opowiadanie część 1
Niebo nad Hallenholm robiło się coraz bardziej szare. Ciężkie, gęste chmury już dawno zasłoniły słońce, a teraz kłębiły się
w coraz ciemniejszą masę zapowiadającą deszcz. Widząc to, mieszkańcy miasta, którzy wcześniej zebrali się na rozległym targowisku, zaczęli pośpiesznie oddalać się do domów. W ogólnym zamęcie dało się niekiedy słyszeć krzyki matek nawołujących dzieci, kupców
i sprzedawców, którzy szybko pakowali manatki chcąc uciec przed nadchodzącą ulewą. Wszyscy bali się burzy. Dzieci – dlatego, że matki opowiadały im o strasznym potworze Osstakanie, wielkim na 3 metry, włochatym stworze, który przychodził podczas burzy, porywał dzieci i zabierał je ze sobą do morza. Przed Osstakanem można się było uchronić tylko w jeden sposób - należało zamknąć się w izbie i okryć szczelnie kocem, tak, aby potwór nie mógł znaleźć dostępu do człowieka. Dorośli natomiast lękali się burzy bo huk piorunów mógł zagłuszyć szczęk mieczy... W tych niespokojnych czasach nie można było sobie pozwolić na brak czujności. Wiedział o tym dobrze strażnik granicy Hallenholm z Wahog – zamieszkałą przez Orków jałową krainą. Strażnik Wilhem Vag był starszym mężczyzną, od wielu lat strzegącym południowej granicy. Służbie poświęcił życie, nigdy nie ożenił się, nie założył rodziny. Każdego wieczoru był na posterunku, gotów do wszczęcia alarmu gdyby zaszła taka potrzeba. Taki tryb życia musiał odcisnąć na nim piętno i uczynić do zgorzkniałym. Vag tak przyzwyczaił się do samotności, że przebywanie z ludźmi stawało się dla niego coraz większym brzemieniem. Wystarczało mu towarzystwo nielicznym kompanów. Kiedy Wilhem Vag zorientował się, ze zanosi się na burzę, wyszedł ze swej wieży strażniczej i ruszył w kierunku pobliskich budynków. Obok wysokich wieży strażniczych, znajdowały się kwatery wojska stacjonującego w mieście a także budynek szkoleniowy. Na terenie należącym do wojska, pośrodku placu, stała kwatera dowódcy. To tam musiał udać się Vag, by zawiadomić o zbliżającym się potencjalnym niebezpieczeństwie. Przyspieszył kroku, czując pierwsze zimne krople na karku. Przed główną bramą stacjonowało 2 wojskowych w karminowych mundurach. Młodzi mężczyźni rozmawiali żywo o czymś i śmiali się w głos. Wnet jednak spostrzegli idącego Wilhema i ich twarzy przybrały poważny wyraz. Szybko zasalutowali i zwiesili głowy, starając się uniknąć jego przenikliwego wzroku. Wilhem jednak nie zwracał na nich uwagi. Szybko pokonał dystans dzielący go od kwatery kapitana. Pchnął ciężkie drzwi i wszedł do środka. Kapitan Kirkens jak zwykle siedział przy swoim drewnianym, masywnym biurku i pisał coś na papierze. Na jego biurku walały się kartki papieru, część z nich zapisana a część nie, tworząc chaos. Sam kapitan jednak doskonale odnajdywał się
w chaosie. Dowódca był tak pogrążony w pisaniu, że nie zauważył przybycia Wilhema. Strażnik odchrząknął i odezwał się:
- Panie kapitanie. Zbliża się burza.
Kirkens pokręcił szybko głową, jakby się właśnie obudził i spojrzał na strażnika.
- Burza? Od jak dawna? Czy krzyknąłeś na strażników? - pytał kolejno.
Wilhema zirytowały te pytania. „Czy ja tu jestem dowódcą, ty zakuty łbie?”. Odpowiedział jednak spokojnym, obojętnym głosem:
- Nie, panie. Od kilku minut zbierają się chmury. Jeśli mogę coś zasugerować...
Nie dokończył jednak zdania, bo w tym momencie ktoś z hukiem wpadł do środka a podmuch zimnego powietrza porwał kartki walające się na biurku kapitana. Żołnierz, który wpadł do izby, stanął zziajany obok Vaga. Próbował złapać oddech, kiedy Kirkens chwytał latające kartki.
- Mój Boże, Nathan, co się dzieje? - przeraził się kapitan.
Żołnierz wreszcie mógł wykrztusić słowo:
- Wuju, nie mogę oddychać. Ale już mówię – rozszalała się burza!
Kapitan złapał się za głowę.
- I dlatego tak wpadasz i burzysz wszystko w izbie? I tyle razy mówiłem, nie nazywaj mnie wujem lecz panem kapitanem!
Kirkens poczerwieniał ze złości. Rzucił zebrane kartki na stół i podszedł bliżej chłopaka. Młodzieniec spojrzał na swojego wuja, który miał bardzo groźną minę i postanowił się bronić.
- Zaalarmowałem wszystkie jednostki panie kapitanie – powiedział patrząc Kirkensowi prosto
w oczy. Wyprostował się czekając na odpowiedź.
Twarz kapitana Kirkensa w jednej chwili pojaśniała. Zatarł ręce z zadowolenia. Popatrzył na stojącego w milczeniu Wilhema.
- Widzisz Wilhemie, to należało od razu zrobić. Świetnie mój chłopcze – powiedział i poklepał bratanka po ramieniu. - A teraz muszę wyjść – rzucił, po czym pośpiesznie wyszedł z pokoju.
Nathan także zbierał się do wyjścia, gdy po raz kolejny poczuł rękę opadająca mu na ramię. Tym razem dotyk był mocniejszy
i chłopak poczuł chłód przeszywający jego ciało. Wilhem nachylił się w jego kierunku i syknął:
- Wydaje ci się, że znasz się na wojnie? Przyjdzie dzień, w którym obudzisz się we własnych szczynach, bo narobisz pod siebie ze strachu.
Nathan stanął jak wryty. Z początku nie docierało do niego, co powiedział strażnik. Stał chwilę
w bezruchu a krew zaczęła się w nim burzyć. Wybiegł na zewnątrz by dogonić strażnika. Rozejrzał się wokół placu, jednak Vag przepadł jak kamień w wodę. Wzburzony chłopak krzyknął do przechodzącego żołnierza:
- Widziałeś gdzieś strażnika Vaga?
Tamten jednak pokręcił głową i poszedł dalej. Zrezygnowany Nathan postanowił dołączyć do kompanii i zorientować się w sytuacji.

Komentarze (2)
PS. Witam w naszym gronie na opowi. :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania