Opowieści ogniskowe - jedyne takie miejsce

Był kolejny słoneczny dzień. Pastuszek Janek siedział na polanie trzymając pomiędzy zębami źdźbło trawy i pilnując swoich owieczek. Niedawno wrócił z kolejnej wyprawy i miał wiele do opowiedzenia swoim przyjaciołom. Oni także niecierpliwili się już na kolejną opowieść.

-     Witam Janku - krzyknął Michał, który właśnie przechodził. Kiedy wróciłeś?

- Witaj Michale. Wczoraj wieczorem. Mam wam wiele do opowiedzenia. Mam nadzieję, że dzisiaj wieczorem spotkamy się znowu u mnie przy ognisku.

- Oczywiście - odparł Michał. Zaraz pobiegnę do wszystkich i ich zawiadomię. Wieczorem będziemy u ciebie. Do zobaczenia Janku.

- Do zobaczenia.

Michał pobiegł w swoją stronę, by zebrać całą paczkę przyjaciół na wieczór. Janek nadal spokojnie trzymał źdźbło trawy i wspominał ostatnie przygody.

Słońce zachodziło już za horyzont, gdy zebrali się znowu wszyscy u Janka i  rozpalili ognisko.

- Jak dobrze znowu być z wami. Posłuchajcie mojej najnowszej opowieści.

- Słuchamy Janku. Opowiadaj czy było równie fajnie jak na Górze Westchnień i po drugiej stronie wąwozu?

- Ech, Kasiu, było równie cudnie - odparł Janek. Słuchajcie.

Ciągnęło mnie na kolejną wyprawę bardzo mocno, a więc co stało na przeszkodzie, abym znowu wyruszył. Jak zwykle wyszedłem z domu wczesnym rankiem. Tym razem postanowiłem pójść na zachód. Kiedy słońce było już wysoko, poczułem głód. Jak zwykle postanowiłem korzystać z dobrodziejstwa natury i posilić się tym co rosło w lesie. W miejscu, w którym byłem nie było ani jednej jagody. Poziomki natomiast można było zrywać na kilogramy. Kiedy już napełniłem swój żołądek poziomkami i miałem wyruszyć w dalszą drogę, zobaczyłem na liściu małego żuka, który stał nieruchomo i mi się przypatrywał.

Spojrzałem na niego i podsunąłem palec do liścia, a żuk wtedy wskoczył na niego i usiadł. Dziwne zachowanie jak na małego robaczka.

-Dokąd zmierzasz wielki człowieku - odezwał się żuk.

Wiele rzeczy już widziałem w czasie moich wypraw toteż wcale nie zdziwił mnie widok gadającego żuka.

- Idę przed siebie, po prostu przed siebie. Ty robaczku kim jesteś bo na pewno nie jesteś zwykłym żuczkiem. Takiego gadającego jeszcze nie widziałem.

-Zabierzesz mnie ze sobą? Siedzę sobie na liściu i czekam kto by mnie stąd zabrał bo strasznie tutaj nudno. Zabierzesz mnie w podróż? Będzie raźniej.

-     No  właściwie dlaczego nie, będzie z kim pogadać pod namiotem.

No i tak ruszyliśmy w dalszą drogę. Ja i żuk, który siedział na moim ramieniu. Od czasu do czasu na chwilę podfruwał i leciał parę metrów przede mną, ale za moment ponownie był na moim ramieniu. Szliśmy i gadaliśmy aż dotarliśmy do lasu.

- Tutaj przenocujemy - powiedziałem. Rozbiwszy namiot usiadłem na trawie. Żuk usiadł naprzeciwko i wpatrywał się we mnie, ale tak naprawdę to nie we mnie tylko w to co było za mną.

- Co mi się tak przyglądasz żuczku?

- Nie tobie się przyglądam, lecz patrzę na to drzewo na skraju lasu. Jakieś dziwne.

Kształtem być może i wyglądało tak jak i każde inne drzewo rosnące w tym lesie, ale kolor miało taki jakiś czerwonawy. Podszedłem bliżej i nagle zerwał się wiatr, a w szumie tego wiatru usłyszałem głos.

- Nie dotykaj tego drzewa, nie dotykaj tego drzewa, nie dotykaj.

- Kto to mówi? - odsunąłem się dwa kroki.

- Nie dotykaj tego drzewa.

Odsunąłem się jeszcze bardziej. Wiatr nieco przycichł.

- Kim jesteś?

- Duchem wietrznym, królem żywiołów. Nie zbliżaj się do drzewa, bo niechybnie sprowadzisz na siebie klątwę czterech żywiołów.

- Dlaczego, przecież nie mam złych zamiarów?

Żuczek tymczasem siedział z daleka i nic nie mówił.

- Wiem, że nie masz złych zamiarów i dlatego cię ostrzegłem. Nie dotykaj drzewa. Podejdź do niego z drugiej strony, ale go nie dotykaj. Podszedłem tak jak mi polecił ów głos.

Kiedy byłem już z drugiej strony, kawałek kory na drzewie się otworzył jakby były tam jakieś okiennice, a z wewnątrz rozbłysło światło i w tym świetle ukazała się jakaś księga.

- To księga przymierza z duchem czterech żywiołów. Ponieważ posłuchałeś mych słów i nie dotknąłeś się drzewa i nie masz złych zamiarów, twoje imię zostanie umieszczone w tej księdze.

- Co to oznacza? - zapytałem.

- Od tej chwili nie doznasz żadnej krzywdy ze strony czterech żywiołów świata. Będziesz chroniony ty i ci, którzy są przy tobie. Gdybyś jednak dotknął się kiedykolwiek tego drzewa twoje imię zostanie usunięte z księgi i spadnie na ciebie klątwa czterech żywiołów, które już nie odstąpią od ciebie i nękać cię będą na wieki.

W tym momencie światło zgasło, kora wróciła na swoje miejsce, wiatr ucichł, a drzewo miało taki sam wygląd jak wszystkie pozostałe.

-Dziwne - powiedziałem. Chodźmy spać żuczku, bo jutro kolejny dzień naszej wędrówki.

Nawet nie wiem kiedy zasnąłem, a obudziło mnie trącenie. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem nad sobą jakąś postać. Szybko zerwałem się na nogi, ponieważ się przestraszyłem, myśląc że to jacyś zbójcy. To nie byli zbójcy, lecz cyrkowcy. Cały tabor cyrkowy stał obok miejsca, w którym nocowaliśmy z żuczkiem. Spojrzałem wokoło siebie, ale nigdzie nie widziałem żuczka. Pewno się mną znudził i poleciał sobie gdzieś.

- Witajcie przyjaciele - rzekłem do postaci, która stała przede mną. Był to wysoki mężczyzna z bujnym zarostem i lekkim uśmiechem.

- Witaj wędrowcze. Wiesz może, w którą stronę idzie się na Górę Westchnień?

- Góra Westchnień? A tak, słyszałem o niej, a nawet byłem tam w zeszłym roku.

Widzę, że wielu ludzi o niej słyszało. O tam, tamtędy pójdziecie aż do wielkiej polany, na której rośnie ogromne drzewo z czerwonymi jabłkami.

Tam usiądźcie i poczekajcie aż przyjedzie woźnica - mój znajomy. On was dalej już pokieruje.

- Dziękujemy wędrowcze. Bardzo dziękujemy. Błąkamy się od paru dni i już tracimy nadzieję, że uda nam się dotrzeć na Górę Westchnień.

- W jakim celu tam idziecie?

- To smutna sprawa wędrowcze.

- Mówcie mi Janek, przyjaciele, tak będzie lepiej. A więc po co idziecie na Górę Westchnień?

- Parę miesięcy temu w naszej wiosce, w której wszyscy zasadniczo są szczęśliwi jedna z naszych kobiet ciężko zachorowała. Różni lekarze przychodzili do niej. Znachorzy, zielarze, którzy obiecywali cuda, wyzdrowienie, ale niestety nic jej nie pomagało. Czuła się coraz gorzej. Wszyscy straciliśmy już nadzieję i byliśmy pogodzeni z tym, że odejdzie od nas. Pewnego dnia przechodził przez naszą wioskę jakiś podróżny. Zatrzymał się, aby odpocząć i wtedy syn owej kobiety, która była chora podszedł do niego i z nim rozmawiał. Ten wędrowiec opowiedział mu o Górze Westchnień. Syn tej chorej nie czekał długo. Szybko postanowił i wyruszył od nas, by na Górze Westchnień szukać ratunku dla swojej matki. Niestety, czas mijał a on nie wracał. Sądzę, że już nie wróci, że gdzieś zginął po drodze zjedzony przez dzikiego zwierza.

- A ta kobieta? Żyje jeszcze?

- Tak, żyje. Wyzdrowiała, ale nikt nie wie w jaki sposób. Wszystko to jest jakieś dziwne.              - Każdy kto staje na Górze Westchnień, a jego pragnienia są szczere, zostaje wysłuchany i może dlatego ta kobieta wyzdrowiała. A dlaczego jej syn nie wrócił? Hm.. no nie wiem.

 Każdy, kogo pragnienia są nieszczere i wypowiada je na Górze Westchnień w tajemniczy sposób znika. W tej sytuacji jednakże jedno z drugim się kłóci. Nie wiem jak ci pomóc. Może faktycznie wasza obecność na tej górze pomoże.

Usiedliśmy razem z wszystkimi wędrowcami z taboru i razem zjedliśmy śniadanie. Muszę przyznać, że mam wyjątkowe szczęście spotykać bardzo miłych ludzi. Potem się rozstaliśmy.

No tak - pomyślałem. Teraz to już pójdę sam. Żuczek się gdzieś zagubił. Droga prowadziła lekko pod górkę, ale była przyjemna. Słoneczko świeciło, kwiaty pachniały w niezwykły sposób. Doszedłem na sam szczyt niewielkiego wzniesienia, a tam czekała na mnie kolejna niespodzianka. Żuczek. No i nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu już mi towarzyszył wcześniej, ale nie był sam.

Przede mną na łączce ukazał się - nie boję się tak tego nazwać  - dywan z ptaków. Siedziały nieruchomo i wpatrywały się we mnie. Oho, już to przerabiałem z żuczkiem. Pewno zaraz zaczną gadać. I jakbym był jasnowidzem.

Najpierw odezwał się żuczek.

- Pewno Janku myślałeś, że sobie poszedłem i cię zostawiłem.

- No tak, nie będę ukrywał, że właśnie tak pomyślałem.

- Otóż nic takiego, Janku. Teraz ja ci ulżę w drodze.

- Wszystkie ci ulżymy.

No nie, to już za wiele wrażeń jak na mnie. Gadający żuk, a teraz cały chór gadających jaskółek.

- Ciekawe w jaki sposób ty mi ulżysz. Może teraz zamienisz się w ogromnego żuka i mnie poniesiesz na grzbiecie? - zażartowałem, ale żuk wcale się nie śmiał.

- Chyba mnie nie doceniasz Janku.

Jaskółki poderwały się do lotu i nagle całe niebo stało się czarne, jak w nocy. Jaskółki podleciały bliżej, a żuczek powiedział do mnie.

- No wsiadaj.

-Gdzie?

- Na jaskółki, a gdzie? - odrzekł zniecierpliwiony żuczek

- Ale jak? Przecież nie utrzymają mnie.

- Utrzymają, utrzymają. Wsiadaj i nie protestuj.

No to usiadłem. Rzeczywiście jaskółki uniosły mnie w górę i czułem się jakbym siedział na wielkim latającym dywanie.

- Dokąd lecimy? - zapytałem żuczka, który siedział na moim ramieniu.

- To niespodzianka. Zobaczysz.

Już nie pytałem o nic więcej, tylko rozglądałem się wokoło i podziwiałem. Nade mną ogrom błękitu, a wokoło pierzaste obłoki, górskie szczyty, malownicze lasy, poprzecinane strumykami. Było pięknie. Kiedy lecieliśmy już jakiś czas, nagle jaskółki skierowały się w dół. Moim oczom ukazało się jakieś miasto. Szare i ciemne. Ładna mi niespodzianka. Do jakiegoś burego miasta mnie przyniosły jaskółki.

- Gdzie jesteśmy?

- To granitowe miasto, Janku.

Wylądowaliśmy przed główną bramą.

- Teraz już pójdziesz sam, ale najpierw musisz o czymś się dowiedzieć.

- Już się boję.

- Pewno dziwiło cię, że żuczek gada, że my gadamy. Nie jesteśmy zwykłymi zwierzątkami.

Teraz to ja już zgłupiałem do reszty. Spojrzałem kąśliwie na jaskółkę, która do mnie gadała i słuchałem nadal.

Pamiętasz to drzewo na polanie przed lasem? To czerwonawe? Tam, gdzie zawarłeś przymierze z duchem wiatru?

- No tak, pamiętam.

-     Kiedyś my byliśmy ludźmi. Żuczek także i jeszcze wiele, wiele innych zwierząt, ale byliśmy zbyt ciekawscy. Dotknęliśmy drzewa zbyt pochopnie i od tej pory niestety zostaliśmy zamienieni w zwierzęta. Tułamy się po świecie, a każde miejsce, na którym chcemy zostać na dłużej zostaje zniszczone przez żywioły. Lepiej nie zostawać zbyt długo w jednym miejscu, żeby nie narażać innych ludzi i zwierzęta na krzywdę. I tak jesteśmy skazani na tułaczkę licząc, że kiedyś ta nasza klątwa się skończy, że ktoś nas wyzwoli. Tu gdzie przylecieliśmy jest granitowe miasto.

Miejsce, w którym nigdy nie świeci słońce, jest ciemno, buro, pełno rzezimieszków i podejrzanych typów. Wszystkie domy tutaj są z granitu, a jego władca mieszka w granitowej skale.

- No to wy mnie chyba nie lubicie skoro mnie tutaj przynieśliście.

- To nie tak Janku. Jesteś szlachetnym człowiekiem. Z tobą duch wiatru zawarł przymierze, a wierz mi niewielu jest takich ludzi na świecie. Chyba tylko na ciebie możemy liczyć, może tobie uda się nam pomóc.

 Jest takie miejsce. Pewien szczyt górski, którego właściwie nie ma, ale jest. Skomplikowane to wszystko. Tylko ten, kto tam dotrze, może odwrócić nasz los. Sprawić, że znowu staniemy się ludźmi. Nawet Góra Westchnień nam nie pomogła.

Tylko osoba, która dotrze na nieistniejący szczyt może nam pomóc, ale wpierw musisz przejść próbę w granitowym mieście, innej drogi na ów szczyt nie ma. Pomożesz nam?

Nie mogłem odmówić, taki już jestem. Może lepiej nie wiedzieć co mnie tam w tym mieście będzie czekać.

Pomachałem do żuczka i do jaskółek i przekroczyłem bramy Granitowego Miasta. Najbardziej ponure miasto, jakie w życiu widziałem. Od razu jak przekroczyłem jego próg, wszyscy napotkani ludzie patrzyli się na mnie podejrzliwie. Nic do mnie nie mówili, tylko się gapili.

- Hm - pomyślałem. Mam tutaj przejść jakąś próbę. Ciekawe jaką.

Szedłem tak główną ulicą miasta po bruku z granitu, otoczony budynkami z granitu, nawet niebo nad tym miastem miało kolor granitu. Nagle zauważyłem po prawej stronie coś jakby jaskinię. Jaskółki o tym mówiły, że w jaskini mieszka władca tego miasta, jego najlepiej zapytać jak dotrzeć na szczyt, którego nie ma. Wejdę tam. Podszedłem bliżej. Przed wejściem do jaskini stał mały karzełek, który, gdy chciałem wejść do środka zagrodził mi drogę.

- Hola, hola, dokąd to nieznajomy?

- Czy tutaj mieszka władca tego miasta?

- Mieszka, bo co?

- Chciałbym z nim porozmawiać.

- To nie takie proste. O czym chciałbyś porozmawiać?

- Chcę dowiedzieć się, jak dotrzeć na szczyt, którego nie ma.

- Oj, kochany, wielu próbowało, ale niewielu tam dotarło. Po co tam chcesz się dostać?

- Chcę pomóc żuczkowi i jaskółkom znowu stać się ludźmi.

Karzełek w tym momencie zamilkł. Kiwnął na mnie ręką i wszedł do środka. Jaskinia była bardzo ciemna. Co parę metrów na ścianie paliła się tylko jakaś pochodnia.

 Karzełek wszedł do komnaty, w której palących się pochodni było trochę więcej, toteż było tam trochę jaśniej. Usiadł na granitowym krześle, za granitowym stołem i wskazał mi miejsce, na którym ja mam usiąść. Usiadłem. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa, po czym karzełek rzekł.

- Zanim powiem ci, jak dotrzeć na szczyt, którego nie ma, musisz coś dla mnie zrobić. Jeśli ci się uda, powiem ci. Jeśli nie będziesz musiał opuścić nasze miasto i nigdy już do niego nie wrócisz. Zgadzasz się?

- W zasadzie to nie wiem na co mam się zgodzić, ale niech ci będzie.

- W naszym mieście nigdy nie świeci słońce, a co za tym idzie nie mamy tutaj żadnych roślin.

Jeśli uda ci się sprawić, by wyrosła w naszym mieście jakaś roślina, to wtedy powiem ci jak dotrzeć na szczyt, którego nie ma.

- Chyba nie mam wyjścia. Muszę się zgodzić albo opuścić miasto.

Karzełek nic nie odpowiedział tylko znacząco kiwnął głową.

- No cóż, zgadzam się. Spróbuję. Nie wiem jak, ale spróbuję. Ile mam na to czasu?

- Ile zechcesz.

-Dobrze, a więc do zobaczenia władco. Idę się zastanowić.

- Do zobaczenia - odparł karzełek i szyderczo się roześmiał.

No to jestem w kropce - pomyślałem. Nie ma słońca, ani skrawka ziemi. Tylko granit i granit i jak tu ma coś wyrosnąć. Szedłem tak pomiędzy budynkami i się zastanawiałem. Pierwsze co mi przyszło do głowy to odszukać w tym mieście choćby malutkiego skrawka ziemi. Chodziłem tak parę godzin, ale niestety nic nie znalazłem. Byłem już zmęczony, potrzebowałem snu. Nie przewidziawszy żadnego niebezpieczeństwa skręciłem w wąski zaułek i usiadłem w kąciku, żeby się zdrzemnąć chociaż przez chwilę.

 Tymczasem podeszło do mnie czterech ludzi. Nie wyglądali przyjaźnie. Zarośnięci, z kijami w rękach, ze zmarszczonymi brwiami i niezbyt miło pachnący. Jeden z nich mnie kopnął w nogę.

-Dawaj plecak - krzyknął. Po coś przylazł do naszego miasta? Nie chcemy tu obcych. Wynoś się stąd, a prędko.

Nawet nie zdążyłem wydusić z siebie słowa, choć i tak nie wiem czy dałbym radę cokolwiek odpowiedzieć ze strachu, gdy zerwał się ogromny wiatr. Pozrywał kapelusze z głów rzezimieszków, potem ich powywracał, także ledwo się pozbierali i uciekli w pogoni za swymi nakryciami głowy.

Ja nadal siedziałem oparty o mur i za bardzo nie pojmowałem tego co się działo. Nie miałem też nadziei na to, że uda mi się wyhodować tutaj jakąkolwiek roślinę. Wiatr przycichł i odezwał się głos. Ten głos był mi już znajomy.

- Witaj Janku.

W wietrze usłyszałem znów ducha żywiołów.

- Przychodzę ci z pomocą. Nie trać nadziei. Jesteśmy związani przymierzem i ja ci pomogę. Oto cztery żywioły są w twojej służbie. Uczyń z nich pożytek.

Oto ogień, który będzie cię osłaniał.

Woda, która daje życie, powietrze, które napełnia oddechem i ziemia, która wyda nowe życie, abyś osiągnął swój cel.

Wiatr ucichł, głos zamilkł. Nastąpiła cisza, głęboka cisza. Ja pozostałem w bezruchu i czekałem. Sam nie wiem na co, ale czekałem. Nade mną gromadziło się coraz więcej chmur, coraz gęstszych, ciemniejszych. Nagle zerwał się porywisty wiatr, który przegnał mnie do muru miasta. Ujrzałem małą wnękę w murze, w którą mogłem wejść by się schronić. Poza mur miasta nie wolno mi było wyjść. Zresztą karzełek mnie uprzedził, iż nie opuszczę miasta, póki nie wyhoduję rośliny, a jeśli opuszczę już nie wejdę do niego. Gdy wszedłem do wnęki, niebo rozświetliła ogromna błyskawica, a zaraz potem lunęło tak, iż ulice stały się w mgnieniu oka rwącymi potokami. Ludzie w popłochu biegali, by schować się gdziekolwiek przed deszczem. Wyglądali tak, jakby nigdy jeszcze nie wiedzieli deszczu. Lało tak przez chwilę po czym deszcz ustał zupełnie. Zauważyłem też, że we wnęce, w której byłem nie ma granitowego podłoża, lecz jest ziemia. Szybko zebrałem rękami trochę ziemi i usypałem z niej mały kopiec poza wnęką, w której się schowałem.

Kiedy już usypałem ziemię, wziąłem trochę wody, która jeszcze płynęła obok i przelałem na usypany kopiec. Co ma być, to będzie - pomyślałem i z powrotem wszedłem do wnęki pod murem miasta. Bardzo byłem zmęczony i zasnąłem niemalże natychmiast. Gdy się obudziłem, spojrzałem w stronę miasta i sam się zdziwiłem, a jednocześnie byłem bardzo szczęśliwy.

W miejscu, gdzie usypałem kopiec z ziemi, wyrosła mała roślinka. Gdyby nie pomoc ducha czterech żywiołów nigdy nie udałoby mi się wyhodować rośliny w tym przeklętym mieście.

Zebrałem się szybko, delikatnie zabrałem roślinę wraz z ziemią i szedłem przed siebie. Mijając kolejnych ludzi wzbudzałem zaciekawienie. Skąd ja mam roślinę? Doszedłem do jaskini karzełka, który jak zwykle stał u jej wejścia i na mój widok bardzo się zdziwił. Nic nie powiedział tylko machnął ręką i weszliśmy do środka. Usiedliśmy znowu na granitowych krzesłach, a karzełek przyglądał się uważnie roślince. Dotykał jej, wąchał aż wreszcie rzekł.

- Jak ci się to udało?

- Nie powiem ci tego władco. Spełniłem swe zadanie, teraz ty wypełnij swoją obietnicę.

Jeśli dotrę na szczyt, którego nie ma i będę wracał wtedy wyjawię ci sposób w jaki powstała ta roślina.

Nie takiej odpowiedzi spodziewał się karzełek. Widać, że był bardzo zły. Wyciągnął spod stołu jakiś kamień i chciał rzucić w moją stronę, gdy wtem zgasły wszystkie pochodnie.

- Nie próbuj swych sztuczek władco, gdyż mnie już teraz nie pokonasz. Wypełnij obietnicę i się rozejdziemy.

Pochodnie tymczasem same się zapaliły na powrót. Karzełek domyślił się, ze ma do czynienia z mocami, których nie jest w stanie pokonać, toteż więcej nie próbował. Powiedział do mnie tak.

- Każdej nocy przez miasto przejeżdża szklany wóz. Jeśli uda ci się w biegu wskoczyć na niego on zabierze cię w kierunku szczytu, którego nie ma. Gdzie masz wysiąść - nie wiem. Na pewno musisz wyskoczyć, gdyż szklany wóz nie zatrzymuje się. Gdy będziesz wracał wstąp do mnie  proszę i powiedz jak wyhodowałeś tę roślinę.

- Dobrze władco. Wrócę i ci powiem.

Po tych słowach odwróciłem się i wyszedłem.

Gdzieś w tym mieście ma przejeżdżać ten szklany wóz, tylko gdzie? No i kiedy tutaj jest noc? No to jeszcze mam parę zagadek do rozwiązania. Usiadłem przy głównej ulicy i myślałem. Nie miałem w ogóle pomysłu jak znaleźć miejsce, w którym będzie przejeżdżał szklany wóz. Na ludzi z miasta nie mogłem liczyć. Nie byli przyjaźnie nastawieni, a ja chciałem jak najszybciej opuścić to miasto. Siedziałem tak nawet nie zauważając, że wiatr się wzmagał. Ludzie, pamiętając już poprzednią ulewę pouciekali w popłochu do domów. Pozamykali granitowe okiennice i na ulicy nastała kompletna cisza.

Nigdy wcześniej w tym mieście nie padał deszcz więc nawet nie dziwię się zachowaniu tych ludzi.

Wiatr się nadal wzmagał, a ja siedziałem i myślałem.

- Janku.

Głos wyrwał mnie z zamyślenia. Oho, pomoc nadeszła w odpowiednim momencie. To znowu był duch czterech żywiołów.

- Witaj królu wiatru.

- Nie bój się. Pomogę ci dostać się na szklany wóz. Zaraz cię uniosę, zatrzymam szklany wóz i wrzucę cię na niego.

Ledwo to powiedział, z lewej strony wynurzył się zza zakrętu wóz. Bez koni, bez woźnicy. Mknął tak szybko, że choćbym chciał nie dałbym rady sam na niego wskoczyć. Zobaczymy jak duch żywiołów zatrzyma wóz. Przecież on nigdy się nie zatrzymuje. Tymczasem na przejeździe aż buchnęło od ciepła. Powstała ściana ognia, która zatrzymała wóz. Wiatr uniósł mnie w górę i posadził na wozie. Ściana z ognia zniknęła, a wóz ze mną w środku pomknął dalej. Minął bramę miasta i nad nami nareszcie zaświeciło słońce - bardzo mi tego brakowało. Szklany wóz pędził przez pola i lasy.

Ja miałem tylko nadzieję, że duch czterech żywiołów pomoże mi z niego zejść, bo przy tej prędkości nie odważę się zeskoczyć. Mogłoby się to dla mnie bardzo źle skończyć. Jechaliśmy już tak dzień i noc. Zastanawiałem się jak to jest, skoro każdej nocy wóz pojawia się w mieście, to jak może być jednocześnie tu i tam. Może tych wozów jest więcej, a może karzeł cos kręcił i wcale szklany wóz nie pojawia się w mieście granitowym co noc tylko co kilka nocy. Zresztą u nich dzień i noc wyglądają tak samo, a więc jak mogą odróżnić jedno od drugiego. Moje zastanawianie przerwał widok leżącego obok drugiego małego niedźwiadka polarnego. Skąd tu biały niedźwiedź? Muszę zatrzymać i zejść. Wygląda na rannego. Zerwał się wiatr i znów pojawiła się ściana ognia. Wóz się zatrzymał, a ja szybko zeskoczyłem. Ogień natychmiast zniknął, a szklany wóz pomknął dalej i po chwili zniknął mi z oczu. Teraz to już pewno tego szczytu wcale nie odnajdę. Mam teraz ważniejsze rzeczy do załatwienia.  Podszedłem do małego niedźwiadka, ale nawet nie zdążyłem mu się przyjrzeć, gdy z tyłu usłyszałem przeraźliwy ryk.

Odwróciłem się i zobaczyłem jak drogą biegły dwa rozwścieczone białe niedźwiedzie. No to już po mnie - pomyślałem. Nagle błyskawica przeszyła niebo i uderzyła tuż obok mnie.

O dziwo, nic mi się nie stało, ale dwa misie stały jak wryte. Przyjrzałem się bliżej niedźwiadkowi, który leżał nieruchomo obok przy drodze i ujrzałem ranę na jego boku. Na szczęście oddychał, a więc był żywy.

- Duchu wiatru, pomóż.

Ziemia się zatrzęsła i nagle na tym miejscu wyrosła jakaś roślina. Dwa dorosłe niedźwiedzie ocknęły się z letargu, ale już nie miały takich groźnych min jak przedtem. Przypatrywały mi się tylko badawczo. Wiatr zadął mocniej i usłyszałem znajomy głos.

- Zerwij liście tej rośliny, zetrzyj je w rękach i przyłóż do rany małego misia.

Wiatr ucichł. Zerwałem liście tak jak mi powiedział duch czterech żywiołów i zmiąwszy je w rękach położyłem na ranie małego misia.

Jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki rana zniknęła, miś otworzył oczy i spojrzał na mnie. Tymczasem dwa dorosłe niedźwiedzie przypatrywały się temu co się stało. Jeden z nich podszedł do mnie, wyciągnął łapę i powiedział.

 - Myśleliśmy, ze chcesz skrzywdzić naszego syna. Chcieliśmy cię zabić, ale widzimy że jesteś czarodziejem i uzdrowiłeś naszego syna.

- Nie jestem czarodziejem. To duch wiatru mi pomógł. Wskazał co mam robić i zrobiłem.

- Któż to ten duch wiatru?

- Duch władający czterema żywiołami ziemi. Zawarłem z nim przymierze i odtąd mnie wspiera we wszystkim, co robię. Teraz szukam szczytu, którego nie ma. Podobno szklany wóz jedzie na ten szczyt, ale musiałem z niego zejść jak zobaczyłem małego, rannego misia.

- Dobrze zrobiłeś, masz szlachetne serce. Do tego wszystkiego nic nie straciłeś ze swej podróży. Szczyt, którego nie ma to niedaleko. Odprowadzimy cię kawałek, a potem pójdziesz sam, ale wskażemy ci drogę.

I poszliśmy.

- Jak wy niedźwiedzie polarne możecie przeżyć w takich warunkach, bez śniegu? - zapytałem.

Jeden z niedźwiedzi się tylko uśmiechnął i odrzekł.

- Zaraz się przekonasz.

Szliśmy jeszcze parę minut, a gdy doszliśmy do końca lasu droga nagle się urywała i moim oczom ukazała się bardzo dziwna kraina. Gdy spojrzałem na prawo zobaczyłem ciągnące się aż po horyzont białe pole. Śnieg leżał jak okiem sięgnąć. Zrobiłem krok w tę stronę i się cofnąłem. Było tam niesamowicie zimno.

Nie dziwię się teraz, że niedźwiedzie polarne tutaj przebywają. Po lewej stronie zaś pustynia. Gdy zrobiłem krok w tę stronę, zrobiło mi się niesamowicie gorąco. No i w którą stronę ja mam iść - pomyślałem. Tu za zimno a tu za gorąco. Po lewej stronie zauważyłem mnóstwo ludzi.

Chodzili tak, jakby byli lunatykami. Mijali się bez słowa, skierowani głowami prosto szli gdzieś bez celu.

- Co to za ludzie? - spytałem misiów.

- Jacyś dziwni - odparł jeden z misiów. Nic nie mówią, nie rozmawiają ze sobą, tylko tak chodzą, dzień i noc.

My tam do nich nie podchodzimy, bo tam jest za gorąco, ale oni czasem podchodzą do nas. Podchodzą i przechodzą obok jakby w ogóle nas nie zauważali.

- Nie wiem którędy mam iść. Gdzie jest ten szczyt którego nie ma? Wskażcie mi drogę.

- Idź środkiem. Gdy jedna twa noga będzie w jednej krainie, a druga w drugiej, dojdziesz do celu.

I tak się rozstaliśmy. Szedłem teraz jakby na granicy dwóch światów. Lewa moja noga po piasku, prawa po śniegu. Szedłem aż usłyszałem znów ten znajomy głos.

- Zatrzymaj się. Jesteś już niedaleko.

W tym momencie wyrosła przede mną ściana wody. Takiego deszczu to ja w życiu nigdy nie widziałem.

- Nie zatrzymuj się i nie bój. Tylko ten, kto jest odważny dotrze na szczyt, którego nie ma. Dla tych, którzy stchórzyli, przerazili się i cofnęli, szczyt ten nie istnieje. To ci, którzy błąkają się bez celu po pustyni. Strach ich zmienił. Przestali żyć. Chodzą tylko bezwiednie szukając jak wydostać się ze świata oniemienia. Są w krainie majaków, a stamtąd nie ma wyjścia.

- Gdzie mam iść duchu?

- Idź przed siebie i nie zatrzymuj się choćby nie wiem co się działo.

- Jak ja mam iść przed siebie? Przecież przede mną ściana deszczu?

- Idź przed siebie i nie wahaj się. Już ci powiedziałem.

Cóż miałem zrobić, w końcu po coś tutaj przybyłem i wcale nie miałem zamiaru się wycofywać. Raz się żyje - pomyślałem i ruszyłem przed siebie w ścianę wody. Zmrużyłem oczy, ręce założyłem nad głowę i wbiegłem do środka wody z krzykiem, ale ku mojemu zdziwieniu nie stałem się mokry.

Woda spływała z impetem w dół, ale było to jakby złudzenie. Ja byłem całkowicie suchy. Jeszcze nie zdążyłem się nadziwić temu wszystkiemu, gdy wyszedłem z tej wody stanąwszy na brzegu skały.

Pode mną przepaść, a w tej przepaści jakby rzeka lawy. Gorąco buchało z dołu, a może było to kolejne wrażenie. I gdzie ja teraz mam iść - pomyślałem. Drugi brzeg tej przepaści był oddalony o co najmniej dwadzieścia metrów. Żaden skoczek tego nie przeskoczy. Przypomniałem sobie słowa ducha. Nie bój się, idź. Tylko tak dotrzesz do celu. Przesunąłem ostrożnie nogę do przodu i w miejscu, w którym ona zawisła pojawiła się jakby belka mostu.

 Ostrożnie zrobiłem drugi krok i pojawiła się kolejna belka. I tak z każdym kolejnym krokiem, aż przeszedłem na drugi brzeg, a za mną został drewniany most.

 Ciekawe co mnie jeszcze czeka w drodze na szczyt? Przepaść zniknęła, a przede mną powstała ogromna trąba powietrzna, która porywała wszystko co jej stanie na drodze. O rany - krzyknąłem. I tym razem szybko ruszyłem biegiem do przodu. Nie warto się zastanawiać nad tym czy iść, bo jeszcze stchórzę i będę jak ci co wkroczyli w krainę majaków. Wbiegłem w trąbę powietrzną, ale jej nie odczułem wcale. Skoro przygotował mi to duch żywiołów to jeszcze zostaje ogień. Nie zdążyłem skończyć o tym myśleć, gdy przede mną stanął płonący las, a nie była małego skrawka, który by nie płonął. Tym razem ani na moment się nie zastanawiałem. Biegłem przed siebie najszybciej jak tylko się da i nagle wszystko zniknęło. Stanąłem na jakimś szczycie. A wokoło błoga i głęboka cisza. Niebo nade mną usłane gwiazdami, lekko blednące w jednym jego krańcu. Chyba słońce zaraz będzie wschodzić. Stałem tak i się wpatrywałem. Słońce wynurzało się zza horyzontu, a pode mną zielone doliny i smugi mgieł rozrywane pomiędzy wierzchołkami drzew. Szczyt, którego nie ma. Gdybym nie przeszedł przez tę iluzję, nie byłoby mnie tu.

Szczyt, który niewidoczny jest z tamtej strony. Spojrzałem w moją lewą stronę. Nieco poniżej szczytu była ogromna polana, a na niej stał jakiś drewniany domek. Na tej polanie rosło mnóstwo różnokolorowych kwiatów. Wyglądało to po prostu bajecznie. Tuż za mną na szczycie leżał głaz. Cofnąłem się dwa kroki i usiadłem na tym głazie. Kiedy tak wpatrywałem się w przestrzeń przede mną i zastanawiałem co dalej będzie, z boku ktoś się odezwał. Spojrzałem i ujrzałem, że siedzi obok mnie jakieś dziecko, chłopak. Miał może z osiem albo dziewięć lat, jasne włosy i wpatrywał się we mnie swymi ogromnymi, błękitnymi oczami.

- Czekałem na ciebie - odezwał się wreszcie.

- Skąd wiedziałeś, że przyjdę i kim jesteś? Mieszkasz w tej chatce? - zapytałem.

- Nie przedstawiłem się. Tak naprawdę to znasz mnie już od pewnego czasu.

Jestem duchem czterech żywiołów, a gdy jestem tutaj, na tym szczycie przybieram postać dziecka.

Teraz to zupełnie byłem skołowany. Duch żywiołów i dziecko? No ciekawie.

- Widzisz ten domek? - powiedział duch.

Kiwnąłem głową, że widzę.

- Możesz tu zamieszkać jak chcesz. To jedyne takie miejsce, gdzie żadne nieszczęście i zło nie ma dostępu. Możesz zamieszkać nawet ze swymi przyjaciółmi z wioski, ale jeśli się zdecydujesz zostaniesz tutaj na zawsze. Nie będziesz miał szans powrotu na drugą stronę iluzji czterech żywiołów, przez którą przeszedłeś. Żadne nieszczęście cię tutaj nie dotknie.

W pierwszej chwili pomyślałem, że to przecież cudowne móc tu pozostać na zawsze, w tak pięknej krainie i na dodatek z moimi przyjaciółmi, ale zaraz potem przypomniałem sobie o żuku, jaskółkach, o synu kobiety z wioski, o granitowym mieście i zapytałem ducha.

- Co tutaj jest takiego magicznego, dzięki czemu miałoby przynieść ratunek żukowi i jaskółkom i innym zwierzętom, które dotknęły twojego drzewa i ciąży na nich klątwa.

Dzieciak uśmiechnął się i powiedział.

- Wiedziałem, że zapytasz. Twoje serce, które pragnęło pomóc, nie lękało się iść, wejść do miasta granitowego. Nie poddało się, gdy nic nie wskazywało na możliwość wyrośnięcia rośliny w tym mieście. Twoje serce, które uratowało misia, które przeszło przez iluzję czterech żywiołów, to ono jest tutaj magiczne. Gdyby nie to serce, nie byłoby cię tutaj. A teraz wracaj, czas na ciebie.

Gdy dojdziesz do krainy majaków dotknij pierwszego człowieka, który będzie najbliżej ciebie. Idź też do miasta granitowego, a potem wracaj do domu. Nie napotkasz już drzewa, pod którym zawarliśmy przymierze. Ci, którzy go dotknęli, obarczeni zostali klątwą. Teraz częściowo została ona zdjęta. Nie będą ich gnębić więcej żywioły, lecz postać zwierzęcia zachowają na zawsze.

- Dlaczego?

- Nie posłuchali ducha żywiołów. Karę poniosą do końca swych dni, lecz dzięki tobie będzie ona lżejsza. Idź już i nie pytaj o więcej. Idź, nie możesz tutaj być zbyt długo.

Duch zniknął w tym momencie, a ja spojrzałem jeszcze raz na przestrzeń wokoło. Odwróciłem się i ruszyłem przed siebie.

Przeszedłem jeszcze raz przez płonący las, trąbę powietrzną. Przeszedłem nad gorejącą przepaścią i przez ścianę wody i wyszedłem przed krainę majaków. Tuż obok przechodził jakiś młodzieniec. Tak jak mi powiedział duch, dotknąłem go, a on jakby obudził się ze snu. Chciałem dotknąć wszystkich, by ich uwolnić, ale nie mogłem sprzeciwiać się duchowi żywiołów. Pewno poniósłbym karę. Młodzieniec odezwał się do mnie.

- Gdzie ja jestem, kim ty jesteś?

- Ja jestem Janek, a ty?

- Maciek, ale gdzie jestem, co ja tu robię?

- Byłeś w krainie majaków. Byłeś jakby nieżywy, ale duch czterech żywiołów pozwolił ci się wyrwać z tego stanu. Chodź ze mną.

- Ale moja matka. Nie wiem czy ona żyje? Muszę ją ratować. Byłem na Górze Westchnień… chłopak bełkotał bez składu i ładu, ale go powstrzymałem.

- Nie bój się. Wiem o twojej matce. Żyje, jest zdrowa, ale ty jakim cudem znalazłeś się na w tym miejscu? Przecież Góra Westchnień jest zupełnie gdzieś indziej.

- Gdy zszedłem z góry, nie byłem pewien czy się powiedzie. Wracałem do domu i spotkałem jakiegoś gadającego żuka, który powiedział mi o jakimś szczycie co jest i co go niby nie ma. Sam już chyba nie wiedział co gada. Gadał, że tam mogę osiągnąć to, o czym marzę. No to go posłuchałem i powędrowałem tam. Po drodze stado jaskółek wrzuciło mnie na jakiś wóz ze szkła i dotarłem w dziwne miejsce.

Była tam jednocześnie pustynia z piasku i pustynia lodowa. Zobaczyłem ścianę wody, która na mnie płynęła i się przestraszyłem. Chciałem uciekać. Odwróciłem się i chciałem biec i w tym momencie jakby wszystko zniknęło. Już nic więcej nie pamiętam aż do momentu, gdy ujrzałem ciebie. Dziwne to wszystko.

Wysłuchałem go i powiedziałem.

- Tak, dziwne, ale to już za nami. Teraz chodź, wracamy do domu. Dotarliśmy do lasu i tam postanowiliśmy na chwilę odpocząć. Gdy usiedliśmy, nagle dał się słyszeć stukot zbliżających się kół.

Oho - powiedziałem - teraz pojedziemy szklanym wozem. Jeszcze nie zdążyłem skończyć tego mówić, gdy zobaczyliśmy ów wóz. Oczywiście znowu mogłem liczyć na pomoc ze strony ducha żywiołów.

 

 

 

Jak i poprzednio tak i tym razem ściana ognia stanęła na drodze, wóz się zatrzymał, my szybko wsiedliśmy i wóz pomknął dalej. Jechaliśmy chyba dwa dni, aż ujrzeliśmy granitowe miasto. Wóz znów zatrzymał się przed ścianą ognia, szybko zeskoczyliśmy, a ja powiedziałem do Maćka.

- Poczekaj tu na mnie, a nie wchodź do tego miasta. Mam tutaj coś do załatwienia, a potem pójdziemy dalej.

Maciek został, a ja wszedłem do granitowego miasta.

Gdy przekroczyłem bramę, zdziwiłem się tym co ujrzałem. Oto nad miastem świeciło słońce, wokoło rosły drzewa i kwiaty, ludzie uprawiali warzywa przed swoimi domami i już nie patrzyli tak złowieszczo na  mnie.

Podszedłem do pierwszego domku i zagadnąłem staruszka, który siedział na ganku i palił fajkę.

-Witam Pana. Co tutaj się stało? Gdy byłem tutaj ostatnio, było tu ponuro i nie rosły żadne rośliny, a teraz jest wręcz odwrotnie.

- Obudziliśmy się pewnego dnia i zobaczyliśmy, że świeci słońce, że rosną kwiaty i drzewa. Zobaczyliśmy się w pełnym świetle i zaczęliśmy się do siebie uśmiechać wzajemnie. Teraz jest o wiele milej niż poprzednio.

- A gdzie jest wasz władca - karzełek?

- A to też dziwne. Właśnie od tego dnia w ogóle go nie widzieliśmy.

Na miejscu jaskini, gdzie mieszkał, jest tylko granitowa skała i nic więcej. Nie wiemy, co stało się z karzełkiem, ale w sumie nikt za nim nie tęskni tutaj.

- No to ja już wszystko wiem. Do widzenia.

- Do widzenia.

Wyszedłem przed bramę miasta i znowu ujrzałem całe stado jaskółek i żuka i Maćka.

Opowiedziałem im o szczycie, na którym byłem i o klątwie, która częściowo została z nich zdjęta. Jaskółki i żuk nie były zbyt szczęśliwe z tego powodu, że już nie wrócą do ludzkiej postaci, ale podziękowały mi za pomoc i w sumie widać było po nich choć częściowe zadowolenie. Jaskółki uniosły mnie  i Maćka do góry i zaniosły na polanę, gdzie kiedyś zawarłem przymierze z duchem czterech żywiołów. Owo drzewo, które kiedyś tam rosło, teraz już nie było tam obecne.

Na polanie pożegnaliśmy się z Maćkiem i z żukiem i z jaskółkami, a ja szczęśliwy wracałem do domu z kolejnej wyprawy pełnej przygód.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania