko wierzchołek góry lodowej, tego czym Genevieve jest. A jest ona elegancją, perfekcją, precyzją w pokonywaniu dziur w chodniku. Ludziom ciężko jest chodzić w szpilkach, ona ma szpilki na wszystkich czterech łapach i zupełnie nie traci równowagi.

Zachwycam się nią, intuicyjnie afirmuję jej istnienie. Ale i ona po chwili znika, pozostawiając po sobie wyrwę w przestrzeni. I znowu oczy dają plamę a uszy odgadują życie. W pustej przestrzeni po raz kolejny pojawia się zawodzenie kukułki i bezczelne wrzaski mew.

Nerwy mam zszarpane. W tym błogim stanie, który jest na zewnątrz mnie nie dostrzegam siebie, mimo, że przecież to ja go kreuję. Walczę ze sobą powodując tym wzrost natężenia ruchu wszystkiego co mogłoby sobie spać jeszcze. Budzą się auta i skacowani sąsiedzi, dzwony tną niebo kusząc obietnicą piękna w przyszłym życiu. W panice wychylam się przez okno szukając choć cienia Hansa, choć chmurki zapachu paryskich perfum Genevieve, która jako rasowy pudel nie pachnie inaczej niż tylko Chanel nr5.

Gdzie oni teraz są – beztrosko biegają za żółtą piłeczką, co rusz wpadając w słoność wody? A może łączą się z Matką Ziemią utuleni dźwiękiem fal udających, że zupełnie nie obchodzi je to jak pięknie brzmią uderzając o brzeg?

Kiedy dochodzi do mnie dźwięk karetki moje myśli wędrują do Hansa, może obudziła się w nim skrywana wstydliwa historia i zaatakował w końcu powszechna plotka głosi, że genów nie oszukasz? A może Genevieve z nadmiaru słońca doznała udaru i nikt nie mógł jej uratować, ponieważ stanowczo odmawiała dotyku przypadkowych przechodniów, którzy w brutalny sposób mogliby naruszyć świętość jej fryzury bądź pokalać jej burżuazyjny wygląd swoim pospolitym?

Tyle rzeczy mogło się wydarzyć poza moim wzrokiem. Czy kiedy nie patrzę jest możliwe, żeby nie działo się nic? Może za zakrętem, za tym domem, który odgradza mnie od wejścia na plażę dzieję się życie, o którym nie mam pojęcia, a może wręcz przeciwnie nie ma tam niczego co stanowi życie?

Co wtedy dzieje się z Hansem i Genevieve? Ulegają pokusie i wbrew zdrowemu rozsądkowi tak bliskiej Hansowi czystości ras, wdają się w romans - przez krótką chwilę zrywają się ze smyczy i w pośpiechu konsumują swój związek wywołując zgorszenie i wściekłość u swoich właścicieli. A może Hansa i Genevieve wcale tam nie ma i sensacyjny opis ich romansu jest tylko próbą zwrócenia na siebie uwagi przez zakompleksionego grafomana, który nie ma pomysłu na ciekawą historię, bo każda historia jest opisem jego nudnego, pustego życia?

Pytania się piętrzą wraz z nasileniem zawodzenia dzwonów. Jest coraz głośniej już nawet skargi kukułki giną w szumie kół ocierających się o jezdnię wywołując iluzję bycia nad brzegiem morza, bo kiedy zamknąć oczy brzmienie gumy przetaczającej się po brukowanej jezdni jest łudząco podobny do jazgotu fal. A kiedy szumią fale ona nie może być wysłuchana, wszyscy wiedzą, że jej ból jest udawany – sama pozbyła się potomstwa i nikt nie wierzy, że zrobiła to dla dobra malucha. Tylko zła matka podrzuca swoje potomstwo innym. Poza tym patologia nie pasuje do niedzielnego poranka nad morzem co w wrzeszczący sposób od rana starają się jej wytłumaczyć mewy.

Mój świat popychany przez pęd wiatru wraca na tory codzienności. Zapominam, że on to ja a ja to on. Hans wraca. Przyglądam się mu uważnie. Nie dostrzegam żadnej zmiany w jego wyglądzie, postawie, pewności siebie. Nadal jest Hansem mimo tego co wydarzyło się na plaży. Coś jednak przykuwa moją uwagę, wytężam wzrok, tak to na pewno to, a jednak – tuż za jego uchem, czy to możliwe, czy moja wyobraźnia płata mi figle albo okulary bezlitośnie upominają się o wymianę? Nie tym razem mam pewność, na tyle na ile człowiek może ją mieć w nanosekundzie swojego życia – to na pewno ślad szminki. Taki mały szczegół, zwykłe nic, które może być wynikiem miliona prawdopodobnych zdarzeń, rozciąga moją wyobraźnie poza granice, które są dla mnie niewyobrażalne. Dokonuję skoku kwantowego nie ruszając się z miejsca, najmniejszego możliwego ruchu w całym Wszechświecie a na pewno w atomie, w cząsteczce czy innej kwantowej przestrzeni. I ni stąd ni zowąd w moim życiu pojawiają się urojone liczby niczym urojone światy, które są i ich nie ma jednocześnie.

Nie wiem, kiedy poranek zmienił się w południe. Jest niedziela, ale równie dobrze mógłby być wtorek, gdyby tylko stare przekonania o potrzebie pracy nie zasłaniały mi prawdy o tym, że wtorek jest niedzielą, jeśli tylko tak zdecyduję. Mogę decydować o wszystkim – cóż za wspaniała okazja, żeby przyjrzeć się lękowi, który mi na to nie pozwala. Nie ma lepszej na to chwili niż moment, w którym moim życiu pojawia się para psich celebrytów, wywołując kwantowe poruszenie mojej wyobraźni, która ubiera mnie i prowadzi na plażę, po drodze z wrodzoną empatią wysłuchując opowieści kukułki, która zupełnie obiektywnie ma cholernie ciężkie życie. I tylko szum fal miesza mi w głowie – czy to ja czy moja wyobraźnia a może katastrofa ultrafioletowa?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania