Opowieść jeszcze bez tytułu. - 1

I

Człowiek miewa czasami sny, które nawet gdyby się chciało, nie pozwolą o sobie zapomnieć.

Świeżo po przebudzeniu dostrzegamy na nas ślad, który rozmazuje pierwsze promienie słoneczne, niczym okulary obcej osoby.

Ostatnie wydarzenia wielu dni i nocy, przeżyte w jednej chwili odpoczynku, pozostawiają oddalone echa. Jakże one słodkie. Sprawiają, że przestrzeń między kocem, a materacem jest wygodniejsza niż chmura z gradowego pałacu.

W ostatniej chwili błogiej lekkości do uszu dociera przeklęty dźwięk; She’s so hiiiiijj, high above me, she’s…, pięść uderza w wrzeszczący, kieszonkowy budzik. Ten stał oddalony od łóżka o dobre półtorej metra. Specjalnie. Budząc ma pewność, że człowiek musi wstać z łóżka, żeby go wyłączyć.

Jak to możliwe, że jedna piosenka, słuchana codziennie o tej samej porze działa teraz jak mantra, przenosząca świadomość z jednego świata do drugiego? Bezbłędnie i bezlitośnie przypomina, że pora się odświeżyć, ubrać i uciekać, gdyż już za około dziesięć minut do pokoju przybędą nowi goście. Pewnie wrzeszczący i oburzeni, tak jak wszyscy ciągle śpieszący się ludzie.

*

Piątek! To dzisiaj. Dzień imprezowania i wieczornego ucztowania. Jakże ta myśl dodaje werwy w nogach.

Tej wystarczyło dokładnie tyle, by w ostatniej chwili jedną ręką zapiąć guzik bordowego mundurka, a drugą wyciągnąć kluczyk z zamkniętych drzwi i wrzucić go do kieszeni w spodniach.

Robiąc pierwszy krok w stronę schodów, jakby lustrzanie, z zakrętu, paręnaście drzwi dalej, pojawia się stopa, a za nią kolejne. Para w średnim wieku. Patrząc po minach; ważniacy. Za nimi, pchając metalową, jeżdżącą półkę na bagaże; Klucznik.

Tego nie znam, muszę uważać.

Trzeba mu po kryjomu przekazać kluczyk z pokoju, bo inaczej nie dostaną się do środka. Pewnie wtedy, para, zatrzymując się bezcelowo w miejscu, musząc czekać, zacznie się drzeć. To generuje jedynie więcej krzyku, a to generuje problemy dla szefostwa, a te generuje problemy nam. Po co to komu?

Wszyscy zaraz się miną. Każdy spogląda w jeden punkt przed siebie i nie spuszcza go z oczu. Tak jakby wszyscy byli niewidzialni.

Klucznik zbliżył się na tyle, że można mu podrzucić klucze;

(1!).

Patrząc wciąż przed siebie, nasz bohater źle wyliczył sobie kroki.

Z mistrzowską precyzją podrzucił klucze do kieszeni. Jego dłoń, gładka jak jedwab, poruszająca się jak ciepły wiatr, o milimetry minęła dłoń wystrojonej kobiety. To jednak wystarczyło, by te drobne, kopiące jak elektryczność wężyki pojawiły się między ich dłońmi.

Kobieta w mgnieniu oka przyłożyła lewą dłoń do prawego policzka, drugą ręką mocno ją przytrzymując.

W oczach miała przerażenie, a jej wyraz twarzy był teraz zasłonięty jej dłońmi.

Mateusz też to poczuł. Zatrzymał się jak kamień. Nie oddychał. Chciał w tym momencie stać się kamieniem. Nie udało się.

- Zboczeniec! On chce mnie zgwałcić! – Krzyknęła ohydnie z rumieńcami na twarzy – Zatrzymajcie go!

- To nie tak! Ja… – Młodzieniec próbuje się wytłumaczył.

Widzi ostre spojrzenie górującego nad nim Klucznika. Brwi prawie już mu się złączyły. Zaczyna szczerzyć zębiska. Spojrzeniem jakby pytał „Gdzie są klucze?!”.

- Nie mam. – Tyle udało się przecisnąć przez złączone w strachliwym uśmiechu usta.

Ostatni dostrzegalny moment w takiej sytuacji to wielka brązowa pięść znajdująca się daleko za Klucznikiem. Jak samolot na pasie startowym.

Potem to już głównie ruch, za szybki by oczy zrozumiały co się dzieje. Pięści okładające ciało z każdej strony. Krzyk kobiety. Ryk Klucznika. Gorąc rozlewający się po ciele, stający się coraz cięższy, tak jakby skóra samowolnie przybierała na wadze.

W pewnym momencie jest tego już za wiele i ciało odpuszcza, ześlizgując się w ciemność.

*

W ciemności zaczynają pojawiać się pierwsze mgliste światła. Przygrywa im coraz lepiej słyszalne echo tła.

Chłodno. Chłód zaczyna się przedostawać do świeżo przebudzonej skóry.

Wszystko to było by jeszcze znośne, gdyby nagle nie przypomniał o sobie bólu. Mateusz się wykrzywił. Wspomnienia zadały ból. Każde odpowiednio w swoim miejscu. Tak jakby się chciały upewnić, że chłopak dobrze je zapamięta, przeżywając te jeszcze raz.

Po chwili otwiera oczy. Kafelki, metalowy stół i krzesła. Automaty z wodą i colą. Ludzie przechodzący w korytarzu.

Za Zlewem.

No, może nie dosłownie. Tytułowy Zlew, gdzie bez przerwy myte są naczynia stoi w kuchni. Za ścianą, na którą się patrzy podczas mycia, znajduje się oaza pracujących; Za Zlewem.

Mateusz nie pamięta jak tu trafił.

Wypytał parę przechodzących służek czy może coś wiedzą, jednak jedyne co udało mu się dowiedzieć, to, że jakaś dobra duszyczka zebrała go z ziemi na parterze i doholowała go tutaj.

Chwała jej za to.

Która godzina? Mateusz szuka zegara.

Wisi nad drzwiami. W najważniejszym miejscu. Przypomina o czymś, czego Mateusz nie do końca potrafi pojąć. O czasie i o prędkości z jaką ten płynie.

*

Wieczór już blisko. Wszystko udało się w miarę ogarnąć.

Rany wymyte. Ciuchy odświeżone. W kuchni udało się coś przekąsić. Głowa przewietrzona. Za Zlew wpadł na chwilę jeden z pracujących. Zamyślony i mocno nakręcony; wystarczyło się przyjrzeć z jaką pasją pochłaniał papierosy. Pożyczył jednego. Dobra dusza.

Trzeba się dostać na piętro. Za niedługo zacznie się impreza.

Mateusz gra dzisiaj jako zastępczy perkusista dla jednego z zespołów. Ogólnie dobrze grają. Heavy metal, ale trochę szybszy. Nie będą to piosenki na tyle porywające - tutaj góruje wciąż Falling in Reverse – jednak wciąż wywołujące tą dziką ekstazę.

*

Mamy to! Została zaledwie godzina do występu. Całe pierwsze piętro wypełnione ludźmi. Wszystkie pokolenia, wszystkie frakcje. W tle, z głośników słychać grającą spokojnie muzykę. Toczą się zwykłe rozmowy, jak i burzliwe dyskusje. Szklanki wypełnione są drinkami o wszystkich kolorach tęczy.

Poza imprezowiczami, widać wyłaniającą się jedynie ma moment służbę. Zawsze w tym samym miejscu; w Barze.

Przydałby się teraz przynajmniej jeden strzał Tequili. Dla kurażu. Trema jednak trzyma. Sukinsynstwo. Jakby tylko można było się tego jakoś pozbyć…

Mniejsza! Samo myślenie o tym napędza stresu. Po co to komu?

Nie da się już lepiej przygotować. Sprzęt gotowy. Ciało rozgrzane. Pałeczki orbitują wokół dłoni Mateusza, tak jakby sama grawitacja palców je utrzymywała.

Piętnaście minut do występu.

Cały zespół zbija piony.

Ten występ to nie ich pierwszy raz. Nawet z Mateuszem.

Wszyscy doskonale rozumieją, że w takich chwilach kluczem jest odpowiednia koncentracja i szlifowanie nastawienia. Potem cała magia dzieje się sama.

Pora na występ.

Elegancko zaproszeni na scenę przez prowadzącego, wskoczyli na scenę wykrzykując swój entuzjazm. No, wszyscy poza wokalistą. Ten szanował swe struny.

Ruszyli na całego.

Wspaniały widok i jeszcze lepsza muzyka. Chłopaki dawali z siebie wszystko i byli świetnie przygotowani. Mocne, szybkie i ciężkie fale drżały szklankami. Stały tłum i nowi, zachęceni muzyką, wiwatowali, krzyczeli, bawili się razem z muzyką.

Całość przeleciała w mgnieniu oka.

To był dobry występ.

Udało się utrzymać poziom wydarzenia, zabawić główną audiencję, no i się wyszaleć.

*

- Tak jest!

- Woow

- Haha!

- Wo… Uff… Świetna robota panowie!

- Tak jest!

Radość długo jeszcze z chłopaków nie zejdzie. To ich wieczór. Pora na balety.

Ściskają się jeszcze przez chwilę.

Po chwili, wszyscy są już praktycznie spakowani i gotowi, żeby ruszyć w drogę.

Rozmawiają z sobą entuzjastycznie. Każdy gotowy, żeby wyłapać sobie jakąś panienkę i balować z nią, najlepiej do rana.

Piwko, coś do palenia… gęsia skórka aż się pojawia na samą myśl. Mateusz imprezuje dzisiaj na spokojnie. Czuje to. Te dni w które leci się do odciny, zazwyczaj lecą szybciej. Są niewyczuwalne.

- Panowie, możliwe ktoś będzie grał w piłę!

- Co ty mówisz? – Zachwycił się Mateusz.

- Poważnie. Podobno jakiś lokalna drużyna przebywała w okolicy i udało się ich zgarnąć.

- Tak jest!

A więc to chłopak poczuł. Nie ma co się zalewać w trupa, jak można się podelektować świetnym meczem piłkarskim. Najlepiej!

*

Praktycznie opuszczając piętro, Mateusz pozwolił sobie na ostatnie spojrzenie na scenę. Odruch jakby sentymentalny.

Zauważył, że coś nie pasuje. Było za pusto. Rozejrzał się. Coś się dzieje za sceną. Gwizdnął tylko w kierunku chłopaków i szybkim chodem ruszył za scenę.

Wpada razem z zespołem. Rozgląda się. Ludzie siedzą wokół laptopa.

- Co jest?

- Program nam się wysypał. – Odpowiada starszy; taki wujaszek, mężczyzna.

- Resetowaliście? – Mateusz pyta z śmiertelną powagą.

- Tak. Pięć razy.

- Oł… No to leżycie panowie.

- Dzięki. – On już to wiedział prędzej.

Szkoda ich. Technologia ma to do siebie, że jest zawodna. Należy ją należycie głaskać i na nią chuchać. Wtedy bywa mniej kapryśna.

Obrócili się. Wyszli na zewnątrz.

Na dworze zaskoczył ich mocny wiatr. Przynajmniej drogi się oczyściły ze złotych już liści. Kurtkę jednak trzeba zapiąć i założyć czapkę. Najgorzej.

Gdy szli po chodniku, tak zawiało, że Mateusza aż wyprostowało, jakby ktoś z bicza obok strzelił.

W tym samym momencie pomyślał o wujaszku siedzącym przed laptopem.

Zatrzymał się. Kurde szkoda typa.

- Chłopaki! – Krzyknął. Ja wrócę, spróbuję mu pomóc z laptopem. Chyba wiem o co chodzi.

Wiało im po twarzach. Ledwo się widzieli i słyszeli. Stali i patrzyli na siebie w komicznych minach.

- Co?!

- Wracam! – Palcem pokazał za siebie.

- aaa… Po co?!

Mateusz tylko patrzył. Nie znał odpowiedzi.

- To nara! – Krzyknęli i pobiegli, szybko zatapiając się we mgle.

Mateusz pobiegł z powrotem do Azylu.

*

Wewnątrz budynku chociaż nie wieje. Zawsze to jakiś mały plus.

Wujaszek wciąż okupuje laptopa. Dla kolejnego zespołu laptop to główny instrument. Grają muzykę elektryczną i większość muzyki tworzona jest cyfrowo.

- Hej, to ja.

- Co? Znowu przyszedłeś mnie pocieszyć? – Wujaszek zapytał nie zdejmując oczu z ekranu, nawet na sekundę.

- Mam pomysł.

- Coś z poza protokołu? – Zaprzestał działania. Zimno spoglądał w brązowe oczy Mateusza. Te przypominały kolor drzewa, schowanego pod korą.

- Nic z tych rzeczy! Wydaje mi się, że to problem z resetem.

- Niemożliwe. Reset zawsze oczyszcza system, pozwalając na odświeżoną pracę.

- Dokładnie! Czyli coś jest z nim nie tak, prawda?

Wujaszek się nie ruszał. Tylko patrzył i patrzył. Czasami można było zauważyć minimalny ruch źrenicą.

Liczy! Mateusz jest tego pewien. To by oznaczało, że to fachowiec, a to z kolei, że sprawa jest trudna i sam pomysł może się okazać tylko stratą czasu.

- Zaufam ci…

- Mateusz. – Wtrącił się czując przeszywające spojrzenie.

- Mateusz. Próbuj. Niech duch maszyny ci sprzyja.

- Niech sprzyja.

Młodzieniec usiadł na miejscu wujaszka i wziął się do roboty. Klasyczny laptop, klasyczny system, klasyczne problemy; zazwyczaj.

- Tak jak mówiłem, jeśli problem jest z resetem, to muszę dojrzeć, w którym momencie sam reset przestanie odpowiednio funkcjonować. Jeśli uda mi się wtedy wymusić reset, w momencie resetowania, to zresetuje reset, tworząc nowy reset, połączony z wcześniejszym resetem.

- Genialne, ale też szalone.

- Dziękuję. Technologia nie popełnia błędów. To my nielogicznie jej używamy.

- Odważne słowa, Mateusz. – Spojrzał na chłopaka z wyższością, tak jakby chciał powiedzieć „Co ty możesz o tym wiedzieć szczylu?”.

- Tak trzeba… Proszę o ciszę, to kluczowy moment.

Wszyscy zamarli. Drobny tłum został przyciągnięty szybkim klikaniem w klawisze, niczym koty które usłyszały postukiwanie w puszkę z jedzeniem.

Reset zaczyna się sypać. Mateusz wprowadza w życie swój plan;

(9)

Mateusz próbuje z całych sił, ale nie potrafi się wstrzelić w odpowiedni moment. Brakuje mu doświadczenia w czytaniu litanii zero-jedynkowej, a co dopiero przy liczącej na żywo.

- Mateusz, wszystko gra? – Zauważył, że chłopak ściska myszkę, tylko, że za mocno i coraz mocniej.

- Nie umiem, nie umiem! Nie wstrzelę się! – Zaczynał oddychać coraz szybciej, a jego głos zaczynał brzmieć jakby z wnętrza ciała wydobywał się przeciąg.

- Uspokój się! Jeszcze sprzęt mi zniszczysz. – Pstryknął przed jego oczami, jakby chciał go obudzić.

Mateusz wstał. Wziął głęboki oddech, poskakał chwilę na wyimaginowanej skakance. Rozluźnił się.

Jakże gorzki jest smak problemu nie do rozwiązania, gdy tak bardzo chcemy się go pozbyć, bez niczyjej pomocy. Tym bardziej takiego, którego próba rozwiązania kosztowała piątkowe balety.

- Przyglądałem się temu co robisz. Pozwól, że ja spróbuję. – Wujaszek w mgnieniu oka znalazł się przed ekranem. – Mam w tym trochę doświadczenia.

Kolejny reset wystartował, a tłum po raz kolejny przestał oddychać;

(5)

Wujaszek próbował pierwszy, drugi i trzeci raz. Bezskutecznie. Laptop nawet zaczął wolniej pracować. Pewnie system się buntuje. Najwyraźniej nie lubi gdy nadmiernie próbuje się go zaciągnąć do roboty, do której jasno pokazuje, że nie ma zamiaru się udać.

- To koniec. Zdegradują mnie. – Wstał z krzesła. Ludzie tylko przykro westchnęli, po czym tłum udał się w swoją stronę.

Za sceną zostali tylko Mateusz i wujaszek. Stali. Zrezygnowani, jednak wciąż myślący i wierzący, jakby nagle miał zdarzyć się cud.

- Zdegradują? Jesteś Komputerowcem? – Zainteresował się Mateusz.

- Tak. Przynajmniej do teraz. Miałem priorytet 1 na przygotowanie tego laptopa. Rozumiesz?! 1!

- Nie dobrze bracie. A tak w ogóle to co to za okazja, że wyciągany jest tak wysoki priorytet?

- Delegacja z zewnątrz. Niby któraś z rodzin królewskich. Wszystko ma działać bez zarzutów.

Mateusz otworzył szeroko oczy. Rodziny królewskie? Nie często się trafiają. Poza murami świat zdziczał. Nieskończone lasy pokrywają tereny neutralne, służąc zarówno jako schronienie i śmiertelna pułapka. Ludzie dobierają się w frakcje. Te najpotężniejsze nazywane są królestwami. To nimi zarządzają rodziny królewskie.

- Przepraszam.

- Co? – Mateusz uniósł brwi i zmarszczył czoło.

- Biegnij!

- Co?!

Nagle poczuł uderzenie w klatkę piersiową. Złapał się. W rękach trzymał laptop. Krzyk blisko ucha wybił go z równowagi.

- Agresywne przywłaszczenie! Agresywne przywłaszczenie! – Wujaszek krzyczał ile sił w płucach.

Ludzie na sali zaczęli po sobie spoglądać, nie robiąc nic więcej. Najwyraźniej chcieli się upewnić, że każdy też to słyszy, co w takim razie oznacza, że ktoś inny się tym zajmie.

Po kolejnych paru sekundach do Mateusza w końcu dotarło co się dzieje. Właśnie został sprytnie wrobiony. Z sali i korytarzy można było dosłyszeć się coraz szybszych kroków.

- No biegnij!

Mateusz ruszył sprintem z laptopem w rękach. Po prostu fantastycznie. Już raz dzisiaj dostał lanie. Siniaki do teraz się o sobie przypominają, czasami wypuszczając z siebie drobne fale bólu.

Czemu to tak jest, że w momencie gdy chcemy komuś pomóc, najczęściej przysparzamy sobie samemu jeszcze więcej kłopotów.

Chłopak biegł i losowo skręcał do korytarza raz po lewej, a raz po prawej. Nie zgubi się. Zna większość Azylu. Drogę powrotną zawsze się znajdzie.

W pewnym momencie zrozumiał, że jest otoczony. Pracowników jeszcze nie widać, jednak Mateusz instynktownie rozumie swoją sytuację, wsłuchując się w echa kroków. Co zrobić?

Spokój został przerwany i doszło do krzyków. Ktoś musi ponieść za to cenę.

Ujawnić się z laptopem w rękach? Próbować się tłumaczyć po paro minutowym pościgu? Po prostu fantastycznie.

Młodzieniec opuścił głowę z rezygnacją.

Ostatnia szansa. Zamyka oczy, próbuje coś wymyślić;

(19)

Dostrzega drewnianą komodę z wazonem, a w nim białe kwiaty. Cały czas tu była, jednak dopiero teraz Mateusz poświęcił chwilę by na nią spojrzeć.

Komoda na środku korytarza. Chłopak myśli jakby próbował coś sobie przypomnieć.

Tak! Przecież takie komody często coś zakrywają. Niedoskonałości, poszarpane tapety, śmierdzące dowody zbrodni po udanej libacji…

Nic innego mu nie zostało do zrobienia. Sprawdza czy coś jest za komodą.

Poszczęściło mu się.

Słychać już wykrzykiwane komunikaty szukających Mateusza. Zaraz tu będą.

Mateusz odsuwa szybko komodę. Za nią, w ścianie, prosta, metalowa krata. Nie przykręcona. Koniec jakiegoś szybu. Wąskiego. Na szczęście to nie problem. Mateusz się regularnie rozciągała i ucieka przed zbójami. Drobnostka.

Zwinnie wskakuje do szybu. Laptop w rękach. Przysuwa komodę. Kratę stawia obok siebie.

Zamyka oczy. Znowu próbuje zmienić się w kamień. Prosty, leżący, nie rzucający się w oczy, nie hałasujący kamień.

*

Mateusz się ocknął. Powrót do rzeczywistości zajął mu chwilę. Wciąż czuje na sobie pancerz z kamienia. Ten powoli opuszcza ciało, niczym zimne krople wody spływające po ciele. Mięśnie się o sobie przypominają.

Trzeba się ruszyć. Nie wiadomo ile czasu minęło. Chłopak musiał poświęcić całą swoją świadomość na chowaniu się i stracił rachubę czasu.

Za ciasno. Nie dobierze się do budzika w kieszeni.

Pora wychodzić. Albo? Ciekawe dokąd prowadzi ten szyb. Można by przejść parę metrów i zobaczyć co jest po drugiej stronie wyjścia.

Tak. To świetny pomysł.

Czucie wróciło do mięśni. Można próbować.

Chłopak porusza się wolno, ale się porusza. To zawsze coś.

Szedł na czworaka. Pozycja wyjątkowo skuteczna i dająca pozorny komfort ruchu.

W jednej chwili jego dłoń wylądowała w kałuży. Albo to podłoga jest aż nadto wilgotna? No nic, trzeba iść dalej. Cofnąć i tak już się nie uda, a spodnie można wyprać.

Zatrzymał go dźwięk, jakby pustej, plastikowej, strzelającej butelki po coli.

Teraz, podłoga pod nim zaczęło sycząco gwizdać.

Mateusz próbował wystrzelić przed siebie, gdy zdał sobie sprawy z tego co teraz się dzieje, niestety, podłoga miała inne plany i już zdążyła się pod nim zarwać, pozwalając mu jedynie na szybki ruch w dół.

Spadał.

Chaos znowu przejął kontrolę nad sytuacją.

W coś uderzył. Coś zauważył. Coś uderzyło go. Ściany zaczęły się walić. Czegoś próbował się schwytać. Coś mu zgrzytnęło w kościach. Kurz dostał się do oczu.

Trwało to zaledwie parę sekund.

Gdy zaczął wracać do siebie i przejmować kontrolę nad świadomością, zauważył je.

Wpatrywała się w niego para oczu, a on wpatrywał się w nie. Widział w nich wybuch wulkanu. Piękno niszczycielskiej potęgi. Krwisto-rubinowa magma otoczyła mroczne źrenice. W samej lawie pływały złote drobinki, próbując przeistoczyć się w czyste światło.

Oczy należały do szaro-skórnej dziewczyny o włosach mrocznych, niczym puste, gwieździste niebo.

Leżeli. Osłaniał ją. Zakrywał swym ciałem. Parę drewnianych półek z książkami na nich leżało poprzewracane i blokujące jakikolwiek ruch. Książki jeszcze spadały, czasami uderzając Mateusza w plecy.

Nie czuł tego.

W tej chwili światem była tylko ona, a go jakby sparaliżowało. Potrafił się tylko gapić.

Gorąco zaczęło się po nich rozlewać.

Niewytłumaczalna siła ciągnęła od środka, byle bliżej jej. Pięknej nieznajomej.

Poczuł bicie jej serca, jakby przed chwilą biegała. On zaczął się delikatnie trząść. Ekscytacja.

Chciał ją.

Chciał ją.

Chciał ją!

Do nozdrzy dostał się zapach. Jakże idealny. Zimowy poranek w którym słońce ogrzewa ledwie wyczuwalny wiatr. Czysty.

Przysunął się. Dokładnie to jego ciało. On sam nie dał by rady. Myślenie już mu nie działa.

Ukradkiem zauważył, przez jej otwarte, jakby z zaskoczenia usta, że dziewczyna ma drapieżne kły. Podnieciło go to jeszcze bardziej.

Nosem zagłębił się w jej włosach. Zaraz za lewym uchem. Pozwolił sobie na dokładną degustację, tych boskich zapachów.

Pociągnął powoli nosem i zaczął się rozpływać w rozkoszy.

Szeroko otworzył oczy, gdy na karku poczuł, drobne ukłucie, a potem rozlewające się subtelne ciepło, tak samo, gdy nożem przez przypadek przetniemy sobie palec.

Ona zbliżyła się. Ugryzła go.

Jego hamulce coraz bardziej zawodziły.

Lewa ręka, szybka i dokładna jak wąż, objęła ją z tyłu w talii.

Przyciągnął ją mocno do siebie. Tak, żeby każdy centymetr ciała był połączony z jej ciałem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania