Orfeusz i Eurydyka ( Cz. 1 )
Justyna tuliła do siebie poduszkę, jakby był to najdroższy i najbardziej ukochany dla niej człowiek na świecie. Z całych sił starała się wsłuchać w koncert Chopina, chcąc chociaż na chwilę uciec od okrutnej rzeczywistości. Przymknęła powieki, spod których zaczęły spływały łzy, w momencie gdy zabrzmiała bardziej zdecydowana nuta drugiej części koncertu. Jakby muzyk chciał w nią przelać całą swoją tęsknotę i ból.
Dokładnie te uczucia kilka tygodni wcześniej, stały się udziałem w życiu Justyny. Przymykając oczy i zatracając się w słodkich dźwiękach melodii, zapragnęła poczuć na swojej dłoni delikatny dotyk swojego ukochanego. Zobaczyć w swoich oczach odbicie jego niebieskich tęczówek. Wiedziała jednak że tak się nie stanie.
Ukochany tak nagle odszedł z tego świata, zabierając wszystkie jej najgłębsze uczucia i najskrytsze marzenia do grobu. A raczej na drugi świat.
- Amadeusz... - Szepnęła cicho, ledwo słyszalnie. - Amadi... - Czułe zdrobnienie, jakim zawsze nazywała narzeczonego przemknęło jej przez usta, wbijając się w głębię jej duszy. Tak, że czuła niemal fizyczny ból. Jakby jej serce miało pęknąć na pół, a ona sama miała utopić się w swoich łzach. Tak byłoby zdecydowanie najlepiej. Po drugiej stronie czekałby przecież na nią ukochany. A przecież Justyna niczego innego nie chciała niż tego, żeby już nigdy nic ich nie rozdzieliło.
- Nie chcę już dłużej żyć ! - Chlipnęła, będac przekonana że wypowiada te słowa szeptem. Myślała że te słowa przyniosą jej pewną ulgę, ale tak się nie stało. Justyna na powrót wtuliła się w poduszkę, która miała kształt cukierka. Pierwszy prezent podarowany jej przez ukochanego. Ale żadna poduszka, ani człowiek na ziemi, ani muzyka nie były w stanie przynieść jej ulgi po tym co się stało.
- Wiem dobrze, że nie chcesz... - Nagle Justyna usłyszała czyjś glos. Przestraszyła się w pierwszej chwili, ale szybko się uspokoiła, gdy zobaczyła, że to tylko stary major. Musial on akurat przechodzić korytarzem i najwyraźniej usłyszał jej słowa. - Wiem, że to okrutne pozwalać na to, abyś została tu bez niego. Ale musisz, dziecko. On umarł, ale ty żyjesz dalej. Nie ma to znaczenia że nie chcesz. Musisz, bo tak to już jest. - Major zawsze używał swojego ulubionego powiedzenia, które jak wierzył, na ogół się sprawdzało w trudnych sytuacjach. I zazwyczaj tak było. Ale czy teraz też to możliwe? Major sam zaczynał w to wątpić, kiedy widział Justynę.
- To okropne, majorze ! - Justyna wstała z fotela, a po jej policzkach spływały łzy. - Dlaczego nie mogę być z nim, tam daleko? Dlaczego nie mogłam pójść tam z nim? - Dopytywała jak małe dziecko, któremu tajemnica życia i śmierci nie jest jeszcze znana.
- Ponieważ, Justynko, widocznie Ty musisz tu jeszcze zostać. Ktoś od nas o wiele mądrzejszy uznał, jak przypuszczam, że może on na ciebie poczekać tam. - Major nie wiedział za bardzo, co ma powiedzieć dziewczynie, która na miesiąc przed ślubem została niedoszłą wdową. Dziewczynie którą miał on prowadzić do ołtarza w białym welonie, a podtrzymywał ją za wychudłe ramiona na cmentarzu i zasłaniał czarną woalkę przed wyjściem z domu. Postanowił więc rozmawiać z Justyną tak prosto jak tylko się dało.
- Sądzi pan, że on tam faktycznie na mnie czeka? I tęskni za mną? - Pytała dalej Justyna
- No, na pewno czeka i tęskni. Ale ma w sobie, na ile go znałem, na tyle pogody ducha, żeby zamiast cierpieć, myśleć o miłości za was dwoje. - Odpowiedział stary major, ujmując bladą i niemal przeźroczystą dłoń Justyny. Mogło się wydawać, że na chwilę twarz młodej kobiety zastygła w spokoju. Major ucieszył się w duchu. Chociaż tyle mógł dla niej zrobić.
- Oddałabym wszystko. Każdą jedną łzę i kroplę krwi, żebym ja też mogła myśleć o miłości, mając go blisko. - Powiedziała wyglądając w dal przez okno. Na chylące się nad linią horyzontu słońce.
- Justynko, krew ani łzy niczego teraz nie zmienią, ani w niczym nie pomogą. To nie bajka o strumyku i topoli. Tu potrzebny jest czas. Dużo czasu. Dopiero wtedy będziesz mogła być ze swoim Amadeuszem. Ale... czy bez tego nie możesz mieć go blisko? - Spytał Major.
- Możliwe że mogę, tylko nie potrafię tego zauważyć. - Powiedziała
- Przecież zauważasz. - Stwierdził poważnie Major. - Skoro z tego świata przejmujesz się uczuciami jakie on przeżywa na innym świecie, to znaczy że jesteś z nim tak samo blisko jak tutaj. - Powiedział uśmiechając się ciepło. Justyna uznała, że być może jest jakiś sens w tym co mówi Major. Tylko jakoś nigdy nie przyszło jej to do głowy, że takie uczucia, jakie stały się jej codziennością, mogą również dotykać jej ukochanego. A przecież jej Amadeusz nie powinien tak cierpieć. Dlatego i ona powinna być dzielna.
- Każdego dnia wybieraj sobie o nim jedno wspomnienie. I odtwarzaj w głowie tak długo, aż nie zobaczysz go w swojej duszy, w swoich oczach całego. Takiego, jakim kochałaś go i zapamiętałaś najlepiej. Wtedy pozostaniecie blisko. Gdziekolwiek jesteście. - Poradził Major, po czym uściskał jej małą piąstkę na pożegnanie i wyszedł. Justyna postanowiła zrobić, jak radził. Pogłaskała więc pierścionek zaręczynowy, który zdobił jej serdeczny palec i słowo po słowie zaczęła przypominać sobie moment ich zaręczyn. Pierwszego spotkania, chociaż stało się to w bardzo osobliwych okolicznościach, kolejnego spotkania na głównym rynku dzielnicy, najpiękniejszego wyznania miłości, jakie wyrażał za każdym razem spoglądając swoimi niebieskimi oczami w jej oczy. A nawet pierwszej wspólnej nocy, tak pełnej wstydu i niezdarności, ale również i delikatności i miłości dla drugiego człowieka. Obraz i wspomnienia stały się tak pełne , tak wyraźne, że po raz pierwszy od wielu tygodni Justyna mogła się uśmiechnąć. Uśmiechała się do swojego ukochanego, który chociaż był tak daleko, zawsze kochał ją równie mocno. Nieważne z której części świata, albo z jakiej galaktyki. Najważniejsze że nawet teraz sprawił, że Justyna mogła się uśmiechnąć i cieszyć leciutką bryzą, jaka teraz lekko osuszała jej ślady łez.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania